"Dalecy od wieku średniego"

Artillery, zwane też (od niesamowitej reprezentacji piłkarskiej, bohaterów Mistrzostw Europy 1984) Duńskim Dynamitem, to zespół pechowy i niedoceniany. Podpatrywali ich najwięksi, z Metallicą i Kreatorem na czele, ale kariera grupy nigdy nie nabrała rozpędu.

Artillery - fot. John-Son
Artillery - fot. John-Son 

O ciekawych, niekoniecznie miłych, zdarzeniach z przeszłości, a także o wyśmienitej nowej płycie Vladowi Nowajczykowi w magazynu "Hard Rocker" powiedział Michael Stutzer Hansen, gitarzysta i (wraz z bratem Mortenem) współlider kapeli.

Witaj Michael. Przyznam, że po waszym występie podczas Metalmanii 2008, z którego wyszedłem po trzecim pokazowo spieprzonym kawałku, nie spodziewałem się tak znakomitej płyty!

Zmiana wokalisty jest zawsze bolesna. Zwłaszcza w przypadku śpiewaka tak oryginalnego jak Flemming Ronsdorf. Niestety, nie mieliśmy innego wyjścia. Chcieliśmy wrócić na sceny i kontynuować karierę. Soren Nico Adamsen występował z nami wtedy w Katowicach po raz trzeci. Rzeczywiście miał kłopoty z interpretacją naszych klasyków, ale od tego czasu jest tylko lepiej i lepiej. Oczywiście znajdą się i tacy, którzy będą na niego narzekać podczas słuchania "When Death Comes".

Wykorzystaliście kilka starych pomysłów... Podobnie zdarzyło wam się pracować przy "By Inheritance".

Zgadza się. Nagraliśmy "Delusions Of Grandeur" i "Uniform". Ten drugi od lat grywamy na żywo i bardzo go lubimy. Stwierdziliśmy, że potrzebny jest nam numer w stylu "Don't Believe". Oba te kawałki zdecydowanie zasługiwały na oficjalną rejestrację. Początkowo zamierzaliśmy wykorzystać je jako bonusy. Gdy zaprezentowano nam efekt końcowy, weszły na płytę.

Planujecie wrócić też do najwcześniejszych demówek, z czasów gdy byliście pod dużym wpływem Mercyful Fate?

Nie mamy obecnie takich planów, lecz nie mówię "nie". Jest tam sporo świetnej muzy. Wprawdzie idziemy teraz w innym kierunku, ale nigdy nie mów nigdy.

Jesteście ultra techniczną maszyną, produkującą riffy i sola. Tymczasem wokale Adamsena zmiękczają waszą muzykę, nie uważasz?

Przede wszystkim śpiewa zupełnie inaczej niż Ronsdorf. Rzeczywiście, Adamsenowi brak tego pazura, ale ma niezłą skalę i potrafi wykonywać zróżnicowane partie. Flemming był tak wyjątkowy, że drugiego podobnego wokalisty nie znaleźlibyśmy na całym świecie. Tym niemniej teraz posiadamy w naszej muzyce elementy power metalu, co nie jest przecież takie złe (śmiech).

Oczywiście! Zdarza mu się brzmieć jak Michael Coons (Laaz Rockit), chwilami nawet jak młody Bruce Dickinson. Bardzo dobrze śpiewa, ale beznadziejnie wrzeszczy. Zapewne dlatego nie każecie mu zbyt dużo krzyczeć?

(śmiech) Masz rację. Umie śpiewać, więc właśnie to robi. Bardzo pozytywną cechą Sorena jest świadomość, iż musi pracować nad niedomagającymi elementami. Flemming zawsze uważał, że jest nieomylny i doskonały.


Jesteście gromadką zwyczajnie, bezimidżowo wyglądających panów w średnim wieku, mieszkających w Danii, kraju spokojnym i przyjaznym dla swoich obywateli. Skąd bierze się wasza muzyczna agresja?

(śmiech) Wszyscy twierdzą, że jesteśmy w średnim wieku. To nieprawda! Daleko nam do tego! Wystarczy posłuchać naszej muzyki i zobaczyć, jak ją gramy. Skąd wzięła się agresja? Z serca i z młodzieńczych inspiracji! Usłyszeliśmy pierwsze nagrania Metalliki, Slayera i Exodusa. Wcześniejsze wpływy, hardrocka z lat 70., poszły nieco na bok, ale wciąż słychać przecież u nas Black Sabbath, Led Zeppelin czy Thin Lizzy. Gramy to, co czujemy. Dlatego pomimo upływu wielu lat wciąż brzmimy autentycznie. Kochamy grać!

Próbowaliście wrócić na scenę w 1998, 2000, 2004 i 2007, o ile wszystko pamiętam? Dlaczego nie udało się tyle razy?

Dobrze pamiętasz. Każdorazowo była to wina Flemminga, a może nasza, bo za bardzo chcieliśmy aby wciąż z nami śpiewał... Nigdy nie mógł wystąpić na żywo, zawsze znajdował jakieś wymówki. Nie chciał jeździć w trasy, ale nawet pojedyncze koncerty okazywały się niewykonalne. Gdy w 2007 roku musieliśmy odwołać wyjazd na festiwal Keep It True, nadeszła chwila otrzeźwienia.

Uzmysłowiliśmy sobie, że nigdzie nie zajdziemy, jeśli on wciąż będzie nam rzucał kłody pod nogi. Wcześniej wybaczaliśmy mu każdy zawód, jeśli tylko przybył na próbę. Ech, wreszcie zaczęliśmy szukać następcy Ronsdorfa...

W tym samym roku ukazało się imponujące wydanie waszych czterech płyt: boxset "Through The Years". Chciałbyś coś w nim zmienić, patrząc z dzisiejszej perspektywy?

Poza jednym numerem z demówki, który znalazł się tam dwukrotnie? (śmiech). Nie, to świetne wydanie. Jestem usatysfakcjonowany, mamy tu do czynienia z podsumowaniem całej naszej wcześniejszej kariery, o ile można ją nazwać karierą (śmiech). Wiem, że płyty były w pewnym momencie trudno osiągalne i drogie.

Pora na trochę historii. Przed Flemmingiem mieliście dwóch wokalistów, którzy nie spełniali oczekiwań. Musiało to spowolnić rozwój zespołu... Nie muzycznie, mam na myśli szerszą działalność.

Zgadza się. Najpierw był Per Onink. Będę szczery, od początku niedomagał i szukaliśmy kogoś lepszego. Zaśpiewał na pierwszym demo, recenzenci wskazywali na niego jako słaby punkt zespołu. Zmieniliśmy Pera na Carstena Lohmanna i popularność Artillery zaczęła z wolna wzrastać. Kiedy Carsten stracił, pod koniec 1984 roku, miejsce w grupie na rzecz Flemminga, wielu ludzi twierdziło, że to błąd. Porównałbym to z dzisiejszą sytuacją, gdy słyszę psioczenie na Sorena (śmiech). Fani nie cenią zmian, chcieliby wszystko po staremu. Zawsze.


Artillery rozpadło się po wydaniu debiutu z powodu opóźnienia drugiej płyty i problemów z wytwórnią Neat Records...

Nagraliśmy "Terror Squad", który nie ukazał się przez ponad rok. Wszystko było gotowe, mieliśmy wyruszyć w trasę z Exodusem. Ludzie pisali do nas, że mają bootlegi płyty, którą chcieliby kupić w sklepie. Nie promowały nas żadne magazyny, bo przecież album nie był oficjalnie wydany. Byliśmy sfrustrowani tym utknięciem w martwym punkcie. Dodatkowo szkic, który posłaliśmy do Neat, został wykorzystany jako okładka. To był szkic! Niedbale nabazgrany! Usunęli z niego większość kolorów i wydrukowali. Do dziś nie wiem, dlaczego tak postąpili. Mimo wszystko przerwa trwała tylko parę miesięcy.

Po raz drugi zawiesiliście działalność w 1988 roku. Jakie były przyczyny?

Brak promocji wydanego już "Terror Squad" i fatalne układy z Neat. Wtedy uratowała nas oferta wyjazdu do Rosji, tzn. ZSRR, w ramach wymiany kulturalnej.

Więcej w magazynie "Hard Rocker".

Hard Rocker
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas