Marta Bijan: Dzisiaj nie boję się wcale [WYWIAD]

Kasia Gawęska

- Nawet zmęczenie może sprawiać przyjemność, jeśli ma się świadomość, że robi się coś na swoich zasadach - opowiada Interii Marta Bijan, która szykuje obecnie swoją drugą płytę.

Marta Bijan szykuje drugi album
Marta Bijan szykuje drugi albumAnna Bednarekmateriały prasowe

Szersza publiczność poznała Martę Bijan w programie "X Factor". W czwartej edycji show TVN-u (2014 r.) jako podopieczna Ewy Farnej dotarła do ścisłego finału, zajmując ostatecznie drugie miejsce. Przegrała jedynie z pochodzącym z Ukrainy Artemem Furmanem, choć zdaniem np. Kuby Wojewódzkiego była faworytką programu.

Sama Marta nie była zmartwiona końcowym wynikiem. "Mało kto mi uwierzy, ale bałam się wygranej i z jednej strony nie chciałam wygrać, ale chciałam nie mieć tego trzeciego miejsca" - mówiła wówczas.

Debiutancki album miał się ukazać jeszcze w 2015 roku. Ostatecznie dopiero we wrześniu 2018 r. wokalistka zaprezentowała płytę "Melancholia". Z tego wydawnictwa pochodzą piosenki "Mówiłeś" (13 mln odsłon, sprawdź!), "Poza mną" (6 mln, sprawdź!), "Śpiąca królewna" (ponad 1,2 mln, sprawdź!), "Lot na Marsa" (sprawdź!) i "Nasze miejsce" (sprawdź!).

W ostatnich miesiącach Marta wypuściła trzy single zapowiadające nowy materiał: "Lato smakuje", "Szczelina" i "Disneyend".

Kasia Gawęska, Interia: Śpiewasz, piszesz piosenki, zajmujesz się filmami i teledyskami, a ostatnio napisałaś książkę. To bardzo dużo zajęć! Czujesz się teraz bardziej pisarką, piosenkarką, czy filmowcem?

Marta Bijan: - Filmówkę już skończyłam, ale dalej robię różne rzeczy związane z filmem - czasem montuję, czasem piszę scenariusze, zdarza mi się pracować przy klipach. Póki nie mam gotowego scenariusza, który mogłabym wykorzystać przy jakimś większym projekcie, to nie mówię, że "robię filmy". Zrobiłam do tej pory tylko jeden, więc do filmowca mi daleko.

Z kolei słowo "pisarka" nie przechodzi mi nawet przez gardło. Obstaję jednak przy muzyce. Jak ktoś się mnie pyta, czym się zajmuję, to zawsze najpierw mówię, że piszę piosenki i śpiewam, a dopiero później ewentualnie wychodzą inne rzeczy. Ale rzeczywiście wszystko opiera się na tym, że piszę. Piszę piosenki, piszę opowiadania, piszę scenariusze... Nie wiem, jakie słowo pasuje tu najbardziej. Może "autorka"? Nie, nie lubię takiego określania się.

To zacznijmy właśnie od muzyki. Czy "Melancholia" to już zamknięty rozdział? Tak można pomyśleć oglądając twój teledysk do "szczeliny". W pewnym momencie widać w nim ogłoszenie o twoim zaginięciu ze zdjęciem z sesji właśnie do twojej pierwszej płyty.

- Jesteś pierwszą osobą, która w ogóle to zauważyła! Szczerze mówiąc, początkowo chciałam wykorzystać tam jakiekolwiek moje zdjęcie, ale ostatecznie wybrałam zdjęcie z okładki "Melancholii". Dopiero gdy to zrobiłam, zorientowałam się, że ma to głębszy sens. Płytę, nad którą obecnie pracuję, łączy z "Melancholią" chyba jedynie to słowo. Poza tym będzie to jednak diametralnie inny album.

Nie wiem, czy "Melancholia" to całkiem zamknięty rozdział, ale zdecydowanie jestem już gdzie indziej. Może kiedyś sięgnę po coś do tamtego okresu, ale na pewno nie wrócę tam, żeby zostać.

