Michał Urbaniak: Hip hop bez słów
Adam Drygalski
Niedawno obchodził swoje 75. urodziny, choć twierdzi, że cały czas ma dwadzieścia jeden lat. 9 lutego do sklepów trafia zapowiadana już przez nas płyta "Beats & pieces" nagrana pod szyldem Urbanator Days.
Po ponad 10 latach do sprzedaży trafia nowy album, przy którym Michałowi Urbaniakowi pomagali m.in. Michael Patches Stewart (trąbka), Femi Temowo (gitara), Xantone Blacq (klawisze, wokal), Marcin Pospieszalski (bas), Frank Parkes (perkusja), Andy Ninvalle (rap). Dodatkowo gościnnie występują m.in. Grubson, O.S.T.R., Marek Pędziwiatr, P Unity, Patrycja Zarychta i była żona Urszula Dudziak.
Adam Drygalski, Interia: Skąd się wziął flirt z hip hopem?
Michał Urbaniak: - To nie flirt, tylko to jest młody jazz. W 1989 roku jeździłem późno w nocy po Manhattanie. Uwielbiałem to. Puste ulice, samochód, muzyka i ja. Usłyszałem w radio coś, co jeszcze nie było hip hopem. To był jazz z melodeklamacją. Na tle muzyki Coltrane'a, ktoś mówił wiersze.
Pomyślałem sobie, że to świetny pomysł, więc też wziąłem do zespołu takiego koleżkę, który zaczął mówić wierszem. Potem doszedł do tego rytm i pokochałem cały ten jazz! Ta muzyka się wzięła z ulicy. Z protestu. Tak samo, jak blues, jak nowoorleański jazz. Dla mnie jazz, to taki hip hop bez słów a wspólnym mianownikiem dla obu gatunków jest protest, rytm i prawda. Polish jazz też powstawał z protestu!
Polubił pan hiphopowców z wzajemnością.
- Moje utwory były samplowane tysiące razy i nie mówię tu tylko o "Papayi". Ale... Kiedyś zadzwonił do mnie mój nowojorski prawnik i spytał: Słuchaj, znasz taką kapelę A Tribe Called Quest? Właśnie pożyczyli od ciebie kilka taktów i ich menedżer pyta, czy przyjmiesz sto tysięcy dolarów w ramach zapłaty. Trochę oniemiałem, bo znałem i ceniłem ten skład a propozycja po prostu ścięła mnie z nóg. Było to też dla mnie wejście w muzykę z użyciem samplowania fragmentów innych artystów.
Z drugiej strony muzyczny biznes wtedy inaczej wyglądał niż dzisiaj i teraz trudniej byłoby mieć takie oferty. Zespół A Tribe Called Quest sprzedawał po 10 milionów płyt!
Co więcej, teraz ludzie ściągają sobie muzykę za grosze!
- Świat poszedł do przodu, więc i powstały aplikacje służące do streamingu muzyki, czy też jej sprzedaży. Osobiście uważam, że powinno być to ograniczone do kilku numerów z płyty. Jest takie lobby w Nowym Jorku, aby obok odsłuchu, na przykład trzech kawałków, pojawiał się link, gdzie cały album byłby dostępny po uiszczeniu zapłaty. Ze streamingu, podkreślmy to wyraźnie, artyści nie mają praw wykonawczych. Wiem, że Parlament Europejski też chce to unormować. Byłem tam nawet zaproszony i zabrałem głos z ramienia StoArtu.
Na nowej płycie współpracował pan między innymi z Grubsonem i O.S.T.R-em.
- W Polsce uzdolnionych muzycznie młodych ludzi można naprawdę znaleźć bez trudu. Może kiedyś było z tym trochę problemów, bo praktycznie każdy kto miał szerokie spodnie i mówił "Yous", i uważał się za przedstawiciela gatunku a w praktyce było to jakimś hiphopolo. Bardzo dawno temu poznałem Liroya, który był prekursorem rapu w Polsce i uważam, że jest za mało za to doceniany! Przyleciałem specjalnie ze Stanów, żeby go poznać. Potem przez jakiś czas nawet pomieszkiwałem w jego gdyńskim studio i do dziś mamy super kontakt. Więc współpraca z artystami tego nurtu, to w sumie nic nowego.
Mimo to, nowa płyta zaliczyła obsuwę, bo termin premiery był kilka razy przekładany.
- Rzeczywiście, przy tak dużej grupie ludzi, czasem ciężko się zgrać. Kiedy jeden zawalał termin, inni musieli czekać. Nagrywaliśmy "żółtego" Urbanatora w różnych miejscach świata. Trochę w Nowym Jorku, trochę w Londynie a trochę w Warszawie, Łodzi, Krakowie i Poznaniu. Szybkie łącza to teraz element mojej pracy. Nie jest też tajemnicą, że miałem trochę problemów ze zdrowiem, ale te na szczęście nie okazały się przeszkodą i płyta trochę później, ale jednak jest.
A ta żółta okładka to na cześć nowojorskich taksówek, które podgryza Uber?
- Nie myślałem o tym, ale to nawet dobre skojarzenie!
Bo pan już pewnie czuje się bardziej nowojorczykiem, niż warszawiakiem! Przestawiła się panu nawet podświadomość!
- Powiem bez żadnych obaw, że od piętnastego roku życia, czułem się obywatelem świata a Nowy Jork uważam za stolicę świata. Czuję się nowojorczykiem a zarazem muzykiem w podróży. Dwie najpiękniejsze sprawy, to wylot z Nowego Jorku i powrót do Nowego Jorku. Wszystko jest tam moje, wszystko mieści się za rogiem. A jeśli za tym rogiem jest jednak spory kawałek do przejścia to wtedy życie ratuje ta żółta taksówka!
Zaraz pan powie, że pojedzie nią w trasę!
- Nie, ale muszę przyznać, że wplątałem się w dość oryginalny projekt i wspólnie z moim przyjacielem, którego hobby są motocykle przemierzymy Stany grając jazz. On będzie jechał na tym swoim rumaku, ja w trochę bardziej wygodnym środku lokomocji, ale odwiedzimy ważne dla mnie miasta i ośrodki, w których jazz kiełkował, jak chociażby St. Louis. Zapraszam do zapoznania się z tym pomysłem, wystarczy wpisać w wyszukiwarkę Moto-Voyager.
A później planuję wydać płytę zespołu Urbanator z wieloma gośćmi, takimi chociażby jak Chaka Khan, George Benson czy Kenny Garrett. To będzie nawiązanie do pierwszej legendarnej już srebrnej płyty, która spotkała się z niesamowitym odbiorem i była rewolucyjna na tamte czasy! Do dzisiaj jest bardzo poszukiwana i będzie niedługo wznowiona.