Martin Lange: Wychylić łeb za murek i zaryzykować

Ignacy Puśledzki

Ignacy Puśledzki

Po latach pisania piosenek dla innych artystów, postanowili iść na swoje. Opowiedzieli nam o płycie "Kontrasty", Michale Szpaku, melodiach, a także wyjaśnili... który z nich to jest ten Martin Lange.

Duet Martin Lange opowiedział nam o płycie "Kontrasty"
Duet Martin Lange opowiedział nam o płycie "Kontrasty"Piotr Pytelmateriały promocyjne

Ignacy Puśledzki, Interia.pl: Zastanawiam się, czy często dostajecie pytanie, który z was to jest Martin Lange?

Marcin Makowiec: - No cały czas (śmiech). Martin Lange to my po prostu. Martin ja, Lange on, Lange on, Martin ja. Po prostu. To nasze alter ego.

Michał Lange: - Jeżeli my jesteśmy po prawej i po lewej, to ten Martin Lange się znajduje pośrodku.

MM: - Jak te zadania z matematyki: "Znajdź część wspólną w zbiorach".

I faktycznie jako współpracownicy się tak uzupełniacie na wszystkich polach, czy każdy z Was ma jakieś określone zadania?

MM: - My jako te części układanki, puzzle, mamy niepodzielone role. To wszystko płynnie przechodzi. Często jest tak w piosenkach, że nie pamiętamy, kto nagrał partię basową w zwrotce, a kto w refrenie na przykład. Ale trzeba też powiedzieć jasno i wyraźnie, że wszystkie teksty, które są na płycie, napisał Michał.

Nie jesteście klasycznym zespołem. Takim, który ma czterech członków, spotyka się co tydzień na próby, gitarzysta zawsze przynosi piosenkę, itp. Wydaje mi się, że żyjemy w kraju, w którym takie zjawisko jak duet producencki, może być wciąż jakąś abstrakcją.

ML: - "Co to w ogóle znaczy, że wy jesteście producentami", nie? Bo od tego w ogóle należy zacząć.

No właśnie, kto to w ogóle jest producent? Procent to jest ten, kto daje pieniądze, no nie (śmiech)?

ML: - Tak, tak. To jest ten, który zamawia catering na plan teledysku i ten, który ogarnia panią charakteryzatorkę (śmiech). Generalnie jest tak, że nie ma u nas w kraju kultury producenckiej jeszcze. To znaczy ona tak naprawdę umarła chyba pod koniec lat 70., 80. może. Bo później się zaczęły robić bandy, a później wszyscy poszli w self-made man i self-made woman - świecenie bardziej nazwiskiem i pracowanie na jednostkę. Cała wcześniejsza kultura pisania piosenki była fajna. Chciałbym być w tamtych czasach, kiedy to zostawiane było, że tak powiem, profesjonalistom. Kompozycja, produkcja, instrumentalizacja i tak dalej. Każdy zajmował się swoim i ostateczny efekt był bardzo profesjonalny. To były dobre piosenki i prostu słychać dzisiaj, że może tamte lata nie były tak obfite w materiał jak dzisiaj, ale jednak były jakościowe. Więc kim my jesteśmy? Jesteśmy właśnie takimi panami z przeszłości, którzy starają się wyedukować scenę, tworzyć wszystko od zarodka i przedstawiać to w formie piosenek ostatecznie. Zdobyliśmy warsztat kompozytorski, zdobyliśmy warsztat instrumentalny i to się staramy przelewać w piosenki.

Na Waszym fanpage'u napisaliście, że jesteście duetem wziętych songwriterów. Wiem, że była Rosalie. Wiem, że była Kasia Lins, Michał Szpak, ale macie jakieś takie numery, z których wy jesteście najbardziej dumni?

MM: - Ja uważam, że największym hitem, który zrobiliśmy, to jest "Nie mów" Rosalie oraz "Kłamiesz" Martina Lange.

ML: - No to jest prawda, to jest chyba nam najbliższe. Producencko, jeśli chodzi o Rosie i autorsko, jeśli chodzi o nas. Ja jestem najbardziej dumny z rzeczy, które leżą teraz w szufladzie i czekają na wydanie. Jest projekt z Michałem Szpakiem i myślę, że producencko to jest bardzo ciekawa rzecz. To jest trochę taki środkowy palec w stronę piosenkowego poukładania i dużo się tam dzieje. Jest to bardzo awangardowe i z tego jestem dumny. Jestem dumny, jeżeli można przełamywać schematy, po prostu i to jest fajne w tamtym projekcie.

Czyli pracujecie nad jego najnowszą płytą? W całości czy tylko nad paroma utworami?

ML: - On robi płytę, która jest pełnym wydawnictwem, ale robi z nami już też drugi materiał, w przypadku którego teraz się klaruje, czy będzie tak naprawdę EPką, czy longplayem. Tyle tego się nazbierało, że raczej to będzie też longplay, na którym Michał zaprezentuje swoje alter-ego, czyli JowiszJe.

Michał Szpak o planach i nowej płycieINTERIA.PL

Zastanawiam się, jak się pracuje z Michałem Szpakiem. Czy to jest prostu wulkan i co sekundę coś się może wydarzyć, czy raczej jest właśnie wręcz odwrotnie?

MM: - Myślę, że Michał jest barwną postacią zawsze. I to go podsumowuje najlepiej. Ja złego słowa na Michała nie mogę powiedzieć. On jest super, jest kreatywny, potrafi ciężko pracować, jest sobą w tym wszystkim. W końcu jest sobą.

ML: - Myśmy go właśnie zastali w takim momencie, w którym zrezygnował ze współpracy z ludźmi, którzy stawiali na piosenki wielkie, patetyczne, ale nie do końca autorskie. Michał ma kawał głosu, bardzo dobry warsztat, ale niekoniecznie musiało to być związane z tym, że pokazywał siebie. Ostatnio byliśmy w studiu i rejestrowaliśmy wokale. Kaśka Lins pisała tekst do tego numeru. To dobrze obrazuje to, jak Michał śpiewa i jaki jest w studio. Kasia napisała ten tekst, słyszała demówki, ale usiadła w tym studiu, Michał zaczął śpiewać, a Kaśka tak usiadła, na mnie spojrzała i mówi: "Ku***" jak on śpiewa! To jest niesamowite". Myśmy też mieli to uczucie. Szczęka opada jak on wchodzi do kabiny. Później już się do tego przyzwyczajasz (śmiech).

MM: - Ale pierwsze wrażenie jest takie... "Zaraz, czy to się dzieje naprawdę?". No właśnie też sobie teraz przypomniałam ten pierwszy raz, kiedy Michał przy mikrofonie stanął... Chłop ma taki wygar po prostu... Życzę wszystkim rockowym wokalistom w Polsce takiego wygaru.

Faktycznie możemy się spodziewać dużych zaskoczeń muzycznych po tych rzeczach, które razem robicie?

ML: - No jak na króla Michała, to to będzie rewolta.

Wróćmy jednak do Waszej płyty. Źle Wam było się ogrzewać w ciepełku znanych artystów? Skąd ten pomysł, żeby pójść jednak na swoje?

MM: - Po prostu napisaliśmy stos piosenek, które do nikogo nie pasowały, a pasowały do nas. Nagle okazało się, że my robimy rzeczy, które są nasze, z których jesteśmy dumni i chcemy je ludziom zacząć pokazywać, a nie oddawać innym.

ML: - To, o czym mówisz, jest bezpieczne. My wyszliśmy trochę z tej strefy komfortu.

Jest na płycie taki wers: "Co mam zrobić, by swój własny los znów poczuć w rękach?". Pijesz tu do tej sytuacji z pisaniem własnych piosenek i budowaniem własnej kariery?

ML: - Jak najbardziej, to jest właśnie song o tym, że dużo razy się było w cieniu i chce się w końcu wziąć za to odpowiedzialność - za siebie, za swoją karierę, za swoje dzieła. Podpisać się pod tym, cokolwiek by się nie działo. Kurczę, nie zawsze trzeba być w takiej bezpiecznej strefie. Czasami trzeba wychylić łeb za murek i po prostu zaryzykować.

Czym się wyróżniają Wasze piosenki na tle tego, co dzieje się na polskiej scenie?

MM: - My w pewnym momencie stwierdziliśmy, że mamy w sobie taką dozę rockowej nonszalancji. Oczywiście można odczytywać tę płytę jako indie-rockową i popową, ale uważamy, że po prostu w tych rzeczach jest jakiś pazur, zadzior. Tego u nas brakuje i mało osób ma to w sobie, albo mało osób chce to pokazywać. Wolą robić takie uklepane, miałkie rzeczy. Mam wrażenie, że u Martina Lange jest trochę tego pazura, zwłaszcza w naszych ostatnich singlach.

Czuć ten rockowy zadzior, ale, nie chcę Was absolutnie obrazić, wydaje mi się, że to jest taki rockowy zadzior z Męskiego Grania - z popowym podbiciem, ukryty pod ładnym, nowoczesnym brzmieniem i pod ładną melodią. Zastanawiam się do kogo kierujecie tę muzykę?

MM: - Jeżeli chodzi o tą publikę festiwalową, o której wspomniałaś, choćby ze strony Męskiego Grania, to bardzo mocno by schlebiało, gdyby festiwalowicze wszelkiej maści zaczęli słuchać tej muzy. Jest nam bliżej do wszelkiego rodzaju festiwali niż do imprez typu Dni Miasta. Tam jest nasza publika. Świadomy słuchacz, to jest określenie, które chyba najbardziej pasowałoby do naszej muzy.

ML: - Ja kocham melodie. Prowadzą mnie w każdym w każdym momencie, czy instrumentalnie, czy wokalnie. One niosą piosenki. Pytasz, czy się obrazimy na słowo "pop"? Nie, absolutnie. Dla mnie "muzyka popularna" to jest bardzo dobre określenie, bo po prostu ona działa, ona trafia do wielu organizmów ludzkich i je rusza. Ja jestem fanem Coldplay, taka melodyjna rockowość mi się bardzo podoba. Byłem fanem Red Hotów, tam też jest pazur, ale melodia tak naprawdę ich poniosła. To melodyka Frusciante sprawiła, że są w tym miejscu, w którym są. To jest ta moc, a nie jakaś inna, riffowa, agresywna. O taką moc nam chodziło.

Swoją drogą, takie postaci jak wspomniany Krzysiek Zalewski, Dawid Podsiadło, single Męskiego Grania, coraz częściej trafiają do takich miejsc, do których jeszcze 5-10 lat temu nie miałby wejścia, jak RMF, Radio ZET. Myślę, że wy jako producenci obserwujecie to, co się dzieje na rynku, więc jak myślicie - to te stacje radiowe otworzyły się na rzeczy ciut bardziej ambitne, czy to artyści poszli bardziej w pop?

MM: - A to nie jest tak, że się spotkali wszyscy gdzieś pośrodku? Radia mainstreamowe wyczuły koniunkturę, zrozumiały, w pewnym momencie, że muza festiwalowa, "męskograniowa" zaczęła być popularna i stwierdziły: "O kurczę, jest dużo odbiorców, to będziemy to grali".

ML: - To jest to wygładzenie produkcyjne. Spowodowanie, że to jest bardziej przystępne przez te wszystkie synthy, itp. Jak myślę o nas w stosunku do Męskiego Grania, to my jesteśmy Męskie Granie 2018-2019. Dla mnie teraz to jest trochę droga w jedną stronę. Kumam, że wyczuli koniunkturę, ale to wszystko się nagle spłyca i spotyka się pośrodku. To nie będzie już Męskie Granie, tylko to będzie to, co robi np. Igo na nowej płycie. Nagle wszyscy się spotykają w jednym miejscu i wszystko brzmi tak samo.

MM: - Ciężko jest podejść do tego świeżo i inaczej, jeżeli ta sama osoba produkuje singiel Męskiego Grania, a później single artystów, którzy występują na tym Męskim Graniu. Ale myślę, że masz 100% racji, że te rzeczy, które teraz wychodzą, są o wiele bardziej miękkie i ogładzone.

No dobra, to wyobraźmy sobie sytuację, że dzwoni telefon: "Dzień dobry, tu Męskie Granie. Chcielibyśmy, żebyście wy wyprodukowali najnowszy singiel naszej imprezy. Wystąpicie Wy i artyści, których wybierzecie". Kogo bierzecie?

MM: - To ja pierwszy! Igor Herbut. Uważam, że to jest meganiedoceniony koleś, który jakby pokazał się w odpowiednim repertuarze, to mógłby odmienić swój wizerunek chłopaka z talent show.

ML: - No myślę, że już trochę z tym wygrał, ale to zaje***ty pomysł. To ja bym dorzucił z drugiego bieguna Mery Spolsky. Jest odważna, muzycznie jest pewna siebie i to jest charakter, który mógłby to dźwignąć. Bo męskie granie to są tak naprawdę charaktery. To jeszcze kogoś na bridge’a...

MM: - Na bridge’a to bym wziął Szczyla. Jestem zafascynowany tym chłopakiem. Oglądam wywiady z nim! To jest młody, inteligentny koleś i ja mega mu kibicuję.

To mamy - Martin Lange, Igor Herbut, Mery Spolsky i Szczyl. Dzwonię do dyrekcji Męskiego Grania i to zgłaszam (śmiech). Zastanawiam się, czy piszecie sobie codziennie jakieś numery i podrzucacie je różnym wokalistom, czy dostajecie "zlecenie" na piosenkę dla jakiegoś artysty z dokładną instrukcją, że to ma brzmieć jak piosenka "XYZ"?

ML: - Spotykamy się z artystą, słuchamy czego potrzebuje, gadamy i po prostu zaczynamy tworzyć. W ten sposób się to raczej odbywa. Dzieją się też rzeczy online i wtedy tak jak mówisz, dostajemy informację: "Chciałbym, żeby to było w takim klimacie". Ale nie piszemy już do szuflady. To się skończyło raczej, bo jak coś trafia do szuflady, to nie jest wystarczająco dobre, więc po co to komuś dawać?

A z kolei z jak robicie swoją płytę i dzwonicie na przykład do Jacka Prościńskiego, żeby wam nagrał bębny, to on dostaje dokładną informację, co ma nagrać, czy pozwalacie mu trochę poszaleć i pobawić się waszymi piosenkami?

MM: - Z Jackiem to jest zupełnie inna sprawa, bo my mamy prywatny przelot. Znamy się 100 lat. My żeśmy się po prostu spotkali w studiu i ponagrywaliśmy jakieś bębny do tych piosenek, mając jakieś formy, ale Jacek ma duszę freaka i poprzewracał niektóre numery do góry nogami swoimi bitami, jakimiś przejściówkami, aranżacjami. Jak dogrywaliśmy ostatnią porcję naszej płyty, to byliśmy już trochę inaczej do tego przygotowani, bo wiedzieliśmy już czego chcemy i te partie były całkowicie określone. Wcześniej, kiedy szukaliśmy trochę Martina Lange i tego, jak ma Martin Lange brzmieć, to było to większym eksperymentem.

ML: - Największą rzecz bębnową na tej płycie, to zrobił chyba Joe Clegg w numerze "Szept", której myśmy w ogóle nie przewidzieli producencko tak naprawdę. Dodał tam jakieś świeższe warstwy tomowe, które wcześniej nie miały tam miejsca, a zrobiły totalną robotę. On jest geniuszem perkusji.

Skąd żeście go w ogóle wytrzasnęli? Jak to się stało, że on się na waszej płycie pojawił?

MM: - To taka historia typowo covidowa. Mamy wspólnych znajomych, minęliśmy się gdzieś tam na Instagramie i on w pewnym momencie napisał, że generalnie mu się nudzi przez tą pandemię, bo nie jeździ w żadne trasy i w sumie to ponagrywałby jakieś piosenki. No więc napisałem do niego: "Słuchaj, no jak tak byś ponagrywał, to nagraj nam". No i on usiadł i nagrał nam jedną piosenkę. Później zresztą nagrywał nie tylko nam, bo nagrał bębny do innych piosenek, które pisaliśmy w tamtym roku. Czy to do piosenek, które zrobiliśmy dla Martyny Lasieckiej, czy właśnie dla Michała Szpaka. Przez chwilę żeśmy sobie pracowali. Taka prosta historia typu: "Jestem zamknięty w domu z dzieciakami, ratujcie mnie, chcę trochę popracować" (śmiech).

A to rozumiem, bo mam dwóch synów (śmiech). To zahaczmy jeszcze o inne współprace. W Waszym klipie pojawił się Tomasz Kot i wydaje się, że świetnie się bawił. Ile tam dla Was było zabawy, a ile takiej ciężkiej pracy typowo planowej, na zasadzie: "Czekamy, siedzimy, nie wiemy co się dzieje"? Jak to wyglądało?

ML: - No doskonale to opisałeś (śmiech). Tak to wyglądało.

MM: - Ciężka, praca, super zabawa i nie wiemy, co się wydarzy.

ML: - Dokładnie, to są 3 hasła tego dnia. Przede wszystkim było to wszystko bardzo dobrze przemyślane. Plan był bardzo dobrze ułożony, wyprodukowany, więc nie było takich sytuacji, że byliśmy niecierpliwi, zastygnięci i bez ruchu i po prostu już się nam nic nie chciało. Tak to czasem bywa na planach, a tam było naprawdę spoko. Wiesz, Tomek miał jeden dzień pracy tak naprawdę, więc to musiało być bardzo skrupulatnie wymierzone, no i dzięki temu my też cały czas uczestniczyliśmy we wszystkim, byliśmy na tej scenie i tam markowaliśmy granie (śmiech).

MM: - Dobrze się bawiliśmy patrząc na to, co on robi i jak ciężko pracuje.

Porozmawialiście cokolwiek z Tomaszem? Podobała mu się piosenka?

MM: - Wydaje mi się, że w ogóle warunkiem, żeby wziął udział w tym teledysku, było to, żeby mu się piosenka spodobała. To była taka historia, że robiliśmy listę swoich ukochanych aktorów, których chcielibyśmy zobaczyć w tym teledysku. Wytypowaliśmy z Michałem, że Tomasz Kot powinien być pierwszy. Maciej Bierut, który jest reżyserem tego wspaniałego wideoklipu, po prostu napisał do agentki Tomasza i po trzech godzinach Tomek się odezwał, że super, że piosenka mu pasuje i on bardzo chętnie w tym weźmie udział. Tomek jest megasympatycznym gościem, który ma mnóstwo anegdotek i sypał nimi z rękawa. Tak jest, jak się poznaje ludzi, którzy są po prostu pozytywni energetycznie i mają w sobie po prostu dużo pokory, talentu, takiego niesamowitego błysku... No on taki jest. Można od niego czerpać garściami.

ML: - Super, porozmawialiśmy sobie. Walił anegdoty z serialu "Stacja", który oglądałem z żonką. Polecił mi serial HBO, "Odpowiednik". Bardzo ciekawa rzecz, opowiadająca o równoległych światach, dająca do myślenia - obejrzałem i to była petarda.

Skąd pomysł na premierę w piątek 13? Nie jesteście przesądni, czy to taka próba odwrócenia losu i skończy się szczęśliwie?

MM: - Mieliśmy do wyboru piątek 13, albo tydzień wcześniej. Wiadomo, co wybraliśmy (śmiech). W tym roku nie ma więcej piątków 13...

Co gorszego może się stać? (śmiech)

MM: - No dokładnie (śmiech). Wierzymy, że ta data nam będzie nam sprzyjać.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas