"Pasja grania"
Choć osobę Trufla fani muzyki metalowej w kraju nad Wisłą zdają się dobrze znać choćby z nieodżałowanego Yattering czy Azarath, w głowie niepokornego duchem gitarzysta już dawno temu zakiełkowała myśl o powołaniu do życia w pełni własnego zespołu.
Sprawy zaczęły nabierać realnych kształtów z początkiem 2007 roku, kiedy to słowo ciałem się stało i u boku inicjatora projektu pojawili się pierwsi muzycy, w tym m.in. ceniony perkusista Daray (Vesania, Dimmu Borgir, eks-Vader). Rozpoczął się śmiertelny marsz ku debiutanckiej płycie Masachist.
Zwieńczeniem bolesnego procesu stał się wydany pod koniec kwietnia 2009 roku album "Death March Fury".
- To jest death metal i trzeba się trzymać kanonu, żeby był cały czas death metalem - czy do tego uroczego bon motu lidera Masachist trzeba coś jeszcze dodawać? Wbrew pozorom, jak najbardziej. Jak trzymać ów kanon i nie zabrnąć przy tym w ślepą uliczkę, wyjaśniał Bartoszowi Donarskiemu riffowładca Trufel.
O ile dobrze pamiętam o istnieniu Masachist dowiedziałem się od ciebie ponad rok temu, na początku 2007 roku. Czy właśnie w tym okresie wpadłeś na pomysł powołania do życia tego zespołu? A może wszystko zaczęło się nieco wcześniej?
Koncepcja założenia własnego bandu pojawiła się dosyć dawno temu i szczerze mówiąc byłem przekonany, że wcześniej wystartuje z Masa, ale niestety nie trafiłem na odpowiednich ludzi. Dopiero pod koniec 2005 roku trafiłem na Daraya i jakoś poszło, chociaż na początku na próbach niezbyt się "kleiło".
Właściwie to skąd ten pomysł?
No jak to skąd? Ambicja, ale również zadbanie o pielęgnowanie dziedzictwa death metalu! A z drugiej strony byłem już sfrustrowany odtwarzaniem czyichś pomysłów, byciem dodatkiem do składu - chociaż ja jestem takim dodatkiem, który przesądza o wspaniałości potrawy (śmiech).
W przedsięwzięcie pod nazwą Masachist zaangażowałeś kilku cenionych muzyków grających w wielu różnych formacjach. W związku z tym nasuwa się pytanie, na jakich zasadach funkcjonuje Masachist? Sam grasz też przecież w Azarath, lada dzień pojawi się nowa płyta (notabene bardzo wymuskana!), a więc jaką rolę w tej swoistej układance pełni Masachist?
Funkcjonowanie tego zespołu trochę kuleje, a to z tego względu, iż każdy ma swoje obowiązki, czy to zespoły, czy też codzienną absorbującą pracę. To nie są już czasy studenckie, a prawdziwe życie. Nie ma co za bardzo narzekać, bo cieszę się, że w końcu dane mi było nagrać taki album i w takim w składzie. Masachist to nie chęć zdobycia rzeszy fanów, a kaprys samorealizacji w pasji grania death metalu.
Wasz wokalista Wojciech Wąsowicz alias Pig, czyli Sauron znany niegdyś z Decapitated, a zarazem ostatni nabytek Masachist określił ten album jako "prawdziwy death metal, właściwie esencja stylu, bez bawienia się w nowomodne pierdoły". Podzielasz ten punkt widzenia? Pytam, bo chyba jednak jest tu trochę "nowomodnych pierdół": soczysta pulsacja w nowoczesnym wydaniu, brutalne i wcale nie tak sztampowe riffy, potężny groove w amerykańskim stylu w guście kapel pokroju Soilent Green, Skinless, Dying Fetus czy w końcu Yattering. Co więcej, moim zdaniem to właśnie te "pierdoły" czynią z Masachist coś więcej niż kolejną grupę w rodzaju Origin, Insision czy Visceral Bleeding, które, owszem zacne są, ale raczej mało odkrywcze.
Ale zadałeś mi cios... Nie przepadam za tymi kapelami. W ogóle nie słucham takiej muzyki i tak naprawdę nie wiem, o co im chodzi w tym graniu. Technika, kombinowanie - owszem, ale z wyczuciem, tak by muzyka nie stała się jakąś karykaturą.
To jest death metal i trzeba się trzymać kanonu, żeby był cały czas death metalem. Uważam, że jest jeszcze sporo do zrobienia w tej muzyce, nowoczesności nie zaszkodzi, bo trzeba szukać nowych rozwiązań.
Przy okazji, czy Wojtek to naprawdę taka "Świnia"?
Świnia owszem, ale za mikrofonem! A ogólnie to megaspoko gość, który jest bez reszty oddany Metalowi Śmierci.
Na pierwszy plan wysuwa się naprawdę miażdżący groove, czyli ta swoista pulsacja rytmu idąca w parze z rzeczywiście brutalnymi riffami. Efekt potężnego ciosu w twarz potęguje również dość krótki czas trwania "Death March Fury"; większość numerów to głównie szybkie cięcia, po których następuje ciężki nokaut. Zapewne o taki efekt ci chodziło?
A właściwie to o jaki efekt chodzi w death metalu, jak nie o szybką śmierć? (śmiech). Nie ma tu miejsca na popisy, super jazzowe wstawki, które i tak nikogo nie obchodzą, tylko porażenie brutalnością, agresją i pasją zabijania dźwiękiem!
Z tego co czytam na płycie, materiał ten powstał przede wszystkim w duecie z Darayem. Taka była konieczność, czy może tak po prostu wyszło? A propos, skład Masachist jest wciąż ten sam?
Materiał powstał tylko i wyłącznie w duecie. Szczerze mówiąc dla mnie jest to najlepszy sposób pracy i raczej tak pozostanie. Zresztą nie wiem czy wytrzymałbym psychicznie, jeśli ktoś inny miałby wymyślić lepszy riff ode mnie. Wiem, że to niemożliwe, ale wolę nie ryzykować (śmiech).
Skład Masachist póki co jest ten sam. Jeśli w odpowiednim momencie i odpowiednim czasie dojdzie do czegoś poważniejszego - koncerty, praca nad nową płytą, a nie zobaczę zaangażowania i chęci, to skład będzie inny. Jestem na to przygotowany.
Mówiąc o "Death March Fury" nie można zapomnieć o gościnnym udziale zacnego muzyka. Powiedz jak do tego doszło, no i jak oceniasz to, co z tego wyszło?
Ach te Polaczki to taki kombinatorski naród... Za każdym razem jak byłem w Warszawie na próbach, czy na sesji nagraniowej, musiałem się jakoś odstresować. Tym odstresowaniem były między innymi koncerty. Tak dograłem sobie termin sesji, żeby przy okazji zobaczyć Immolation. Przy okazji oczywiście wpadłem na pomysł zaproszenia Rossa Dolana do małego udziału w piosence. Jako że Daray zna się z nimi, a w tym czasie nasi koledzy byli ich technicznymi podczas trasy, to sprawa była na maksa ułatwiona.
Szybka informacja esemesowa do Adama (eks-Lost Soul) i temat załatwiony. Oczywiście będąc w studio obie strony udawały, ze nie wiadomo o co chodzi. Ross i Bob wpadli do nas niby posłuchać co tam nagrywamy, co tam słychać i tak dalej. No i oczywiście pytanie: "Słuchaj Ross, jak tak ci się to podoba, to może zaśpiewałbyś coś gościnnie"? - "Oooo... super, pewnie, że zaśpiewam". To było niezłe, ściemnianie od początku do końca.
Ross oczywiście totalnie rozwalił, byłem na maksa podekscytowany tym faktem, zwłaszcza że Immo to moje dzieciństwo. Mówiłem mu, że ma zrobić taki krzyk jak na "Dawn Of Possesion", bo inaczej nie będę zadowolony. Kupa śmiechu, ale efekt zabija.
Wspominałeś swego czasu, że proces nagrywania tego albumu był drogą przez mękę i totalnym stresem. Że jak? Dla takiego wyjadacza jak ty? Skąd w takim razie to napięcie? Z drugiej strony materiał powstawał bodaj w trzech studiach, wiec może o to chodzi...
Ten projekt rodził się w bólach, ale przecież trzeba trwać w wierze (śmiech). Napięcie było non stop, zbyt długo się to ciągnęło i nie widziałem końca. Najtrudniejsza była sesja z Darayem, a właściwie przygotowania do niej. Szło jak krew z nosa, a to dlatego, że codziennie "witaliśmy" się w pubie obok studia.
Na próbach graliśmy tylko "Appereance Of The Worm", najwolniejszy numer na płycie, bo nie mieliśmy siły na granie szybkich numerów, a czas gonił. Wszechobecna myśl, że wyjdzie z tego porażka po uprzednich zapowiedziach, że zniszczymy cały świat, była naprawdę dla mnie stresująca.
Z tego co pamiętam dość długo i ostrożnie szukałeś wydawcy dla Masachist. Postawiłeś na Witching Hour, firmę niewielką, za to wydającą płyty w naprawdę fantastycznej formie. Ich wydawnictwa wyglądają właściwie tak samo jak te gigantów fonografii, a może i lepiej, bo nie są trzaskane taśmowo, że się tak wyrażę. Swoją rolę odegrały tu też zapewne stare znajomości. Mam rację?
Po tych wszystkich przejściach z Yattering to jestem naprawdę wyczulony i niestety spaczony. Dostaliśmy trochę ofert, ale nie byłem do nich przekonany. Szczerze mówiąc nie sądziłem, że znalezienie solidnego wydawcy będzie aż tak trudną sprawą. Nagraliśmy bardzo dobry album, mamy dobry skład, ale to za mało dzisiaj.
Całe szczęście trafiliśmy na Barta, to solidny gość, znający bolączki muzykantów, bo sam nim w końcu jest i oddany bez reszty pasji jaką jest metal! Póki co Bart wywiązał się ze wszystkiego co zaoferował. Wydanie niszczy, żadna moja wcześniejsza płyta nie wyglądała tak jak ta. Jak wszystko pójdzie po mojej myśli, starczy mi sił na ciągnięcie tego wózka, to bardzo możliwe, że następna płyta będzie pod sztandarem Witching Hour!
Album, nad którym tak długo pracowałeś w końcu ujrzał światło dzienne. To chyba spory powód do zadowolenia?
To kolejny dowód na to, że w życiu trzeba być upartym, nie poddawać się i wierzyć, że osiągnie się zamierzony cel.
No właśnie, co dalej?
Jak to co... śmierć, zniszczenie, dominacja death metalu nad światem! (śmiech).
A, i jeszcze jedno. Za diabła nie wiem, co to Masachist...
Nie wolno nam o tym mówić.
W takim razie przepraszam i dziękuję za rozmowę.