Reklama

Lari Lu: Od 11 lat nie oglądam telewizji (wywiad)

Lari Lu, czyli Anna Józefina Lubieniecka, po odejściu z Varius Manx postanowiła zamknąć stary rozdział i rozpocząć solową karierę. Zrobiła to w sposób najlepszy z możliwych, wydając jedną z ciekawszych polskich płyt w 2014 roku. O tym jak powstawała ta płyta, dlaczego wokalistka śpiewa po polsku oraz czy nie kusiło jej, by po odejściu z zespołu Roberta Jansona wziąć udział w talent show, opowiada w naszym wywiadzie.

Daniel Kiełbasa, Interia: Dlaczego Lari Lu? Skąd wziął się pomysł na taki pseudonim i dlaczego nie próbowałaś nagrać płyty pod własnym nazwiskiem, które jest chyba odrobinę bardziej rozpoznawalne?

Lari Lu: - Muzycznie jestem gdzie indziej niż kiedyś. Mój solowy projekt odbiega znacznie od tego, co robiłam wcześniej. Dziś tworzę muzykę, której słucham. Śpiewam swoje piosenki i mogę wyrazić siebie w pełni. Wolałabym nie mieszać tego z przeszłością. Zadecydowałam, że teraz będę Lari Lu. Lu to od mojego nazwiska a Lari wzięła się od imienia Laria, co oznacza światło.

Reklama

A nie miałaś ochoty przykładowo ukryć swojej twarzy tak jak zrobili to muzycy z Bokki?

- Miałam na siebie po prostu inny pomysł niż Bokka. Wierzę, że nie muszę zakrywać swojej twarzy. (śmiech)

Zdecydowałaś się na wydanie w odnodze Nextpopu - wytwórni Innersong. Co ostatecznie przekonało cię do współpracy z prężnie działającym, ale jednak małym wydawnictwem? Nie było zainteresowania dużych graczy, czy jednak sama postawiłaś na większą niezależność?

- Myślę, że z Innersong, siostrą Nextpopu, pasujemy do siebie. Już po pierwszym spotkaniu czułam, że znalazłam swoich ludzi, a byłam głodna tego. To nie jest zwykła firma. Innersong to zajawkowicze, z którymi chcielibyśmy zmieniać polską muzykę. To jest piękne. Widzę też serce i zaangażowanie tych ludzi w to, co robię. Czego chcieć więcej? Warto też wspomnieć o mojej menadżerce Monice Małyszek. To ona umówiła mnie z Robertem Amirianem na spotkanie.

Za produkcję płyty odpowiadał Random Trip z Nowych Nagrań. Jak się poznaliście? I jak wam się współpracowało? W końcu wydawać się może, że pochodzicie z dwóch muzycznych światów.

- To, że producentem mojej płyty jest Random Trip to dlatego, że pochodzimy z tych samych muzycznych światów. Tak jak wspomniałam, w końcu tworzę muzykę, której słucham. Jak nam się pracowało? Nie wyobrażam sobie pracować w innej atmosferze niż w atmosferze przyjaźni. Tak też było z Random Tripem. Poznaliśmy się przy okazji współpracy z projektem United States of Beta. Warto też wspomnieć, że producentem tej płyty jestem również ja i Robert Amirian.

Twój debiut to nie tylko elektronika, ale także niezwykle ciekawe instrumentarium...

- Dziękuję. Nie chciałam, aby na mojej płycie grała po prostu perkusja, klawisze, bas i gitara. Zagrali za to Ragaboy, Marcin Rumiński, Maciek Gołyźniak i Orkiestra Braci Zalewskich!

Skąd czerpałaś inspiracje na płytę?

- Bezcenny był czas spędzony z Random Tripem, Robertem Amirianem i muzykami. Rozmowy z Jackiem Szymkiewiczem i mądrymi ludźmi w ogóle. Wszyscy się sobą inspirowaliśmy. Inspirować może wszystko. Podróże, miłość, książki, pustka, liść, miejsce zamieszkania, księżyc czy muszelka. To wszystko co wokół i we mnie. Tym jest właśnie "11".

W tym roku ukazała się również album innej byłej wokalistki Varius Manx - Kasi Stankiewicz. Jednak w porównaniu do "Lucy And The Loop" twoja płyta brzmi bardziej polsko. Być może to zasługa tekstów w języku ojczystym. Nie kusiło cię, by śpiewać po angielsku?

- Wydaję płytę w Polsce, dlatego piszę i śpiewam po polsku. Dla mnie słowa są ważne. Nie tylko muzyka. To mój matczyny język i w nim czuję się swobodnie, jestem najbardziej autentyczna. Polski jest piękny, a to wszystko, co dzieje się na "11", dzięki niemu może zabrzmieć jeszcze bardziej unikalnie. Może akurat nie w przypadku "Lucy", ale często odnoszę wrażenie, słuchając angielskojęzycznych płyt polskich wykonawców, że tego samego mogłabym posłuchać, tylko że w oryginale, w trochę lepszym wydaniu i z dobrym angielskim. Przekaz w języku obcym często gdzieś umyka. A ja chciałabym mówić do ludzi. Wierzę, że woleliby mnie posłuchać właśnie w swoim języku.


W jednym z nielicznych wywiadów dotyczącym nowej płyty przyznałaś, że "Rana" to najbardziej osobisty utwór na "11". Czy możesz zdradzić, o czym jest ten numer?

- Tak naprawdę każda z tych piosenek jest osobista. Zawsze piszę o tym, co mnie dotyka, więc nie mogę powiedzieć, że ta jest mi bliska, a inne nie. Czas, kiedy pisałam na "11", nie był dla mnie najłatwiejszy. Wiele się u mnie pozmieniało. "Raną" chciałam komuś pomóc, ale tak naprawdę sama tego potrzebowałam. Zresztą teraz myślę, że jeśli chcesz komuś naprawdę pomóc, albo sobie, to piosenką tego nie zrobisz... Także koniec końców, świata nie zmieniłam, ale chociaż jest piosenka. To tak w skrócie.

Ponoć "11" to twoja szczęśliwa liczba. Możesz wyjaśnić dlaczego? Łączy się z nią jakieś ważne wydarzenie w Twoim życiu czy jest jakiś inny powód?

- 11 łączy to wszystko. To dla mnie ważna liczba. Na tę chwilę to wszystko, co chciałabym o tym powiedzieć. Już i tak ode mnie dużo wyciągnąłeś (śmiech). Oby 11 i tym razem przyniosła mi szczęście.

Lari Lu wyruszy w trasę? Kiedy można spodziewać się pierwszych potwierdzonych dat?

- Wszystkie swoje siły koncentruję teraz na próbach do koncertów. Bardzo tęsknię za sceną. Pierwsze potwierdzone daty pojawią się tuż po nowym roku. A póki co już teraz mogę zaprosić was na koncert promocyjny do warszawskiego Teatru Syrena, 13 stycznia o godz. 19.00. To dla mnie ważny dzień. Zagramy "11" ten pierwszy raz! Troszkę się boję, ale bardziej nie mogę się doczekać. Żyję koncertami, chciałabym, aby ta maszyna już odpaliła.

Pozostańmy na chwilę przy koncertach. Powoli zaczyna się sezon ogłoszeń festiwalowych. Na której dużej imprezie w Polsce chciałabyś wystąpić. OFF, Open'er, a może jeszcze gdzieś indziej?

- Open'er, Tauron, OFF, festiwal Nextpop. Marzę jednak, by z moją muzyką i polskim tekstem uderzyć gdzieś dalej, np. do Reykjaviku czy do Berlina. Przykładem na to, że można są np. Domowe Melodie.

Przeszłaś wszystkie szczeble muzycznej kariery. "Klaskałaś" u Rubika, byłaś w "Szansie na Sukces", śpiewałaś w Opolu, byłaś członkiem Varius Manx. Teraz przyszła pora na solową płytę. Doświadczenie na którym etapie kariery najbardziej przydało się przy nagrywaniu "11"?

- Powinno być "klaskałaś" u Rubika, widziałaś orła cień (śmiech). Tak naprawdę śpiewam od dziecka. Tych projektów było wiele i w każdym z nich się rozwijałam. Najważniejsze żeby nie stać w miejscu. Najwięcej jednak dał mi projekt, o którym mało kto słyszał, a jest nim United States of Beta. Dla mnie, trzeba być bardzo twardym a zarazem ultrawrażliwym, żeby funkcjonować w muzycznym świecie. Dzięki miłości do muzyki chodzę zakochana cały czas, ale to nie jest łatwa miłość. Tam zobaczyłam, że jednak można inaczej, wystarczy tylko otaczać się odpowiednimi ludźmi. Wiele zawdzięczam też Robertowi Jansonowi. Doszłam jednak do takiego momentu na swojej muzycznej drodze, że musiałam pójść dalej, żeby się nie cofnąć. Poczułam, że teraz czas na mnie i że albo mam coś do powiedzenia, albo to co robię po prostu nie ma sensu.

Dwukrotnie byłaś uczestniczką "Szansy na Sukces", czyli jednego z pierwszych, skromnych talent-show w Polsce. Od twojego występu minęło sporo czasu, a widowiska tego typu wyewoluowały. Myślisz, że dają one większą szansę na rozpoczęcie kariery niż kiedyś robiła to "Szansa"? Czy uważasz, że programy typu "The Voice of Poland" czy "X Factor" są w ogóle potrzebne?

- Nie znam się na tym. Od 11 lat nie oglądam telewizji. Nie chciałabym też nikomu mieszać w głowie. Wierzę tylko, że jeśli ktoś tworzy, ma talent i coś do powiedzenia, prędzej czy później i tak mu się uda. Wiem, że ludzie lubią to, co znają, dlatego czasem trzeba szczęściu pomóc, ale spokojnie. Każdy ma swoją drogę do przebycia. Dla każdego szansa jest gdzie indziej.

A nie myślałaś, aby jakiś czas po odejściu z Varius Manx spróbować swoich sił w jednym z tego typu programów?

- Znam swoje siły. Było tak wiele okazji by ich spróbować, że jeśli miałabym się już w czymś naprawdę sprawdzić w takim programie, to prędzej w roli operatora kamery czy jury. Czuję, że w innym przypadku koło by się zamknęło. Śpiewanie nieswoich piosenek i wracanie tam, skąd przyszłam, to nie jest krok do przodu. Jestem już naprawdę w innym miejscu.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Anna Józefina Lubieniecka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy