"Jesteśmy szczęściarzami"
- Nie możemy myśleć o tym, czego ludzie oczekują - przekonuje Richard Barbieri, klawiszowiec grupy Porcupine Tree w rozmowie z Michałem Boroniem. Brytyjska grupa zaliczana do największych gwiazd progresywnego rocka w połowie kwietnia 2007 roku wydała płytę "Fear of a Blank Planet", promowaną tradycyjnie również w Polsce, gdzie ekipa Stevena Wilsona ma liczne grono fanów. Po czterech miesiącach "Jeżozwierze" ponownie przyjeżdżają do naszego kraju, by na koncercie w Poznaniu (28 listopada) zaprezentować nagrania z "Fear of a Blank Planet", nowej EP-ki i starsze utwory.
Na początek może takie trochę prowokacyjne pytanie - choć to nie moja opinia, ale jak to jest nagrać najgorszą płytę w dorobku? Czy się z tym zgadzasz?
(Śmiech) Nieee, nie uważam tak. Sądzimy raczej, że to jedna z naszych najlepszych płyt, jeśli nawet nie najlepsza. Każde nowe wydawnictwo powinno takie być. Gdybyśmy uważali, że robimy zły album to byśmy przestali.
Przypuszczam, że osoba, która wygłosiła taką opinię lubi wczesne albumy Porcupine Tree. Nie wiem jak to skomentować (śmiech).
Myślę, że w tej opinii chodziło o to, że "Fear" nie zaskakuje, jest dość podobny do poprzednich.
Być może o to chodziło. Moim zdaniem to jest jednak trochę inna płyta. Ja traktuję "InAbsentia" i "Deadwing" jako swego rodzaju parę. Ja ten nowy album uważam za inny, choć oczywiście jest on osadzony na tym samym gruncie, na tym samym obszarze.
Z Porcupine Tree zmieniamy kierunek co roku. Piszemy rzeczy, które nas interesują, bo nie myślimy jak dogodzić publiczności. Jesteśmy szczęściarzami, że mamy swoją publiczność, która za nami podąża i cały czas nas wspiera.
Nie możemy myśleć o tym, czego ludzie oczekują. Ten album został zrobiony bardzo szybko i bardzo instynktownie. Koncerty na żywo pokazują, że to bardzo mocny materiał.
Każdy kolejny album odnosi coraz większy sukces. Czego twoim zdaniem brakuje by Porcupine Tree stał się gwiazdą światowego formatu?
Hmmm.... Musisz być bardzo ambitnym, poświęcić cały swój czas i całą energię na tym, żeby odnieść sukces. Wielu ludzi tak robi na wczesnym etapie ich kariery - np. Madonna, Bowie, Elton John. Oni mieli silne przekonanie, że coś takiego musi się stać. My tak nie mamy.
W Porcupine Tree potrzebujemy czasu poza grupą, by potem wnieść do zespołu różne wpływy, inspiracje, nowe pomysły. Wydaje mi się, że gdybyśmy tylko cały czas nagrywali i koncertowali, to już byśmy się dawno rozpadli.
Poza tym interesujemy się bardzo różnymi rodzajami muzyki. W Porcupine Tree tego całkowicie nie zaspokajamy. Więc to też jest problem. Nigdy też nie byliśmy modni. To bardzo trudne by przyciągnąć uwagę mediów, telewizji...
Tytuł album to nawiązanie do "Fear of a Black Planet" hiphopowej legendy Public Enemy. Jak ci się podoba hip hop, czy masz swoich ulubionych wykonawców?
Są niektórzy wykonawcy hiphopowi których lubię. Np. Public Enemy, N.W.A., niektóre rzeczy DJ Shadowa, Outkast... Jest wiele fajnych rzeczy na pograniczu hip hopu i r'n'b. Tak naprawdę to nie ma żadnego prawdziwego związku z tym albumem Public Enemy (śmiech).
To nasze spojrzenie, komentarz na temat społeczeństwa. Więc może w tym sensie jest podobieństwo do tego albumu.
Steven mówił mi, że teksty opowiadają o zagrożeniach młodego pokolenia, MTV, internecie... Możesz coś więcej o tym opowiedzieć?
Tak. Wydaje mi się, że młodzi ludzie mają coraz mniej komunikacji, nawet z członkami własnej rodziny. Otoczeni są przedmiotami typu iPody, Xboxy czy telewizja MTV. W Ameryce wiele nastolatków zażywa leki na receptę, które podają im rodzice nie radzący sobie z dziećmi. To nie jest krytyka - kiedy dorastasz, to zawsze buntujesz się przeciwko swoim rodzicom. To po prostu stwierdzenie faktu, obserwacja tego, co się dzieje koło nas.
Na płycie pojawili się w roli gości Alex Lifeson (Rush) i Robert Fripp (King Crimson), ale jak dla mnie nie są słyszalni.
Zgadza się, ich udział był minimalny. W przypadku Roberta, jego udział jest większy na EP-ce. Alex zagrał gitarowe solo. Ich udział to takie epizodyczne rólki. Fajnie jest mieć na płycie takich gości, dla mnie to są legendy. Steve jest wielkim fanem Rush. To także niezwykle miłe, że oni lubią naszą muzykę.
Ponownie pomagał wam John Wesley - czy jest zatem możliwość żeby go zatrudnić na stałe?
Szczerze mówiąc, to nie wydaje mi się żeby było to możliwe. Dlaczego? Wydaje mi się, że zespół jako dynamiczna struktura, muzycznie i personalnie, działa najlepiej, tak jak jest, jako grupa czterech osób. To jak rodzina, bardzo delikatna równowaga. Oczywiście Wes dodaje bardzo dużo naszemu brzmieniu na żywo.
Poprzedza was Pure Reason Revolution. Chyba polubiliście ten zespół, skoro Steven niedawno grał z nimi u nas z Blackfield.
Zgadza się. Zawsze szukamy nowych zespołów by z nimi zagrać. Steven bardzo ich lubi.
A co myślisz o polskich grupach?
Czy wy tu macie zespół Riverside?
Tak.
To być może się uda zagrać następnym razem?
Kiedy rozmawiałem ze Stevenem podczas promocji płyty "Deadwing" to wspominał o kilku, dość różnorodnych, polskich grupach jak Indukti, Decapitated i SBB. A czy ty znasz jakieś zespoły z naszego kraju, które przykuły twoją uwagę?
Ja nie znam. Steven ma ogromną wiedzę o różnych zespołach. On pewnie zna jakieś estońskie czy litewskie grupy, nawet te podziemne (śmiech).
Wspomniałeś przed momentem, że jesienią pojawi się EP-ka. Możesz coś więcej zdradzić na ten temat?
Myślimy o trzech lub czterech utworach niewykorzystanych z sesji nagraniowej "Fear of a Blank Planet". Niewykluczone, że będziemy coś jeszcze dogrywać. Jesienią będziemy także koncertować promując tą EP-kę. Oczywiście wrócimy również do Polski. Zagramy w Poznaniu.
To będzie tylko jeden koncert?
Jeden, ale za to duży. Myślę, że pojawi się ze 4 tysiące ludzi, w dużej sali. Taki jest plan. Na tej trasie planujemy również nakręcić kolejne DVD.
Czy zatem zagracie tylko materiał z tej EP-ki i płyty "Fear..."?
Nie, zdecydowanie nie. Zagramy również starsze kawałki i te rzadziej wykonywane jak m.in. "Drown With Me" [z dodatkowej płyty "In Absentia"] czy "Half-Light" [z singla "Lazarus"], które się nie pojawiają na regularnych albumach.
Nagranie tytułowe z płyty "Fear of a Blank Planet" dorobiło się intrygującego teledysku. Możesz opowiedzieć jak wyglądała jego realizacja?
Klip zrobił nasz przyjaciel z Danii, Lasse Hoile, znany twórca okładek i wideo. Jak dla mnie klip jest dokładnym przełożeniem tekstu tego utworu. Trochę się czuję nieswojo z tym teledyskiem. Jest chyba trochę kontrowersyjny, bo pewne obrazy mogą niepokoić ludzi, którzy to oglądają i to nie jest do końca dobre. Z drugiej strony jest on interesujący, związany z tekstem utworu.
Wiesz może jak przebiegają prace nad filmem "Deadwing"?
Steven bardzo chce go zrobić, bo album był pisany jako soundtrack do tego filmu. Wiem, że bardzo mu na tym zależy. Myślę, że to może być rzecz, którą się będzie zajmował poza Porcupine Tree, ale nie wiem dokładnie jak ta sprawa wygląda.
Na koniec powiedz kiedy można się spodziewać twojej solowej płyty?
Nagrałem solowy album parę lat temu...
Wiem, pamiętam. Grałeś wówczas koncert promocyjny przed Blackfield w Krakowie.
Zgadza się, masz rację. Myślę, że kolejny album nagram w przyszłym roku i wtedy byłby on gotowy na jego koniec. Mam już wiele pomysłów. Wydaje mi się, że będzie on jeszcze bardziej eksperymentalny.
Przyszły rok będzie spokojniejszy dla Porcupine Tree, więc będzie więcej czasu dla nas na nasze inne projekty.
To może Steven będzie w końcu miał czas by odpocząć (śmiech).
Nie sądzę (śmiech). Prawdopodobnie będzie robił album z Mikaelem Akerfeldtem z Opeth. Od dawna już planowali zrobić coś razem. Myślę, że oni będą głównymi kompozytorami na ten album. Pewnie dobiorą sobie jakiegoś perkusistę i basistę i zrobią jakiś miks Opeth i Porcupine Tree.
Dziękuję za rozmowę.