"Kierunki wytyczam sobie sama"

Mika Aleksander

Natalia Safran to polska modelka, aktorka i piosenkarka, mieszkająca na stałe w USA. W listopadzie 2011 roku w polskich sklepach pojawiła się jej debiutancka płyta zatytułowana "High Noon".

Natalia Safran: "Z niczego nie muszę rezygnować"
Natalia Safran: "Z niczego nie muszę rezygnować" 

Jak udało się jej zaistnieć w Hollywood oraz portalu internetowym Sellaband - niezależnej wytwórni, w której fani inwestują w projekty ulubionych muzyków (Natalia za jego pośrednictwem zdobyła 50 tys. dolarów na nagranie debiutu), a także o kontakty z ojczyzną i płytę wypytał piosenkarkę Olek Mika.

Uznanie zyskałaś jako modelka, kształciłaś się w kierunku aktorstwa. Niedawno ukazała się twoja debiutancka płyta. Co skłoniło cię by zająć się śpiewaniem?

- Śpiewaniem zajmuję się od dzieciństwa, od chórów począwszy, przez lata nauki śpiewu operowego i teatry muzyczne. Ale tak się złożyło, że dopiero teraz nastał w moim życiu czas na to by muzyka stała się najwyższym priorytetem. Na początku to świat mody zgarnął mnie pod swoje skrzydła i tak zaczęłam swoją karierę. Potem musiałam wywalczyć swoje miejsce w Hollywood, współtworząc własną, prężna firmę w show-biznesie, a teraz, wreszcie, nadszedł moment kiedy profesjonalnie na pierwszym miejscu staje to, co zawsze było moją największą pasją.

Zanim nagrałaś album "High Noon", twoja piosenka "Hey You" trafiła na ścieżkę dźwiękową amerykańskiego filmu "Za jakie grzechy", ze słynną Renee Zellweger w roli głównej. To spory sukces, zwłaszcza jak na artystę spoza USA. Jak do tego doszło?

- Faktycznie to był duży sukces i jeszcze większe wyróżnienie, kiedy spośród wielu znanych hitów na ścieżce dźwiękowej "Za jakie grzechy" to właśnie naszą piosenkę wybrano na płytę z soundtrackiem filmu. "Hey You" wpadło w ręce kierownikowi muzycznemu filmu po tym jak piosenka powędrowała w świat w postaci "demówki". Na szczęście dobre słowo o muzyce Natalii Safran szybko się rozniosło (śmiech). Wkrótce potem zaczęły przychodzić dalsze muzyczne zamówienia i dziś jest ich już sporo.

Zobacz klip do "Hey You":

No tak, piosenka "Hey You" pojawiła się w kolejnym hollywoodzkim filmie - "Nienawidzę Walentynek". Skąd pomysł, by zamiast wykorzystać sukces singla i próbować związać się z jakąś wytwórnią muzyczną, zdecydowałaś się zbierać pieniądze na nagranie albumu na własną rękę, za pośrednictwem portalu Sellaband?

- To nie była jakaś wielce przemyślana strategia. Namówiona przez brata otworzyłam stronę na Sellaband i bardzo szybko okazało się, że nasza muzyka zdobywa fanów na całym świecie. Spośród ponad 10 tys. artystów, w rekordowym czasie, wysunęłam się na pierwszą pozycję i zdobyłam 50 tys. dolarów na nagranie płyty. Doświadczenie tak niesamowite, jak inspirujące. To był prawdziwy test bojowy. Jeszcze przed powstaniem płyty wiesz, że nie potrzebujesz wytworni żeby ci cokolwiek dała, bo na twoją płytę jest prawdziwe zapotrzebowanie, baza zagorzałych fanów i niezwykły, jak na dzisiejsze czasy, budżet. Kiedy płyta była już gotowa dostaliśmy oferty wydania jej w Polsce od trzech wielkich wytwórni, ale ich wizje na przyszłość nie wywarły na nas wielkiego wrażenia, a tam gdzie trzech się bije czwarty korzysta; i tak płytę wydaliśmy z Empikiem.

Większość artystów zapewne skupiłaby się na podbijaniu największego rynku muzycznego na świecie - gdyby tylko mieli taką szansę; ty, zwracasz się też ku publiczności w swojej ojczyźnie, gdzie rynek jest malutki. Trochę pod prąd. Czemu?

- Ja zazwyczaj pod prąd idę (śmiech). Kierunki wytyczam sobie sama i o resztę się nie martwię. Płyta ukaże się i w Stanach, i - dzięki Sellabandowi - wszędzie tam, gdzie są nasi fani, czyli naprawdę internacjonalnie. Ale Polska jest dla mnie miejscem specjalnym, wiec i tu chciałam przywieźć naszą muzykę i poświęcić trochę czasu polskiej publiczności.

Na albumie, który ukazał się u nas, pojawiła się polskojęzyczna wersja singla "Hey You" (jako bonus track). Jest też na amerykańskim wydaniu? Czym oba wydawnictwa się różnią?

- Ukazała się dopiero wersja sellabandowa, która nie zawiera "Hej Ty" i "For Lou Lou" i ma zupełnie inną szatę graficzną. Wersja amerykańska jest przygotowywana i nie postanowiliśmy jeszcze do końca co się na niej znajdzie. Myślę, że jedna z piosenek po polsku jako dodatek to świetny pomysł! Ale wszystkie piosenki nagraliśmy też w polskich wersjach, więc jest z czego wybierać.

Utwory, które znalazły się na "High Noon" stworzyłaś w duecie z bratem, Mikołajem Jaroszykiem. We wkładce płyty napisałaś, że bez niego nie powstałaby żadna z piosenek. Dlaczego zatem album firmowany jest tylko twoim nazwiskiem? Jaka była rola Mikołaja przy tworzeniu płyty?

- To bardzo dobre pytanie! Mikołaj jest integralną częścią całego projektu i bez niego nie byłoby Natalii Safran - piosenkarki. To on od lat namawiał mnie do nagrywania, od niego wychodzi większość pomysłów na piosenki, razem wszystko piszemy, aranżujemy, produkujemy i to on bez końca zmusza mnie do pracy, nie pozwalając na chwilę wytchnienia. To pewnie dzięki niemu płyta ma swoją premierę najpierw w Polsce. Ale na okładce płyty nie chciał być (śmiech). Bał się zszargać sobie opinie twardego hardrockowca, którym jest na co dzień w swojej solowej karierze. A jego własna płyta jest już prawie gotowa (uśmiech).

Działasz na Sellaband, w Polsce, już w dniu premiery, albumu "High Noon" można było posłuchać na portalu Muzzo.pl - dostrzegasz więc zalety internetu. Ale trwa spór między muzykami na ten temat. Jedni twierdzą, że ściąganie plików to znakomita promocja, inni argumentują, że to zwykła kradzież, a jak sam twórca udostępnia swoją muzykę za darmo - to psuje rynek. Jakie jest twoje zdanie na ten temat?

- Internet jest dziś potężną częścią naszego życia więc byłoby szaleństwem nie korzystać z możliwości, które oferuje. W dobie, kiedy na świecie sklepy z płytami znikają w błyskawicznym tempie, a wytwórnie mają coraz mniejszy udział w lansowaniu artystów, cyfrowa konsumpcja muzyki jest nieunikniona. W wielkim Los Angeles istnieje już tylko jeden sklep muzyczny, a wszyscy których znam kupują płyty przez internet. Sama korzystam z iTunes, bo jest natychmiastowe; wszystkiego można odsłuchać, spróbować, a przez to i kupić to, po co nie sięgnęłoby się może w sklepie. W końcu i cały katalog Beatlesów umieszczono na iTunes.

- Internet otwiera przed artystą nieograniczony potencjał promocyjny. To ciężka praca, ale może przynieść fantastyczne rezultaty - czego sama jestem najlepszym przykładem. Jeszcze kilka lat temu nie zaistniałabym na rynku bez wytworni, a fani nie zainwestowaliby w moja płytę, bo nie mieliby szansy o mnie usłyszeć. Dziś to ja kreuję swoją muzyczną przyszłość, a fani mają prawdziwy wybór w gatunku, którego słuchają. Jedyną wadą tego cyfrowego obrotu spraw jest nielegalne ściąganie muzyki.

Na krótko przed premierą debiutu wystąpiłaś w filmie "Flypaper". Zatem nie rezygnujesz z aktorstwa?

- Z niczego, na szczęście, nie muszę rezygnować, czasami tylko brakuje mi czasu. Aktorstwo zawsze mnie fascynowało i kiedy nadarza się dobra rola, staram się z niej nie rezygnować. Ale to muzyka jest najważniejsza, wiec granie w filmach pozostaje na dalekim, drugim planie.

Znalazłem także informację, że z bratem i ojcem wydajesz cykle książeczek dla dzieci. Czy w związku z tak dużą ilością obowiązków znajdziesz czas by zagrać jakieś koncerty w Polsce? Planujesz coś w tej kwestii?

- Jak najbardziej. Na początku lutego gramy duży koncert promocyjny w Warszawie, a po nim zagramy następne, w tym oczywiście, w naszym, cudnym Poznaniu.

Dziękuję za rozmowę.