GrubSon: Mam poczucie misji
Nie używa auto-tune'a, uwielbia A Tribe Called Quest i jest jednym z najpopularniejszych raperów w Polsce. O kogo chodzi? Oczywiście o GrubSona, który we wrześniu, już za pośrednictwem własnej wytwórni, wypuścił album "Gatunek L". Przy okazji promocji płyty artysta odpowiedział na kilka pytań Interii.
"Gatunek L", czyli czwarty album GrubSona, to jak sam zaznaczał, jego "największe muzyczne przedsięwzięcie w całej dotychczasowej karierze. Album, który ukazał się nakładem wytwórni Grubsona, Supa'High Music, wyprodukowali m.in. DJ BRK, OER i SoDrumatic. Na płycie gościnnie pojawili się m.in. Chip Fu, Promoe i Jarecki.
Daniel Kiełbasa, Interia: Nie kryjesz się ze swoją wielką sympatią do A Tribe Called Quest. Jak oceniasz ich ostatnią płytę?
GrubSon: - To dobry materiał, bardzo spójny. Nawijka poszczególnych członków Tribe’ów - Jarobiego i gościnna Consequence’a - nie zawsze mnie przekonuje. Muzycznie to bardzo dobra płyta i cieszę się, że w ogóle powstała, bo już myślałem, że nigdy się jej nie doczekamy, a gdy usłyszałem drugą część numeru z Busta Rhymesem ("Mobius" - przyp. red.), to poczułem się jak w latach 90.
Przed jej premierą mówiło się, że albo będziemy świadkami spektakularnej wtopy albo wielkiego powrotu. Przykładowo nowy album De La Soul mnie nie przekonał, chociaż w ich przypadku przerwa nie była tak długa...
- Miałem dokładnie tak samo. Kupiłem obie płyty i De La Soul do mnie kompletnie nie trafiło. Troszeczkę przekombinowali. A Tribe'y mnie rozwalili. Dobrze, że Phife zdążył jeszcze dograć swoje partie...
A jakie widzisz podobieństwa między swoim "Gatunkiem L" a ostatnią płytą Tribe’ów i ogólnie ich twórczością?
- Myślę, że jest mnóstwo brzmieniowych akcji. Ja się wychowałem na ich muzyce, ale w pewnym momencie troszeczkę o nich zapomniałem, a płyty kurzyły się gdzieś w kącie. Dopiero po śmierci Phife'a (zmarł w marcu 2016 roku - przyp. red.) postanowiłem odświeżyć wszystkie albumy. Z tym łączy się fajna historia. "Tribute 2 Phife Dawg", który trafił na płytę, powstał pierwszy i stało się to niemal po jego śmierci. W ten sam dzień, kiedy zmarł, miałem problem z napisaniem chociażby jednego kawałka. Wtedy właśnie odpaliłem płytę Tribe'ów i samo przyszło. Wyraziłem wszystko, czego mnie nauczyli. Pierwotnie numer miał być opublikowany za darmo, ale okazało się, że jednak wjechał na płytę.
- Później pojawiła się też interesująca propozycja. Chip Fu, który też dograł się na tę płytę, usłyszał utwór i był nim zmiażdżony. Wtedy zapowiedział mi, że chciałby dać ten numer do otwartego w tym roku muzeum hip hopu w Nowym Jorku, bo powstaje płyta o Phife i chciałby mieć akcent z Polski. Ostatecznie sprawa rozbiła się na umowach i stwierdziłem, że to zupełnie bez sensu.
- A wracając do pytania, na albumie jest mnóstwo jazzujących partii, które przecież pojawiały się na płytach Tribe'ów. To oni i całe Native Tongues zaraziło mnie połączeniem hip hopu z jazzem.
Słuchając tej płyty, miałem wrażenie, że jest to trochę hołd dla Tribe’ów i oldschoolowego brzmienia, ale w bardzo nowoczesnej wersji. Czyli coś takiego, jak zrobili to właśnie ATCQ na swojej ostatniej płycie - klasyczny materiał, ale jednak brzmiący świeżo.
- Powiem ci szczerze, że miałem już zrobioną połowę płyty zanim usłyszałem nowych Tribe’ów i mega mi się podobała, więc inspiracją nie było stricte ich nowe wydawnictwo, ale bardziej właśnie połączenia starego z nowym. Jest mnóstwo takich akcji w ostatnim okresie. Jednym z właśnie takich kolesi, który mnie przekonał, był przykładowo Joey Badass. Na jego ostatniej płycie ("All-Amerikkkan Bada$$" - przyp. red.) jest dużo klimatu i hip hopu, który lubię.
Na swojej płycie umiejętnie łączysz elementy nowej szkoły, nie zapominając o oldschoolowym klimacie. Zastanawiam się, czy ciągle eksperymentujesz, czy jednak dążysz do brzmienia idealnego, które pozwoli ci na stabilizację i zakończenie dalszych poszukiwań?
- Na początku wizja była taka, że album miał być oldschoolowy, ale oczywiście w końcu okazało się, że nie ma opcji, żeby tak było. Jaram się wieloma rzeczami, również tymi nowymi i chciałem pokazać oldschool w sposób nowoczesny, nieco zamieszać. I to da się usłyszeć, bo "Złoty klimat" przypomina lata 90., ale "Front" to już coś zupełnie innego. Chciałem zachować specyficzny feeling. Do tej pory wszystkie moje płyty były rozstrzelone, chociaż "Holizm" zrobiony był tak specjalnie. Jednak brakowało mi w nich spójności, stęskniłem się za tym.
- Zamiarem był więc kompletny album - pokazanie oldschoolu obecnie. Znalazłem na razie pomysł na to, jak będzie wyglądała następna płyta, ale ciągle szukam pomysłów. Cały czas chcę robić coś nowego. W głowie mam już koncept na płytę śpiewaną, myślimy nad tym z Jarkiem (Jarecki - przyp. red.) i Bartkiem (DJ BRK - przyp. red.), miałaby kręcić się gdzieś wokół nowoczesnego bluesa.
A pojawią się na niej jakieś nowe twarze? Ogarniasz to, co dzieje się na polskiej scenie?
- Mogę zdradzić, że będzie Bitamina. Są naprawdę fajni. Gdy usłyszałem pierwszy raz ich utwór, do którego zrobiony był klip, w którym występowała dziewczyna ("Po burzy" - przyp. red.), to byłem przekonany, że właśnie ona śpiewa. Zapomniałem się ich spytać, czy to był celowy zabieg z ich strony, czy jednak nie (śmiech). Brakowało takiego projektu w Polsce.
Skoro już mówimy o świeżości, Redman powiedział ostatnio, że poza Kendrickiem Lamarem, Jay Colem i właśnie Joeyem Badassem, wszyscy raperzy brzmią tak samo. A wszystko przez auto-tune'a. Myślisz, że też mamy w Polsce z tym problem?
- Trzeba przyznać, że jest tego coraz więcej, ale mamy na szczęście sporo artystów, którzy nie muszą używać auto-tune'a albo robią to z głową. Bo ja z tym nie mam problemu, o ile robi się to ze smakiem. Można ubarwić jeden numer lub dwa, ale nie ma chyba potrzeby robić w taki sposób całej płyty. Sami w studiu bawiliśmy się auto-tunem, ale nigdy nie zdecydowaliśmy się tego wydać. Kiedyś być może się zdecydujemy, żeby był smaczek, ale lepszy jest naturalny feeling.
Bartek Chaciński w recenzji Tribe'ów pisał, że jako jedni z nielicznych potrafią łączyć dobre brzmienie i zrobić świetną, imprezową płytę, a przy okazji mówić o rzeczach ważnych. To kolejna rzecz, która jest bardzo podobna na "Gatunku L".
- Zawsze zdarzało mi się pisać o poważniejszych tematach. Od wielu lat obcuję z ludźmi, obserwuję ich, poznaję. Nie są mi więc obce ich bolączki. Mam chwilę, aby się zatrzymać i poobserwować to, co dzieje się w Polsce. Jeżeli coś komuś przeszkadza, a widzę, że nikt tego nie widzi i nikt z tym nic nie robi, to właśnie o tym piszę. Mam poczucie misji. Już jakiś czas temu dotarło do mnie, że mogę ludzi uświadamiać poprzez moją muzykę. Sam też ciągle jestem uświadamiany przez pisarzy, wykładowców i innych ludzi.
- A co do samych Tribe'ów, to raczej kompletny przypadek. W tym aspekcie ich muzyka mnie nie inspirowała, acz teraz to widzę i faktycznie występuje tutaj pewna zbieżność.
Wiesz, że zabieranie głosu w sprawach społecznych w Polsce, nawet za pośrednictwem muzyki, nie jest popularnym zajęciem. Słuchając choćby "Złotego środka" znaleźć można tam linijki, przez które możesz zostać ustawiony po jednej ze stron barykady. Nie miałeś wątpliwości, czy taki numer umieścić na płycie?
- Ludzie, którzy słuchają mojej muzyki, dobrze wiedzą, że nie jestem po żadnej stron. Sam "Złoty środek" jest również pytaniem do samego siebie o to, czy jest złoty środek, czy warto go szukać i znaleźć lub chociaż być jak najbliżej niego. Ten numer jest bardzo specyficzny i zastanawiałem się, czy umieszczać go na płycie, bo moim zdaniem jest najsłabszy w zestawieniu. Jego tematyka jest ciężka, a jak dobrze to ująłeś, ktoś może go źle zinterpretować.
Powiedziałeś, że spotykasz ludzi i że masz z nimi kontakt na bieżąco również dzięki koncertom. Czy byłbyś w stanie wyróżnić coś, co szczególnie trapi Polaków?
- Obcowanie z ludźmi to jedno, ale też ważna jest obserwacja, słuchanie ludzi. Mam wrażenie, że politycy zapominają o tym i nie zwracają na to uwagi, mają swoją ścieżkę i w żaden sposób nie słuchają społeczeństwa. Wygląda to tak, jakby zamykali się w swoich pałacykach i grali w jakąś grę.
- Czasem chodzi o obserwację nie tylko innych, ale i samego siebie. Ludzie, w tym całym pędzie i przy całym natłoku informacji zapominają się. Więc warto ich czasem uświadamiać w pewnych kwestiach. I to nie jest nawet kwestia wieku, bo możesz mieć 16 lat i być bardziej ogarnięty niż 40-latek, który ma swoje klapki na oczach. Tak też poniekąd powstał "Restart", będący odpowiedzią na to wszystko, co nas otacza.
To nawiązując do "Restartu", Jarecki w "Gazecie Magnetofonowej" mówił, że on sam odcina się od spraw politycznych, bo woli pokazać ludziom, że można robić coś innego, dobrego i niepowiązanego z palącymi opinię publiczną sprawami.
- Jest mnóstwo sposobów, aby ominąć politykę i robić coś dobrego i to jest piękne. Wystarczy mieć wyobraźnię, żeby czerpać dobrą energię i odnajdywać się w tym wszystkim, a przy okazji uświadamiać siebie i bliskich. Tutaj ponownie pojawia się ten problem, że mamy mnóstwo informacji, a ludzie tego nie przesiewają. Kiedyś nie było takiego dostępu, a każdy szukał, sprawdzał.
Na "Gatunku L" znalazł utwór o depresji. Skąd wziął się pomysł na niego?
- Jestem tylko człowiekiem. Też miewam słabe dni, też dopada mnie dół, zdarza mi się nie mieć siły przez natłok spraw. Pewne rzeczy przytłaczają mnie, gdyż nie mam na nie wpływu i nie mogę niczego zmienić. Kiedy dajesz swoją energię przez cały czas, a nie masz z czego jej wziąć, to tak może czasem się stać. Wtedy właśnie trzeba sobie jakoś poradzić. Nie raz miałem okres zmęczenia psychicznego i fizycznego. Niemniej na płycie chciałem też dać ludziom nadzieję, że przyjdą jeszcze lepsze dni.
Można więc powiedzieć, że "Restart" jest odpowiedzią na "Bestie"?
- Tak i właśnie dlatego jest na końcu. Zresztą ustalenie kolejności utworów było ciężkim zadaniem. Gdy robię jakiś projekt, czy jest to numer, czy płyta, to dostaję fioła na punkcie detali. Dla mnie wszystko musi być zrobione perfekcyjnie. Nawet czasami łapię się na tym, że nagrywam cztery wersy przez trzy godziny, żeby były idealne, a po chwili mówię w duchu - "kurde, przecież tego i tak nikt nie usłyszy".
- I właśnie kolejność numerów na tej płycie jest starannie przeanalizowana z wszystkimi możliwymi wariantami. No i w końcu udało się zrobić, tak jest teraz. Zdecydowaliśmy, że "Restart" będzie na końcu, żeby się po wszystkich niekoniecznie przyjemnych tematach można było się zresetować.
Nowa wytwórnia, kolejna płyta, odejście z MaxFlo Rec... "Gatunek L" można odbierać jako nowy etap w twojej karierze? I czy według ciebie to był odpowiedni moment, aby zamknąć pewne rozdziały w życiu i rozpocząć pisanie następnych?
- Pomysł na własną wytwórnię pojawił się przy "Holizmie". Już poprzednią płytę chcieliśmy wydać sami, ale okazało się, że nie mamy na tyle czasu i środków, aby to zrobić. Wtedy woleliśmy się skupić na muzyce. W końcu jednak stwierdziliśmy, że jeżeli nie zrobimy tego teraz, to nie zrobimy tego nigdy. Uznaliśmy, że to odpowiedni moment, bo i ja, i Jarecki wydawaliśmy płyty.
- Wizję mieliśmy więc od sześciu lat, ale w końcu postanowiliśmy wdrożyć ją w życie. Na razie działa to pod szyldem Supa'High Music, a my powolutku się wdrażamy. Pierwsza płyta wyszła, druga również, w planach mamy też wspólny album.
W MaxFlo nie płakali za Grubsonem?
- Trochę tak, ale wciąż działamy na koleżeńskiej stopie. Nie ma między nami żadnej spiny.
A jak odnajdujesz się jako członek wytwórni. Bo rozumiem, że na pewno doszły ci nowe obowiązki.
- Przyznam, że jest to ciężkie. Zajmuje mi to mnóstwo czasu, bo jest to wiele pracy, której wcześniej nie robiłem. Trochę mi to przeszkadza, ale nauczyłem się za to innych, ciekawych rzeczy, które mi się przydadzą w przyszłości. Można narzekać, że jest mnóstwo rzeczy do roboty, ale jak teraz zrobimy więcej, to potem będzie jej mniej.
Są plany, żeby wydawać innych artystów oprócz siebie?
- Były przymiarki do Bitaminy, ale została nam sprzątnięta sprzed nosa. Plan jest taki, że na razie wydajemy nasz wspólny album, a potem zobaczymy, czy uda się zrobić to z innym artystą. To też samo przychodzi - energia się przyciąga, a jeżdżąc po Polsce poznajemy fajnych i utalentowanych wykonawców. Udało się nam stworzyć wokół nas komitywę ludzi z dobrą energią.