Reklama

"Muzyczna podróż"

Wydana pod koniec 2007 roku, trzecia płyta niemieckiej grupy The Ocean stała się priorytetowym wydawnictwem legendarnej amerykańskiej Metal Blade Records, która na swej piersi wykarmiła takich tuzów jak choćby Slayer. Nie może to zresztą dziwić, skoro wieloosobowa formacja z Berlina jest dziś jedną z największych nadziei szeroko rozumianej sceny metalowej.

Na rozmowę o potężnym brzmieniowo longplayu "Precambrian" Bartosz Donarski zaprosił Robina Stapsa, gitarzystę i perkusistę, a zarazem lidera The Ocean.

"Precambrian" zbiera wyjątkowo pozytywne, żeby nie powiedzieć wymarzone recenzje. Pod tym kątem jest wręcz doskonale. Masz poczucie, że ta cała, wielomiesięczna praca wreszcie przynosi efekty?

Wygląd na to, że album jest naprawdę dobrze przyjmowany na całym świecie. Recenzje są niesamowite. Bardzo mnie to cieszy, bo można powiedzieć, że pracowaliśmy nad tą płytą przez cały poprzedni rok. Jestem szczęśliwy, że tak to wyszło. Gdyby było inaczej, chyba popełniłbym samobójstwo (śmiech).

Reklama

Ten album spełnia chyba wszystkie potrzeby słuchacza, który chciałby się wybrać w naprawdę interesującą, muzyczną podróż. Jest wielowymiarowy, różnorodny. Mnie najbardziej urzekło w nim to, że o ile wciąż potraficie zmiażdżyć, jest tu też mnóstwo emocji naprawdę różnej natury. Trudno to ująć, ale tę płytę bardziej się chłonie niż zwyczajnie słucha.

Taka jest właśnie natura tej płyty. To właśnie chcieliśmy osiągnąć. Ta muzyka rośnie w tobie, zwłaszcza jeśli chodzi o duży album, a nie EP-kę, która jest naprawdę ciężka i ma znacznie bardziej dynamiczną konstrukcję niż główna płyta.

Uważam też, że jest tu również sporo miejsc na oddech, dlatego tego albumu o wiele lepiej się słucha. Szczególnie jeśli porówna się to z naszym poprzednim albumem "Aeolian", który był konkretnym strzałem między oczy. Tym razem jest to pewna muzyczna podróż, można się w niej zagłębić i zatracić.

"Precambrian" jest zdecydowanie sporym wyzwaniem dla przeciętnego zjadacza ekstremy, ale nie jest krańcowo wymagający. Album nie jest skomplikowany na zasadzie sztuka dla sztuki.

Prawdę mówiąc mam wrażenie, że ten album jest dość mocno złożony, choć tego aż tak się nie czuje. To jest ta nowa jakość. Skomplikowanej natury tej płyty nie odkrywa się od razu, nie zostajesz z miejsca przytłoczony rozbudowanymi aranżacjami, które trudno zrozumieć.

Już po pierwszym przesłuchaniu czujesz ją, rozumiesz, i dopiero później odkrywasz jej zawikłanie. Nawet po latach będzie można znaleźć tam coś, z czego wcześniej nie zdawałeś sobie sprawy. Ta złożoność tam jednak wciąż siedzi. Jest bardziej rozłożona, niekiedy znajduje się w tle, ale właśnie o tę jakość mi chodziło, to cenię w wielu zespołach, które lubię.

Jest to coś zupełnie innego, jak np. w Meshuggah, którzy piszą naprawdę skomplikowaną muzykę, a jednak nadal można się przy tym wyszaleć, pomachać głową, jest groove. Oczywiście to coś zupełnie innego niż The Ocean, ale to jest ta jakość - złożoność, która nie jest oczywista już przy pierwszy kontakcie. Poza tym nie chcieliśmy się w tej materii aż tak bardzo zatracić. Emocje wciąż grają pierwszoplanową rolę. Nie chcieliśmy, żeby słuchać czuł się zagubiony, całkowicie przytłoczony.