Wydaje mi się, że rzeczywiście nie rezygnujesz całkiem z melancholii, ale nowe piosenki mają zupełnie inne brzmienie, a poza tym ty jesteś... odważniejsza, śmielsza.

- Po pierwszej płycie zniknęłam na dwa lata, ale przez ten czas zmieniały się moje gusta muzyczne. Z racji tego, że proces wydawniczy płyty trwa, to już w momencie premiery pierwszego albumu rwało mnie do tego, żeby robić coś innego. Już wtedy czułam coś innego.

Czy jestem śmielsza? Myślę, że tak. Głównie dlatego, że podjęłam współpracę z Haldorem Grunbergiem, który na co dzień zajmuje się muzyką metalową. To połączenie brzmi, jakby miało nie wypalić, a wypaliło [śmiech]. Świetnie się dogadujemy i spotkaliśmy się w punkcie, w którym moja melancholia zderzyła się z jego cięższym myśleniem o muzyce. Wyszła nam fajna, dziwna hybryda naszych zupełnie różnych gustów muzycznych.

Wielu znanych pisarzy twierdzi, że trzeba pisać o doznaniach związanych ze wszystkimi zmysłami, żeby stworzyć coś dobrego. Zauważyłaś, że twoje najnowsze utwory to właśnie tego typu opisy?

- Nie zastanawiałam się nad tym, ale to dla mnie olbrzymi komplement! Odkąd łączę muzykę bezpośrednio z poezją, którą piszę, rzeczywiście te teksty wydają się bardziej nasycone, być może jest to efekt właśnie tego.

Ja powiedziałabym, że "szczelina" brzmi jak strata i niepokój; "lato smakuje" to kobiecość, sensualność, soczyste owoce i nieznośny upał; "disneyend" to magia, jazda na karuzeli, najpierw zabawna i przyjemna, a po chwili przyprawiająca o zawroty głowy. Jak ty opisałabyś te piosenki?

- Ładnie to określiłaś. W większości zgadzam się z twoimi opisami. Do "lato smakuje" i "disneyendu" dodałabym jeszcze "tęsknotę", z tym że przy tym drugim utworze byłaby to tęsknota za czymś, czego jeszcze się nie straciło. To uczucie niestety często towarzyszy mi w życiu i bardzo chciałam uwiecznić je w piosence. "szczelina" miała być w założeniu niepokojącym kawałkiem o znikaniu, w różnych znaczeniach tego słowa.

Mam wrażenie, że jesteś osobą, która rzeczywiście czasami musi zniknąć, ale nie po to, żeby już nigdy nie wrócić do prawdziwego świata, tylko żeby wrócić w nowej odsłonie. Myślę, że ostatnio takim powrotem było wydanie przez ciebie "Melodii mgieł dziennych", książki, o której napisaniu i wydaniu marzyłaś, ale w prywatnej rozmowie mówiłaś mi kiedyś, że nigdy ci się to nie uda. Jak w takim razie do tego doszło i czy nie bałaś się, że krytyka, z którą na pewno się spotkasz, nie zniechęci cię do dalszych działań?

- Gdybym przed wydaniem czegokolwiek musiała być pewna, że to coś dobrego, z czego jestem zadowolona, to nigdy bym nic nie wydała. Nie było takiego momentu, w którym uznałabym, że jestem gotowa na wydanie książki. Nie wiem, czy w ogóle można być na coś takiego gotową, szczególnie jeśli do danej historii wplata się wątki ze swojego życia. W trakcie pisania starałam się w ogóle nie myśleć o tym, czy ta powieść gdziekolwiek się ukaże, tylko po prostu ją z siebie "wylałam". Później zamknęłam oczy i uznałam, że będzie się działo, co ma się dziać.

Teraz jest już łatwiej. Pierwsze recenzje były dla mnie koszmarnie stresujące, ale teraz jest tak, jak przewidywałam: dużej grupie ludzi ta książka zupełnie się nie podoba, ale są też osoby, które bardzo ją sobie cenią. Jeśli chodzi o tę pierwszą grupę, to myślę, że w jej skład wchodzą głównie ludzie o innej wrażliwości niż moja. Całkowicie to rozumiem, bo sama czasami przechodzę przez fazy, w których nie polubiłabym "Melodii mgieł dziennych". Odwagę dał mi fakt, że podskórnie wiedziałam, że znajdą się osoby, do których ta książka trafi, które to poczują.

Każdy, kto zapoznał się z twoją twórczością, jest świadomy twojej wrażliwości. Jesteś osobą, którą łatwo skrytykować za to, że jesteś "za mocno".

- Absolutnie się z tym zgadzam. Kiedy za bardzo mnie to przytłacza, staram się mocniej stąpać po ziemi. Też to potrafię. Nie odlatuję wtedy myślami do innych światów i myślę, że czasami jest to sposób na to, żebym w ogóle była w stanie poradzić sobie ze sobą. Dlatego, że tak często miewam te różne stany, potrafię zrozumieć osoby, którym nie podoba się moja książka. Jeśli ktoś na co dzień nie doświadcza tej nadwrażliwości, emanowania patosem, to albo tego nie rozumie, albo definitywnie zamknął za sobą ten etap.

Ale wiem dobrze, o czym mówisz. Ciężko jest przejść do porządku dziennego w momencie, w którym to, co przeżywasz, urasta w twojej głowie do rangi jakiegoś wielkiego dramatu, jest dla ciebie ważne, a ktoś stwierdza, że to zupełnie nieistotne, że to totalna egzaltacja. Chyba trzeba się do tego przyzwyczaić. Ja po prostu się tego spodziewałam, bo przeżywałam to już przy premierze płyty, a wiem, że moja książka jest bardzo przesadzona, ale też miała taka być. Z jednej strony chciałam trochę wyśmiać tę egzaltację, a z drugiej strony bez niej moja powieść w ogóle by nie zaistniała.

Wiem, o czym mówisz, kiedy stwierdzasz, że w "Melodii mgieł dziennych" jest wiele przesady. Kiedy piszesz o wymyślonych postaciach, pewnie możesz się trochę ochronić przed krytyką. Mimo to wyczułam w postaciach w tej książce ciebie. Z którą z nich bardziej się utożsamiasz?

- Załamuje mnie, gdy ktoś sądzi, że mogłabym się utożsamiać z Melodią [śmiech]. W jednej z ostatnich recenzji przeczytałam, że to powieść o dziewczynie, która oprócz problemów z narkotykami i seksem nie reprezentuje sobą nic. Autor recenzji dodał, że to według niego wątki autobiograficzne. Powiem szczerze, że mnie zatkało, zrobiło mi się zwyczajnie przykro, chociaż ludzie mnie nie znają i na dobrą sprawę mogłabym mieć tego typu problemy.

Dla mnie jednak odpowiedź jest oczywista: mocno utożsamiam się z Es i to ona jest według mnie główną bohaterką książki. Ciężko ją polubić. Momentami sama się męczyłam, kreując tę postać, bo irytowała mnie w swojej bezsilności i głupich decyzjach, pogrążaniu się. Niestety tak bywa, że czasami irytujemy innych, zupełnie nie będąc tego świadomymi, bo przeżywamy swoje wewnętrzne dramaty.

Melodia to dla mnie osoba, która ma w sobie wiele emocji, ale nie do końca jeszcze wie, jak może je wyrazić. Na dodatek zastanawia się, czy pozostać sobą i osiągnąć w branży muzycznej niewielki sukces, czy zapomnieć o sobie, podporządkować się, żeby zrobić wielką karierę. W tym sensie dostrzegam w was pewne podobieństwo.

- Jeśli tak na to spojrzeć, to Melodia jest trochę mną sprzed paru lat. Ataki paniki to też nasza wspólna cecha [śmiech]. Masz dużo racji, tyle że ostatecznie Melodia wybrała inną drogę niż ja. Ale rzeczywiście, miałam kiedyś tego typu rozterki. Być może nawet podświadomie "podrzuciłam" je Melodii. W ogóle mam z nią duży problem. Mimo jej zagubienia i tego, że jest w niej coś pociągającego, nie potrafię dostrzec w niej artyzmu, który dostrzegli czytelnicy i recenzenci. Nie umiem powiedzieć o niej dobrego słowa.

Ale Es też irytuje, jak zresztą już wspomniałaś. Oczywiście przeżywa swoje dramaty, ale mimo to nie masz poczucia, że jej bezsilność i zgorzkniałość wynikają z tego, że w pewnym momencie po prostu się poddała?

- Momentami ciężko jej nawet współczuć, bo masz ochotę nią potrząsnąć. Chcesz jej powiedzieć, że przecież sama zniszczyła sobie życie. Tak bywa, że jedno zdarzenie potrafi całkowicie zdefiniować daną osobę i towarzyszyć jej do końca życia. Być może Es kiedyś udało się osiągnąć szczęście, ale nie wiemy tego. Wiadomo tylko, że zarówno ona jak i Melodia często są po prostu nie do zniesienia. Dlatego też ich relacja wygląda tak, a nie inaczej.

W książce opisany jest też występ w programie telewizyjnym typu talent show. Przedstawiłaś tę przygodę jako dosyć traumatyczną. Czy podczas swojego przesłuchania do "X Factora" czułaś się podobnie?

- Przeżycie castingowe to najbardziej autobiograficzny wątek w tej książce. Dokładnie tak się czułam, stojąc na scenie przed publicznością i jurorami. W książce znalazły się nawet dokładne cytaty z tego, co zapisałam po swoim castingu. Czytelnik pewnie nawet tego nie zauważył, ale ja dostrzegam zmianę stylu pisania, gdy dochodzi do opisu przesłuchania. Nie ingerowałam w to, bo chciałam, żeby był to jak najbardziej autentyczny zapis moich przeżyć. W tym momencie w książce wyłaniam się ja.

Marta Bijan: Sierotka Marysia czy przyszła gwiazda?

17-letnia Marta Bijan to główna kandydatka do zwycięstwa w czwartej edycji "X Factor" (fot. Jarosław Antoniak)MWMedia
W programie Marta śpiewała między innymi "Wrecking Ball" Miley Cyrus czy "Skyscraper" Demi Lovato (fot. Jarosław Antoniak)MWMedia
Marta pochodzi z Sosnowca. Już wcześniej próbowała swoich sił w "X Factor", jednak bez powodzenia (fot. Jarosław Antoniak)MWMedia
Marta śpiewa nie tylko covery, ale również sama pisze piosenki (fot. Jarosław Antoniak)MWMedia
Marta Bijan podczas pierwszego odcinka na żywo w czwartej edycji "X Factor" (fot. Jarosław Antoniak)MWMedia
Marta Bijan podczas występu na bootcampie, gdzie śpiewała piosenkę swojej mentorki, Ewy FarnejMWMedia

Na szczęście tobie "X Factor" zapewnił świetny start. A jak się czujesz teraz, przed powrotem do muzyki, mam wrażenie, że wreszcie na twoich zasadach?

- Zdecydowanie lepiej czuję się właśnie na swoim. Mogę bez przerwy pracować, zarywać noce. Dawniej sądziłam, że jeśli człowiek zajmuje się artystycznymi działaniami, to nie wykonuje pracy, ale dzisiaj już mam wrażenie, że pracuję 24/7. Jednak nawet zmęczenie może sprawiać przyjemność, jeśli ma się świadomość, że robi się coś na swoich zasadach. I chociaż mam wokół siebie zaufanych ludzi i myślę, że nie będzie wielu problemów z wydaniem nowej płyty, to nawet jeśli gdzieś coś poszłoby nie tak, dzisiaj wiem, że się da. Da się wydawać muzykę niezależnie, da się tworzyć mimo krytyki. Przez kilka lat czekałam nie wiadomo na co i dlaczego. Teraz wiem, że nie można czekać. Trzeba działać. Bałam się, gdy nie miałam na wszystko wpływu. Dzisiaj nie boję się wcale.

Patricia Kazadi i Marta Bijan w programie "X Factor"Kamil PiklikiewiczEast News
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas