"Muzyka to nie jest rzecz dotykalna"
Połączyć muzykę rozrywkową z muzyką klasyczną próbowało już wielu artystów, ale uczynić z muzyki klasycznej muzykę rozrywkową udało się naprawdę niewielu. Jedną z osób, której to dzieło się udało jest Vanessa Mae, urodzona w Singapurze, a na stałe mieszkająca w Wielkiej Brytanii 23-letnia skrzypaczka. Jej płyty sprzedają się w podobnych ilościach jak albumy gwiazd muzyki pop, a już wkrótce na rynku pojawi się jej kolejne dzieło zatytułowane „Subject To Change”. Z tej okazji z artystką spotkał się Piotr Metz z radia RMF FM.
Witaj, jak się czujesz?
Świetnie, dziękuję – to wspaniałe być ponownie w Polsce.
Jak jesteś przyjmowana w Polsce?
Wspaniale, przyjechałam niedawno i już byliśmy w telewizji nagrywać dwa programy. Jest dobra pogoda, ale tam gdzie byliśmy od zeszłego tygodnia jest dość chłodno... Jest chłodno, ale ożywczo - w pozytywny sposób. Fajnie być tutaj z nowym albumem...
Czy sądzisz, że nadszedł teraz czas dla ciebie na zastanowienie się nad tym, co powinnaś dalej robić, czego nie powinnaś, ponieważ prawdopodobnie przez parę ostatnich lat prowadziłaś życie w zawrotnym tempie. A kiedy wszystko dzieje się tak szybko...
Tak, zdecydowanie...
...trudno znaleźć czas na refleksję...
Tak, między 15-tym a 20-tym rokiem życia żyłam w bardzo szybkim tempie. Parę lat budowałam moją fusion, a także karierę wykonawczyni muzyki klasycznej. Przez 5 lat nie widywałam się z przyjaciółmi i tak naprawdę nie miałam bliższego kontaktu ze światem zewnętrznym, poza oczywiście moją najbliższą rodziną i ludźmi, z którymi pracuję przez ostatnie dwa lata. Między 20-tym a 22-gim rokiem życia miałam dużo czasu na planowanie tego, co chcę robić, jeśli chodzi o pracę. Chciałabym mieć większą kontrolę nad moją pracą, jak również nad moim życiem osobistym. To wspaniałe w takim momencie życia - w wieku 22 lat - móc powiedzieć, że byłam w stanie stworzyć album. To był czas pełen energii, ale równocześnie w bardzo zrelaksowanej atmosferze, w jakiej obecnie przebiega moje życie. Także w ciągu dwóch ostatnich lat miałam czas na to, by zacząć cieszyć się swoim życiem.
To zabawne, jak mówisz, że ten album odzwierciedla zrelaksowany okres twojego życia...
O tak, w pewien sposób tak. Mam na myśli, że ten nowy album... nie wiem, czy go słuchałeś...
Tylko fragmenty...
To bardziej popowy album niż ten, który zrobiłam ostatnio... Z elementami trance, dance, hip hop’u, a także śpiewu – po raz pierwszy na albumie. Współkomponowałam ten album, więc naprawdę odzwierciedla on moje ambicje i pragnienia z tego okresu mojego życia, które na pewnych przestrzeniach jest właśnie zrelaksowane, podczas gdy na innych całkiem ostre, popowe czy transowe.
Czy powiedziałbyś, że ten album jest najbardziej osobistą refleksją w porównaniu z wszystkimi innymi rzeczami, które do tej pory zrobiłaś?
Tak, jest zdecydowanie najbardziej osobisty, ponieważ byłam zaangażowana w komponowanie wraz z moim producentem. Napisaliśmy wszystkie utwory z wyjątkiem „White Bird”, który jest coverem, więc to tak... Fakt, że wkładasz samego siebie w tą muzykę, w nuty, znaczy, że jest ona odzwierciedleniem ciebie. Na tym albumie tak naprawdę po raz pierwszy umieściłam to, co chcę robić. Ten album przedstawia mnie taką, jaką obecnie jestem, następny będzie inny... Z obecnym przez kolejne dwa lata będę koncertować - czuję się komfortowo z myślą, że będę go prezentować na koncertach. To w ogóle pierwszy album, z którym czuję się pewnie...
Nie będąc artystą, zawsze się zastanawiam nad tym, że nagrywanie swoich własnych kompozycji musi przebiegać inaczej - one są jak twoje własne dzieci raczej niż innych ludzi. To czyni różnicę, prawda?
Tak, to zdecydowanie coś innego. To w pewnym sensie dziwne, ponieważ obnażasz się i ukazujesz swoje emocje wszystkim na zewnątrz i oni mogą zajrzeć do twojego wnętrza, „prześwietlić cię”, ponieważ to ty grasz i to jest twoja muzyka. Więc to wydaje się bardzo uczciwym odzwierciedleniem mnie samej. Jednocześnie czujesz, że to jest twoje dziecko, ponieważ zawarty jest w tym pewien czas – pracowałam nad tym albumem bite 8 miesięcy, remiksowałam, udoskonalałam wciąż na nowo, aż przyszedł czas, by pozwolić mu żyć własnym życiem. „Ok, to jest moje dziecko, już dorosło i wkrótce ruszy w świat”... I jeśli o mnie chodzi, nie sądzę, że będę potrafiła wrócić do grania muzyki, której nie napisałam – myślę tu o całym albumie - ponieważ teraz, kiedy jestem po doświadczeniach z komponowaniem czy współkomponowaniem, wydaje się to tak inne od zwykłego interpretowania muzyki. Czuję, że już zawsze będę chciała to robić, również na kolejnym popowym albumie.
Wspomniałaś o pozwoleniu albumowi na życie swoim własnym życiem w pewnym momencie.
Czy masz na myśli, że jest ryzyko „przedobrzenia” tego, co się robi?
Tak, w Anglii mówi się „nie naprawiaj tego, co nie jest zepsute”. Tak, więc jeśli nie jest zepsute, nie ruszaj tego... Istnieje takie niebezpieczeństwo, bo jestem osobą, która lubi porządkować, poprawiać, a w studio mamy czas na to, by poprawiać pewne rzeczy. To nie jest występ na żywo, kiedy ma się tylko jedną szansę i cieszysz się ze spontaniczności, cieszysz się tym uczuciem, że to, co się dzieje, jest niepowtarzalne. Na albumie nie ma czegoś takiego, więc chcesz uzyskać coś zgodnie ze swoim zamierzeniem i - ostatecznie - zostawić to w takim kształcie, by tego już ponownie więcej nie zmieniać. A uzyskanie czegoś, z czego jesteś naprawdę zadowolony, zabiera trochę czasu. I wiesz, udoskonalałam ten album kilkakrotnie, ale teraz – jak to określamy – jest już „drukowany”, ukaże się w maju, więc już naprawdę nadszedł czas, by powiedzieć „dobranoc” mojemu albumowi: „hej, poszedłeś już w świat, a teraz będziemy cię grać, ja i moja muzyka.”
To taki dziwny moment, ponieważ album jest znany tobie, twoim bliskim przyjaciołom i nikomu więcej...
Tak...
Ten czas przed ukazaniem się albumu musi być dość dziwny...
Tak, to bardzo ekscytujące, wydaje mi się, że to wigilia czegoś, że jestem w przededniu czegoś doniosłego. Czuję się trochę jak na krawędzi klifu, z którego mam skoczyć do oceanu. To miłe uczucie, ekscytujące, ale również pełne zawieszenia i oczekiwania - co jest fajne... Wiesz, wielu moich przyjaciół nie słyszało tego albumu, zagrałam im jeden czy dwa utwory i tak naprawdę chcę, by usłyszeli skończoną, gotową wersję mojego albumu. To pierwszy raz, kiedy naprawdę słuchałam tego, co chciałam tam umieścić. To dla mnie album odzwierciedlający mój styl życia, są na nim utwory, których nawet nie potrafię określić, umieścić w jakiejś kategorii muzyki. One nie podlegają żadnemu opisowi, są jak nowe brzmienie muzyki instrumentalnej, inaczej niż rzeczy, które robiłam w przeszłości, kiedy na przykład nagrywałam trochę Vivaldiego, Bacha w specjalnych aranżacjach oryginałów. Ten album jest napisany specjalnie do wykonywania go dziś, współcześnie, więc jest bardzo odmienny i jak odtwarzałam go sobie, okazało się, że brzmi jak część kultury, w której żyję obecnie.
Czy nie jest tak dlatego, że zawsze poszukiwałaś nowych obszarów - od samego początku?
Tak.
Czy to oznacza, że teraz jeszcze bardziej wychodzisz naprzeciw przygodzie, bo masz więcej odwagi, by iść w kierunku nieznanego?
Tak myślę, teraz mam 22 lata, a zaczęłam profesjonalną karierę wykonawczą muzyki klasycznej w wieku lat 12 z moją fusion. Obecnie jestem na bardziej autentycznym obszarze pop w mojej muzyce. Myślę, że im więcej się robi, im więcej chce się robić... Miałam świadomość, że zajmowałam się fusion już 5 lat, od 15-ego do 20-ego roku życia i nadszedł czas, by zacząć coś nowego - ze skrzypcami i ze sobą jako muzykiem, osobą twórczą. Chciałam robić coś nowego, choć nie analizowałam tego zbyt intensywnie. Ja i mój producent projektowaliśmy ten album w duchu dużej swobody. I choć planowaliśmy jak zrobić każdy utwór, kierunek, w którym miał iść cały album... To było zupełnie organiczne, naturalne podejście. Ten album narodził się z założeniem, że powstaje na bazie pewnych doświadczeń, więc to sprawiało, że zastanawiałam się dopiero potem.
Więc ten album zaczynał się „dziać” podczas nagrywania...
Nie było tak, że usiedliśmy i mówiliśmy: „to i to ma na nim być”...
Jak lista zakupów...
Tak, jak lista zakupów... wręcz przeciwnie, zupełnie inaczej. Wiesz, po raz pierwszy naprawdę miałam satysfakcję z procesu nagraniowego. Powiedziałam sobie: „to jest ważna część mojego życia i będę się z tego cieszyć”. Naprawdę cieszyłam się z nagrywania i czymś nowym było dla mnie pisać z kimś muzykę. Nigdy przedtem tego nie robiłam, to nowe doświadczenie.
Czy komponując, masz gotowy obraz tego, jak powinien brzmieć utwór?
Tak, wiele utworów na przykład miało wcześniej inne tytuły robocze. Jeden z nich to „Destiny”, moja pierwsza kompozycja, która nosiła tytuł „Greek”, ponieważ byłam wtedy zainspirowana filmem „Gladiator”. Wiesz, bycie bohaterem, los, przeznaczenie i te wszystkie - w pewnym sensie - pradawne emocje... Chciałam je zestawić z bardzo tanecznym, zremiksowanym rytmem, tak więc miałam wizualny kształt muzyki przed rozpoczęciem komponowania. A potem, jak już tydzień pracujesz nad utworem, wszystko zaczyna się bezustannie zmieniać, ale wciąż masz ten początkowy obraz, który kształtuje proces powstawania albumu.
Czy czasami przekonujesz się, że niemożliwe jest uzyskanie takiego obrazu?
Owszem, muzyka to nie jest rzecz dotykalna, nie jest to obiekt fizyczny, zawsze pozostawia miejsce na jakąś interpretację, więc - to zabawne - rozmawialiśmy o „Destiny”... Najpierw nadaliśmy mu wraz z moim producentem tytuł „Greek”, ale zaczął być czymś, czego nie dało się rozpoznać jako „Greek” - bohaterowie i cała inspiracja stała się czymś bardziej ogólnym od słowa „Greek”. Zatem to wszystko ewoluuje i zmienia się. I to jest dobre, ponieważ możesz jakby rzeźbić w kamieniu coś, co dokładnie chcesz uzyskać. I z pewnością coś osiągniesz, więcej lub mniej, ale coś, z czego będziesz zadowolony.
Czy postrzegasz swoje utwory jako samodzielne całości czy też myślisz o nich w kontekście całego albumu? Ten album jest na tyle świeży, że prawdopodobnie postrzegasz go jako jedną całość...
Nie, niezupełnie tak, ponieważ mam swoje ulubione utwory. Są kawałki, które nie podobają mi się aż tak bardzo, a niektóre lubię bardziej, więc myślę, że zdecydowanie postrzegam każdy z nich z osobna. Wiesz, tu w Polsce, miałam dziś występ w telewizji i zagrałam cztery utwory – fenomenalna publiczność – to był jeden z moich pierwszych występów telewizyjnych z tym albumem, jako że nie ukaże się on aż do maja... Więc wydaje ci się, że wracasz do życia z tym albumem, który był do tej pory trzymany "pod kluczem" - i to zbyt długo, jak mi się wydaje. Tak, zdecydowanie myślę utworach jak o samodzielnych całościach, ponieważ na tym albumie ani jedna piosenka nie reprezentuje całego albumu. To dość eklektyczna mieszanka. Jest temat oraz nić, która wije się przez utwory od początku do końca albumu, ale żadna piosenka nie reprezentuje całej reszty na albumie, więc muszę myśleć o każdej z nich z osobna.
Zestawienie utworów w jakiejś kolejności, w określonym porządku musiało być trudne?...
Dokładnie, było wiele zmian. A zaczęłam od kawałka o nazwie „Yantra”, w którym zastosowałam nieco egzotyczny bułgarski chór, a harmonie są dość dysonansowe i obce dla uszu większości słuchaczy. Ale chciałam w ten sposób zacząć ten album - daje to przedsmak przygody, ponieważ ten album jest trochę jak przygoda: idziesz przez ciemne obszary, jasne obszary, popowe obszary... Chciałam rozpocząć ten album w odpowiedni sposób, więc jeśli posłuchasz go od początku do końca, poczujesz, że przeżywasz przygodę, która kończy się tajemniczym utworem, takim uspokojeniem - tak kończy się album. Być może już czas iść do łóżka i otrzymujesz na koniec taki utwór „na zejście”. Zatem postrzegam album trochę jak show, który musi mieć początek, środek i zakończenie.
Jak opowiadasz te wszystkie historie, prawie chciałoby się, byś niektóre z nich umieściła w książeczce dla słuchaczy jako załącznik do płyty. Jeden pogląd mówi, że powinno się pozostawić album w takiej formie w jakiej jest i po prostu pozwolić ludziom go słuchać...
Tak...
... i to wszystko... ale te historie są tak...
...osobiste w pewnym sensie?...
Bardziej ożywiają historie, które grasz...
Tak, ale w ten sposób przeprowadzamy wywiady. Tak jak rozmawiam z tobą w radio, a ludzie mogą słuchać muzyki w trakcie naszej rozmowy. Ale to prawda - może podczas mojego show, kiedy przyjadę do Polski na tournee, ktoś zechce, żebym poopowiadała nieco o niektórych piosenkach.
Słyszałem, że bardzo często przemawiasz pomiędzy utworami na koncertach...
Wiem, i często czuję się jak nauczyciel w szkole, nie wiem, co ludzie myślą, jak tak robię, czy mam zamiar... Wiesz, nie zamierzam zmuszać ludzi, by mieli jakiś obraz w głowie tego co gram, ponieważ kiedy tworzę muzykę mam jej obraz, ale chcę, by ludzie słuchali jej w sposób, w jaki chcą jej słuchać.
To pytanie zadawano ci pewnie tysiąc razy, ale... Kiedy po raz pierwszy zdałaś sobie sprawę z tego, że skrzypce to dla ciebie o wiele więcej niż granie stricte klasycznego repertuaru?
Prawdopodobnie kiedy miałam... hm, ...więcej niż granie stricte klasycznych rzeczy... Prawdopodobnie nie wcześniej niż w wieku 10-ciu, 11-tu lat. Ćwiczyłam parę lat metodą klasyczną, ale słuchałam muzyki pop z tego okresu - Michaela Jacksona, Whitney Houston i tym podobnych. Lubiłam także całkiem stare rzeczy jak Elvis Presley czy Bee Gees. I powiedziałam sobie „zaczekaj, chcę być skrzypaczką, nie chcę być skrzypaczką klasyczną czy jazzową czy popową”. Powiedziałam „Vanessa, chcę być skrzypaczką, a to musi oznaczać, że istnieje świat poza stricte klasyczną muzyką”, więc to było chyba wtedy. Ale to wszystko nie zaczęło się realizować dopóki nie skończyłam jakichś 14-tu, 15-tu lat, kiedy zaczęłam pracę nad albumem „The Violin Player”.
Więc to działo się stopniowo?...
Tak, to nie było tak, że obudziłam się i powiedziałam „hej, wiesz, mam zamiar to zrobić”. Było to stopniowe rozpoznawanie potencjału skrzypiec jako instrumentu.
Zastanawiałem się czy Nigel Kennedy był dla ciebie może nie tyle inspiracją, co...
Obudził pewną świadomość – bez wątpienia...
Był przykładem na to, że można robić coś innego...
Zdecydowanie. Kiedy Nigel odnosił sukcesy z „Czterema porami roku” [Antonio Vivaldiego], ja dopiero zaczynałam moją karierę. I pamiętam, jak myślałam „wow, wszyscy ci ludzie słuchają skrzypiec - to wspaniałe”. I tak jak Nigel, który brał jakiś klasyczny utwór i prezentował go bardzo wielu ludziom na świecie, ja też chciałam tak robić... Chciałam to robić, ale chciałam również tworzyć nową muzykę - nie tylko zajmować się klasyką i prezentować ją wszystkim, ale również stworzyć nowy styl w muzyce. Tak jak na przykład Pavarotti i „Nessum dorma” [Giacomo Pucciniego] - wspaniały głos i wspaniała pieśń, którą daje ludziom. To było inspirujące, ale to, co jeszcze chciałam robić, to stworzyć nowy rodzaj muzyki, który znosiłby wszelkie granice pomiędzy różnymi stylami i kategoriami i kreował coś nowego.
Czy sądzisz, że to właśnie coś, co zacznie się dziać z muzyką w nadchodzących latach, kiedy jej różne rodzaje będą się przenikać?
Tak, z inspiracją od innych, z doświadczeniem z własnej kariery, poprzez wgląd w inną muzykę – z tego wszystkiego możesz zrobić coś nowego. To coś, co trudno zanalizować. Dorastałam w podziwie dla wielu artystów... Nigdy nie mówię, że zamierzam wykorzystać to czy tamto w taki „kliniczny” sposób, ponieważ kocham wszystkich tych ludzi. Kiedy pracuję, piszę album, podświadomie wszystko to zakrada się do mojej muzyki i staje się nowym stylem, więc myślę, że będziemy obserwować coś takiego w przyszłości. Nie potrafię prognozować, co to będzie, ale widzisz takie zespoły jak Duft Punk czyniące odniesienia do przeszłości... i w następstwie tego wyłania się zupełnie nowy kierunek na przyszłość.
To dokładnie jedna z opinii, z jakimi się spotykam - termin „eklektyczny” wydaje się obecnie niemal najważniejszy, eklektyczny w sensie, że nie możesz nic poradzić na to, że cofasz się w przeszłość, ale wychodzi z tego coś nowego.
Absolutnie. Myślę, że nie można ignorować przeszłości, nie mówię, że powinno się... Nie można odtworzyć przeszłości czy kogokolwiek, ponieważ oni nas stworzyli, ich muzyka, ich życie. Ale, czerpiąc z przeszłości, można wyjść z czymś nowym. Wiesz, to nie musi być formuła, która zadziała u każdego, ale to inspiracja, motor napędowy, siła, jak widzisz artystę takiego jak Duft Punk. Myślę, że to jest ożywcze, a przy okazji pełne szacunku dla przeszłości, co w sumie, jak sądzę, jest czymś nowym.
Myślę również, że ostatnie 10 lat w przeważającej części muzyki pop to swego rodzaju bitwa między rytmem lub po prostu groove a melodią.
Tak.
Był czas, gdzieś w połowie lat 90-tych, kiedy groove był ważny, ale obecnie to melodia wydaje się być najważniejszym czynnikiem. Jakie jest twoje zdanie na ten temat?
Sądzę, że to groove tworzy atmosferę. Melodia tworzy pewną ciągłość, emocję. Kiedy słucham singli i ich remiksów oraz remiksów granych w klubach, uwielbiam to, bo masz na przykład jedynie groove na przestrzeni 40-stu taktów - uwielbiam to. Ale jednocześnie lubię dobre ballady, także jeśli możesz połączyć to w jedną całość, sądzę, że to ostateczny cel dla każdego artysty. Myślę też, że technologia, groove – mogą zdominować muzykę, ale należy posłużyć się smakiem, by to kontrolować i ukoronować wszystko dobrą melodią. Myślę, że potrzebujemy obu tych czynników, zgadzam się z tobą, potrzebujemy obu tych rzeczy, by stworzyć prawdziwie satysfakcjonującą piosenkę.
Fajnie się remiksuje, ale najpierw trzeba mieć z czego remiksować...
Dokładnie, trzeba mieć jakąś substancję, by potem móc zrobić remiks. Myślę, że remiksy to sztuka, ponieważ trzeba posłużyć się czyjąś bardzo osobistą piosenką, zmienić ją i sprawić, żeby się podobała. Weźmy na przykład „White Bird”, jeden z moich singli, który ma ukazać się w czerwcu. Mam obecnie jego cztery remiksy i każdy z nich jest inny. Każdego z nich akceptuję, ale próbuję... Wiesz, nie skomponowałam „White Bird”, ale bardzo zbliżyłam się do wersji oryginalnej - trzeba, wiesz... Jeśli na przykład przychodzi mi pracować z remiksem J-16, pytają, czy jestem z niego zadowolona... i wtedy czują, że nadali jakiś nowy wymiar twojej pracy i szanujesz to, że oni zrobili groove, a ty w tym przypadku jesteś od melodii, jeśli wiesz co mam na myśli...
A ja nadal sądzę, że oryginał jest podstawą, bo istnieje niebezpieczeństwo, że w ten sposób nie będziemy mieli oryginalnej wersji, a na przykład 15-cie remiksów, wszystkie na tym samym poziomie. Nie będzie oryginalnej wersji jako takiej.
Jakiej muzyki, mojej czy w ogóle?
Jakiejkolwiek muzyki. Nie będziemy mieć singli i następnie remiksów, tylko tego samego dnia 15-cie remiksów danej rzeczy do wyboru...
Tak...
To takie właśnie niebezpieczeństwo...
Sądzę, że czasami staje się to zbyt techniczne, ponieważ... myślisz w ten sposób: "okay, ten remiks jest dobry dla tego rodzaju klubu..."
...i będziemy mieć remiks klubowy, remiks jazzowy, remiks chill-out i tak dalej...
Tak, w sumie tak jest. To dziwne, ale to mi się podoba, kiedy inni ludzie mogą odcisnąć swoje piętno na muzyce, zniekształcić, zdeformować ją i zrobić z niej coś nowego. Ale myślę, że to jest ważne, by ludzie słuchali oryginalnych wersji, ponieważ one mogą zmusić słuchaczy do myślenia: "nie, nie podoba nam się wersja oryginalna tylko remiks" lub "nie, wolimy oryginał od remiksu". Wiesz, nie jestem przeciwna remiksom, jeśli tylko - tu zgadzam się z tobą - mamy możliwość słuchania oryginalnej wersji danego artysty, muzyka czy producenta.
Tak więc, po tym "pociągu ekspresowym" ostatnich 10 lat w twoim wykonaniu - czy sądzisz, że w pewnym sensie zaczynasz nowe życie?
Tak, zaczynam, ponieważ jestem teraz starsza i mogę wykorzystać te lata jako kapitał doświadczeń - doświadczeń zawodowych, nawet doświadczeń osobistych i mogę powiedzieć: "no cóż, to już miałam" i w jakim kierunku chcę iść w przyszłości. Kto to wie... Nie ma takiej odpowiedzi, ale przynajmniej mam już większe pojęcie na temat, co mogę robić, wiem, jakie są moje słabości i na jakie obszary w muzyce chcę wkraczać. Wiesz, te dwa ostatnie lata dużo u mnie zmieniły. Zmieniłam sposób kierowania całym przedsięwzięciem, skończyłam pracę z moją mamą, która współkierowała moją karierą. Zmiany te były przełomowe - zaczęłam komponować muzykę do albumu, skoncentrowałam się bardziej na śpiewaniu, założyłam swoje własne biuro, które zatrudnia czworo ludzi - to naprawdę bardzo ważne rzeczy dziejące się teraz w moim życiu. Bez tego, jeśli nadal pracowałabym - być może - z moją mamą i nadal mieszkała z moimi rodzicami, tak jak to było, bez tych wszystkich zmian w moim życiu nie zrobiłabym albumu "Subject to change"...
Wybacz, ale czy to oznacza, że do tej pory nie miałaś czasu na to, by w pewnym sensie dorosnąć, a te ostatnie lata były swego rodzaju późnym...
Hm, tak... na pewnych obszarach dojrzewałam szybko, ale na innych powoli, i czasami jestem jakby troszkę "opóźniona". Na przykład wciąż widuję niektórych moich szkolnych przyjaciół, których nie widziałam pomiędzy 15-tym a 20-tym rokiem życia. Są pewne rzeczy, które okazują się dla mnie nowe, na przykład do 20-tego roku życia miałam przy sobie ochroniarzy 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Towarzyszyli mi na wakacjach, na randkach z chłopcami, wszędzie. Powiedziałam: "oczywiście, w jakiejś trudnej sytuacji podczas tournee będę ich potrzebowała, ale teraz, mieszkając w Londynie, w bardzo bezpiecznej okolicy, wiesz, chcę żyć moim życiem, chcę wiedzieć, ile kosztuje butelka mleka". I to są nowe rzeczy, których się uczę. Są zatem pewne dziedziny, w których jestem troszkę zapóźniona - to prawda...
Czy jesteś szczęśliwa?
Jestem szczęśliwa. Tak, ponieważ cieszę się z mojej pracy bardziej niż kiedykolwiek. Już nie myślę o niej jako o "pracy", bo kiedy masz 15 lat i nie widujesz się ze swoimi przyjaciółmi, myślisz o tym "praca, praca". A teraz myślę sobie: "to 90-ąt procent mojego życia i będę się z tego cieszyć, cokolwiek będzie się działo". Dobrze się czuję z muzyką na tym albumie. Mam zamiar ją zmienić w kolejnym albumie, ponieważ - jak powiedziałam - wszystko jest "Subject to change" - tematem, który można zmienić. Więc wiesz, nie zostanę z jednym stylem przez resztę mojego życia, ale przynajmniej wiem lepiej, w jakim kierunku podążam i jestem szczęśliwa w punkcie, w którym jestem obecnie.
Dziękuję za rozmowę