Natalia Szroeder o albumie "REM": "Nie piszę po łebkach. Piszę, jak jest" [WYWIAD]
Oprac.: Bartłomiej Warowny
Natalia Szroeder to artystka, która zgrabnie łączy muzykę popularną z eksperymentalnymi oraz alternatywnymi brzmieniami. Kochała dźwięki od zawsze, zaś sukces komercyjny zapewnił jej miejsce w sercach wielu fanów, którzy po dziś dzień stoją za nią murem. Albumem "Pogłos" zrekonstruowała swoje brzmienie, a najnowsza płyta "REM" stała się ilustracją sennych marzeń i odskocznią, tak bardzo potrzebną na jesienne noce. "Chcę się znowu śmiać" - śpiewa Natalia Szroeder w utworze "Upał" i możemy uznać, że misja zakończyła się sukcesem! W rozmowie z Interią Natalia zdradziła, kiedy zmagała się z trudnym okresem, jakie ustanowiłaby prawo i jak, za sprawą pracy nad krążkiem, udało jej się wywalczyć uśmiech.
Bartłomiej Warowny, Interia Muzyka: Dlaczego to właśnie utwór "Północ" rozpoczął twoją nową erę?
Natalia Szroeder: "Północ" jest momentem kulminacyjnym całej płyty. Stanowi jej środek, jest punktem zwrotnym, a zarazem centralnym elementem całej opowieści. Album się rozdwaja - utwory dzielą się na te, które występują przed "Północą" i po niej. Krążek "REM" jest paradoksalnie całkiem taneczny, choć pierwszy singiel mógł kreślić zupełnie inne wyobrażenie projektu.
Słuchając "Północy" pierwszy raz pomyślałem sobie, że się pogubiłaś, ale jednocześnie o tym wiesz.
A wiedza i samoświadomość to już bardzo dużo w drodze po lepsze. Zawsze sądziłam, że połową sukcesu jest namierzenie problemu, zidentyfikowanie go i nazwanie. To, jak sobie potem z tym poradzimy, to już druga kwestia, ale "wiem", czyli nazwanie sytuacji, to już bardzo dobry znak.
Pod koniec teledysku do "Północy" pojawił się jedynie zalążek twojego uśmiechu. Jego pełny wymiar zobaczyliśmy w klipie do "Samej na planecie".
Tak! Zależało nam na tym, aby w klipie zawrzeć wiele metafor. To końcowe uniesienie jest uwolnieniem, uświadomieniem, ocknięciem się. Dookoła nas jest cała paleta możliwości, świat jest ogromny - trzeba tylko się odważyć spojrzeć szerzej, dalej.
Jak wspominasz plan teledysku do "Samej na planecie"?
To jest jeden z moich ulubionych teledysków. Kręciliśmy na Fuerteventurze, więc wspominam to z uśmiechem, bo praca w takich okolicznościach przyrody jest wyjątkowa. W klipie pojawiła się fabuła, za reżyserię odpowiada przezdolna Nastka Gonera. Czułam się jak bohaterka pełnowymiarowej produkcji; byliśmy w pięknym, ale wymagającym plenerze, więc musiałam się słuchać, zupełnie jak na planie filmowym. Lubię zawodowo mieć nad wszystkim kontrolę, a tutaj musiałam zaufać, miałam poczucie, że jestem częścią czegoś większego. Zdecydowaną większość scen kręciliśmy w miejscach otwartych dla turystów. Nie mogliśmy oczywiście ich wyganiać, wiec szukaliśmy okien czasowych. To była niezła frajda. Nakręciliśmy tam też klip do "Ty się nie bój". To był pracowity wyjazd. Cudowne i magiczne doświadczenie.
Moim faworytem jest "Pętla" z Zalewskim. Zawarcie fragmentu "Cichej nocy" było świetnym pomysłem. Jak wam się współpracowało?
Dzięki! Też lubię ten moment. W ogóle lubię tego rodzaju smaczki. W "Pętli" nawiązuję do czasu, bo utwór opowiada o grudniu i paradoksie szczęśliwej, radosnej, świątecznej atmosfery w zestawieniu z bardzo trudnym okresem, który przyszło mi przeżyć. Tamten grudzień był dla mnie ciemnym miesiącem. Wszędzie bombki, prezenty, radość, a ja byłam w rozsypce. To było bardzo kwasowe doświadczenie.
