"Muszę się jeszcze wiele nauczyć"
Piotr Kowalczyk
Jessie Ware to wokalistka, która już została okrzyknięta tegorocznym objawieniem i "drugą Sade". Brytyjka wystąpiła na tegorocznym Open'er Festival, a w połowie listopadzie powróci na dwa koncerty w Polsce (Warszawa i Poznań).
Podczas promocyjnej wizyty w Warszawie z Jessie Ware o stosunku do świeżo zdobytej popularności, swoim poczuciu humoru, pomysłach na teledyski i wrażeniach z pobytu w Polsce rozmawiał Piotr Kowalczyk.
Czy zwracasz uwagę na listy przebojów, wyniki sprzedaży i nominacje?
- Wydaje mi się, że artysta w pewien sposób jest skazany na śledzenie list przebojów. Ja sama dotychczas nie byłam obecna w notowaniach, poczułam się więc bardzo miło, kiedy mój album znalazł się na piątym miejscu w Anglii. W Polsce dotarł do 16. miejsca, a w serwisie iTunes - na sam szczyt. Na takie rzeczy nie sposób nie zwracać uwagi, bo to naprawdę duża radość. A jeśli chodzi o nominacje do różnych nagród - no cóż, kiedy dostajesz tę nominację, siłą rzeczy dowiadujesz się o tym. Każde takie wyróżnienie to dla artysty wielki komplement.
Jak zareagowałaś na nominację do Mercury Prize?
- Przyjęłam ją z dużym podekscytowaniem, ale jednocześnie wiedziałam, że muszę zachować ten fakt w sekrecie. Nie wolno mi było zdradzać tej informacji nikomu. Przez cały tydzień chodziłam bardzo podekscytowana - i nikt nie wiedział, dlaczego! Bardzo mnie cieszy ta nominacja.
Twój debiutancki album to pierwszy od dłuższego czasu longplay, który naprawdę brzmi jak spójna całość. Właściwie nie ma on słabych momentów. Piosenki, które się na nim znalazły, zostały wybrane perfekcyjnie. Jednocześnie cały czas podkreślasz, że chcesz szlifować swój warsztat, że musisz popracować nad pisaniem piosenek. Czy nie jesteś zbyt skromna?
- Sądzę, że muszę się jeszcze wiele nauczyć. Nagraliśmy naprawdę dobry album, z którego jestem bardzo dumna, ale jeśli chodzi o pisanie piosenek, to są to dopiero moje początki - i mam szczerą nadzieję, że mogę stać się jeszcze lepsza w tej dziedzinie. Liczę na to, że nagram kolejny album, i że znajdą się na nim jeszcze lepsze utwory. Mam poczucie, że na tej płycie rzeczywiście znalazła się cząstka mnie i jestem bardzo zadowolona z tego, co udało nam się osiągnąć wspólnie z producentem Dave'em Okumu i autorami piosenek, którymi byli Kid Harpoon i Julio Bashmore. Ale jednocześnie mam świadomość, że moje doświadczenie artystyczne w zakresie pisania utworów wciąż jeszcze nie jest dostateczne. To samo dotyczy komponowania muzyki.
Które piosenki z "Devotion" są twoimi ulubionymi?
- Zawsze z dużą przyjemnością słucham utworu "Sweet Talk". To bardzo fajna piosenka, która wprawia mnie w dobry nastrój. Bardzo podoba mi się także "No To Love" - nawet jeśli nie byłaby to moja płyta, pewnie z miejsca uznałabym tę piosenkę za świetną. Uwielbiam też "Something Inside" - to ostatni numer, który, przynajmniej w moim odczuciu, powoduje, że zaczynamy postrzegać cały album inaczej.
Jakiej muzyki słuchało się w twoim domu?
- Jeśli chodzi o muzyczne tradycje w mojej rodzinie, to pamiętam, że kiedy ja, mój brat i siostra byliśmy mali, słuchaliśmy piosenek z musicalu "Grease" i wykonawców muzyki soul - takich jak Stevie Wonder, Aretha Franklin czy Dusty Springfield. Nasza mama uwielbiała taką muzykę, było to więc dla nas czymś naturalnym.
W jaki sposób fakt, że pochodzisz z Londynu, a konkretnie z Brixton, wpłynął na ostateczny kształt twojej płyty?
- Uwielbiam Brixton i bardzo dobrze mi się tam mieszka. Wychowywałam się praktycznie tuż za rogiem, w dzielnicy Clapham. Jako nastolatka bardzo często bawiłam się w Brixton na różnych imprezach drum'n'bass i w tamtejszych barach... Usilnie starałam się też dostać się do lokalnych pubów, w których nie wolno mi było przebywać ze względu na wiek. Dziś mieszkam w Brixton ze względu na ten właśnie sentyment. Uwielbiam południowy Londyn i kocham tam przebywać. Dzięki temu jestem blisko moich przyjaciół i mojej mamy. Mieszkańcy tej części miasta to prawdziwa mieszanka - to coś bardzo fascynującego i bardzo prawdziwego zarazem. Nie wiem, czy ten fakt miał konkretne przełożenie na mój album. Na pewno jednak to, że urodziłam się i wychowałam w Londynie, młodość spędzona w tamtejszych klubach, zabawy w rytmie muzyki elektronicznej... wszystko to musiało w jakiś sposób odcisnąć się na mojej twórczości.
Czy czytasz komentarze internautów na swój temat? Część z nich jest rozczarowana faktem, że twój debiutancki album nie jest osadzony w stylistyce dance, i tym, że poszłaś w kierunku r'n'b i soulu. Jak to skomentujesz?
- Nie czytam komentarzy na forach internetowych. Nie chcę wiedzieć, czy ludzie są rozczarowani moją muzyką i moją osobą, czy nie. Nagrałam taką płytę, jaką chciałam nagrać. Owszem, śpiewałam w chórkach u wykonawców związanych ze sceną taneczną, ale nigdy nie zajmowałam się przecież produkcją takiej muzyki. Jestem dumna z mojego albumu i przykro mi, jeśli nie spełnia on czyichś oczekiwań - mam jednak nadzieję, że udało mi się trafić nim w gusta kilku innych osób...
Zobacz teledysk "Wildest Moments":
Czy postać z twoich tekstów to prawdziwa Jessie Ware? Dodajmy, że są to teksty bardzo odważne i szczere.
- W codziennym życiu na pewno nie mówię metaforami. Na to przychodzi czas wtedy, kiedy siadam do pisania piosenek. Pisanie tekstów pozwala mi tworzyć przenośnie i sytuacje, które nie zawsze znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości; zabiera mnie do innego świata. Tak naprawdę nie wyrażam się zbyt elegancko; zdecydowanie za dużo przeklinam. Nadużywam słowa "like"... W codziennej rozmowie nie posługuję się więc szczególnie poetyckim językiem. Marudzę też swojemu chłopakowi - zawsze narzekam na to, co ugotuje.
Jakie są twoje zawodowe plany na tegoroczną jesień?
- Trasę koncertową zaczynam od występów w Wielkiej Brytanii. Później przenoszę się do Skandynawii. W Polsce zagram dwa koncerty - w Warszawie i Poznaniu. Bardzo mnie cieszy perspektywa ponownej wizyty w Polsce, bo świetnie się tutaj bawiliśmy latem, na Open'er Festival. To super, że będę mogła tu wrócić.
Tłumaczenie: Katarzyna Kasińska
Czytaj także: