Reklama

Lion Shepherd: Żar Bliskiego Wschodu

Nie tylko o nowej płycie "Heat" rozmawialiśmy z muzykami grupy Lion Shepherd, która miesza wpływy mocnego rocka z prog rockiem, psychodelią i estetyką świata bliskowschodniego (dźwięki arabskiej lutni oud, perski santur, hinduskie perkusjonalia).

Nie tylko o nowej płycie "Heat" rozmawialiśmy z muzykami grupy Lion Shepherd, która miesza wpływy mocnego rocka z prog rockiem, psychodelią i estetyką świata bliskowschodniego (dźwięki arabskiej lutni oud, perski santur, hinduskie perkusjonalia).
Lion Shepherd to Kamil Haidar (z prawej) i Mateusz Owczarek /.

Na czele formacji stoją wokalista Kamil Haidar i gitarzysta Mateusz Owczarek, którzy wcześniej współtworzyli zespół Maqama.

Po debiutanckim albumie "Hiraeth" (2015) przyszedł czas na wydany pod koniec maja "Heat".

Adam Drygalski, Interia: Tytuł wymyśliliście na samym początku i tak już zostało. Żadnych cudacznych teorii więc do tego nie dorobimy.

Kamil Haidar (Lion Shepherd): - A w rocku progresywnym wypadałoby przynajmniej pięć lat nad nim myśleć! Tytuł powstał tak szybko, że przez dłuższy czas traktowaliśmy go jako roboczy.  

Reklama

"Heat" to zdecydowana przewaga instrumentów akustycznych nad elektrycznymi.

Mateusz Owczarek (Lion Shepherd): - Bo nas te brzmienia cieszą i odnajdujemy w nich ten tytułowy żar! Uff, jednak dało się jakąś teorię na szybko dorobić.

Potraficie z głowy wymienić nazwy tych wszystkich dziwnych instrumentów, które na to brzmienie się złożyły?

MO: - Pojawiło się Irish buzuki, lutnia arabska, natomiast nazw wszystkich perkusjonaliów nie jestem w stanie spamiętać.

KH: - Był tego cały busik! Te wszystkie kongi i darbuki zajmowały naprawdę sporo miejsca. Były też tabla, gdzieś tam pojawia się harmonium, są dzwonki tybetańskie, cała masa bliskowschodnich patentów.

Wypada więc zapytać, jak będą wyglądały koncerty.

KH: - Nie wiem! (śmiech). A na poważnie, to będziemy grali w dwóch konfiguracjach. Mamy podział festiwalowo - klubowy. Na większych scenach gramy w powiększonym składzie. Jest bębniarz i perkusjonista. W klubach, z oczywistych względów, gramy z jednym bębniarzem, ale wspomagamy się elektroniką i re-aranżacjami. Uciekamy od playbacków i pół-playbacków.

Nie przeszkadza wam to w koncertowaniu, że jesteście jedynymi stałymi członkami zespołu? Pozostali to muzycy sesyjni.

MO: - Założenie jest takie, że jest to zespół - duet. Ale przeważnie do gry zapraszamy muzyków, którzy są naszymi znajomymi. W świecie Facebooka i różnej maści messengerów nie jest to żadnym problemem.

KH: - Zmieniając nawet samą sekcję rytmiczną okazuje się, że nasza muzyka zupełnie inaczej brzmi. I o to nam chodzi. Teraz gramy z muzykami, której zdecydowanie bliżej do soulu i ludzie, którzy znają nas już od jakiegoś czasu odkrywają nasze utwory na nowo. W tym sensie takie rozwiązanie się broni, bo zamiast stać w miejscu i ogrywać w kółko te same patenty, pokazujesz coś nowego. Oczywiście są tacy, którzy chcieliby żeby tę samą solówkę grać identycznie przez trzydzieści lat, ale to nie jest w żadnym razie naszym zamiarem.

A skąd się wziął u was ten cały rock progresywny? Nie wyglądacie na smutnych ludzi z inklinacjami do smęcenia.

MO: - Ja akurat słucham dużo muzyki z lat 60. i 70., ale akurat do Lion Shepherd taka etykietka po prostu przylgnęła.

KH: - Nie mieliśmy żadnego założenia, że będziemy grać rock progresywny i de facto nie gramy rocka progresywnego. Łatkę przypięto nam wtedy, kiedy pojechaliśmy z Riverside w trasę. Przecież nie mogli zabrać w trasę zespołu, który gra jakiś inny rodzaj muzyki. Na przykład rocka orientalnego. Ludzie, którzy nas potem zobaczyli nagle uznali, że te wszystkie orientalizmy to jest super pomysł na rock progresywny! Na wszystko trzeba znaleźć sobie wytrych.

MO: - Pojęcie rocka progresywnego w 2017 roku trochę zatraciło swoje znaczenie. Kiedyś była to muzyka, która wyznaczała jakieś nowe standardy, na przykład interpretowanie muzyki orkiestrowej przez kwartet rockowy. Teraz to po prostu band grający piętnastominutowe utwory z długimi solówkami i z taką definicją się na pewno nie identyfikujemy.

"Heat" miał już polską premierę, a na światową jeszcze czeka. Pierwsze opinie są bardzo pozytywne.

KH: - Wiedzieliśmy, że to będzie dobry album i mówiąc nieskromnie spodziewałem się takiego odbioru. Tę płyta ma być dla nas pewnym przełomem. Pierwsza płyta miała dobrą prasę, ale wszyscy chcieli się przekonać, co pokażemy dalej. Druga płyta jest zazwyczaj cięższa gatunkowo, ale sądzę, że udźwignęliśmy to.

"Dream On" został wybrany na utwór promujący cały album. Przy okazji udało się przedstawić twoje zdanie na temat uchodźców, którzy w Europie są w niektórych krajach mile, a w niektórych niemile widziani.

KH: - Jestem Syryjczykiem, więc ten konflikt jest mi szczególnie bliski. Wielokrotnie próbowano zapraszać mnie do różnych telewizji, jako naczelnego uchodźcę w kraju, którym zupełnie się nie czuję. Moje zdanie w stu procentach oddaje teledysk do "Dream On", stworzony przez Wojtka Ostrycharza, którego uważam za wybitnego animatora. My nie jesteśmy śpiewającymi aktorami, nie mamy parcia na szkło i potrzeby lansowania się w wideoklipach. Ta animacja wyczerpuje temat, który siedzi mi w głowie właściwie każdego dnia. To jest mój komentarz do tego, co dzieje się na świecie. Tyle wystarczy.

Czyli nie będziesz mówił ludziom co mają robić, bo z teledysku wyłaniają się raczej przemyślenia a nie rady.

KH: - Nie chcę nikomu mówić, aby poszedł na marsz, taki czy inny. Wolę powiedzieć: "Chodź na koncert". Nie jesteśmy zespołem zaangażowanym politycznie.

A jeśli chodzi o koncerty, to zagracie w sierpniu na całkiem dużej imprezie w Warszawie.

KH: - Na Prog in Park spotkamy się Opeth, Solstafir, Blindead i Riverside w Parku Sowińskiego, 20. sierpnia. Jesienią ruszamy w trasę. A całe wakacje poświęcimy na stworzenie nowych animacji. Ta do "Dream On: to dopiero początek. Mamy już pomysły na kolejne, czyli jest pewien koncept. W końcu jesteśmy zespołem progresywnym, no nie?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Lion Shepherd
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama