Duff McKagan przed koncertem w Polsce: Wszyscy jesteśmy tacy sami

Po ponad pięciu latach z powrotem do Warszawy przyjeżdża z solowym koncertem Duff McKagan, basista legendarnej grupy Guns N' Roses. - Polska to prawdziwie rock'n'rollowy kraj. To miejsce, gdzie chce się występować - mówi 60-letni muzyk w rozmowie z Interią.

Duff McKagan powraca do Polski z solowym materiałem
Duff McKagan powraca do Polski z solowym materiałemCindy Ord/Getty Images for NYFW: The ShowsGetty Images

Pierwszy solowy występ w Polsce Duff McKagan (sprawdź!) dał w sierpniu 2019 r. w klubie Stodoła w Warszawie. To w tym samym miejscu ponownie pojawi się w niedzielę 13 października. Basista Guns N' Roses promuje obecnie w Europie swój trzeci solowy album "Lighthouse".

Muzyk nad nowymi utworami pracował we własnym studiu nagraniowym z długoletnim producentem i współpracownikiem Martinem Feveyearem (m.in. Mark Lanegan, Brandi Carlile). Gościnnie w nagraniach wsparli go przyjaciel z Gunsów - gitarzysta Slash ("Hope"), Iggy Pop ("Lighthouse (Reprise)"), Jerry Cantrell z Alice In Chains ("I Just Don't Know") i Abe Laboriel Jr. - perkusista zespołu Paula McCartneya ("Hope").

Pod koniec marca tego roku do sprzedaży trafiła edycja rozszerzona "Lighthouse", która zawiera osiem dodatkowych utworów oraz trzy ekskluzywne filmy wideo z występami na żywo, nagrane w grudniu 2023 roku w Easy Street Records w rodzinnym mieście McKagana, Seattle w stanie Waszyngton. Do dodatkowych utworów dołączono okrojoną, akustyczną wersję wyróżniającego się numeru "I Just Don't Know", przekształconą z mocnej oryginalnej wersji w natchnioną, refleksyjną balladę.

Duff McKagan przed koncertem w Warszawie: Polska to prawdziwie rock'n'rollowy kraj

Michał Boroń, Interia: Muszę ci coś wyznać na początku. Gdy byłem nastolatkiem, jako wielki fan Gunsów i zbieracz kaset, zawsze chciałem być Duffem. A kto był twoją główną inspiracją w młodzieńczych latach?

Duff McKagan: - Iggy Pop zdecydowanie. Kiedy Motörhead wypuścił swój pierwszy album, to Lemmy był dla mnie takim wzorcem, punktem odniesienia. Też Prince był dla mnie ważny - jego muzykalność, profesjonalizm, pisanie. Wiesz, on wydawał się unosić na chmurze ponad nami wszystkimi. Tak że mam kilku takich wykonawców, którzy mnie inspirowali.

Twoja ostatnia płyta cofnęła mnie właśnie do czasów mojej młodości, do lat 90. Całość brzmi mocno osobiście i szczerze. Czy dla ciebie jako autora jest to autobiograficzny album?

- Ostatnie płyty, które nagrałem, czyli "Tenderness" i "Lighthouse", powstały, bo dużo pisałem. Miałem swoje rubryki w "Seattle Weekly", ESPN i "Playboyu". Napisałem też kilka książek, więc generalnie w ostatnim czasie dużo pisałem. Jestem w takim punkcie w życiu, że czułem, że muszę pisać i jest to mój sposób wyrażania siebie.

Pisanie tekstów traktuję naprawdę poważnie. Czy to jest autobiograficzne? Na pewno, bo muszę coś przeżyć, czegoś doświadczyć i wtedy wpadam na pomysł, by o tym napisać utwór. Albo coś wpadnie mi do głowy - to może być coś, co zaobserwowałem na ulicy. Albo - jak w "Lighthouse" - o uczuciu do mojej żony. I wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że ten tekst bardziej mówi o także o tym, do czego wszyscy dążymy, o pewnego rodzaju dobroci w życiu. Więc tak, one na pewno one są osobiste.

Duff McKagan z żoną Susan Holmes
Duff McKagan z żoną Susan HolmesArnold Jerocki/FilmMagicGetty Images

Jak dla mnie, ta płyta jest rodzajem podróży przez życie, od dorastania, przez utratę iluzji, aż po zdobycie pewnej mądrości.

- Próbuję. Próbuję. Szczególnie przez ostatnie 10 lat. Od dłuższego czasu jestem trzeźwy, nie mam już małych dzieci, bo moje córki są już dorosłe, mają po 20 kilka lat. Teraz mam możliwość zatrzymać się, zastanowić, popatrzeć w przeszłość i zadać sobie pytanie: czego się nauczyłem i jak wykorzystać tę wiedzę, by iść do przodu. To chyba właśnie nazywają mądrością.

Duff McKagan: W tym tkwi cała sztuczka

Słyszałem, że podczas pandemii napisałeś ponad 60 piosenek. Trzy z nich pojawiły się na EP-ce ("This is the Song"), kolejne 12 trafiło na "Lighthouse", a następne cztery mamy na poszerzonej wersji tej płyty. Co stanie się z pozostałymi ponad 40 utworami?

- A właśnie skończyłem nagrywać kolejne 15 (śmiech). Więc mam materiału na płytę, albo dwie czy nawet trzy. Cała sztuczka polega na tym, żeby to złożyć. Poza tym, co będzie z Gunsami? Wiesz, nigdy nie chciałem rywalizować sam ze sobą, ale mam dużo materiału i uważam, że jest on odpowiedni, by go wydać. Patrzę na to trochę jak na małe nowele. Mam kilka fajnych piosenek nagranych i może wypuścimy singla na początek trasy pod koniec września. A resztę muszę jeszcze ukończyć, zmiksować i wtedy zobaczymy, co z nimi zrobię.

Duff McKagan na scenie
Duff McKagan na scenieRandy Holmes / Disney via Getty ImagesGetty Images

I pewnie trudno potem wybrać 15 czy nawet 16 piosenek z ponad 70?

- Niektóre z nich są oczywistym wyborem. Mam też różne grupy tych utworów. To prawie jak concept album, napisałem piosenkę o początkach picia i zażywania nielegalnych substancji, kiedy wydaje ci się, że to super zabawa. Potem napisałem utwór o tym, kiedy już zaczyna się robić niefajnie. Później napisałem o tym, kiedy pogrążasz się w nałogu, o dilerach i całym tym gównie. Więc to właśnie taka podróż przez uzależnienie i wtedy się pojawił pomysł concept albumu. Ale czy to nie byłoby za dużo? Być może. Mam też garść miłosnych utworów i kilka bardzo politycznych numerów. I jak z tego zestawu wybrać i zrobić spójny album? W tym tkwi cała sztuczka.

Płytę otwiera westernowy utwór "Longfeather", w którym śpiewasz, że to jest dobry dzień na umieranie. A czy śmierć może być czymś dobrym?

- Tak. Ta piosenka opowiada o tym, czego się nauczyłem ćwicząc sztuki walki, które dla mnie wiążą się z duchowością rdzennych Amerykanów. Był kiedyś sławny wódz, który żył każdy dzień pełnią życia. Każdemu kogo kochał, mówił, że go kocha. Dbał o swoje ciało, o swoje otoczenie, o swojego konia. Więc kiedy przyszło do bitwy, kiedy nadszedł dzień, w którym miał umrzeć, to dla niego był to dobry dzień, bo powiedział wszystkich, że ich kocha. Więc to tak naprawdę nie jest piosenka o umieraniu, ale o życiu, o życiu pełnią życia i ja tak właśnie staram się robić. To właśnie pomaga mi wytrwać w trzeźwości. Dlatego postanowiłem to ubrać w westernowy kostium. Bo, jak pewnie wiesz, historia jest moim konikiem.

Tak, stąd też kolejne pytanie. "I Saw God on 10th Street" jak dla mnie opowiada o wojnach, które nigdy się nie kończą. Jestem Polakiem, mamy wojnę na naszej wschodniej granicy, a mam wrażenie, że dla ludzi w wielu krajach, nie tylko u nas, sytuacja w Ukrainie przestała już być interesująca, bo pojawiły się nowe tematy. Tymczasem ty - jako muzyk, i przede wszystkim jako człowiek - przypominasz o tym, co dzieje dookoła nas.

- Tak, rozumiem, co masz na myśli. Wiesz, dużo podróżuję od dawna i staram się czytać o różnych kulturach i miejscach, gdzie się wybieram, i historiach z nimi związanymi. Więc kiedy jestem w Polsce, to staram się wybrać w różne miejsca, porozglądać się i sprawdzić, czego się nauczyłem. Okej, to tak właśnie jest. Oczywiście ludzie w różnych krajach mogą trochę inaczej myśleć - inaczej na przykład w Japonii, a inaczej w Brazylii. Ale kiedy docieramy do sedna naszego człowieczeństwa, to wszyscy jesteśmy tacy sami.

Są jednak naprawdę źli ludzie, którzy nie mają problemów z zabijaniem innych w imię religii czy zasobów. Staram się o tym medytować i pisać teksty na ten temat. Bezdomny gość, którego zobaczyłem na 10th Street w Nowym Jorku mógłby być Bogiem, tego nie wiemy.

To kto jest "zgniły do szpiku kości"? Bóg, Putin, ludzie popierający wojnę?

- Bóg powiedział, że wszyscy jesteśmy zgnili do szpiku kości, przynajmniej w tej piosence. "Wszyscy jesteście popieprzeni, a tyle wam dałem. Wszystko zepsuliście. Wybraliście wojny, wybraliście zanieczyszczenia, wybraliście chciwość".

Czy jest nadzieja, że wojny ostatecznie się skończą? Czy jesteś pesymistą w tym temacie?

- Podejmuję tematy, które przychodzą mi do głowy i piszę najlepsze teksty, jakie potrafię. Staram się, żeby to były rzeczy przemyślane i potem je publikuję. Co do prognozowania na temat przyszłości wojen, to ciężko mi się na ten temat wypowiadać. Mogę opowiedzieć o tym, co przeczytałem na temat historii i co mi to mówi o przyszłości. Więc mogę mówić o tym, jako czytelnik i jako osoba, która podróżuje po świecie - jestem pewny, że do końca zawsze będą jakieś d...ki. Historia nas niczego nie nauczyła. To jest naprawdę szalone, szczególnie jeśli mówimy o współczesnej historii. W Ukrainie dzieją się rzeczy naprawdę okropne.

Na płycie znalazł się też utwór "I Just Don't Know" z Jerrym Cantrellem. Jak długo się znacie?

- Myślę, że to był rok 1989 lub 1990. To było, gdy Alice In Chains pierwszy raz przyjechali do Los Angeles, żeby zagrać. Też są ze Seattle, więc byłem dla nich gospodarzem. Tak było zresztą z każdym, kto stamtąd przyjeżdżał, Pearl Jam, czy ktokolwiek inny, to trafiali do mnie.

"Zastanawiamy się nad tym, co będzie dalej"

Z Jerrym i Seanem [Kinneyem, perkusistą Alice In Chains] naprawdę się zakumplowaliśmy i jesteśmy wciąż bliskimi przyjaciółmi. Jerry jest kolesiem, któremu mogę wysłać swoje demówki i on ma tak samo ze mną. Gram na jego płytach. A jeśli chodzi o tę konkretną piosenkę, to ona mu się bardzo spodobała i zapytał, czy coś możemy z nią razem zrobić. Wspólnie o tym rozmawialiśmy. Powiedziałem mu, że może zrobić cokolwiek zechce z każdym z moich utworów. Ja mu po prostu ufam - jest wspaniałym gitarzystą, wspaniałym kompozytorem, a jego solówki to po prostu piękna sztuka. On dodał temu swojego klimatu, a ta piosenka stała się dla nas obu wzruszająca. Wiesz, jesteśmy w tym samym wieku, zastanawiamy się nad tym, co będzie dalej, co tam jest.

Duff McKagan i Jerry Cantrell (Alice In Chains) w 2006 r.
Duff McKagan i Jerry Cantrell (Alice In Chains) w 2006 r.Annamaria DiSanto/WireImageGetty Images

Jak wiele rockowych gwiazd możesz nazwać swoimi przyjaciółmi? Dla mnie to niesamowite, że jednego dnia możesz zadzwonić do Jerry'ego Cantrella, żeby porozmawiać o jednej piosence, a następnego na przykład do Iggy'ego Popa.

- (śmiech) To szaleństwo, masz rację. Czasem nawet się sam nad tym zastanawiam. W sumie to jestem szczęściarzem. Wytrzeźwiałem, jak miałem około 30 lat i wtedy zacząłem podsumowywać swoje życie. Zastanawiać się nad tym, kto naprawdę jest moim przyjacielem i co to naprawdę dla mnie znaczy.

No i tak się składa, że niektórzy z tych prawdziwych przyjaciół grają w rockowych zespołach, ale to także po prostu moi współpracownicy i kumple. Więc kiedy spotykam się z Jerrym, to nie jest spotkanie rockowych gwiazd - po prostu razem gadamy, oglądamy mecze. Mam czterech moich najbliższych przyjaciół, z którymi dorastałem i to jest dla mnie bardzo ważne.

Superważna jest dla mnie też relacja z moją żoną i moimi córkami. Ale tak, znam różnych rockmanów i to uwielbiam. Czy mam telefon do Iggy'ego? Mam. Czy często z niego korzystam? Nie, to są raczej rzeczy typu życzenia z okazji urodzin. Ale jest to naprawdę super sprawa.

Duff McKagan: To dla mnie naprawdę wiele znaczy

Poprzednią trasę zacząłeś w Warszawie. Jakie masz wspomnienia z tamtej wizyty i poprzednich, kiedy występowałeś z Guns N' Roses?

- Zdałem sobie z tego sprawę w ciągu ostatnich 10 czy 15 lat, że Polska to prawdziwie rock'n'rollowy kraj. To miejsce, gdzie chce się występować. Kiedy byłem u was z płytą "Tenderness", to nie byłem pewien, czy ludzie ją przyjmą. Klub [Stodoła w Warszawie] był napakowany ludźmi, którzy śpiewali ze mną piosenki, płakali, rozumieli znaczenie tekstów. To dla mnie naprawdę wiele znaczy. Wiesz, jestem w tym od dłuższego czasu. W pewnym sensie nawiązujesz pewne więzi z różnymi krajami i Polska jest jednym z nich. To wspaniałe miejsce do grania. Ludzie chcą przyjść zobaczyć, jak grasz i faktycznie przyjdą. I uwielbiają granie na żywo.

A czujesz jakąś różnicę pomiędzy graniem w mniejszych klubach ze swoim zespołem, a graniem dla tysięcy fanów na stadionach z Guns N' Roses?

- W oczywisty sposób jest tu różnica, bo jedne z nich są naprawdę ogromne, a drugie mniejsze, bardziej kameralne. Dla mnie każdy z nich jest świetny, a prawdziwy sens obu rodzajów tych koncertów jest ten sam - komunikacja z publicznością. Nie do niej, ale z nią, bo jesteśmy w tym wszyscy razem. Przynajmniej ja to tak traktuję. Ja jestem zaszczycony, że ludzie się pojawiają na tych koncertach, bo każdy z nich ma ze sobą jakąś historię.

I to w dodatku prawdopodobnie ciekawszą, bo jak czasem jeżdżę windą, to uważam, że jestem tam najmniej interesującą osobą. Już się nauczyłem, że każdy ma swoją historię, która może kogoś całkowicie zaskoczyć. Że coś komuś się przytrafiło i coś z tego się dowiedział, nauczył. I ja to doskonale widzę, kiedy gram właśnie na tych mniejszych, bardziej kameralnych koncertach. Widzę wtedy więcej ludzi, mogę popatrzeć w ich oczy, zobaczyć ich reakcję. Uwielbiam to.

Liderzy Guns N' Roses: Axl Rose, Slash i Duff McKagan
Liderzy Guns N' Roses: Axl Rose, Slash i Duff McKaganKevin Mazur/Getty Images for Power TripGetty Images

Słyszałem, że sam lubisz chodzić na koncerty i to cię inspiruje do pisania własnych piosenek.

- Szczególnie wiosną i latem byłem w domu w Seattle. Wtedy po raz pierwszy - nie licząc pandemii - miałem więcej wolnego czasu od chwili kiedy miałem 15 lat? Generalnie od dawna. I w końcu mogłem zobaczyć punkowe kapele, których słuchałem, kiedy dorastałem. Udało mi się pójść na koncerty Stiff Little Fingers, DOA. Byłem też na występach The Rolling Stones, The Black Crows, Billy'ego Joela. Wczoraj [rozmawialiśmy jeszcze przed rozpoczęciem trasy] razem z bratem i jego żoną poszliśmy na koncert Monty'ego Alexandra, to taki stary jazzowy pianista, ma chyba z 80 lat. To super sprawa, żeby na żywo posłuchać różnych rodzajów muzyki. Nie jestem jakimś wielkim miłośnikiem jazzu, ale razem z Susan [żona Duffa] wychodzimy ostatnio na jazzowe koncerty, bo mamy tu fajny klub jazzowy. Doświadczanie muzyki jest naprawdę wspaniałe.

Wspomniałeś tego 80-letniego muzyka jazzowego. Ty koncertujesz po świecie już od dobrych 40 lat.

- Nawet dobrze ponad 40. Jeszcze zanim to wszystko się zaczęło [z Guns N’Roses], to wcześniej koncertowałem z punkowymi zespołami.

No właśnie - nagrywasz płyty solowe, z zespołem, z innymi wykonawcami. Nigdy ci nie przyszło do głowy, że masz już tego dość?

- Nie, naprawdę sprawia mi to mnóstwo frajdy. W życiu przechodzisz przez różne fazy. Gdy byłem w Velvet Revolver, to było dla mnie najtrudniejsze, bo dzieci były małe. To ja byłem tym, który musiał je opuszczać. A potem przelecieć przez kawał świata, żeby być z nimi przez sześć godzin na 10. urodziny. Wtedy nie myślałem o tym, jakie to było trudne, dopiero teraz mam tego świadomość.

Teraz dziewczyny są dorosłe, są super, świetnie sobie radzą. My podróżujemy razem z Susan. Wychodzimy razem, spędzamy ze sobą czas, zwiedzamy muzea, galerie sztuki, kościoły, meczety. Uwielbiam podróżować i grać koncerty bardziej niż kiedykolwiek.

Co z nową płytą Guns N' Roses?

Nie tak dawno Slash ujawnił, że pracujecie nad nowym albumem Guns N' Roses. Czy możesz cokolwiek na ten temat powiedzieć?

- Nie. Nie mogę (śmiech). Zadałeś mi pytanie, ale nie. Mogę tylko dodać, że jestem bardzo pozytywnie nastawiony do tej części mojego życia. To bardzo pozytywna grupa ludzi i nie mogę się doczekać tego, co będzie dalej z nami.

Skończyłeś 60 lat, masz wspaniałą karierę, niesamowitą rodzinę. Czy - gdybyś mógł - zmieniłbyś cokolwiek w swojej przeszłości? Albo czy miałbyś dla siebie młodszego jakąś radę?

- Wiele o tym myślałem. Kiedy piszesz książki, to musisz być szczerym. Opowiadasz sobie pewną historię, zapisujesz ją i potem zdajesz sobie sprawę z tego, że to nie jest tak, jak było naprawdę. To jest ludzkie zachowanie, wiadomo, że w pewnym sensie kolorujesz swoją przeszłość: "To nie ja byłem za to odpowiedzialny". Ostatecznie myślę, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Musiałem odrobić swoje lekcje, ale zdecydowanie nie było łatwo.

Jestem szczęśliwy, że mogę tu być. Mam wielu przyjaciół. Znam wielu ludzi i mam świadomość, że wiele rzeczy może stanąć na przeszkodzie - choroby psychiczne, alkoholizm, nałogi.

Duff McKagan: Polska to rock’n’rollowy krajINTERIA.PL
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas