"Każdy robi to, na co go stać"
Twój nowy album nosi tytuł „Śleboda”, czyli wolność. Czy jesteś wolnym człowiekiem?
Są dni, kiedy tak, ale są też dni cierpiące. Jestem cały czas w podróży, czyli uważam, że jestem wolny. Ważne jest, żeby człowiek żył wolnością, bo tylko wolność daje nam przestrzeń, wyobraźnię, swobodę myślenia, swobodę kreacji, badania powierzchni swojej i tego, co pod powierzchnią.
Na „Ślebodzie”, oprócz tekstów własnych i wierszy Tetmajera, które śpiewasz właściwie od zawsze, korzystasz również z tekstów Emila Kowalczyka, Piotra Borowego, Klimenta Ondrejki.
Emil Kowalczyk jest moim przyjacielem i lokalnym poetą z Lipnicy Wielkiej, czyli z mojej wsi. Jest to człowiek, który robi coś, co jest prawdziwe i dotyczy chyba wszystkich ludzi - to przyciąganie do ziemi, ten powrót do czegoś, co jest autentyczne. Piotr Borowy... O nim to jest długa historia. To facet, który zasłużył się dla terenów orawskich jeszcze za czasów przedwojennych. Ta część Orawy była wtedy pod austriacko-słowackim zaborem i on, mieszkając na terenie należącym do Słowacji, przeniósł się do Polski i walczył o to, żeby tamta część Orawy była przyłączona do Polski. Chyba ze względu na to, że był bardzo katolickim człowiekiem i chrześcijaninem. Można powiedzieć, że był jak munk. Żył w celibacie, był ascetą. Taki przykład o nim - miał kilka krów i zawsze, kiedy prowadził je na pastwisko, nakładał im na pyski taką obręcz, żeby nie zjadały po drodze u sąsiadów trawy. Bał się wszystkich takich nieprzyjemności, zadziorów z ludźmi, pragnął pokoju. Kto tam był jeszcze?
Kliment Ondrejko.
A, Ondrejko... Na niego natknąłem się przypadkowo. Miałem gotową kompozycję i wpierw użyłem innego tekstu, też słowackiego, ale był za krótki. Poszukałem więc nowego i ten jakoś pasował. Właściwie niewiele wiem o nim, tylko tyle, że jest z Bratysławy.
No i Tor Jonson, którego teksty śpiewałeś już wcześniej.
Tor Jonson też jest ciekawą postacią. Pragnął coś zdziałać słowem, traktował je jako narzędzie, a nie tylko taką ozdóbkę. Był to człowiek, który zginął tragicznie, popełnił samobójstwo. Pisał w języku nynorsk, czyli nowonorweskim, który jest połączeniem różnych dialektów. Był romantykiem... jak go odkryłem, to zaraz mi wpadł w duszę i pod język. Skusił mnie od razu, bo ma w sobie coś podobnego, co Kowalczyk. Potrafi grzebać trochę głębiej, nie tylko błąkać się po powierzchni. Takich ludzi jest więcej, tylko trzeba ich odkryć.
Tematyka „Ślebody”, podobnie właściwie jak w przypadku wszystkich płyt De Press, dotyczy twojej tęsknoty za Orawą, wierności tej ziemi? Dlaczego dzisiaj, kiedy Polska jest już wolna, po prostu tu nie wrócisz? Co cię jeszcze trzyma w Norwegii?
Po pierwsze praca. Mam jeszcze tam kilka spraw do załatwienia. Zwłaszcza teraz, po wydaniu płyty, trzeba zagrać koncerty. No i co mnie tam trzymie? Chyba łowienie ryb... Tam można dużo złapać w szybkim tempie. W sumie uważam, że nie ma teraz różnicy, czy człowiek powraca już na stałe do swoich źródeł. Zauważyłem, że już nie ma we mnie tego snu. Jestem w Oslo i uważam, że Jabłonka jest tam, moja miejscowość jest tam. Nie ma tych kontrastów, już zanika ta nostalgia, co kiedyś była. Tak to ja odczuwam.
Ostatnio muzyka inspirowana folklorem jest w Polsce bardzo popularna, triumfy święcą takie zespoły jak Brathanki czy Golec uOrkiestra. Co o tym myślisz?
Nic właściwie. (śmiech) Każdy robi to, na co go stać. Wszyscy się bawią tą powierzchnią. Jest to jakaś twórczość i ma swoje walory, ma swoje kolorki. A czy to jest takie albo takie, to należy już do historyków albo do krytyków.
Wszystkie te zespoły różni od De Press całkowity brak miejsca na zadumę, na tematy ostateczne. Jak myślisz, dlaczego?
Może czas jest taki? Po prostu chcemy uciec od tego, co może nas trochę dziubnąć pod powierzchnią, a szukamy lekkości z dnia na dzień. Dużo z tego nauczyłem się na Zachodzie, że jest taka lekkość manipulowania powierzchnią, żeby ciemne strony dnia po prostu urozmaicić tym... gładkim niczym.
Na skrzypcach na „Ślebodzie” gra niejaki Andrzej Dziubek. Czy to twój krewny?
Nie, to przyjaciel przyjaciół z pobliskiej wioski. Gra w kapeli ludowej z ludźmi z terenu Orawy. To, że mamy takie same nazwiska i imiona, jest przypadkiem.
Zawsze zastanawiałem się, czy towarzyszący ci w De Press norwescy muzycy nie mają kłopotów z wczuciem się w tę orawską, góralską nutę?
Powiem ci, że ta nutka w Norwegii nie jest daleka od tej tutejszej nutki. Też jest trochę przygnębiona, trochę smętna i melancholijna. Poza tym trochę podnieca ich to, że w Polsce czują się dobrze i jak tu przyjeżdżają, to mają dobry styk z ludźmi. Zawsze sobie chwalą, że jest ta życzliwość, no i mogą się trochę wyżyć... (śmiech)
Dlaczego zrezygnowałeś z gry na basie?
Mam tylko te dwa palce na łapie i trochę zaczęło mnie to już męczyć. Mięśnie nie wytrzymywały, a poza tym musiałem kontrolować bas w połączeniu z wokalem. Może to już nie ten wiek... ale teraz łatwiej przychodzi mi z wokalem, mogę się łatwiej na tym skupić.
No i na szlifierce...
No i na szlifierce... (śmiech) Szlifierka pojawiła się w latach 80.,już za czasów Holy Toy, kiedy dużo eksperymentowaliśmy. Używaliśmy wtedy betoniarek i innych urządzeń mechanicznych, chcieliśmy uzyskać to zderzenie pomiędzy wsią i miastem. Poza tym pamiętam, że jak kiedyś chciałem mieć jakieś efekty do gitary, na przykład fuzza, to podrabialiśmy to w różny sposób, bo tu, na Podhalu, trudno było takie rzeczy dostać.
Czy myślałeś kiedyś o przeniesieniu eksperymentów brzmieniowych z Holy Toy na szerszą skalę do De Press, czy wolisz pozostawić je oddzielnymi rozdziałami twojej twórczości?
Raczej dwa oddzielne, bo to dwie inne techniki przekazu. Może czasami coś wyjść, ale uważam, że powinienem to rozdzielać...
Czy powstanie jeszcze kiedykolwiek jakiś materiał Holy Toy albo Nebb Blagism?
Mam jakieś pomysły, ale nadal trzymam się folku, skrzypiec... Coś się jednak wykluwa w tym moim siwym dymie i marzę, żeby przekształcić to w tę kwadratową technikę, w tę energię, zrobić to bardziej absurdalnie.
W Polsce znany jesteś przede wszystkim jako muzyk. Niewiele wiadomo o twojej drugiej pasji - malarstwie. Gdzie można zobaczyć twoje obrazy?
Na razie nigdzie. Teraz wszystkie moje obrazy są u prywatnych osób, zwłaszcza w Norwegii. Chciałbym zacząć pracować na nowo w Polsce. Muszę po prostu tu klapnąć i myślę to zrobić od Nowego Roku, jak już to wszystko minie. Ten marketing, którym się teraz zajmujemy... Nie śpieszy mi się jednak, bo uważam, że nie trzeba robić nic na siłę, dla pokazu, zwłaszcza w sztuce. Wolę odczekać nawet tych 10 lat. Sztuka dojrzewa po czasie i wtedy wychodzi to, co jest dobre.
O ile wiem, dzisiaj odlatujesz do Norwegii, a ja już chciałbym wiedzieć, kiedy wrócisz? Czy możemy spodziewać się w najbliższym czasie koncertów De Press w Polsce?
Tak, zamierzamy zagrać trasę po Polsce w listopadzie. Teraz czeka nas kilka koncertów w Norwegii, związanych z premierą płyty w tamtym kraju. To jest jednakowy materiał, z tą tylko różnicą, że na norweskiej wersji płyty znalazło się więcej tekstów Tora Jonsona.
Dziękuję za wywiad.