Można też całość przeintelektualizować. Jasne, cały koncept jest nieco w tym guście i nie każdy musi się w niego zagłębiać. Muzyka stanowi jednak odrębną sprawę. Sprawdza się w każdym elemencie i miejscu. Gdy dziś jej słucham, czuję się tam jakbym znów nagrywał ją w studiu. Na żadnym innym albumie nie zbliżyliśmy się tak bardzo do koncertowego wykonania, jak tutaj. To mnie cieszy, bo utwierdza mnie w przekonaniu, że wszystkie te emocje zostały tu zawarte.

Udało się wam też stworzyć coś, co każdy prawdziwy fan muzyki chciałbym mieć na swojej półce. Album wygląda przepięknie. To nie jest standardowy, ładnie wyglądający produkt, to też pewna postawa, która może zmusi niektórych do pomyślenia nad tym, czym tak naprawdę jest muzyka.

Celem było zaproponowanie albumu, który jest czymś więcej niż tylko zwykłą płytą. Wszystko ma tu swoje znaczenie; kolejność utworów, opakowanie, teksty. Wiesz, jeśli ludzie mają nadal kupować płyty, trzeba dać im ku temu dobry powód. Takim powodem może być właśnie coś konceptualnego i zamkniętego w niesamowitej formie, odpowiednio podanego. A nie w formie standardowego kartonika.

Jeśli znajduję płytę i widzę, że są w niej trzy strony na krzyż, to co sobie myślę? To ich cały wysiłek? Jeśli tak, to po co mam to kupować. Dlatego przykładamy do tego tak dużą wagę. Strona wizualna jest dla nas bardzo ważna. Jesteśmy wielkimi fanami starych winyli, starych okładek na czarnych płytach. Staramy się robić to samo z CD. Niesamowite jest to, co można zrobić ze zwykłą płytą CD. Odkryliśmy to na tym albumie.

Myślisz, że jest aż tak źle, jeśli chodzi o to, jak ludzie podchodzą dziś do muzyki?

Gdy rozmawiam czy widzę ludzi, których jedynym źródłem zapoznawania się z muzyką jest internet czy Myspace, to faktycznie wydaje mi się, że jest naprawdę kiepsko. Z drugiej strony, to w tym kierunku idzie rozwój muzyki. Za sprawą takich zespołów jak Radiohead czy Nine Inch Nails, których muzykę można niekiedy ściągnąć jedynie drogą elektroniczną. To ryzykowne przedsięwzięcie, ale ich na to stać.

To jest może i fajne, ale nie sądzę, aby to był właściwy kierunek. Bo to odwraca uwagę ludzi od albumów, które stają się jedynie plikami do ściągnięcia. To nie jest mój świat. Ja chcę fizyczny produkt, książeczkę, z którą mogę się zapoznać, przeczytać, poznać coś, wpatrywać się w okładkę, trzymać w ręce pięknie zapakowany album. W dobie Myspace ludzie to wszystko tracą. Myślę, że także część jakości samej muzyki.

The Ocean istnieje już kilka ładnych lat. Czy na przestrzeni tych, powiedzmy, 7 lat, zmieniła się też nieco wasza publika?

Ciężko to stwierdzić, bo nasza publika zawsze była dość różnorodna. To jedna wielka mieszanka, od dzieciaków słuchających hardcore'a, przez starszych fanów prog rocka, po różnej maści postrockowców. Co prawda obserwuję pewne zmiany na widowni, ale ogólnie wciąż jest to bardzo zróżnicowane audytorium. Zauważyłem jednak, że na nasze koncerty przychodzi coraz więcej młodszych ludzi, ale to może dlatego, że my się starzejemy (śmiech).

Było to szczególnie widoczne na naszej ostatniej trasie w sierpniu z The Black Dahlia Murder. Miałem wrażenie, że średnia wieku jest tak w okolicach 13-15 lat. Zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, mniej w Europie. To jedna z tych zmian. Jeszcze kilka lat temu byli to głównie fani w wieku od 15 do powiedzmy 24 lat, czyli nieco starsi. Teraz przychodzi więcej dzieciaków słuchających metalcore'a, choć my oczywiście nie jesteśmy typowym zespołem z tego nurtu. Cieszę się jednak, że nie stanowią oni głównej siły naszych fanów. Wiadomo, że za 2-3 lata już ich tu nie będzie, moda się skończy.

Powiedz kilka słów o współpracy z berlińskimi filharmonikami. To było coś nowego?

Nie, z muzykami klasycznymi współpracujemy od zawsze. Na poprzednim albumie, "Aeolian", nie było tego za dużo. Właściwie tylko w ostatnim numerze pojawiają się klasyczne instrumenty. Ale wcześniej było tego sporo, zarówno na EP-ce "Fogdiver", jaki i na płycie "FluXion" z 2004 roku. Od początku była to część naszego podejścia do muzyki.

Jednak tym razem praca z Berlińską Orkiestrą stała na znacznie bardziej zaawansowanym poziomie, bo na np. "Fogdiver" ci muzycy byli naszymi przyjaciółmi. Owszem, to też świetni fachowcy, ale praca z tak wysoce profesjonalnymi muzykami z Berlina była dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem w sensie nagrywania. Dałem im swoje materiały, podeszli do tego dwukrotnie i za każdym razem brzmiało to idealnie, dla mnie dokładnie tak samo (śmiech). Praca z nimi była bardzo przyjemna; szybka i profesjonalna. Sam sporo się z tego nauczyłem, zwłaszcza jeśli chodzi o proces nagraniowy.

Prawdę mówiąc, kiedy przeczytałem, że ta płyta ma być konceptem o geologii, pomyślałem, że to jest chore. Że będziecie śpiewać o przesuwających się skałach, eksplodujących wulkanach etc., z czym raczej trudno się utożsamić. Ale nie, to płyta o własnych emocjach, przemyśleniach, codziennej walce. Słowem "down-to-earth", ale nie geologicznie.

(Śmiech) Jasne, że nie trzymaliśmy się konceptu związanego z Prekambrem dosłownie i od początku do końca w tekstach. Trudno byłoby opowiadać o życiu, skoro wówczas na Ziemi życia nie było. Temat Prekambru jest tu jedynie metaforą, która przewija się w pewnych momentach płyty, ale nie jest to rzecz jasna opowieść o tamtym, odległym czasie. Wówczas na Ziemi fruwały tylko skały i wybuchały wulkany. Dlatego główny koncept dotyczy bardziej okładki, aranżacji utworów, a nie samych słów.

Niemiecka ziemia musi was chyba palić. Kompletnie nie pasujecie do tej sceny, która stoi heavy / power metalem, thrashem, piosenkami o piciu piwa i latających smokach. Chłopie, wy macie misję!

Liczę, że będziemy w stanie temu podołać. Sam jestem sfrustrowany tym, jak wygląda niemiecka scena. Jest naprawdę zaledwie kilka niemieckich zespołów, które lubię, albo które mnie zainspirowały. Nic, co robię w muzyce nie ma swych korzeni w Niemczech.

Obecnie jest nieco lepiej, coś się tam jednak zmienia, ale i tak większość grup gra typowy heavy metal, nie jest postępowa i nie eksperymentuje. Robią jedynie to, co już milion razy zrobił ktoś wcześniej. Albo też bawią się w podwórkowego metalcore'a, który w gruncie rzeczy jest tym samym, naśladowaniem określonego stylu, zwykłym rutyniarstwem.

Ten problem pojawia się też, kiedy chcemy załatwić sobie jakiś support. Nie ma zespołów, które by nam się jakoś tam podobały. To jest naprawdę dziwaczne. Kiedy jadę do Genewy, to widzę, że jest tam naprawdę żywa scena, na której muzycy eksperymentują z metalem i rockiem. Jakieś 10-15 grup o naprawdę sporym talencie. A w Berlinie, który jest może pięć razy większy od Genewy, mamy powiedzmy dwie takie kapele, o których warto cokolwiek powiedzieć. To wstyd.

Ma to też swój związek z całą sceną w Niemczech, która jest naprawdę ogromna, ale większość muzyków to najemnicy, grają raz tu, raz tam, i nie bardzo kwapią się do robienia czegoś swojego. Pod tym kątem niezbyt podoba mi się ten kraj. My robimy swoje i wcale nie musimy być częścią tej sceny.

Dzięki za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: muzyczne | metal | muzyka | The Ocean | śmiech | Ocean | muzyczna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy