Kathia: Piękne wywrócenie do góry nogami [WYWIAD]

Kathia opowiada nam o swoim najnowszym singlu "Ciało" /.

Kasia Półrolniczak, znana przede wszystkim jako Kathia, wyda w tym roku swój debiutancki album. Zanim jednak będziemy mogli posłuchać całej płyty wokalistki, udało nam się porozmawiać z nią o jej najnowszym singlu, pt. "Ciało". Artystka opowiada nam tym, kiedy zaczęła pisać piosenki, czy warto pisać o trudnych emocjach oraz udowadnia, że wywrócenie życia do góry nogami może być piękne.

Ignacy Puśledzki, Interia.pl: Bardzo mnie rozczuliła ta pocztówka, którą wysyłaliście w ramach promocji singla "Berlin". Jesteś taka analogowa czy to był patent na zwrócenie uwagi dziennikarzy? 

Kathia: - Jestem analogowa na tyle, na ile się da w tym cyfrowym świecie. Jeśli chodzi o takie analogowe rzeczy, to ja wciąż lubię, kupuję i zbieram płyty. To jest ta część wspierania artystów, którą bardzo cenię. Kocham fizyczność płyt, to, że masz je w ręku i jest to jakieś takie mini dzieło sztuki. Nie musisz przejmować się, jaka piosenka poleci następna, bo artysta już wybrał to za ciebie. Ostatnio też podjarałam się starymi aparatami na klisze, ale teraz te ceny mocno podskoczyły w górę i stwierdziłam, że jestem na to zbyt biedną studentką (śmiech)

Reklama

Skoro darzysz płyty takim uczuciem, to zastanawiam się, jak się czułaś, kiedy pierwszy raz trzymałaś w rękach swoją?

- Miałam wtedy 18 lat, wydałam swoją EP-kę i bardzo się wzruszyłam. Było takie niedowierzanie, że to jest moja muzyka na płycie i pamiętam, że przez bardzo długi czas nie chciałam jej odpalać, bo bałam się, że ona nie zadziała i czy to będzie w ogóle ładnie brzmiało. Ale miałam coś fizycznego, więc było to bardzo wzruszające uczucie.

Czytałem, że już jako mała Kasia wymyślałaś piosenki choćby o tym, że wypadł ci ząb...

- Wow, wygrzebałeś to? (śmiech) Tak było!

A pamiętasz moment, w którym tak świadomie stwierdziłaś, że będziesz w życiu pisać i śpiewać piosenki?

- Jeśli chodzi o pisanie, to pamiętam tylko taki moment, że znalazłam w pokoju rodziców przepiękny zeszyt. Taki trochę stary, wiesz: zżółknięte kartki, ładna, gruba okładka i tak dalej. I pomyślałam: "Kurczę, no coś tam trzeba zapisać. Ej, a może zacznę pisać piosenki?". Kompletnie zapomniałam o tym, dzięki. Może gdybym nie znalazła tego zeszytu, to bym nie pisała dziś piosenek? Nie wiem, ale faktycznie od tamtej chwili pisałam bardzo, bardzo dużo, aż do momentu, w którym jestem teraz.

"Moment, w którym jesteś teraz" to jakieś 2-3 lata od chwili, kiedy zadebiutowałaś. To trochę głupie stwierdzenie, ale można powiedzieć, że twoje życie wywróciło się wtedy do góry nogami?

- Oj tak, wywróciło. Ale powiem ci, że ja zawsze miałam w głowie myśl, że będę to robić. Cały czas tym żyłam, więc może dzięki temu to wywrócenie nie było aż tak spektakularne. Ja po prostu jestem bardzo szczęśliwa w miejscu, w którym jestem i nie odczuwam tego wywrócenia na co dzień. Kiedy myślę sobie o tym, co robię, co mogę robić, że mogę dawać ludziom muzykę, że ludzie tej muzyki słuchają i przychodzą na koncerty, to uświadamiam sobie, że to jest coś niesamowitego. To jest wywrócenie, ale takie świetne, takie piękne.

Myślę, że ojcem chrzestnym tego "wywrócenia" można nazwać Bartka Borówkę. Czytałem jego książkę, słyszałem wiele opowiastek, poznałem go też osobiście - myślę, że trasa z nim to nie są rurki z kremem (śmiech). To była dla ciebie duża szkoła?

- O kurczę, stary (śmiech). Zrobię może taki zarys: osiemnastolatka, mała blondynka z plecaczkiem, z gitarką, wsiadająca do pociągu i jadąca do Niemiec i do Czech z nieznajomymi facetami. Z jakimś łysym gościem i 40-letnim Islandczykiem, z "Rock'n'roll" wytatuowanym na ramieniu (śmiech). Oni trochę tak żyli w trasie, to był taki rock'n'rollowy, mięsisty świat. To było faktycznie to wywrócenie do góry nogami, o którym mówiliśmy. Mam wrażenie, że to mi pokazało nieco inny świat i z tego świata musiałam się potem trochę wygramolić. Wiesz, wszedł jakiś alkohol. Nigdy nie w nadmiarze, bo byłam bardzo młodą osobą, ale pewnym momencie musiałam sobie zdać sprawę, że ten rock'n'roll to nie jest jedyna opcja, jak może wyglądać życie w trasie. Teraz, od długiego czasu, stawiam bardziej na higienę pracy, na to, żeby w trasie żyć zdrowo, dbać o zdrowie psychiczne, nie przeginać z alkoholem, wysypiać się. To są podstawowe rzeczy, ale w tamtym mięsistym gronie nie zawsze było to oczywiste. W pewnym momencie uznałam, że potrzebuję zmienić otoczenie, zmienić ludzi i przewietrzyć trochę głowę. Rozmawialiśmy o tym, że dla mnie to jest dobre, ale i dla niego. Bartek uznał, że to idealny moment, aby z Borówka Music ktoś odszedł, bo za dużo się dzieje i za dużo pracuje. Myślę, że to zrobiło dobrze i mnie, i jemu.

Trochę jednak razem przyjechaliście. Myślę, że w te 3 lata zagrałaś więcej koncertów, niż niektórzy moi znajomi muzycy przez całe życie (śmiech). Miałaś takie poczucie, że tych koncertów jest za dużo? Że nie sprawia ci to już przyjemności?

- Zagraliśmy ponad 170 koncertów w tym krótkim okresie. Chwilami nie było tygodnia, żebym nie grała. W każdy weekend w moim kalendarzu były zapisane koncerty. Na początku to było naprawdę świetne, czułam wzruszenie po każdym koncercie. Nie mówię, że teraz się nie wzruszam, absolutnie. Chodzi o to, że jak tych koncertów było za dużo, to ja byłam tak zmęczona, że nie czerpałam już z tego takiej przyjemności jak teraz, kiedy jestem w dobrej formie, tych koncertów jest trochę mniej i za każdym razem się ekscytuję.

Dużo koncertów i zmęczenie to jedno, ale nie miałaś chyba też zbyt dużego repertuaru, prawda? 

- Tak, właśnie! To też jest bardzo ważny wątek. Ja praktycznie jeździłam z tymi samymi piosenkami. Prawie codziennie pisałam jakieś utwory i dokładałam je do setlisty jako taki bonus: "Dobra, zagram ludziom piosenkę, którą napisałam wczoraj". To też było takie piękne i organiczne, a repertuar się dzięki temu troszkę poszerzał, ale trzon był wciąż taki sam. No i to się znudziło po pewnym czasie. Teraz już mam nowy materiał i dlatego jestem szczęśliwa, że mogę wyjść do ludzi z czymś nowym.

Zmieniłaś agencję koncertową, pojawił się Universal, który wyda twoją płytę, więc cały czas robisz znaczne kroki do przodu, a przy tym... Chyba ci nie odwaliło, nie? (śmiech)

- Nie, nie odwaliło mi (śmiech). Przynajmniej tak myślę. Wydaje mi się, że moja rodzina - brat, mama i mój tata - by mnie zabiła, gdyby sodówka mi uderzyła do głowy. Moi znajomi by mnie od razu sprowadzili na ziemię. Wiesz, o co chodzi (śmiech). Ja też nie uważam, że zaszłam aż tak wysoko. Nie jestem Dawidem Podsiadło, żeby unosić głowę i patrzeć na innych z góry. Jestem bardzo wdzięczna za to gdzie jestem, że mogę grać ludziom koncerty, że oni słuchają mojej muzy. Ostatnio o tym myślałam, kiedy nie mogłam zasnąć, że ta Kasia sprzed kilku lat, bardzo by chciała być w miejscu tej, która jest teraz i to jest takie bardzo wzruszające.

Masz już słuchaczy, którzy pokochali ciebie i twój repertuar, ale w zasadzie kompletnie nie wiadomo co teraz zrobisz i co się na twojej nadchodzącej płycie wydarzy. Możesz iść w zasadzie w każdą stronę. Będą zaskoczenia?

- Mój poprzedni materiał był bardzo akustyczny, a jeśli chodzi o warstwę liryczną, to były piosenki w takim klimacie poetyckim. Przynajmniej te, które grałam na żywo. Nie odchodzę od tego, bo słowo zawsze będzie dla mnie bardzo ważne. Nie odchodzę też od tego akustycznego grania, bo na płycie będą numery, gdzie jest tylko gitara i mój głos, albo tylko pianino i mój głos. Ale dochodzi do tego pełniejsza aranżacja, a w niektórych numerach także elektronika. Moim zdaniem będzie to pełniejsze, pokaże przekrój wszystkich emocji i łączenie stylów, ale wszystko to spaja emocja i głębokie przeżycie. To jest coś, czego się nie wyzbyłam, bo żaden tekst nie jest dla mnie wyssany z palca, żaden nie jest o niczym.

Słowa są dla ciebie ważne, a tym razem będą to polskie słowa.

- A tak, faktycznie! To też jest istotne!

Zapomniałaś (śmiech)?

- Tak, zapomniałam, bo już jest to dla mnie oczywiste, że piszę po polsku od pewnego czasu (śmiech). Faktycznie, kiedy zaczynałam, pisałam tylko i wyłącznie po angielsku. No więc ta płyta będzie diametralnie różniła się od materiału, który dotychczas można było znaleźć na Spotify. Stwierdziłam, że słowo ma większą moc, kiedy ludzie dobrze rozumieją, co im chcę powiedzieć, a po polsku staje się to bardziej bezpośrednie.

Jest już z nami od jakiegoś czasu pierwszy singel, pt. "Berlin". Czy ja tam dobrze słyszę jakieś inspiracje Kasią Lins?

- Nie wiem, skąd to się wzięło, bo już któryś raz słyszę, że ktoś łączy "Berlin" z Kasią Lins! Totalnie nie myślałam o niej, pisząc ten numer. Faktycznie, ja dużo słucham muzyki Kasi, więc może jakimś cudem to przesiąkło, bo jak słuchasz czegoś dużo, to mimowolnie wchodzi ci to w krwiobieg. Ja tego nie słyszę, ale dla mnie to jest super komplement. Kocham ją, to jest taka bogini polskiej sceny.

Właśnie ukazuje się kolejny utwór z płyty. Opowiedz nam coś o nim.

- "Ciało" to dla mnie bardzo ważny utwór. Mam ciarki, jak o tym mówię, bo to jest najtrudniejszy utwór, jaki kiedykolwiek napisałam i powstał w najsmutniejszym dla mnie momencie. Napisałem go jakoś bardzo wcześnie rano. Siedziałam przy pianinie i pamiętam, że strasznie płakałam. Przyszła mi wtedy do głowy melodia, która rozpoczyna ten utwór i ona mnie koiła trochę w tych moich łzach i w tym moim konaniu. Napisałam tekst, który jest o stracie, ale też ogólnie o relacji. O takim rozdwojeniu, że kogoś bardzo kochasz i bardzo chcesz, żeby ta osoba była przy tobie, mimo tego, że bardzo cię rani, a ty ranisz ją. Bardzo trudna dla mnie piosenka, ale cieszę się, że ona powstała, bo myślę, że dużo osób będzie mogło się z nią utożsamić. I to jest najpiękniejsza rzecz, jaką moje cierpienia i smutki mogłyby przynieść.

Napisałaś bardzo emocjonalną piosenkę, która jest dla ciebie wspomnieniem złego czasu i ta piosenka staje się singlem promującym twoją płytę, więc będziecie pewnie z wytwórnią starać się go mocno promować. Trzeba będzie - tak jak teraz - o nim opowiadać, trzeba będzie go grać. To nie trochę wtykanie palucha w niezagojoną ranę?

- Ten materiał już trochę odleżał. On jest wciąż bardzo świeży, ale te moje rany już się zdążyły w większości zaleczyć i tego cierpienia nie ma. Największe cierpienie jest wtedy, kiedy przeżywam na nowo rzeczy, pisząc nowe piosenki. Wtedy cierpię. Ale jak już gram te numery, to może jest to raczej pewien rodzaj oczyszczenia, trochę takiego katharsis. Jest tylko jedna piosenka, której nie gram i nie wiem, czy kiedykolwiek ją zagram. Pewnie tak, kiedy już nie będzie mnie ta sprawa obchodzić, ale są takie numery, które są po prostu zbyt ciężkie, zbyt trudne do przeżycia.

Powiedziałaś kiedyś: "Myślę, że gdybym weszła w mainstream, to straciłabym cząstkę siebie". Wydajesz płytę w jednej z największych wytwórni w tym kraju. To już jest mainstream?

- Na pewno chodziło mi o sytuację, w której jakaś wytwórnia narzucałaby mi, co mam robić, żeby tylko się to sprzedało. Gdyby czekały na mnie tylko ścianki i te wszystkie głupkowate, niezbyt inteligentne wywiady, wtedy straciłabym cząstkę siebie. Dopóki komponuję swoje numery i dopóki piszę te teksty, które wyszły z bólu, cierpienia, pożądania i radości, dopóty będę robiła prawdziwe rzeczy i nie stracę cząstki siebie.

To co w takim razie będzie dla ciebie sukcesem? Co się musi stać z tą płytą, żebyś mogła uznać, że się udało?

- Bardzo bym chciała powiedzieć, że nieważne, czy ludzie będą słuchali, czy nie, ale nie mogę. To jest bardzo ważne (śmiech). Dla mnie to jest nadal dziwne, kiedy sobie myślę o tym, że ktoś teraz szykuje się na imprezę i słucha mojej muzyki. Sukcesem byłoby dla mnie, gdyby ludzie uważnie jej słuchali, żeby nad przychodzili na koncerty i żebyśmy mogli razem się dalej spotykać i wspólnie dzielić się swoimi emocjami.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kathia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy