"Muzyka z emocji"

- My nigdy nie będziemy wielcy, ponieważ nie jesteśmy zdolni do tego by być bezwzględnym, nie mamy takich ambicji - mówi Richard Barbieri, klawiszowiec Porcupine Tree, w rozmowie z Przemkiem Narbutowiczem z internetowego Radia Bez Kitu (www.interia.fm).

Richard Barbieri (Porcupine Tree)
Richard Barbieri (Porcupine Tree)INTERIA.PL

Trzeba jednak podkreślić, że każdy kolejny album popularnych w Polsce "Jeżozwierzy" zdobywa coraz większe uznanie na całym świecie. Nie inaczej jest z wydanym w połowie kwietnia "Fear Of A Blank Planet". W ramach promocji tego wydawnictwa Brytyjczycy już tradycyjnie odwiedzili nasz kraj. O nowej płycie, udziale gości, konflikcie pokoleń oraz dobrej i złej muzyce klawiszowiec Porcupine Tree opowiedział nam na parę godzin przed krakowskim koncertem w Hali "Wisły" (7 lipca).

Jeden z dziennikarzy brytyjskich napisał, że wasz najnowszy album "Fear Of A Blank Planet" jest pierwszym albumem w 2007 roku, który koniecznie trzeba kupić. Ten sam dziennikarz napisał też, że od tego momentu staliście się gwiazdami. Czy czujesz się gwiazdą?

(śmiech) W przypadku Porcupine Tree wszystko rozgrywało się stopniowo. Z każdym albumem pojawiało się więcej fanów, graliśmy dla większej liczby osób, więc dla nas to tylko małe kroki. Nie wiem nawet jak to jest czuć się gwiazdą. Nie wiem jak to powinno się czuć, ponieważ nawet jako nastolatek grałem duże koncerty.

Jednak pracujecie z gwiazdami. Jak udało wam się zaangażować Roberta Frippa i Alexa Lifesona w pracę nad waszym ostatnim albumem?

Pracowaliśmy z Robertem podczas amerykańskiej trasy koncertowej. Europejskiej właściwie też. Otwierał nasze koncerty, czyli był naszym supportem i spodobała mu się nasza muzyka.

On supportował was?

No tak. Tak było.

A kto do kogo zadzwonił?

Wydaje mi się, że agencja to zasugerowała. Steven [Wilson, wokalista i gitarzysta Porcupine Tree - przyp. red.] już wcześniej pracował z Robertem Frippem robiąc materiał dla No-Man. Ja pracowałem z nim jeszcze w latach 80. nad albumem Davida Sylviana. W każdym razie graliśmy razem, spodobał mu się nasz zespół i chciał być zaangażowany.

Spotkaliście się w tym samym studiu. Jak wyglądała współpraca z nim?

Fantastycznie. On jest bardzo specyficzną osobą, trzeba go traktować we właściwy sposób. Ceni swoją prywatność i nie lubi jak się do niego podchodzi i przeszkadza, ale jeśli zostawi się go w jego własnej przestrzeni, to wtedy nawiązuje kontakt. Wchodził do naszej garderoby. Gawędziliśmy sobie. Był bardzo towarzyski i wszystko było w porządku.

A Alex?

Alex to dzięki Stevenowi, ponieważ Steven jest szalonym miłośnikiem Rush. On kocha Rush. Ja osobiście niewiele o nich wiem, ale wiedzieliśmy, że Neil Peart [perkusista Rush] był naszym fanem, ponieważ wspominał w swoich książkach o Porcupine Tree, o piosence "The Sound Of Muzak" i był bardzo temu oddany. Musiał pokazać album Alexowi. Alexowi także się spodobało, więc Steve zaprosił go do współpracy.


Wydaje się, że na dwóch ostatnich albumach, czyli "Fear Of A Blank Planet" i "Deadwing" zmieniliście brzmienie na cięższe.

Tak, ludzie tak mówią, ale faktycznie, pomiędzy albumami "In Absentia" i "Deadwing" nastąpiła zmiana. Pojawiło się więcej metalowych elementów. Jeśli zanalizować album "In Absentia", to można tam znaleźć wiele fragmentów o bardzo cichych strukturach. Są takie utwory jak "Heartattack In A Lay By", "Lips Of Ashes", "Collapse The Light Into Earth", "Trains", "The Sound Of Muzak". Żaden z nich nie ma ciężkich gitar, a to ponad połowa albumu.

Wydaje mi się, że z nowego albumu ludzie pamiętają cięższe partie, ponieważ są bardziej dynamiczne. Jednak w rzeczywistości jest sporo przestrzeni. Jest wiele instrumentów klawiszowych.

Dlaczego wybraliście te cięższe partie?

To Steven. Myślę, że przez ostatnie kilka lat był pod dużym wpływem muzyki metalowej, progresywnego metalu, zespołów takich jak Opeth i Meshuggah. To go interesuje, więc zgłębia to, co na niego wpływa. Podobnie Gavin [Harrison, perkusista Porcupine Tree - przyp. red.]. Na mnie wpływa coś zupełnie innego. Ja reprezentuję bardziej elektroniczne i ambientowe dźwięki zespołu. I to wszystko się miesza.

Z tego co mówisz wynika, że Steven ma największy wpływ na muzykę Porcupine Tree.

Myślę, że ma największy wpływ jeśli chodzi o kierunek albumu, ponieważ jeśli pisze 60 procent piosenek, to pisze je w pewnym stylu, w konkretny sposób i kiedy już ma tę kompozycję, to można zmienić jej aranżację, ale nie można zmienić jej stylu.

Dla Stevena oznacza to głównie jego obecne muzyczne zainteresowania. Ja osobiście biorę swoje zainteresowania spoza muzyki. Z rzeczy na świecie: emocji, atmosfery, dźwięków. Na to, co robię, bardziej wpływa życie. To rodzaj mieszanki wielu rzeczy. Każdy z członków Porcupine Tree wnosi coś innego do zespołu.

Opowiedz mi o procesie komponowania - jak to wygląda w studiu? Czy to Steven przychodzi z pomysłami, czy po prostu zaczynacie grać?

Na to składają się dwie rzeczy. Pierwsza jest taka, że Steven wychodzi i pisze piosenki, a potem wraca i pokazuje je grupie. Wtedy pracujemy nad aranżacją. Drugi proces polega na tym, że spotykamy się razem jako zespół i mamy sesję, podczas której piszemy.

Przeważnie idziemy do Gavina, ustawiamy sprzęt i zaczynamy pisać. To są te dwie metody i z reguły po tygodniu mamy 5 lub 6 kawałków, z których jesteśmy zadowoleni. Teraz jest dobrze, tworzymy jako grupa i jest więcej grupowych kompozycji, ale Steven jest głównym twórcą piosenek i może rozwijać swoje pomysły.

A czy czasem kłócicie się o pomysły?

O tak!

O co na przykład?

Która piosenka powinna być na albumie, albo o konkretny fragment piosenki. Którą kompozycję powinniśmy zagrać na koncercie, czy powinniśmy rozmawiać, czy nie powinniśmy rozmawiać. O wszystko. Wszystko jest dyskutowane.


Czy to się często zdarza?

Tak. Po prostu przechodzimy przez to. Porcupine Tree działa na zasadzie równego partnerstwa. To rodzaj biznesu, w którym musimy podejmować decyzje. Każdego dnia trzeba podejmować wiele decyzji i czasem mamy odmienne opinie, ale to normalne.

Osoba, która najsilniej czuje, że coś trzeba zrobić w dany sposób najczęściej ma energię i siłę, żeby się upierać i wtedy się temu podporządkowujesz i myślisz - no dobrze, zależy ci na tym bardziej niż mi, więc dobrze, zrobimy to.

Jesteś 10 lat starszy od Stevena. Czy jest jakiś konflikt pokoleń?

O tak, to jest wielka przepaść pokoleń. Colin [Edwin, basista Porcupine Tree - przyp. red.] jest najmłodszy, Colin ma chyba 37 lat, Steven będzie miał 40. Oczywiście, że jest konflikt pokoleń.

A jak to wygląda? Czy przychodzisz to studia i mówisz - słuchajcie dzieciaki!

(Śmiech) Nie. Pewnie mam trochę więcej doświadczenia, ale nie. Jestem najbardziej wysportowany. Gram w tenisa.

W Porcupine Tree grasz na syntezatorach. Czy nie myślałeś kiedyś o wyciągnięciu na scenę prawdziwego fortepianu?

Nie bardzo, ponieważ nie byłbym w tym dobry. Nie jestem dobrym pianistą. Po prostu tak jest. Odkąd miałem 15-16 lat próbowałem grać na pianie, organach i w tym stylu, ale to nie jest dla mnie naturalne. Nie potrafię tego robić. Nie mam takiej wrażliwości. Nie mam takiej techniki.

Kiedy odkryłem syntezatory wiedziałem, co chcę robić i do tego miałem talent. W tym mam swoją muzyczną osobowość i mogę robić coś, co dla mnie jest kreatywne i interesujące. Gdybym usiadł przy fortepianie nie byłoby z tego nic dobrego.

Jeśli na albumie słyszysz akustyczny fortepian, to gra na nim Steven. On pisze piosenki na fortepian. A jeśli pisze piosenkę, to najlepiej żeby zagrał ją samemu, bo wie jak chce ją zaśpiewać i wie jak ją zaaranżować. Uważam, że dla autora piosenek jest zawsze bardzo ważne, żeby zagrać utwór na takim instrumencie, na jakim został napisany. Nie ma znaczenia, czy to jest gitara czy fortepian.

Najbardziej zaskakuje mnie, że grasz już kilka dekad, ale twój pierwszy solowy album ukazał się dopiero w 2005. Dlaczego nie wcześniej?

Nagrywałem wiele albumów z wieloma osobami: duety, tria, kwartety, zespoły, różne projekty. Owszem, to był mój pierwszy album solowy. Dla mnie radość z muzyki to praca z innymi ludźmi. Na moich albumach pod marką Medium mogłem pisać utwory instrumentalne i mogłem pracować z innymi ludźmi. To jest zabawa i przyjemność.

Kiedy pracujesz samemu jest trochę strasznie, bo nie ma nikogo, kto cię oceni. Traci się perspektywę. To coś zupełnie innego. I może byłem przez bardzo długi czas zbyt przerażony, żeby podjąć się czegoś takiego, ale teraz pomyślałem, że muszę to robić i będzie więcej. To dopiero początek.

Więc planujesz coś nowego?

Tak, w przyszłym roku. Mam już parę napisanych rzeczy. Już zacząłem. Pierwszy album pokazywał różne style, którymi się interesowałem, ale ten kolejny album będzie nieco bardziej eksperymentalny.


Twojego poprzedniego albumu "Things Buried" nie można kupić w Polsce.

Naprawdę? On był oryginalnie sprzedawany tylko przez sklep internetowy i na koncertach. Teraz jest do kupienia podczas koncertu. Znasz Snapper Records? Wydali zremasterowane wcześniejsze nagrania Porcupine Tree i mają licencje na mój album. Wydadzą go w sierpniu, więc będzie wtedy w sklepach na całym świecie.

A jakie rzeczy pogrzebałeś na tym albumie, ponieważ tytuł brzmi "Rzeczy pogrzebane" - "Things Buried".

Nie można tego odczytywać dosłownie. Chodzi o rzeczy pogrzebane w umyśle, czyli wspomnienia, emocje, które pamiętam z mojego życia. Niektóre pochodzą z okresu, kiedy byłem bardzo młody, niektóre z mniej odległych czasów. One wszystkie są fragmentami informacji i doświadczeń, które często wypływają na wierzch i wtedy je sobie przypominam, a potem znowu są zagrzebane i nie myślę o nich przez lata.

Chodzi o serię wspomnień, które chciałem przetłumaczyć na język muzyki. Niektóre są bardzo ważne, a niektóre właściwie nic nie znaczą. Są po prostu bardzo abstrakcyjnym obrazem. Na przykład jeden utwór jest odzwierciedleniem takiego obrazka, kiedy jako dziecko bawiłem się rtęcią. Można było z niej robić różne kształty. Teraz wiadomo, że to niebezpieczne. Nie powinno się tego nawet dotykać, ale właśnie takie wrażenia przetworzyłem na muzykę.

Inne wrażenie to na przykład, gdy jechałem samochodem o godz. 4 nad ranem przez Tokio. Uczucia, widoki, kompletnie nowa kultura i wiele innych rzeczy podobnych do tego.

A album, który nagrałeś z żoną - Indigo Falls? Jak Ci się współpracowało z własną żoną?

Trudno, naprawdę trudno. Oczywiście jesteśmy małżeństwem od wielu lat. Nawet nie wiem ilu. Gdzieś 13-14, więc jako ludzie jesteśmy bardzo kompatybilni, ale kiedy pracujemy nad muzyką, to pojawia się taka nerwowa presja. To naprawdę dziwne.

Na szczęście wiele muzyki napisałem wcześniej, wiec ona tylko nagrała wokal i nie wchodziliśmy na swoje terytorium. Istniał pewien podział. Jednak to było bardzo kuriozalne, gdy robiło się nerwowo. Dziwne. Wielu ludzi ma podobne doświadczenia.

Można to porównać do tego, jakbyś dał dziewczynie albo żonie swoje prawo jazdy. Wiesz o co chodzi? Zupełnie jakbyś prowadził samochód, a ktoś siedział obok i chciał na ciebie wpływać. To dobre porównanie. Możesz być zakochanym w tej osobie, ale zaczynasz się irytować.

Jesteś w trasie. Kiedy ostatnio ją widziałeś?

Jakoś miesiąc temu.

Jutro gracie w Niemczech. To już chyba drugi miesiąc w trasie. Czy muzyka nie stała się dla was już rutyną? Wydaje się, ze dla was to praca od 20 do 22? Czy nadal cieszy cię koncertowanie?

Tak. Muzyka stała się moją karierą. Byłem w niej zakochany od dziecka. To chciałem robić. Nadal bardzo kocham muzykę i cały proces nagrywania oraz grania na żywo. Wszystko inne, co jest z tym powiązane, jest męczące, poniekąd jak praca.

Wszystkie te wywiady, próby dźwięku, zdjęcia, przygotowania, to wszystko jest raczej pracą i trzeba ją dobrze wykonać. Jednak duchowa przyjemność z komponowania i grania muzyki z innymi ludźmi jest nadal czymś bardzo ważnym dla mnie. Bez wątpienia.


Więc mam bardzo trudne pytanie. Czym jest muzyka?

Czym jest? To po prostu ekspresja. To sposób przekazywania czegoś, co chce się powiedzieć. Ludzie na całym świecie przedstawiają swoją osobowość, pomysły, odczucia i każdy robi to w inny sposób. Dla nas muzyka to takie ujście emocjonalne. Przedstawiamy swoje stanowisko i przekazujemy je światu.

To, co produkujemy, jest czymś osobistym, co chcemy powiedzieć i zostawić dla świata. Inni ludzie robią to malując, albo poprzez jakąś inną sztukę. Niektórzy robią to poprzez politykę, a niektórzy za pomocą negatywnych środków, na przykład przemoc. Niektórzy zabijają innych. To jest sposób w jaki przekazujemy swoje zeznania. A najbardziej pozytywną rzeczą jaką możemy zrobić, jaka ma wartość, jest nagrywanie muzyki.

Czy jest coś takiego jak zła muzyka?

Myślę, że muzyka, która nie jest celem samym w sobie, która służy ludziom, nie mającym żadnych celów w życiu poza sławą. Idolom popu, ludziom, których interesuje tylko własne ego, którym zależy tylko na uwielbieniu i sławie. Próbują wtedy aktorstwa, muzykowania i nic ich nie obchodzi. Dźwięki są dla nich tylko środkiem do sławy, ale nie kochają muzyki. I to jest właśnie zła muzyka. To jest bardziej rozrywka niż muzyka.

Ale czasami zdarza się tak, że ten idol popu, na przykład Madonna, nagrywa wielkie piosenki jak "Frozen". Możesz się nie zgodzić, ale...

Zgodzę się, naprawdę lubię jej albumy, ale to podobna sytuacja do tej, o której wspominałem. Madonna jest jedną z najbardziej ambitnych osób na świecie. Już bardzo wcześnie zdecydowała, że chce być sławna, a muzyka była dla niej sposobem na osiągnięcie tego.

Owszem, Madonna jest bardzo sprytna. Zawsze angażuje dobrych producentów, dobrych autorów. Nie sądzę, żeby była utalentowana osobiście. Nie wierzę w to, ale jest bardzo inteligentna i zawsze wykorzystuje właściwych ludzi we właściwym czasie.

Więc robi doskonałą muzykę?

Tak, ale czy ona ją robi? Nie wiem. Dokonuje doskonałych wyborów. Kupiłem album Madonny, ponieważ uważam, że to naprawdę świetne nagrania. Dobrze zrealizowane. Dobrze brzmią, ale nie wiem ile z tego należy do Madonny.

Ona jest niesamowicie ambitna i kompletnie bezlitosna, ponieważ na swojej drodze porzucała ludzi, którzy nie byli dla niej więcej przydatni. Żeby być wielką gwiazdą, trzeba być tak bezwzględnym, dlatego my nigdy nie będziemy wielcy, ponieważ nie jesteśmy do tego zdolni, nie mamy takich ambicji.

Dziękuję za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas