"Kreatywność nie ma czasu na odpoczynek"
Zerwać ze światem, zamieszkać w latarni morskiej i tam napisać "Mszę dla Atropos", jednej z Mojr, bogiń losu i przeznaczenia z greckiej mitologii. Takie rozwiązanie wybrał bohater płyty "Missa Atropos" norweskiej grupy Gazpacho.
Na rozstrząsanie zawiłości greckiej mitologii, wspominki z występów w Polsce i opowieści o pracy w trasie Michał Boroń namówił Jana-Henrika Ohme, wokalistę atmosferycznych rockmanów z Oslo.
Pomysł na płytę "Miss Atropos" wziął się z greckiej mitologii. Skąd takie zainteresowania?
- Życie zawsze było naszym źródłem inspiracji. A interesujemy się po prostu ludźmi. Nasze trzy ostatnie albumy - "Night", "Tick Tock" i "Missa Atropos" - kręcą się wokół myśli, marzeń, ciekawości, miłości i strachów ludzi. Wiele rzeczy dotyczących tego kim dziś jesteśmy, jak żyjemy, w to, co wierzymy itp. ma swoje korzenie w historii ludzkości, a mitologia odgrywa w tym bardzo dużą rolę, we wszystkich zakątkach ziemi. To daje nam odpowiednie tło do albumu, a także pozostawia nam wolność w obecnym procesie tworzenia płyty. Ludzki umysł, pełny tajemnic to szerokie pole do zbadania. Także zwykłe potrzeby i ambicje sprawiają, że wszyscy czujemy się ze sobą związani na pewien sposób.
Historia przez was opowiedziana jest chyba jednak współczesna?
- Tak, jak powiedziałem wcześniej, możesz opowiedzieć wiele o historii i nas, ludziach, mówiąc o uczuciach większości z nas. "Missa" od wczesnych początków komponowania brzmiała dla nas współcześnie, nawet jeśli to jest historia o mężczyźnie, który próbuje napisać mszę dla Atropos.
Na ile twoje teksty są autobiograficzne? Czy kiedyś przeszedł ci przez głowę podobny pomysł?
- Myślę, że większość z nas była w takiej sytuacji czy okresie swojego życia, kiedy myślała o tym, że to wszystko zostawić. Nie chodzi tu o skłonności samobójcze, ale o sytuacje związane ze stresem, obowiązki nakładane na nas przez innych, oczekiwania życia społecznego i tak dalej. Jeśli, jako muzyk, chcesz stworzyć dzieło swojego życia, jednym z najlepszych sposobów jest uwolnienie się od wszystkich zbędnych myśli i obowiązków. Jest to bardzo dobrze udokumentowane, że kreatywność działa najlepiej, kiedy nie ma przeszkód. Zawsze staramy się tak robić podczas tworzenia naszych albumów, więc odpowiedź na twoje pytanie brzmi: tak, mamy podobne pomysły. Płyty "Night", "Tick Tock" i "Missa Atropos" powstały w małej chacie w lesie, z dala od cywilizacji.
"Missa" zbiera świetne opinie krytyków i słuchaczy, czy są one dla was jakoś istotne? Poprzeczka po raz kolejny została zawieszona jeszcze wyżej...
Czytaj naszą recenzję płyty "Miss Atropos" Gazpacho:
- Nie sądzę. Uważam za to, że nasza własna poprzeczka zawsze będzie zawieszona wyżej niż te, które słuchacze czy recenzenci ustawiają dla nas. Mimo to, zawsze staramy się nagrywać płyty, które podobają się nam; które spełniają nasze oczekiwania. A kiedy myślisz o swoim poprzednim albumie, albo o oczekiwaniach słuchaczy, sam zakładasz ograniczenia własnej kreatywności. Jest wielu ludzi, którzy uważają, że " Firebird", "Night", "Tick Tock" czy "Missa Atropos" jest naszym najlepszym albumem i nic mu nie dorówna, ale my wiemy, że go jeszcze nie nagraliśmy. Ludzie mają różne gusta i zawsze będą spierać się o to, który album jest najlepszy. Pochwały i uznanie oczywiście są miłe, ale nigdy nie była to siła napędowa Gazpacho.
W 2010 roku graliście koncerty jeszcze przed premierą nowego albumu i prezentowaliście niektóre utwory z "Missa Atropos"- czy mieliście już wszystko gotowe, czy coś jeszcze uległo zmianie?
- W tamtym momencie ciągle pracowaliśmy nad albumem i chcieliśmy sprawdzić koncertowy odbiór części tego materiału, po prostu dla zabawy.
Pewnie często odpowiadacie na to pytanie w wywiadach, ale czy nazwa Gazpacho została zainspirowana utworem Marillion o tym tytule?
- Zgadza się, w rzeczywistości często musimy o tym opowiadać. Nazwa zespołu powstała przypadkiem z używanego przez Thomasa [Andersen, klawiszowiec Gazpacho] programu komputerowego, który wyświetlał fragmenty tekstów piosenek jako wygaszacz ekranu. Poza tym utwór "Gazpacho" nie ma nic wspólnego z naszym zespołem.
Czy taki zespół jak wasz może sobie pozwolić na życie z muzyki, czy raczej pisanie, próby odbywają się po godzinach, a na koncerty musicie brać urlopy?
- W dzisiejszych realiach z piractwem płytowym w Gazpacho zarabiamy bardzo mało, nawet nie na tyle, by utrzymać jednego muzyka przez rok, więc na co dzień normalnie pracujemy i na trasę musimy brać wolne z pracy. Komponowanie, nagrania i próby odbywają się w naszym czasie wolnym i podczas weekendów.
Skończyliście właśnie trasę i już ponoć zbieracie pomysły na nowy album. Nie planujecie żadnego odpoczynku, pracujecie też w trasie?
- W tym zespole kreatywność nie ma czasu na odpoczynek (śmiech). Nie tworzymy nowej muzyki, gdy jesteśmy w trasie, bo między koncertami musimy odpocząć, ale bierzemy się do pracy od pierwszych chwil po powrocie do domu. Granie na żywo to jak witaminy do tego, by tworzyć jeszcze więcej muzyki.
Jeden z naszych użytkowników napisał o was, że jesteście pomiędzy Marillion a Muse. Pasuje wam takie porównanie? O waszej sympatii do tych pierwszych powszechnie wiadomo, ale opowiedzcie co sądzicie o grupie Matta Bellamy'ego? Chcielibyście dorównać im w widowiskowości koncertów?
- Nigdy nie myśleliśmy w ten sposób, by porównywać się do innych zespołów. Mam oczywiście pełną świadomość, że to typowa cecha ludzka, że umysł niemal automatycznie poszukuje podobieństw do rzeczy, które już zna czy lubi. Tak się dzieje np. podczas robienia zakupów czy szukania nowej muzyki do słuchania.
- Ale nie mamy muzycznych idoli, którymi się inspirujemy czy słuchamy, żeby podsłuchać pomysłów, które możemy skopiować. Staramy się (jakkolwiek banalnie to brzmi) tworzyć własną, odmienną muzykę. Na świecie istnieje tak wielu muzyków, że nie ma takiej możliwości, by instrumentalista czy wokalista nie brzmiał trochę podobnie do innego. Część z nas lubi Muse, część z nas lubi Marillion i dla nas zawsze będzie zaszczytem porównanie do muzyków, których szanujemy. Ale nie uważam tego za rodzaj konkurencji, bo my w końcu jesteśmy amatorami, a nie zawodowymi muzykami (śmiech).
Graliście w Polsce we wrześniu 2010 roku, sześć lat po występach u boku Marillion. Jak wspominacie tamte pierwsze występy w naszym kraju? Ja pamiętam wasz koncert w Krakowie, podczas którego po raz pierwszy o was się dowiedziałem i muszę przyznać, że zrobiliście na mnie dobre wrażenie.
- Cieszę się, że ci się wtedy podobało, ale myślę, że zgodzisz się z tym, że teraz pod wieloma względami jesteśmy nieco innymi i lepszym zespołem. Trasa w 2004 roku to było 45 dni ciężkiej pracy, bez zapłaty, ale za to była to dobra zabawa. Wszyscy traktowali nas bardzo dobrze (poza jakimś kolesiem w Krakowie, który ukradł mój statyw od mikrofonu).
- Pamiętam występy w Bydgoszczy i Krakowie - graliśmy w bardzo fajnych miejscach o spotkaliśmy bardzo wielu przyjaznych ludzi, zresztą z niektórymi z nich do dziś jesteśmy w kontakcie. Ciężko być supportującym zespołem, ale cieszę się, że cały czas udaje nam się stać na własnych nogach.
Dziękuję za rozmowę.
Posłuchaj fragmentów płyty "Missa Atropos" Gazpacho: