Marta Bijan: "Musiałam odpuścić muzykę, żeby ona do mnie wróciła" [WYWIAD]
Marta Bijan pierwszy raz dała się poznać jako finalistka czwartej edycji X Factora (2014). Od tamtego momentu wydała dwa albumy studyjne, została reżyserem, napisała parę powieści i tomików poezji. Na jakiś czas w przestrzeni muzycznej zrobiło się o niej cicho, ale cicho nie było w jej życiu. Opowiedziała nam o tym przy okazji premiery jej nowego singla.
Damian Westfal, Interia: Ostatnio sporo zmian w Twoim życiu i muzyce. Otwierasz nowy rozdział?
Marta Bijan: - Już nie wiem, który z kolei raz zaczynam wszystko od początku (śmiech). Nawet nie nazywam tego w swojej głowie nowym początkiem, tylko po prostu mną. Oswoiłam się już z myślą, że jestem osobą, która bardzo dużo rzeczy chce próbować. Cały czas wyciągam wnioski z każdego projektu, z każdej rzeczy, którą robię i po prostu próbuję cały czas na nowo. Z muzyką mam skomplikowaną historię, którą często porównuję do toksycznego związku, bo wiele razy obrażałam się na nią, mówiłam że już na pewno do niej nie wrócę, a finalnie zawsze kończy się tak, że nie potrafię o niej zapomnieć. To moja największa pasja w życiu i znów się nią otaczam, znowu tu jestem, rozmawiam z Tobą i mam nadzieję, że już nie będzie żadnej przerwy, przynajmniej do emerytury (śmiech).
Lubisz sobie tak zniknąć raz na jakiś czas? Pomiędzy poprzednimi albumami też był taki moment ciszy u Ciebie.
- Nie wynikało to z moich chęci, a po prostu sytuacja mnie do tego zmuszała, bo sprawy nie toczyły się to po mojej myśli i źle to działało na moją głowę. Czułam, że potrzebuję odpoczynku od przemysłu muzycznego, ale to nigdy nie chodziło stricte o muzykę, bo tak mówię, że się kiedyś obraziłam na muzykę, a muzyka nie jest tu niczemu winna, a tak naprawdę okoliczności współprac z różnymi osobami, ale też moje nastawienie. Byłam młodsza, mniej doświadczona i nie potrafiłam stawiać granic, komunikować swoich potrzeb, a z drugiej strony nie potrafiłam iść też na kompromisy. Teraz wreszcie dojrzałam, żeby zrobić to w końcu tak, jak należy i jestem teraz w takim momencie, że czuję, że to jest "ten moment". Potrzebowałam czasu i dowiedziałam się po drodze, czego chcę, a czego nie chcę, więc nie mogę powiedzieć, że lubiłam znikać, ale to się po prostu działo i widocznie było to po coś.
Co się u Ciebie działo od ostatniego albumu ("Sztuka płakania" - 2021)? To był czas na poukładanie sobie spraw, poszukiwanie inspiracji czy zajęcie się innymi projektami?
- Po "Sztuce płakania" skupiłam się, po tym jak w muzyce nie wypaliło wszystko tak jak chciałam, na pisaniu. Wydając tę płytę, zadłużyłam się, przeszłam przez różne zawirowania ze swoim ówczesnym managementem, posypało mi się życie prywatne, ogólnie nic nie wyszło z tego, czego oczekiwałam i to był ten moment, kiedy się poddałam. To był też czas po pandemii i nastroje społeczne były wtedy trudne, przeżywałam to, co się działo na świecie i bardzo się pozamykałam: i w domu, i w sobie. Ukojenie przyszło w pisaniu i też nie wiedziałam, co z tego będzie, ale w miarę szybko załapałam tego bakcyla i zaczęło mi się w tym udawać. Pamiętam, jak pomyślałam wtedy, że może to jest akurat ta moja droga, że może jednak nie miałam robić muzyki, tylko skupić się na pisaniu, zwłaszcza że zawsze pisałam, tylko nigdy nie komercyjnie. Odkąd pamiętam pisałam zarówno piosenki, jak i opowiadania. Zostałam przy pisaniu, ale też współpracowałam przy wielu teledyskach innych artystów, jako że większość moich przyjaciół, znajomych jest właśnie z branży filmowej, więc cały czas moje życie krążyło, chcąc nie chcąc, wokół muzyki. Zrobiłam teledyski między innymi dla Maty, Pauli Romy, Margaret. Muzyka cały czas siedziała w mojej głowie i miałam w sobie takie poczucie, że to mogłabym dalej być ja. Wcześniej chyba za bardzo sobie wkręciłam, że muzyka nie jest moją drogą. I małymi kroczkami różne sytuacje doprowadziły mnie do managera Dominika Borkowicza, z którym współpracowałam świeżo po X Factorze, prawie 10 lat temu. Wszystkie wydarzenia w moim życiu poprowadziły mnie do miejsca, gdzie znowu zaczęły się te tematy muzyczne układać, a we mnie zaczęło kiełkować poczucie, że - skoro wyszło mi w pisaniu, dojrzałam, przeszłam terapię, stałam się bardziej otwarta - to ja się źle wcześniej do tego wszystkiego zabrałam. Zatęskniłam i poczułam, że teraz wiem na co się nastawiać i że wcześniej zbyt poważnie do tego podchodziłam. Zbyt poważnie brałam do siebie porażki, które w mojej głowie urastały do rangi gigantycznych niepowodzeń. Mam w sobie teraz więcej luzu.
Był jakiś główny zapalnik, kiedy pomyślałaś sobie: "wracam!"? Co to było?
- Chyba nie umiem tego nazwać. W momencie, kiedy całkowicie zrezygnowałam z muzyki i pogodziłam się z tym, znalazłam sobie inne zajęcie, czyli pisanie, które też sprawiało mi ogromną radość i przypadkowo doszłam do wniosku, że mogę być zadowolona z życia i szczęśliwa, kiedy tyle od siebie nie wymagam. Poukładałam sobie w głowie wiele rzeczy, przekonałam się, że fajnie mi się żyje i pomyślałam, że dlaczego ja się tak bardzo spinałam z tą muzyką. Wtedy właśnie stwierdziłam, że może spróbuję jeszcze raz, ale tym razem właśnie bez tej spiny. Musiałam odpuścić, uleczyć duszę, skupić się na sobie, a nie na karierze i wtedy nagle wszystko stało się jasne. Podjęłam jeszcze jedną próbę, ale nie desperacką. Nie taką w stylu, że jak teraz mi nie wyjdzie to koniec, tylko inaczej - mogę robić to teraz na luzie i potraktować to jak pisanie, czyli robić to z wolną głową, a nie z myśleniem, że od tego zależy moje życie. Teraz chcę się tym bawić i dać ludziom coś od siebie. Musiałam odpuścić muzykę, żeby ona do mnie wróciła.
Trudne emocje rodzą dobre piosenki, jak to ktoś powiedział.
- Dokładnie! Jak ktoś już przeżyje taki moment, to nie chce do tego z jednej strony wracać, a z drugiej strony - to szczęście, którego się doświadcza, nie byłoby tak pełne i tak piękne, gdyby się nie wyszło z takiego bagna. Mi bardzo pomogło, szczególnie w czasach nastoletnich, pisanie piosenek i opowiadań. Bardzo mocno przeżywałem okres dojrzewania, do teraz mam ciarki na ciele, kiedy wrócę do tego, co miałam wtedy w głowie za myśli, ale wtedy nie było też takiej świadomości, nie mówiło się tyle o tym w internecie, czułam się kompletnie z tym sama. Myślę, że w mojej twórczości zawsze będzie się gdzieś to przejawiać, bo to większość mojego życia, a ja - tak naprawdę dopiero od niedawna czuję się ze sobą dobrze tak w stu procentach. Na szczęście ten smutny okres mam już za sobą.
O najnowszym singlu "Nie ma Cię tu" mówisz, że to przejmująca opowieść o życiu po rozstaniu. Czy to też opowieść o tym, co się u Ciebie ostatnio działo?
- Zawsze traktowałam pisanie jako terapię, jako pamiętnik, a teraz działam trochę inaczej i otworzyłam się na współpracę z przezdolnymi ludźmi z Hotelu Torino, czyli z teamem songwriterskim i producenckim. Teraz tworzymy piosenki wspólnie i niekoniecznie wszystkie opowiadają o moich osobistych przeżyciach. Akurat "Nie ma Cię tu" owszem opowiada o rozstaniu, ale za bardzo nie chcę znowu tego tematu poruszać, bo on jest już za mną. To nie jest też tak, że ja teraz rozliczam się w jakiś sposób z przeszłością, tylko akurat jest mi ten temat, o którym śpiewam, dobrze znany. To pierwsza piosenka w moim życiu, której nie napisałam sama i to jest też ciekawe doświadczenie dla mnie. Kiedyś miałam na ten temat swoje zdanie, które mnie ograniczało, bo chciałam wszystko robić sama, pisałam piosenki tylko w zaciszu domowym. Przyszedł w końcu czas, kiedy zaufałam ludziom, którzy robią to dobrze, którzy nadają na tych samych falach. Dzięki temu czuję i wiem, co śpiewam.
W piosence "Nie ma Cię tu" jesteś zupełnie inna w porównaniu z Twoimi wcześniejszymi utworami. Nowa jakość?
- Jestem kompletnie inna. Mam wrażenie, że ludzie, którzy mnie słuchają, którzy są ze mną od lat, którzy słuchali moje pierwsze, smutne ballady, wiedzą że po mnie można się spodziewać tylko niespodziewanego. Jak coś nie jest w moim stylu - to znaczy, że jest w moim stylu (śmiech). Wróciłam z czymś zupełnie nowym. Teraz romansuję z mainstreamem, od którego zawsze się wzbraniałam. Jeszcze niedawno taka piosenka, trochę taneczna, nie byłaby kompletnie w moim stylu, ale podoba mi się to, że wychodzę ciągle ze swojej strefy komfortu. To, co wspomniałam wcześniej - mam w sobie więcej luzu i otwartości, dobrze się ze sobą czuje, nie wstydzę się siebie, a to dobry krok, bo przez wiele lat byłam osobą zakompleksioną, nieszczęśliwą, nie potrafiłam poukładać sobie relacji. Wykonałam kawał roboty nad sobą i myślę, że to widać w tym, co teraz będę robić, co będę wypuszczać. To będzie inne, ale robię to z pełną świadomością i poczuciem, że róbmy coś nowego, próbujmy. Mam w sobie duże pokłady ciekawości, co z tego wyniknie.
Masz doświadczenie pisarskie i reżyserskie. Czy czerpiesz teraz z tego nowe pomysły?
- Te światy się u mnie mieszkają, jakoś naturalnie to do mnie przychodzi. Wykorzystuję w swojej muzyce zarówno warsztat pisarski przy pisaniu tekstów, jak i wizualne rzeczy nie są dla mnie problemem dzięki temu, że skończyłam Szkołę Filmową.
Co teraz będzie się działo? Bo domyślam się, że na tym nie koniec...
- Na pewno nie. Mam już kandydata na drugiego singla i ten też może zaskoczyć niektórych, bo to też nie będzie zupełnie to samo, co "Nie ma Cię tu". Mam ogromną nadzieję, że album się pojawi na przełomie tego i następnego roku. Cały kwiecień będę siedzieć w studiu z ekipą Hotelu Torino. Od tych ludzi bije niesamowita energia i można się od nich naprawdę wiele nauczyć. A na wakacje ukaże się moja nowa książka, będę też na Targach Książki w maju w Warszawie. Bądźcie czujni.