Słodko-gorzkie?
Zdecydowanie bardziej w stronę tego gorzkiego. Chciałam, by wybrzmiał ten paradoks. A Krzysiek jest cudowny do współpracy. Mam z nim wiele doświadczeń scenicznych, kumplujemy się poza pracą, lubimy się. Wszedł jak burza do studia, zaśpiewał, a potem siedzieliśmy na tarasie z całą ekipą i po prostu rozmawialiśmy. Przezdolny gość, świetny wokalista z dużą muzyczną intuicją.
Równie gładko poszło z Melą Koteluk?
Mela od razu mi zaufała. Zgodziła się, zanim jeszcze usłyszała piosenkę. Proponując jej wspólne działanie wiedziałam, który utwór będziemy brać na warsztat. Nie proponowałam tego w ciemno, ale sama piosenka "Zwierzęta nocy" była jeszcze w powijakach. Nie chciałam wysyłać niedopieszczonej wersji, żeby się nie zraziła. Pierwszy kontakt miał być dobrym skojarzeniem. Mela weszła w moją historię, jak we własną. To było coś niesamowitego.
Twoje teksty są przeszywające i wydaje się, że to lubisz...
Przyznam ci szczerze, że jestem dumna ze swoich tekstów. Nie piszę po łebkach, przykładam się. Słowo zawsze było dla mnie ważne i lubię to, że nie ściemniam. Piszę, jak jest. Śpiewanie tych piosenek na koncertach daje mi komfort, bo wiem, że jestem szczera. To istotne. No i nie lubię lać wody.
I nie lejesz, bo "REM" jest konceptualnym krążkiem. Zawiera w sobie klamrę.
To się zrodziło zupełnie naturalnie. Pod osłoną nocy przychodziło najwięcej refleksji. Tekstowych, muzycznych, wpadałam też na pomysły graficzne, wizualne, niekiedy nawet związane z trasą koncertową, która wtedy jeszcze była przecież tak odległa. Zaczęłam o tym czytać i temat mnie pochłonął. To naprawdę fascynujące, co się z nami dzieje podczas snu, albo tuż przed nim. Konfiguracja śnienia jest niebywała. To właśnie w fazie REM robimy w głowie porządki. Uczymy się o nas samych. A ja w ostatnich latach podejmowałam wiele ważnych decyzji - czy to śniąc, czy nie. Robiłam porządki w życiu, segregowałam pewne doświadczenia, zastanawiałam się nad ich ważnością i uczyłam się siebie.
Album miał się na początku nazywać "Sama na planecie"...
Tak, ale czułam, że ten tytuł się wystarczająco wyeksploatował. "Sama na planecie" to jeden z moich ulubionych utworów na płycie, mam do niego duży sentyment. Pracowaliśmy nad nim długo, powstało wiele wersji refrenu. Gdy kręciliśmy klip do "Samej...", jeszcze nie mieliśmy wersji z ostatecznym refrenem. Wróciłam z Fuerty, a potem pojawił się czwarty i finalny refren piosenki. Wypieściliśmy ten kawałek, więc chciałam, aby zachował swój własny świat i nie dzielił nazwy z całym projektem.
Ale dzieli ją z nazwą trasy!
Jestem bardzo podekscytowana, szczęśliwa, ale i zestresowana. Trasy klubowe są wyjątkowe, bo ludzie przychodzą, aby usłyszeć właśnie ten konkretny materiał, co oznacza, ze w jakimś sensie jest dla nich ważny. Przy "Pogłosie" byłam w szoku, że ludzie śpiewali tak głośno, że ja w ogóle nie musiałam - piosenki same się niosły. Odbiorcy stworzyli sobie własną relację z tymi utworami. Wtedy uświadomiłam sobie, że te myśli nie należą już tylko do mnie. To już nasze wspólne historie.
Co byś powiedziała trzynastoletniej sobie?
Nie przestawaj odważnie i wysoko marzyć, bo wszystko jest możliwe.
Gdybyś miała ustanowić jedno prawo imienia Natalii Szroeder, do którego wszyscy na świecie musieliby się stosować, jak by ono brzmiało?
Moje prawo na pewno dotyczyłoby kategoryzowania ludzi. Niezależnie od koloru skóry, wiary, orientacji, stylu, chciałabym, aby ten świat był po prostu równy i dobry dla wszystkich. Moim prawem byłaby otwartość na drugiego człowieka.