Julia Pietrucha: Na dobre rzeczy trzeba trochę poczekać
Debiutanckim albumem "Parsley" z kwietnia 2016 r. Julia Pietrucha - do tej pory znana głównie jako serialowa aktorka (m.in. "Na Wspólnej", "Blondynka") - zamieszała na polskiej scenie muzycznej. Z wokalistką rozmawialiśmy po jej występie na scenie Tauron Life Festival Oświęcim.
Dojrzałość i muzykalność Julii Pietruchy docenili zarówno krytycy muzyczni, jak i fani, zauroczeni intymnymi i bezpretensjonalnymi balladami, zaśpiewanymi z towarzyszeniem ukulele.
Taki właśnie - urokliwy, radosny, wywołujący uśmiech - był też sobotni koncert na Tauron Life Festival Oświęcim, którego głównego gwiazdami byli Scorpions, LP i Kasia Kowalska.
W repertuarze poza autorskimi piosenkami z płyty "Parsley" pojawił się także cover "Home" Edwarda Sharpe'a & The Magnetic Zeros.
- Spotkanie z fanami, ze słuchaczami było takim przełomowym momentem. Nie spodziewałam się takiej reakcji i odbioru przez internet. Jak pojawiliśmy się na koncertach, zaczęliśmy grać w różnych przestrzeniach - w filharmoniach, małych klubach, na ogromnych scenach. Każde to doświadczenie zacieśnia nas muzycznie i rodzinnie - mówi Interii Julia Pietrucha o tym, jak zmieniło się jej życie po rozpoczęciu muzycznej kariery.
Zapytaliśmy wokalistkę o następcę "Parsleya", ale nie chciała składać żadnych deklaracji.
- Na dobre rzeczy trzeba trochę poczekać. Na pewno się dzieje - powiedziała tylko ze śmiechem.
Julia Pietrucha bardzo ucieszyła się z zaproszenia na TLFO, który promuje pokojowe i antywojenne przesłanie.
- Miłość, szacunek, zrozumienie drugiego człowieka - o tym też bardzo często traktują moje teksty i bardzo się cieszę, że zostaliśmy zaproszeni na festiwal, który ma takie przesłanie i stara się docierać do ludzi i dzielić się tą pozytywną energią - podkreśliła.