Reklama

Kasia Stankiewicz: "Planuję sporo niespodzianek"

Zespół Varius Manx dwa lata temu zawiesił nieoczekiwanie działalność, nieoficjalnie mówiło się o niesnaskach pomiędzy poszczególnymi muzykami. Gdy wydawało się, że grupa na trwałe przeszła już do historii, jej lider Robert Janson - korzystając z faktu wydania albumu „Najlepsze z dobrych”, z największymi przebojami - postanowił nagrać kilka nowych utworów. I tak Varius Manx znów znaleźli się w studiu nagraniowym. Czy reaktywowali się na dłużej? O to i parę innych spraw Jarosław Szubrycht zapytał Kasię Stankiewicz, wokalistkę zespołu.

Skąd pomysł na wydanie takiej płyty jak „Najlepsze z dobrych”?

Obchodzimy właśnie dziesięciolecie zespołu, co jest dobrym pretekstem na podsumowanie tego, co się wydarzyło do tej pory. Wpadliśmy więc na pomysł, że warto byłoby wydać płytę składankową, na której znajdują się – oprócz czterech nowych kompozycji – największe przeboje Varius Manx. Myślę, że to miły upominek dla fanów, a przy tym niespodzianka, ze względu na te nowe numery, które znalazły się na płycie.

Według jakiego klucza dobieraliście utwory na to wydawnictwo?

Reklama

Ostatecznego wyboru kompozycji, które znalazły się na „Najlepszych z dobrych”, dokonał Robert, a my jego decyzję zaakceptowaliśmy. Przede wszystkim chcieliśmy zamieścić na płycie największe przeboje, więc na pewno musiało znaleźć się miejsce dla takich kompozycji jak „Zanim zrozumiesz”, „Piosenka księżycowa”, czy „Orła cień”. Album zawiera więc nie tylko kompozycje nagrane ze mną, bo zanim doszłam do zespołu, Varius Manx miał już na koncie wiele przebojów. Jeśli chodzi o premierowe utwory, pierwszy singel może być dla naszych fanów zaskoczeniem, bo to piosenka zupełnie inaczej brzmiąca, niż wszystko, co do tej pory zrobiliśmy. Pozostałe utwory już bardziej utrzymane są w klimacie Varius Manx, są spokojne, choć bardzo dynamiczne.

Utwór singlowy rzeczywiście jest niemałym zaskoczeniem. Czy oznacza to, że rozwój Varius Manx może przebiegać w tym kierunku? Oczywiście, jeśli Varius Manx kiedykolwiek coś jeszcze nagra...

Na to pytanie potrafiłby odpowiedzieć tylko Robert, bo to on komponuje materiał. Dopiero potem cała reszta je aranżuje i produkuje, dorzuca swoje trzy grosze. Czy kiedykolwiek zrobimy coś podobnego w przyszłości, wynika tak naprawdę z wielu czynników, bo to, czy w ogóle nagramy kolejną płytę, czy nie, nie zależy do końca od nas samych. Składa się na to wiele czynników, jak choćby trudna sytuacja rynku muzycznego. Nie wiadomo, czy jest w ogóle zapotrzebowanie na tego rodzaju muzykę, do tego dochodzi jeszcze kwestia firm fonograficznych... Długo można by o tym wszystkim mówić. Na dzień dzisiejszy myślimy o „Najlepszych z dobrych” jako o ostatniej płycie Varius Manx, a co będzie dalej, czas pokaże.

Niemal z wszystkich wywiadów, których ostatnio udzielacie, przebija gorzki ton rozczarowania sytuacją muzycznego rynku w Polsce. Naprawdę jest aż tak źle?

Chyba nie można nazwać tego rozczarowaniem, bo spodziewaliśmy się, że dojdziemy kiedyś do takiego punktu i nie zaskoczyła nas ta sytuacja. Nie ma w tym wszystkim sentymentu. Robimy muzykę dla pieniędzy i wydaliśmy tę płytę, żeby na niej zarobić. Myślę, że to jest odpowiedź na twoje pytanie.

To da się jeszcze coś zarobić? Wszyscy narzekają, że sprzedaż płyt w Polsce wykazuje od dobrych kilkunastu miesięcy tendencję malejącą.

Jasne, że tak jest, ale mając nadzieję, że Varius Manx nadal może być kopalnią pieniędzy, robimy to dalej...

Powiedz, co - oprócz pieniędzy - wyniosłaś z Varius Manx? Jak podsumowałabyś swoją współpracę z tym zespołem?

Mam nadzieję, że tego, co mówiłam o pieniądzach, nie wziąłeś tak całkiem serio. No, ale mniejsza o to. Oczywiście, nie oceniałam nigdy doświadczenia zdobytego w Varius Manx przez pryzmat złotówek. W ciągu tych pięciu lat miałam możliwość poznania nowych ludzi, doskonalenia siebie, możliwość nagrania solowej płyty i wreszcie możliwość przyspieszonego rozwoju mentalnego. Na tym najbardziej mi zależało i tak też się stało.

Czy wiesz już jak pokierujesz swoją dalszą karierą, co będziesz robić po powrocie z pożegnalnej trasy Varius Manx?

Nie lubię i nie chcę snuć dalekosiężnych planów. Staram się zawsze koncentrować na tym, co dzieje się wokół mnie w danej chwili, ewentualnie wybiegać myślą w najbliższą przyszłość. A w najbliższym czasie wydarzy się wiele ciekawych rzeczy. Oprócz pracy nad drugą solową płytą, chcę wziąć udział w pewnym projekcie. Za wcześnie jednak, by wdawać się w szczegóły, wszystko okaże się we wrześniu. Kolejną solową płytę planuję na początek przyszłego roku, ale to również jest kwestia tego, jakie możliwości stworzy rynek. Jeżeli okaże się, że jest zbyt ciasno i nikt nie będzie moim nowym albumem zainteresowany, to nie będzie sensu go nagrywać. Mam już za sobą pewien etap, ale uważam, że największy sukces jeszcze przede mną. Muszę sobie na ten sukces sama zapracować, a nie czekać, czy ktoś stworzy mi do tego warunki, czy nie, bo na razie w Polsce nie ma odpowiednich warunków do tego, by tworzyć muzykę.

W jakim repertuarze czujesz się najlepiej?

Ciągle się rozwijam, ciągle dorastam do siebie i myślę, że znalezienie siebie - tej właściwej - jest jeszcze przede mną. Następna solowa płyta i jeszcze następna ujawnią mnie w pełni. Nie mogę jednak powiedzieć, czy wolę śpiewać utwory Various Manx, czy swoje, bo to inny rodzaj pracy. Natomiast mogę już wyjawić, że moja druga solowa płyta, ta nad którą teraz pracuję, znacznie będzie odbiegała od tego, co robiłam do tej pory. Wcześniej słuchałam bardzo dużo soulu i jazzu, co słychać na mojej pierwszej płycie. Teraz trochę już z tego wyrosłam i numerem jeden jest dla mnie brit pop - Oasis, the Cranberries itd. Mogłabym wymienić całe stada różnych brytyjskich muzyków i zespołów, których teraz słucham. Myślę, że mój nowy album będzie utrzymany bardziej w tym klimacie. Postawiłam tym razem na muzyków, którzy nie są może najbardziej popularni, bo chcę pracować z ludźmi świeżymi, młodymi, normalnymi i bez wody sodowej - to jest najważniejsze. Najważniejszą rolę na nowym albumie odegra Radek Łuka, grający kiedyś na gitarze basowej w Mancu, a potem w Rotary. Uznałam, że współpraca z nim będzie najlepszym rozwiązaniem w przypadku mojej nowej płyty.

Wiele śpiewających pań stanęło w ostatnim czasie na ślubnym kobiercu, zdecydowało się na dziecko. Kiedy marsz Mendelssohna zabrzmi dla Kasi Stankiewicz?

Mam 22 lata, więc nie myślę jeszcze o tym, żeby zakładać rodzinę, mieć męża i dzieci. Oczywiście, nie mówię nie, bo jestem kobietą, a w organizmie każdej normalnej kobiety jest zakodowane to, żeby prędzej czy później być matką i żoną. Różne rzeczy się dzieją i planowanie takich spraw jest bez sensu. Jeżeli okaże się, że za rok mam mieć dzieci, to po prostu będę je miała. Wszystko to jest już zapisane i z góry ustalone przed naszym zaistnieniem w świecie. Dzisiaj myśl o rodzinie jest mi na pewno bliższa niż trzy lata temu, ale nie czuję się jeszcze na tyle odpowiedzialną osobą, na tyle dorosłą, żeby już mieć dzieci.

Jak układają się twoje stosunki z rodziną od momentu, kiedy najbliżsi zaczęli cię częściej widywać na ekranie telewizora niż w domu?

Jeśli chodzi o najbliższą rodzinę, czyli moich rodziców i siostrę, to w stosunkach między nami nie zmieniło się nic, może poza tym, że rzadziej się widzimy. Zamiast tego codziennie słyszymy się w słuchawce, to są ludzie do których mogę zadzwonić o trzeciej, czy o czwartej rano. Zawsze, kiedy mam jakiś problem, oni są w stanie natychmiast mi pomóc i to jest najważniejsze. To, że jestem teraz fizycznie daleko, na szczęście nie zmieniło nic między nami. Naturalną rzeczą jest, że rodzice troszczą się i martwią o swoje dziecko i tak jest też w przypadku moich rodziców. Najważniejsze jest jednak to, że mają do mnie zaufanie i wiedzą, że jakoś sobie radzę.

Wyjechałaś z rodzinnego Działdowa kilka lat temu. Czy masz tam jeszcze przyjaciół wśród rówieśników, wśród koleżanek i kolegów ze szkoły?

Raczej nie. Mieszkając w Działdowie nie miałam nigdy jakiejś wielkiej grupy przyjaciół i nic, poza rodziną, mnie tam nie trzymało. Kiedy stamtąd wyjechałam, poczułam się dobrze. Oczywiście, z drugiej strony wiążę z Działdowem wielki sentyment, bo przecież tam się wychowałam, tam mieszkałam przez siedemnaście lat. Nie utrzymuję jednak kontaktu z ludźmi ze szkoły, czy innymi znajomymi, bo relacje między nami bardzo zmieniły się od kiedy zaczęłam śpiewać w Varius Manx. Ich opinie o mnie i postrzeganie mnie ogranicza się teraz do tego, co przeczytają w „Halo”, czy „Na Żywo”, a myślę, że nie na tym przyjaźń polega.

Wróćmy do Varius Manx. Płyta „Najlepsze z dobrych” ma być promowana trasą koncertową. Może zdradzisz jakieś szczegóły?

Trasa, planowana na przełom maja i czerwca, na pewno będzie inna, niż te, które graliśmy do tej pory. Nie będzie to mocne, niepokojące granie, nasycone elektroniką – tak jak wyglądały koncerty Varius Manx do tej poty – mamy bowiem zamiar zagrać najbliższą trasę akustycznie, z towarzyszeniem orkiestry. Mam nadzieję, że będą to koncerty bardzo klimatyczne i nastrojowe. Szykujemy także kilka innych niespodzianek, o których nie powiem, bo gdybym je zdradziła, przestałyby być niespodziankami.

Lubisz grać koncerty?

Praca w studiu i granie koncertów bardzo różnią się od siebie. Na koncertach dominują emocje. Kiedy wychodzisz na deski sceniczne, jesteś po prostu innym człowiekiem, chociażby przez to, że wydziela ci się więcej adrenaliny, wzrasta trema i emocje. Na scenie można mieć tylko jedno podejście do wykonania utworu. W studiu jest czas, żeby coś zmieniać, poprawiać, dlatego nad jedną piosenką pracuje się nieraz kilka godzin. Na pewno bardziej plastyczna jest praca w studiu, natomiast koncerty to totalne emocje. Im więcej ludzi, tym mniejsza trema, bo większa adrenalina. Na koncercie wszystko zależy ode mnie, to ja od początku do końca kreuję wszystkie sytuacje, jako frontman zespołu. To dość trudna rola, natomiast pomoc publiczności, ich gorąca reakcja, może być dużym ułatwieniem.

Dziękuję za rozmowę

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: emocje | utwory | koncerty | Stankiewicz | kasia | Varius Manx
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy