"Opowieść o bólu, upokorzeniu i samotności"

- Słuchanie "Time Must Have A Stop" to przygoda, zwłaszcza na koncertach, gdzie dodatkowo pobudzamy wyobraźnie uruchamiając niespotykaną wizualizacje - tak debiutancką płytę reklamuje Adam Łukaszek, perkusista warszawskiej progrockowej grupy Votum, która śmiało idzie w ślady Riverside czy Quidam.

Votum
Votum 

Na pytania Michała Boronia odpowiadali czterej muzycy zespołu: Maciek Kosiński (wokal), Zbyszek Szatkowski (klawisze), Adam Kaczmarek (gitara) i Adam Łukaszek (perkusja). Skład uzupełniają Alek Salamonik (gitara) i Bartek Turkowski (bas).

Opowiedzcie o początkach grupy, jak doszło do waszej współpracy? Co was połączyło?

Maciek Kosiński: Tak naprawdę początek Votum to rok 2006, przynajmniej dla mnie. To początek eksperymentowania z dźwiękami i stopniowego zwrotu zespołu w kierunku muzyki progresywnej. Natomiast nasz wspólny przodek od którego ewoluowaliśmy, czyli heavy metalowe Votum, narodził się w 2003 roku. Wtedy właśnie powstał zespół grający muzykę około heavy metalową, w zupełnie innym składzie, z którego w tej chwili ostali się Adam Kaczmarek i Al Salamonik.

Mniej więcej w tym czasie powstały również pierwsze nieśmiałe produkcje, jak np. demo "Bow to the Sound". Tu kończy się prehistoria (śmiech). W 2004 roku dołączyłem do zespołu zastępując poprzedniego wokalistę, który z bliżej mi nie znanych przyczyn zrezygnował z aktywnego uprawiania muzyki. Po około roku wspólnych prób i koncertów nagraliśmy singel "Jestem".

Tu chyba pojawia się granica tego co można nazwać zamierzchłą przeszłością, a zaczynają początki właściwego Votum w obecnym kształcie i formule. Właśnie w tym czasie, po wydaniu singla i zagraniu sporej ilości koncertów, zaczęło się coś w nas zmieniać, przy okazji następowały zwyczajowe przetasowania w składzie. W 2006 roku do zespołu dołączył Zbyszek Szatkowski, stworzyliśmy pierwszy utwór z klawiszami w tle i okazało się, że to już inna muzyka i inny, nowy zespół, choć o tej samej nazwie.

Adam Łukaszek: Ja jestem najnowszym nabytkiem Votum. Choć znamy się już jakiś czas to jako zespół jesteśmy od września ub. roku. Zbiegło się to z moim odejściem od Mind Asylum, w którym spędziłem półtora roku. W Votum znalazłem otwartych, dojrzałych ludzi z którymi spełniam swoje marzenia, a których nie mogłem spełniać nigdzie indziej. Można by powiedzieć, że połączył nas zbieg okoliczności i wciąż łączy nas jedna wizja... Wizja tworzenia, wspólnych występów, dobrej zabawy i przyjaźni...

Przeszliście w sumie dość podobną drogę jak Riverside, których muzycy też mają metalowe korzenie. Widzicie jeszcze jakieś podobieństwa z tym zespołem?

Zbyszek Szatkowski: Na pewno wybraliśmy sobie podobny do nich sposób podejścia do muzyki - postawiliśmy bardziej na atmosferę i melodyjność niż na, na przykład, mordercze solówki i superszybką technikę. Jeśli zaś chodzi o podobieństwa stylistyczne to raczej przypadkowa sprawa - większość składu Votum nie znała dokonań Riverside, gdy siadaliśmy do tworzenia "Time must have a stop" lub znała je bardzo pobieżnie.


Adam Łukaszek: Znałem Riverside jeszcze przed dojściem do Votum. Zafascynowali mnie od pierwszych dźwięków. Jako jedyny z Votum mogłem obiektywnie osądzić całokształt płyty "Time must have a stop", jej brzmienie, klimat... I szybko stwierdziłem, że to jest coś wyjątkowego.

Jednak podobieństwo do Riverside przyszło mi do głowy po czyjejś sugestii na jednym z forów internetowych. Na początku się zdziwiłem, ale później pomyślałem, że coś w tym jest. Teraz wiem, że nasza wspólną cechą jest nie myślenie o konkretnych kierunkach muzycznych, chcemy, aby muzyka pozostała muzyką w najlepszym wydaniu i cieszyła nas wszystkich...

Macie w dorobku wydany na początku roku album "Time Must Have A Stop". Jak chcecie z nim trafić do publiczności? Jak byście przekonali do jego posłuchania? Czego słuchacze mogą się spodziewać po tym materiale?

Adam Łukaszek: Album jest konceptem, którego bliższe poznanie sprawia, że w połączeniu z muzyką daje całość pozwalającą niesamowicie poruszyć wyobraźnie, zagłębić się i poznać emocje bohaterów, spróbować przeżyć pewne rzeczy samemu, wniknąć w głąb siebie i zadawać pytania np. "Co bym zrobił na ich miejscu?".

Słuchanie "Time Must Have A Stop" to przygoda, zwłaszcza na koncertach, gdzie dodatkowo pobudzamy wyobraźnie uruchamiając niespotykaną wizualizacje. Postawiliśmy na coś wyjątkowego i po płycie na pewno można się spodziewać klimatu oraz pięknych dźwięków nie pozwalających tak szybko odstawić ją na półkę...

Wasza muzyka to generalnie rock progresywny, która popularnością cieszy się przede wszystkim na zachodzie, a u nas ma status niszowy, choć akurat jeśli chodzi o poziom to nie mamy czego się wstydzić. Czy widzicie szanse na zmianę takiego stanu w naszym kraju, że takie grupy jak wasza będą mogły grać dla szerokiej publiczności?

Adam Łukaszek: Jasne, że widzimy szanse. W Polsce jest bardzo dużo zdolnych, wrażliwych muzyków z pomysłami i determinacją ustawioną na opcję full. Jednak zanim zostaną dostrzeżeni upłynie jeszcze trochę czasu. Granie progresywne to swego rodzaju sztuka, która ustępuje póki co innym popowym gatunkom muzycznym, ponieważ wymaga większej wrażliwości, skupienia, uwagi ze strony słuchacza.

Jednak to można śmiało nadrobić stawiając na promocję, która właśnie na zachodzie daje pożądany efekt, o którym mówisz w pytaniu. W Polsce stawia się na utarte schematy i nie za bardzo chce się zmieniać takiego status quo. Brak tego ryzyka sprawia, że coraz więcej ludzi show biznesu mówi otwarcie, że polski rynek muzyczny jest po prostu do wymiany...


Pojawiliście się na festiwalu w Jarocinie w tym roku. Jak was przyjęła tamtejsza, mocno jednak punkowa publiczność?

Zbyszek Szatkowski: Występ w Jarocinie był z jednej strony bardzo ciekawym przeżyciem - poniekąd obcuje się z legendą oraz wielką ilością spragnionej muzyki (i trunków) publiczności! Z drugiej strony był to koncert dość niefortunny, zagranym pierwszego dnia festiwalu o godzinie mocno porannej kiedy publiczność, albo tam jeszcze nie dotarła, a jeśli dotarła, to nie zdążyła się jeszcze przebudzić z letargu i wypełznąć z namiotów. Plusem jest to, że ci, którym udało się dotrzeć pod scenę tego dnia bawili się świetnie.

Adam Łukaszek: A i owszem... Byli tacy, którzy starali się dziarskim acz chwiejnym krokiem podążać pod scenę na występ zespołu Votum (śmiech). Tak szczerze to od pierwszego dnia zadawałem sobie jedno pytanie: "Jak to się stało, żeśmy się tu dostali?". I do tej pory nie dostałem jednoznacznej odpowiedzi. Tam grał punk i grało Votum...

Można to sobie oczywiście tłumaczyć na wiele sposobów, a moim ulubionym jest: "Votum jak już sobie zacznie plumkać to przekona nawet punka". Widocznie muzyka z naszej płyty urzekła starą, znającą się na rzeczy gwardię i postanowili nas zaprosić... Jednak mimo tego szoku kulturowego jaki zastaliśmy, a także wielu niedogodności na scenie, Jarocin wspominamy jako jeden z najlepszych wyjazdów Votum w tym roku i absolutnie nie żałujemy, że się tam znaleźliśmy.

Przy produkcji pomagał wam Jacek Melnicki, były klawiszowiec grupy Riverside, obecnie gwiazdy numer 1 naszej sceny progrockowej. Czy jego doświadczenia z tym zespołem jakoś wpłynęły na oblicze "Time Must Have A Stop"?

Maciek Kosiński: Myślę, że do pewnego stopnia tak, choć powiedziałbym raczej, że na kształt tej płyty bardziej wpłynęło doświadczenie Jacka jako realizatora dźwięku i producenta nagrań - bo w tej chwili tym właśnie się głównie zajmuje, niż eks-klawiszowca Riverside.

Pamiętajmy, że w studiu DBX mają okazję nagrywać różne zespoły - gatunkowo od zwykłego popu do black metalu. W każdej z tych sytuacji wpływ producenta zależy od samego zespołu. My przed wejściem do studia mieliśmy dość mocno sprecyzowaną koncepcję tego albumu, wiedzieliśmy co chcemy nagrać, i jaki efekt osiągnąć. Oczywiście liczyliśmy również na świeże i obiektywne spojrzenie Jacka i jego rady. Na pewno się nie zawiedliśmy.

Słuchając płyty, powiedziałbym, że bliższy wam jest europejski prog rock niż amerykański prog metal spod znaku Dream Theater. Zgodzicie się? Macie swoich faworytów, ulubieńców? Choć trzeba dodać, że w takim "Look At Me Now" słychać też niemal growling rodem z death metalu.

Maciek Kosiński: Cóż, nie zastanawiamy się chyba nad tym czy w kwestii muzycznych powiązań bliższa nam Europa czy Stany. Rush, Queen, Dream Theater, George Michael, Pendragon, czy Slipknot... - dla mnie to po prostu dobra muzyka. Każdy z nas ma nieco inne ulubione zespoły, w związku z tym nieco inne inspiracje.


Myślę jednak, że oscylujemy wokół tego samego rdzenia. Łączy nas wspólne podejście do tworzenia muzyki, potrzeba przekazania emocji i poruszenia słuchacza. Nasza muzyka jest wypadkową inspiracji muzycznych, pozamuzycznych i naszych doświadczeń życiowych. Jest również kompromisem między wizjami poszczególnych członków zespołu. Jest jednak przede wszystkim nasza.

"Time Must Have A Stop" opowiada historię, które rozpoczyna "pewne zdarzenie". Możecie przybliżyć warstwę tekstową?

Maciek Kosiński: Zdarzenie, które rozpoczyna naszą opowieść jest opisane w utworze o bardzo wymownym tytule "Passing Scars". Co ciekawe, jest to zdarzenie prawdziwe - ktoś napada i okalecza młodą kobietę. Na nim oparłem, wokół niego budowałem i rozwijałem całą warstwę tekstową. Tak powstała opowieść o bólu, upokorzeniu i samotności, które w różnym wymiarze są udziałem dwójki głównych postaci w tej historii się pojawiających.

Adam Kaczmarek: Zachęcamy do zagłębienia się w warstwę tekstową, gdyż jest ona przepełniona zwrotami akcji, opisami a także ukrytymi informacjami i podtekstami, o różnorodnym zabarwieniu.

W książeczce pojawiają się cytaty z tak różnych autorów i książek jak Michael Foucault, Jacques Derrida, Nietzsche, Szekspir czy Biblia. Tam szukaliście inspiracje do stworzenia albumu?

Maciek Kosiński: Cytaty, o których mowa pojawiły się jako element dodatkowy i pomocniczy jakiś czas po powstaniu samej opowieści. Ich celem jest ułatwienie odbioru tekstów, sugerują również sposoby ich interpretacji.

W niektórych tekstach - jak np. w "Away" są dobrane dość przekornie, pozwalają dzięki temu dojrzeć drugie dno opisywanych sytuacji. Dają do zrozumienia, że nie wszystko jest tak oczywiste jak może się wydawać. Nie każda ballada musi być rzewną piosenką o miłości. W niektórych warunkach słowo "troska" może zabrzmieć jak "osaczenie"...

Z albumu wyróżnia się szczególnie utwór "Train Back Home", który spokojnie mógłby sobie poradzić na radiowych listach przebojów. To też plus, bo widać, że nie boicie się zagrać prościej, bez komplikowania za wszelką cenę. A czy wy macie swój ulubiony numer?

Adam Kaczmarek: Żeby sobie poradzić, musi się znaleźć na tych listach (śmiech). No ale kto wie, może niebawem się to uda i będziemy mogli zweryfikować te przypuszczenia. Rzeczywiście "Train..." jest jednym z dwóch najdelikatniejszych utworów na płycie, jednak jeżeli skupić się na warstwie tekstowej, bynajmniej tak nie jest. Takie już jest Votum, nic nie jest takie jak się wydaje na pierwszy rzut oka (śmiech).

Co do ulubionych utworów, aby odpowiedzieć na to pytanie trzeba rozgraniczyć koncerty od płyty. Na koncertach większość z nas lubi wykonywać "The Hunt is on" , w domowym zaciszu słuchamy "The Pun" a złotym środkiem dla wszystkich jest utwór "Time must have a stop" który uwielbiamy zarówno grać jak i słuchać.


Poza prog rockiem na płycie słychać też mniej oczywiste w tym gatunku elementy, jak brzmienia przywołujące klimaty Bliskiego Wschodu. Mam rację?

Zbyszek Szatkowski: Zdecydowanie. Najwyraźniej słychać to na pewno w utworach "Passing Scars" oraz "Look at me now". Zawsze byłem wielkim fanem orientalizujących motywów - w moim mniemaniu dodającym sporo mistycyzmu europejskiej muzyce. Jest to też znak naszego eksperymentowania z konwencjami.

Dlatego też na płycie pojawia się spora doza elektroniki i motywy czysto akustyczne. W takim kierunku planujemy też się rozwijać. Melodia, moc, mistyka.

Najbardziej inspirująca płyta roku - tak można przeczytać w reklamie "Time Must Have A Stop". Do czego chcielibyście inspirować ludzi swoją muzyką?

Adam Kaczmarek: Muzyką przede wszystkim do... słuchania, natomiast tekstami do czytania, a wizualizacją do patrzenia. Do szukania na własną rękę, do czerpania i oczekiwania od muzyki więcej niż się nam obecnie proponuje. A historią opisaną na albumie, chcemy inspirować także do życia i przemyśleń na jego temat. Zachęcamy do zagłębienia się w nią i ruszenia wyobraźnią.

Maciek Kosiński: Mimo, że cały album jest dosyć mroczną opowieścią, chciałbym żeby słuchający tej płyty zauważyli też jego jasną stronę. Cytat z Thoreau znajdujący się przed jednym z utworów nie pojawił się tam bez powodu:

"[...] chciałem żyć świadomie, [...] czerpać ze źródeł życia samą jego istotę, odrzucić wszystko co nie było nim, by w godzinie śmierci nie odkryć, że nie żyłem".

Chcemy, żeby ta płyta była inspiracją chociażby do tego - nie tylko dla słuchaczy, również dla nas samych. Nigdy nie wiesz, co przydarzy Ci się w życiu. Należy je przeżyć w pełni i świadomie. Lepiej nie musieć niczego żałować...

Podobno bardzo ważną rolę u was grają wizualizacje, jakie wykorzystujecie na koncertach. Skąd taki pomysł?

Adam Kaczmarek: Dzięki efektom wizualnym, z naszej muzyki można wyciągnąć o wiele więcej emocji, jest także pomocna w zrozumieniu i odnalezieniu się w historii. Pozwala nakierować odbiorcę na odpowiedni tor i ocenić w jakim momencie opisywanej historii aktualnie się znajduje.

Podczas tworzenia i słuchania materiału na "Time Must Have a Stop" od razu stwierdziliśmy, że muzyka i teksty to za mało. Trzeba to wszystko zintensyfikować, pogłębić, bardziej pobudzić zmysły słuchacza. Wtedy też, narodził się pomysł, aby zadbać o bogatą oprawę wizualną, album koncepcyjny okazał się do tego znakomitą podstawą.

Chcieliśmy również, aby wszystko co pojawi się o nas w mediach, w książeczce dołączonej do płyty, na sesjach zdjęciowych, a także na plakatach, tworzyło spójną całość. Bardzo zależy nam na intrygowaniu słuchacza, na wysyłaniu niejednoznacznych sygnałów i pozwalanie mu na własną interpretację tego co widzi i słyszy. Na naszej stronie są fragmenty grafik towarzyszących albumowi a także jeden utwór z wizualizacją, można się przekonać jak mniej więcej prezentuje się to na koncercie.


W planach macie klip do jednego z utworów. Możecie coś więcej zdradzić na ten temat?

Zbyszek Szatkowski: W tej chwili ruszyły pracę nad teledyskiem do utworu "The Pun". Opiekę artystyczną nad całością mają Kuba Sokólski i Piotrek Micherewicz - część teamu odpowiedzialnego za stworzenie wizualizacji, które są - jak już wspominaliśmy - bardzo istotną częścią naszych koncertów.

Pierwsze sceny już powędrowały do montażu, my natomiast przygotowujemy się do zdjęć w plenerze. Już wkrótce efekty naszej wspólnej pracy nie tylko będą płynąć z waszych głośników, ale i zawitają na ekrany waszych telewizorów i komputerów (śmiech).

Adam Kaczmarek: I tak dalej, do momentu aż będziecie się bali otworzyć lodówki (śmiech).

Jakie macie muzyczne marzenia, na spełnienie których czekacie?

Zbyszek Szatkowski: "Tysięczny tłum spija słowa z mych ust, kochają mnie". Jeśli by pominąć wielki smutek i ironie "Autobiografii" to można by powiedzieć, że większość artystów ma ten słynny Perfectowy cytat na ustach za każdym razem, gdy musi sam setki razy wnosić i znosić ze sceny swoje wielkogabarytowe sprzęty, użerać się z niewydarzonymi akustykami, tysiące godzin spędzać na ćwiczeniach w pocie i znoju, razem z setkami godzin spania w samochodach, czy w wynajętych ruderach podczas trasy koncertowej.

Prawda jest jednak taka, że marzenia mogą być trochę bardziej trywialne: móc grać dla ludzi, którzy będą słuchać i przeżywać, móc wyżyć z muzyki.

I ten cholerny koncert na Madison Square Garden!

Dziękuję za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas