"Daj mi za darmo"
Nowohucka ekipa Wu-Hae, dowodzona przez niestrudzonych wokalistów Bzyka i Guzika, na początku roku własnym nakładem wypuściła album "Merry Crisis And Happy New Fear". - Ile sprzedamy płyt, tyle będziemy mieli w garnku - mówi Bzyk w rozmowie z INTERIA.PL.
Od was zależy nasze istnienie - to hasło brzmi odpowiednio dramatycznie. Na ile jest ono prawdziwe?
- Założyliśmy własną firmę fonograficzną i sprzedajmy nasze płyty. Przez pierwsze trzy tygodnie sprzedaż była doskonała, w zeszłym tygodniu nieco się załamała, więc będziemy musieli wykonać nowe akcje promocyjne aby ludzie zechcieli kupić nasza płytę. Ile sprzedamy płyt, tyle będziemy mieli w garnku. Niestety jest tak, jeśli nie masz pieniędzy na promocję i układów, to w zasadzie wszystko zależy od ciebie. Jeśliby płyty w Polsce się sprzedawały, to takie kapele jak my miałyby co jeść, a tego typu kapel, które sprzedają same, jest naprawdę wiele.
- Bycie muzykiem rockowym lub alternatywnym to nie są rurki z kremem, jeśli nie zarobimy na życie to przestaniemy grać. Kiedy internet nie był aż tak popularny, to ludzie mieli odruch kupowania płyt, jeśli chcieli czegoś posłuchać. Dlatego zespoły sprzedawały więcej. Obecnie jest inaczej. Nie jestem jednak przeciwnikiem ściągania muzyki z internetu - takie są czasy i ludzie to robią. Chodzi po prostu o wyrobienie odruchu kupowania muzyki w jakimkolwiek formacie.
Akcja "Nie pie**ol, kup płytę! Pomóż nowohuckim artystom przetrwać kryzys" i "Zarabiasz, daj zarobić innym", teledysk nakręcony w więzieniu ("Taki jestem"), promocja kolejnego klipu ("Fryderyki, Fryderyki") w klubie go-go - znani jesteście z różnych, ciekawych pomysłów, tylko pytanie co dalej? Bo jak zostaniecie przypisani jako specjaliści od happeningów, to mało kto zwróci uwagę na to, że gracie muzykę i macie coś do przekazania. Nie macie takich obaw?
- W naszym przypadku na szczęście jest tak, że wszyscy, którzy kupili te płytę do tej pory są zadowoleni - nie mieliśmy reklamacji typu: "Oddaj mi pieniądze, ta płyta jest zła". Czasy również są inne, obecnie trzeba trochę wstrząsnąć, pokazać. Rynek niedługo będzie martwy, co roku mówi się o tym a rynek co roku się kurczy, niedługo zniknie zupełnie, bo ludzie w ogóle nie są zainteresowani kupnem płyt. Czasy są takie, że ludzie mówią - daj mi za darmo.
W porównaniu do "Opery Nowohuckiej" jest tu ostrzej, bardziej hardcore'owo, czy to celowe nawiązanie do "Życia na raty"?
- Muzyka jest jakby tłem dla tekstu, więc jeśli masz ostre piosenki, które mówią o rzeczach, które cię bolą, to nie możesz zrobić do nich delikatnej muzyki. Teksty zdeterminowały muzykę w tym wypadku. Czasami jest tak, że powstaje tekst, następnie muzyka, a jeśli ja robię piosenkę, to powstaje tekst równomiernie z muzyką.
"Merry Crisis" to kolejny głos protestu - na okładce płyty znalazło się graffiti z Grecji, gdzie w Europie na dobre zaczęły się wystąpienia Oburzonych. W Stanach było Occupy Wall Street, tymczasem u nas przed prawie dwoma laty była akcja Occupy Krakowskie Przedmieście. To może nie jest tak źle, skoro tak naprawdę największe protesty wywołała akcja przeciw wprowadzeniu ACTA, dość powszechnie jednak rozumiana jako zamach na wolność w ściąganiu z internetu?
- W Polsce albo masz, albo nie masz - nie ma klasy średniej. Są ludzie, którzy mają dużo pieniędzy albo mało albo wcale. Więcej - jest duża grupa, która nie odczuwa bólu, nie ma dla nich znaczenia czy coś drożeje, mówię do polityków, którzy są całkowicie odrealnieni.
Choć niektóre nagrania pochodzą sprzed kilku lat, okazało się, że album jest bardzo na czasie i można tu znaleźć echa ostatnich głośnych medialnie historii typu telewizyjna aktywność detektywa Rutkowskiego ("TV1") czy właśnie ACTA.
- Jeśli chodzi o ACTA to z tego co się zorientowałem, jako prosty chłopak z bloku, to było coś nie do końca dobrego dla nas wszystkich. Z jednej strony to gdzieś tam broniło tych praw autorskich, które jak wiadomo są bardzo ważne, ale z drugiej strony godziło w zwykłego obywatela. A wolność człowieka i wolność osobista to jest najważniejsza rzecz i są to wartości, które warto bronić za każdą cenę.
Nakręciliście budzący pewne kontrowersje klip do utworu "Fryderyki, Fryderyki". Opowiedzcie zatem to, czego tak naprawdę nie do końca można pokazać.
- Piosenka traktuje o upadku rynku fonograficznego w Polsce na przykładzie nagród Fryderyki. Zdecydowaliśmy się trochę sprowokować ludzi do dyskusji i myślenia. Większość zdjęć została nakręcona w klubie go-go. Tancerki w czasie trwania teledysku mają coraz mniej odzieży aż do momentu w którym ukazują swoje kształtne piersi.
Czytaj także: