Reklama

"Pokręcone rzeczy"


Us3 to pierwsza grupa grająca fuzję jazzu, funky i hip hopu, która trafiła do masowego odbiorcy. Jej wielki przebój "Cantaloop" z 1994 roku promował debiutancką płytę "Hand On The Torch", która osiągnęła ogromny sukces w Europie, Stanach Zjednoczonych i Japonii. Później ukazały się jeszcze dwie płyty Us3 ("Broadway & 52nd" z 1997 roku i "An Ordinary Day In Unusual World" z 2001 roku), które nie wylansowały przeboju na miarę "Cantaloop". Być może załamanie kariery zespołu spowodowane zostało problemami z wytwórnią płytową i ciągle zmieniającym się składem. Na szczęście Geoff Wilkinson, lider zespołu, potrafił poradzić sobie z tymi niedogodnościami i wyprowadził Us3 na prostą. Postanowił wziąć sprawy we własne ręce i sam pokierować karierą grupy. Pierwszym albumem "wyswobodzonego" Us3 była płyta "Questions" (2005), promowana nową wersją "Cantaloop".

Reklama

Z okazji wydania płyty w Polsce i krótkiej trasy promocyjnej Us3 po naszym kraju, Artur Wróblewski rozmawiał w Wilkinsonem i dowiedział się m.in. o planach Us3, nowych wokalistach i nowej wytwórni muzyka, a także podejściu Japończyków do muzyki jazzowej. Nie zabrakło także wspomnień z dwóch poprzednich tras koncertowych Us3 po Polsce.

Album "Questions" promuje nowa wersja "Cantaloop", waszego największego przeboju. Dlaczego postanowiłeś przedstawić ponownie ten utwór?

Po prostu pomyślałem, że to odpowiedni moment. Poza tym minęło dziesięć lat od premiery tej piosenki, więc wydało mi się to dobrym pomysłem. Dodatkowo na koncertach "Cantaloop" gramy całkowicie inaczej, a ludzie chcą usłyszeć numer w wersji aktualnej, znanej z płyty.

Trochę zwolniłem też jej tempo, stała się bardziej r'n'b. To wszystko w celu, by wkomponować nową wersję "Cantaloop" w cały album, który ma właśnie taki klimat.

Jak wpłynęli na brzmienie "Questions" nowi wokaliści Us3? Powiedz kilka słów o Reggim Wynsie i Mpho Skeef.

Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale mam słabość do raperów z Brooklynu (śmiech). Większość raperów na trzech poprzednich płytach pochodziła właśnie stamtąd. Mają specyficzny styl. Taki właśnie jest Reggie, który wcześniej występował w nowojorskim kolektywie LIB. I kiedy usłyszałem jego głos i teksty, bardzo chciałem z nim współpracować. Jest świetnym freestylerem.

Planowałem również nową płytą skierować się w rejony r'n'b, zrobić pokręcone rzeczy w stylu Timbalanda, które uwielbiam. I wtedy poznałem Mpho, która śpiewa o wiele bardziej r'n'b, niż poprzednia wokalistka. Zainteresowała się współpracą, ale powiedziałem jej, że nie jestem zainteresowany typowym r'n'b. W ogóle dobrze zgraliśmy się w czasie, gdyż ja poszukiwałem wokalistki, a Mpho planowała nagrać solową płytę, nad którą wciąż pracuje i która powinna wkrótce się ukazać.

Wróćmy jeszcze na moment do "Cantaloop", a właściwie do teledysku do tej piosenki. Kto wpadł na jego pomysł?

Zainspirowałem się kreskówkami, które ogląda moja dwuletnia córka. A klip jest animowaną, trochę śmieszną historyjką. Zatem oglądając kreskówki i "Tellytubbies" postanowiłem zajrzeć na stronę internetową programu. Gdy nam się znudziła, znalazłem kilka linków do innych stron z kreskówkami. Wszedłem na stronę Naoki'ego, japońskiego speca od animacji. Było tam trzy kreskówki, ale nie były to typowe bajki dla dzieci. Raczej coś mrocznego i pokręconego.

Wtedy zrozumiałem, że chcę mieć takie wideo. Pomyślałem, że to byłoby coś fantastycznego. Znalazłem jego adres mailowy i zapytałem go, czy nie chciałby zrobić dla mnie teledysku. Od razu mi odpisał i przy okazji okazało się, że jest wielkim fanem pierwszej płyty Us3. Oczywiście zgodził się wyprodukować wideoklip i co ważne, zrobił to naprawdę tanio. Naprawdę miło z jego strony (śmiech).

Najlepsze jest to, że nie znamy się osobiście. Wysłałem mu pojedyncze zdjęcie Reggiego i mnie, a on wykreował z tego jedną z najfantastyczniejszych rzeczy, jakie widziałem w życiu. Zrobił nasze animowane postacie, które szaleją w teledysku. Możecie go zobaczyć na oficjalnej stronie Us3.

Nowa płyta Us3 pojawiła się w Europie i w Japonii. Rozumiem, że jesteś bardzo podekscytowany tym faktem.

Tak, oczywiście! W Japonii zagraliśmy jak na razie największe tournee w historii zespołu. Trwało cztery tygodnie i było naprawdę świetnie zwłaszcza, że nie było nas tam przez długi okres czasu. W marcu zaczynamy wielką europejską trasę - pierwsze koncerty odbędą się w Polsce.

Wspomniałeś Japonię. Jak ci się wydaje, dlaczego jesteście tam tak bardzo popularni?

Dobre pytanie (śmiech). Japonia, tam właściwie wszystko się zaczęło. Jeszcze w 1992 roku wydaliśmy tam "Cantaloop". A nie mieliśmy wciąż skończonego pierwszego albumu. Wydaje mi się, że oni mają całkowicie inne podejście do jazzu. Na przykład w Anglii, nie wiem jak to wygląda w Polsce, jazz postrzegany jest jako muzyka grana przez podstarzałe zespoły. A w Japonii takiej muzyki słucha wiele młodych osób, co jest wspaniałe.

Ostatnio nawet śledziłem w jednym z największych sklepów płytowych dziewczynę, która nosiła bardzo krótką spódniczkę (śmiech). Ale strasznie się zdziwiłem, gdy podeszła do stoiska z jazzem i wzięła kilka płyt Coltrane'a. Na początku myślałem, że może chce kupić te płyty na przykład dla ojca. Ale później przejrzała prawie całe stoisko z jazzem i wybrała jeszcze kilka albumów.

Jestem przekonany, że nie miałbym najmniejszych szans zobaczyć takiej sceny w Anglii. W Japonii jazz jest naprawdę świetnie odbierany.

Płyta "Questions" ma odrobinę latynoską wibrację. Jak bardzo różni się ten album od poprzednich płyt?

Wydaje mi się, że to akurat nie jest wielka różnica w stosunku do poprzednich albumów. Tam również pojawiały się latynoskie sample. Natomiast na pewno fakt, że płyta ma brzmienie bardziej r'n'b sprawia, że różni się od starych albumów.

A większa ilość latynoskich klimatów na "Questions" spowodowana jest zapewne tym, że podczas jej nagrywania słuchałem przede wszystkim latynoskiego jazzu z przełomu lat 60. i 70. oraz produkcji Timbalanda. I chciałem niejako połączyć te dwie rzeczy.

Płyta ukazuje się w Polsce trochę później...

Postanowiłem wydawać płytę niezależnie. Od pewnego czasu stałem się małym biznesmenem (śmiech). A taki termin wpisany został w umowę z polską wytwórnią. Muszę przyznać, że ta sytuacja mnie odrobinę frustruje. Przez to, że muszę się zajmować interesami Us3, większość czasu spędzam w moim biurze zamiast w studiu. Dbam po prostu o moje interesy, a promocja niezależnych wydawnictw jest naprawdę trudna.

Wiem, że miałeś problemy z wytwórnią i zniechęciłeś się do przemysłu muzycznego. Czy nie naszła cię myśl, by rzucić to wszystko?

Prawie tak się stało. Miałem podpisaną umowę z Sony, a oni nie wydali żadnej mojej płyty. To naprawdę było frustrujące. Przez 18 miesięcy nie mogłem nic nagrywać i tym bardziej nic wydawać. Na szczęście moi prawnicy wyciągnęli mnie z tego.

Cały ten epizod w moim życiu był całkowicie niepotrzebny. To było bezsensowne, zmarnowałem osiemnaście miesięcy mojego życia. Później doszły do tego kłopoty z Universal. Pomyślałem wtedy: "O nie, znowu to samo". Na szczęście umowa została szybko rozwiązana.

Dlatego postanowiłem sam zająć się własnymi interesami. Z jednej strony jest to ból głowy, ale jeszcze większym bólem było wykłócanie się z ludźmi, którzy nie wykonywali odpowiednio swojej pracy. Mam jednak teraz dużo więcej do zrobienia. To już nie jest tylko nagrywanie muzyki. Muszę zajmować się wszystkim. Stałem się chałupnikiem (śmiech).

Ale podoba mi się to. Teraz mam zamiar poświęcić więcej czasu mojej wytwórni Kwerk. W tym roku planuję wydać cztery płyty. Szczegóły znajdziecie na stronie internetowej wytwórni. Z tego powodu jestem teraz zajęty jak nigdy wcześniej.

Ale to na pewno wielka przyjemność pracować z innymi artystami?

Oczywiście, to bardzo ekscytujące. Zawsze chciałem być jak drzewo, które ma wiele różnych, wciąż rosnących gałęzi. Właściwie to powinienem stworzyć własny label już dawno temu. Stało się to dopiero teraz, ale jestem z tego powodu bardzo zadowolony. Wszystkie projekty, które ukażą się w barwach Kwerk, będą w jakimś sensie spokrewnione.

Własna wytwórnia daje ci na pewno całkowitą artystyczną wolność.

Dokładnie! Obecnie czuję się całkowicie swobodnie, a to jest świetne uczucie. Może nie zarabiam aż tylu pieniędzy, co wcześniej, ale uwierz mi - jestem o wiele szczęśliwszy.

Rozmawialiśmy o trudnych momentach twojej kariery. A co uważasz za największe osiągnięcia Us3?

Właściwie całą karierę mógłbym uznać za osobisty sukces. W tym sensie, że nigdy nie przyszło mi do głowy, iż stanę się popularny. I po kilkunastu latach od rozpoczęcia poważnej przygody z muzyką, będę wciąż o tym rozmawiał, tak jak teraz robię to z tobą.

Nigdy tego nie planowałem. Uznaje, że życie to jest nieustanna podróż, a nie dążenie do jednego celu. Nie wydaje mi się, że mamy przypisane przeznaczenie. A ja po prostu staram się dobrze bawić podczas tej podróży. Tworzyć interesującą muzykę i pracować z interesującymi ludźmi.

Przyjemność sprawiło mi nagrywanie każdej płyty i występowanie podczas każdej trasy koncertowej. Mam nadzieję, że to będzie wciąż trwało.

Zatem jeśli życie jest podróżą, to nie można przewidzieć przyszłości Us3.

Jedyne, co mogę przewidzieć, to fakt, że już wkrótce ukaże się nowy album Us3. Nie będziecie musieli czekać kolejnych kilku lat, by usłyszeć nowe piosenki. Mam zamiar ukończyć nagrania jeszcze w tym roku. A płyta ukaże się pewnie w marcu lub w kwietniu 2006 roku. Będzie trochę bardziej upolityczniona (śmiech).

W marcu rozpoczynacie kolejną trasę koncertową po Polsce. W styczniu występował u nas jeden z twoich współpracowników, DJ First Rate.

Tak, rozmawiałem z nim kilkukrotnie. Powiedział mi, żebym zabrał ze sobą do Polski ciepłe ciuchy, bo strasznie u was zimno (śmiech).

Miejmy nadzieję, że na wiosnę, kiedy Us3 przyjedzie do Polski, zrobi się dużo cieplej. A jak wspominasz poprzednie wizyty w naszym kraju?

Koncerty były znakomite. Podczas naszej pierwszej wizyty w 1997 roku graliśmy w Gdańsku i w Warszawie, sprzedaliśmy chyba wszystkie bilety. Pięć lat później było chyba jeszcze lepiej. Zapadł mi zwłaszcza w pamięć koncert w Krakowie, kiedy publiczność przez 15 minut skandowała: "Us3!Us3!". To było niesamowite, nie przydarzyło nam się to nigdzie indziej.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: przebój | piosenki | szczęście | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy