Michał Szpak: Z prądem płyną tylko zdechłe ryby (wywiad)

Iśka Marchwica

Michał Szpak już nie szokuje - przyzwyczaił nas do swoich odważnych kolorowych stylizacji, okularów w stylu retro, szczerego zaraźliwego śmiechu i przede wszystkim - mocnego rockowego głosu. Jednak pełnometrażowy debiut młodego wokalisty to dobry moment, żeby przyjrzeć się Szpakowi na nowo. Czy dorósł? Czy pokazał na co go stać? Czy show-biznes go wchłonął, czy to właśnie on nad nim zatriumfował wymykając się plotkom i nagrywając świetny muzycznie materiał? Michał Szpak opowiedział Interii o najważniejszym celu swojej płyty "Byle być sobą" (premiera 13 listopada), co jest ważne w byciu sobą i jak się czuje w roli hipstera z Placu Zbawiciela.

Michał Szpak wydaje swoją debiutancką pełnometrażową płytę
Michał Szpak wydaje swoją debiutancką pełnometrażową płytęSony Music Polska

Jadwiga Marchwica, Interia.pl: Od kilku dni słucham twojej nowej płyty i oczywiście bardzo zaskoczyło mnie pozytywnie jej ogromne zróżnicowanie.

Michał Szpak: - Jest rozrzucona, to fakt, ale elementem spajającym to wszystko jest mój głos i o to chodziło.

Czujesz jakiś stres przed premierą?

- Materiału jestem pewien w stu procentach. Stres jest, ale związany z czym innym. To jest pierwsza moja płyta po prawie 4 latach. Zastanawiam się, jak zostanie odebrana... ale też nie przejmuję się za bardzo. Pracowałem nad tym materiałem intensywnie, wierzę w niego i myślę, że będzie dobrze.

Ta płyta pokazuje twoje różne oblicza.

- Ona przede wszystkim oddaje to, co czuję. Ta muzyka nie powstała pod dyktando komercji. Nagrałem materiał z którym utożsamiam się w stu procentach, a zarazem taki, który po prostu dobrze mi się śpiewało.

Nie boisz się jakiegoś rozmycia? Lubimy przypasowywać muzykę do konkretnych szufladek, to też określa nas, jako słuchaczy.

- Ta płyta zdecydowanie taka nie jest. A ja nie czuję się artystą, który już się może zaszufladkować. Poprzez muzykę chciałem przekazać cząstkę siebie, swoje emocje, wykorzystując to, czym zostałem obdarowany, moje walory głosowe - duże możliwości mojego wokalu. Ten materiał pokazuje moją naturę, moją przemianę, ma dotrzeć do ludzi, którzy są bardzo emocjonalni, którzy są dojrzali i potrzebują nadziei. Te teksty niosą ze sobą właśnie nadzieję. Nie mówią wprost o miłości czy jakichś codziennych sprawach, ale poruszają rzeczy ważne. Przede wszystkim - dopingują. W tych utworach przekazuję, że jeśli się nie poddamy, jeśli się postaramy - będzie nam lepiej.

Czy któryś z utworów jest szczególnie dla ciebie ważny?

- Mam kilka swoich koników, na pewno jest nim "Ostatni zakręt" - utwór, który nagrywałem na końcu. Lubię go dlatego, że jest trudny do zaśpiewania. Zaśpiewanie go było dla mnie sporym wyzwaniem. Poza tym, ma dobry tekst i piękną linię melodyczną. Za każdym razem, kiedy go słucham w skupieniu, to przechodzą mnie dreszcze.

Ale ani teksty, ani melodie na "Byle być sobą" nie są twoje. Nie obawiałeś się, że oddając zadanie kompozycji materiału innym osobom, nie wejdą do końca w twój świat?

- Kiedy ktoś tworzy materiał muzyczny, to oczywiście jest jego świat, ale powstanie wielu utworów poprzedzone było dyskusjami i próbami. Nie wszystkie, czasami bardzo dobre propozycje muzyczne, znalazły się na płycie. Natomiast, kiedy już zaczyna się praca nad piosenką, kiedy ja do tego dokładam swój głos, interpretację, to wywracam świat twórcy do góry nogami - przenoszę go w inną galaktykę.

Narzucanie twojej wizji nie powodowało żadnych spięć z twórcami?

- Nie, cały proces był bardzo dojrzały i spokojny, nawet niewiele zmienialiśmy już po nagraniach wokali. Materiał z tej płyty gdzieś na mnie czekał, ja sobie na niego zapracowałem. Myślę, że podczas procesu tworzenia na kształt wielu utworów zasadniczy wpływ miała moja estetyka i brzmienie mojego głosu. A jak już w końcu stawałem przy mikrofonie, uruchamiałem wszystkie emocje, które drzemią we mnie i śpiewałem tak, żeby to, co zostanie nagrane stanowiło dla mnie coś ważnego w życiu.

Jak do tego emocjonalnego materiału mają się utwory wpadające w stylistykę operową?

- Ja jestem samoukiem i nigdy nie uczyłem się śpiewu klasycznego. Natura obdarzyła mnie możliwościami wokalnymi, które pozwalają na wykorzystywanie głosu w różny sposób, nie wyłączając śpiewu klasycznego - operowego. Moja starsza siostra studiuje śpiew operowy i dała mi kilka wskazówek. Mi zawsze marzył się taki numer, który będzie patetyczny, z żywymi instrumentami orkiestrowymi, który pokaże walory mojego głosu, których nikt nie zna. Bardzo się cieszę, że mogłem taki utwór nagrać.

A może te dwa nagrania to tylko wstęp do jakiejś operowej lub musicalowej kariery?

- Na płycie nie ma oczywiście piosenek musicalowych, ale każdy dobry utwór można i w ten sposób opracować. Z tych historii i muzyki mógłby powstać fajny polski musical. Te utwory mają dobry przekaz, chociaż materiał nie jest łatwy do śpiewania. Szczerze mówiąc - czeka mnie dużo pracy, żeby przygotować się wokalnie do koncertów. Ten repertuar w warunkach koncertowych, żeby go zaśpiewać tak, jak przygotowałem to na płytę, to będzie naprawdę duży wyczyn.

Śpiewak operowy, czy wokalista w musicalu również ma trudne zadanie - pełna gotowość na scenie, śpiew, taniec... To spore wyzwanie! Chciałbyś kiedyś je podjąć?

- Będąc u siostry we Włoszech, poszedłem kiedyś na przesłuchanie do pani profesor, która uczy śpiewu operowego. Dowiedziałem się, że absolutnie mam do tego warunki, ale musiałbym całkowicie zmienić technikę śpiewania. Formowanie głosu rozpoczyna się w wieku 15-16 lat, teraz byłoby mi bardzo ciężko poprowadzić to w kierunku klasyki, opery. Od kiedy śpiewam, aparat głosowy mam ustawiony do wykonywania muzyki rozrywkowej, musiałbym więc się przestawić. Ale absolutnie, moim marzeniem jest żeby zaśpiewać arię na wielkiej scenie operowej. Może uda mi się je kiedyś spełnić.

Mówisz o pracy o rozwoju - pobierasz jeszcze lekcje śpiewu? Słuchasz rad starszych wokalistów?

- O tak! Dwa razy w tygodniu mam lekcje śpiewu i przygotowuję się bardzo poważnie przed każdym koncertem.

Zdarza się, że nauczyciel cię krytykuje, wytyka jakieś błędy w śpiewie?

- Mam o tyle dobrego nauczyciela, że on pracuje nad tym, co dostaje. Nie narzuca mi swojej wizji śpiewu, ale rozwija ten głos, który mam, tę stylistykę, którą się posługuję. Nauczyciel mnie karci, kiedy słyszy, że nie daję rady, że śpiewam z wysiłkiem, forsuję niepotrzebnie głos. Ale nigdy nie usłyszałem od niego, że robię coś źle, albo że się do czegoś nie nadaję. On ma świadomość tego, jaką muzykę robię i doprowadza do tego, żebym na żywo mógł bez problemu śpiewać tak, jak w studio nagraniowym. Ale nie chodzi tylko o koncerty - to, co słyszycie na nagraniu na płycie, to  jest mój naturalny głos -  prawdziwy, bez korekt, bez auto-tune'a czy innych studyjnych sztuczek. Nikt nie poprawiał każdej nuty, żeby brzmiało lepiej.

Nauczyciel cię nie poprawia, w studio cię nie poprawiają... Czy w ogóle jest w twoim otoczeniu ktoś, kto cię poprawia, kto kieruje twoim wizerunkiem, zachowaniem?

- Wiesz... Nie bez powodu powstał utwór "Byle być sobą". To jest obraz mojej osoby, mojego przekonania, że najważniejszym jest być sobą. Ja mówię w tej piosence szczerze, że nie chcę się zmieniać pod czyjeś dyktando. Jeżeli ktokolwiek myśli, że może na mnie wpłynąć krytyką, albo wskazywaniem co mam robić, to jest w błędzie. Moje zachowanie ma wynikać tylko i wyłącznie z mojej wewnętrznej potrzeby. Podczas pracy w studio nagraniowym bardzo cenne są uwagi producenta i oczywiście ta współpraca ma wpływ na efekt końcowy nagrania. W końcu najwięksi światowi wokaliści też w ten sposób nagrywają.

Hm... a siostra? (śmiech)

- Ale młodsza czy starsza?

Młodsza, Ewa. W jednym z materiałów przyznała, że czasem zwraca ci uwagę...

- Zwraca, oczywiście! Ale to jest siła mojej rodziny, Ewa jest w swoich uwagach bardzo obiektywna. Zawsze dzielę się z nią efektami swojej pracy i wysyłam jej moją muzykę jeszcze w trakcie nagrań. Często jej uwagi zgadzają się z moimi przemyśleniami - w takim momencie zawsze wracam z utworem do producentów i proponuję poprawki.

To i tak niewielka szczypta krytyki, jak na tak znanego już artystę. Nie boisz się, że wpadniesz w samozachwyt?

- Nie... bo ja jestem sam bardzo krytyczny wobec siebie i swojej pracy. Przed każdym wypuszczeniem piosenki mam, jak to się kolokwialnie mówi, "sto kilo w gaciach" (śmiech).

Masz swojego bohatera, idola, który pomaga ci zachować takie zdrowe obiektywne podejście do swojej kariery?

- Bohatera nie, ale mam trzecie oko w postaci mojej rodziny oraz wewnętrzną chęć samorozwoju i bardzo wyśrubowaną autokrytykę. Mam też nauczyciela śpiewu, który też wyraża opinie na temat tego, co nagrywam. Mam wokół siebie sporo osób, które nie boją się wyrazić szczerze swojej opinii na temat tego, co słyszą. I wiem, że kiedy im się nie spodoba to, co nagram powiedzą mi bez ogródek: "Michał, to jest żenujące". W tym wypadku tak nie było i jestem szczęśliwy z tego powodu. Bo opinia moich znajomych, przyjaciół, rodziny, nauczyciela jest dla mnie bardzo ważna i budująca.

Czy taki codzienny bohater może się czegoś bać?

- Wydaje mi się, że nie ma bohatera, który się nie boi. Każdy bohater ma jakieś obawy - ja też takie mam. Bardzo chciałbym, żeby moja nowa płyta się ludziom spodobała, żeby zrozumieli jej przekaz. Ale to nie jest materiał robiony pod publikę, to jest materiał zrobiony z pasji do muzyki. A to nie jest jednoznaczne z masowym pozytywnym odbiorem, bo ten materiał, jak wszystko odbiegające od aktualnie obowiązującego kanonu, może budzić kontrowersje. Chociażby ten utwór z fragmentem "operowym". Być może, dla niektórych mężczyzn fakt, że inny mężczyzna śpiewa kontratenorem, czyli w skali wokalu żeńskiego, może być czymś nienaturalnym, dziwnym.

Dlaczego akurat dla mężczyzn?

- Bo mężczyźni mają inną wrażliwość. Myślę, że kobietom ta stylistyka od razu się bardzo spodoba, ale zakładam też, że siła tego nagrania, polegająca między innymi na jego totalnej inności w stosunku do wszystkiego, co znamy, zadziała w jednakowym stopniu na wszystkich. I że piosenka "Bo życie takie jest" oraz jej angielska wersja "Such Is Life" będzie miała sporo fanów.

Tu znów wracamy do tematu bycia sobą. Czy trudno ci było być sobą w twoim rodzinnym Jaśle?

- W Jaśle nie było mi trudno - to ogólnie w życiu jest bardzo trudno być sobą i ta piosenka jest skierowana do słuchacza, który bezkrytycznie ulega opiniom drugiego człowieka. Wydaje mi się, że w momencie, w którym człowiek próbuje wejść w jakieś środowisko i - jak mówi przysłowie - "krakać, jak inne wrony", to staje się nieszczęśliwy. W duszy czuje, że chciałby robić coś innego, ale woli podążać za tym, co daje masa, za bezpieczeństwem. Z prądem płyną tylko zdechłe ryby, a żeby być sobą trzeba mieć siłę, bo często dostaje się za to ogromne cięgi.

Parcie pod prąd to ogromny wysiłek - czujesz się tym zmęczony?

- Czuję się zmęczony, ale nie tą walką z prądem, tylko powtarzalnością. Jestem zmęczony, kiedy słyszę podczas wywiadu zestaw pytań sprzed czterech lat. Nie lubię ludzi, którzy traktują to, co robię, jak.... jak jakiś...

Cyrk?

- Dokładnie. Jak cyrk. Jakbym był małpką w klatce. Robię to, co lubię, spełniam się w tym, co kocham i pokazuję ludziom, że można. Ten rok zmienił moje życie. Wygrana na Festiwalu w Opolu, premiera płyty. Rok temu tkwiłem w stagnacji, aż tu nagle - wszystko ruszyło z kopyta. Ja cały czas jestem sobą, to samo życie jest pełne niespodzianek i nieoczekiwanych zwrotów.

Trochę jesteś przewodnikiem dla innych - i właśnie to chyba może być męczące.

- Absolutnie nie jestem zmęczony odpowiedzialnością. Cieszy mnie fakt, że mogę komuś pokazać inną drogę, że mogę doprowadzić drugiego człowieka do takiego momentu, kiedy on mówi: "Stop. Chcę być sobą!". I wiem, że tacy ludzie są, że wielu ludziom w tym pomogłem i doprowadziłem ich do tego momentu. I to jest dla mnie niezwykłe. Bo jeśli ja w przeciągu tych czterech lat dostałem milion batów i równocześnie - tysiąc dowodów na to, że zmieniłem czyjeś życie na lepsze, to nie ma piękniejszego prezentu i feedbacku dla artysty.

A propos prezentu! 26 listopada obchodzisz urodziny!

- Tak, i w połowie drogi do moich urodzin 13 listopada pojawi się płyta.

Masz jakieś plany? W końcu takie połączenie - druga płyta i 25. urodziny...

- Jeszcze nie wiem. Chciałbym je chyba spędzić w wąskim gronie rodziny i najbliższych przyjaciół. Nie wiem, co będę robił, ale chcę być wolny. Nie chcę się ograniczać, pilnować w jakimś klubie... Chcę być wolny - to w końcu moje ćwierćwiecze.

W takim razie ładny prezent sobie sprawiłeś na urodziny!

- Najlepszy! Aż żałuję, że dostanę płytę wcześniej, ale może ktoś mi ją kupi na urodziny... [śmiech]

W Warszawie mieszkasz przy Placu Zbawiciela.

- Tak, zgadza się.

Zdajesz sobie sprawę, że Plac Zbawiciela ma opinię najbardziej hipsterskiego miejsca w stolicy? (śmiech)

- Wydaje mi się, że warszawska hipsteriada się powoli kończy. Ludzie już się do tego przyzwyczaili i nie kłuje ich to w oczy. Ja się hipsterem nie czuję i nie wyglądam, jak hipster. A mieszkam tam dlatego, że to jest najcudowniejsze miejsce do mieszkania w Warszawie. Szkoda, że nie ma już tam tęczy, ale co zrobić...

Odczułeś tę zmianę, kiedy tęcza zniknęła z Placu?

- Oj tak! Powiem ci, że to był moment, kiedy Plac stał się szary, a Warszawa straciła promień pozytywnej energii. Nie zmienia to faktu, że jest to najlepsze miejsce do mieszkania, także dlatego, że mieszkam w mieszkaniu Mieczysława Fogga, więc jestem nieustająco "pod muzycznym natchnieniem".

Właśnie. Ponoć do ciebie mówi...

- Nie tyle mówi, co dodaje mi sił. Utrzymuje mnie w przekonaniu, że muszę trwać w tym, co robię.

Czy masz swoje "guilty pleasure"? Robisz coś, czego nie powinieneś, ale ulegasz takim przyjemnym słabościom?

- Hm... Nigdy się nad tym nie zastanawiałem,  jestem osobą mocno impulsywną. Zdarzają się sytuacje, że siedzimy ze znajomymi, rozmawiamy i rzucam hasło "Jedziemy nad morze". I jedziemy! Nie ma znaczenia, czy jest wieczór czy piąta rano. Po prostu jedziemy, spędzamy tam czas i wracamy. Lubię w sobie tę spontaniczność, bo ona pozwala mi oderwać się od rzeczywistości.

Na koniec chciałabym cię zapytać o motocykl. Bardzo ładnie prezentujesz się na motocyklu w teledysku do "Byle być sobą". Czy można zobaczyć Michała Szpaka z rozwianym włosem na motocyklu mknącego po ulicach Warszawy?

- Będzie można, bo jestem w trakcie robienia prawa jazdy. Nie chciałbym jeździć na małej pojemności, kręcą mnie raczej większe silniki (śmiech).

Czyli motorynka odpada? (śmiech)

- Nie wyobrażam sobie siebie na skuterku...

Ale jakby się taki skuterek świetnie komponował z tym Placem Zbawiciela!

- (śmiech) I wtedy byłaby to hipsterka!

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas