"Czas działa tutaj na korzyść"
Znakiem rozpoznawczym fińskiego Finntroll jest niewątpliwie wykonywana przez nich muzyka, którą można określić jako mieszankę black metalu, death metalu, heavy metalu i muzyki folk. W odróżnieniu od innych tego typu kapel pozwalają sobie na bardzo odważne cytaty z folkloru, wykonane zazwyczaj na rdzennych instrumentach.
W lutym ukazał się ich szósty studyjny krążek zatytułowany "Nifelvind", który był pretekstem do wywiadu. Rozmówcą Piotra Brzychcego z magazynu "Hard Rocker" był wokalista Mathias Lillmans.
Wasz najnowszy album "Nifelvind" zebrał wiele pozytywnych recenzji, co w efekcie przysporzyło wam wielu nowych fanów. Jakie czynniki w twojej ocenie wpływają na to coraz większe zainteresowanie waszym zespołem?
- Najpewniej wynika to z ogólnego wzrostu zainteresowania tego typu muzyką w Europie. Gatunki metalu połączone z folkiem i tak zwany pogański metal wciąż zyskują nowych sympatyków. My jesteśmy gdzieś w środku tego zamieszania. Zmienialiśmy wytwórnię, zmieniło się więc podejście do promocji zespołu, to na pewno pomaga. Jedyne co się nie zmieniło, to nasza muzyka, wciąż brzmimy jak Finntroll. Ale głównie, myślę że chodzi o popularność tego gatunku wśród fanów metalu. Czas działa tutaj na korzyść.
Czy w dzisiejszej dobie połączenie black metalu z muzyką folkową można jeszcze nazwać eksperymentem? Czy to już pewnego rodzaju sposób na ucieczkę od pewnej wtórności wpisanej w ten gatunek?
- Hmm, na początku zawsze jest eksperyment. Zespoły nie chcąc powtarzać pewnych ogranych motywów, zaczęły poszukiwać, łączyć ze sobą pewne wątki, mieszać gatunki. Wydawano to małymi nakładami na EP-kach, próbowano, co z tego wyjdzie. Dziś to właściwie dojrzały, odrębny i znany gatunek, wyszedł z fazy eksperymentu.
"Nifelvind" to album, który pod względem produkcji jest wręcz idealny. Czy byliście zgodni co do tego, jak ma finalnie brzmieć ten materiał, czy był ktoś kto pokierował całością?
- Jedna osoba raczej nie kierowała wszystkim, ale bardzo duży wpływ na kształt tego, co powstało miał dźwiękowiec w studio Finnvox. Chcieliśmy, żeby brzmieniowo był mocny, przykładaliśmy dużą wagę do detali i myślę, że to słychać, brzmieniowo jest to bardzo dobry album.
W materiałach promocyjnych waszej najnowszej płyty pada stwierdzenie, że "Nifelvind" to najbardziej wszechstronny album, jaki do tej pory nagraliście. W czym objawia się ta wszechstronność? Zdaje się, że sami zawiesiliście sobie wysoko poprzeczkę...
- Zawsze istnieje szansa na bycie lepszym. Trzeba się piąć w górę cały czas. Jest nam też potrzebne coś w rodzaju wyzwania, to dobrze wpływa na kreatywność. Myślę, że podstawową różnicą jaką mamy na tym albumie jest inne wyeksponowanie gitary, nigdy wcześniej nie było jej tyle, inny rytm, album brzmi inaczej niż dotychczasowe, więcej jest też klawiszy.
Skrymer po raz kolejny stworzył grafikę, która trafiła na okładkę. Na pierwszy rzut oka wygląda dosyć kiczowato jednak po dłuższym wglądzie dostrzegam jakaś tajemnicę, która nie daje spokoju. Co tak naprawdę przedstawia ta grafika?
- Na początku myśleliśmy o starej baśni. Miało to wyglądać jak książka, teraz bardziej przypomina notes z różnymi zapiskami (śmiech). Tak naprawdę nie wiem co Skrymer chciał przez to wyrazić, musiałbyś jego spytać.
Na początku roku pojawił się w sieci klip do utworu "Solsagan". Gdzie kręciliście ten teledysk? Wyjątkowo ponura sceneria!
Kręciliśmy ten klip w takim małym miasteczku, które jest jakąś godzinę drogi od Helsinek. Taka typowo industrialna dziura.
Reżyserem klipu jest Vasara Films. Jak wam się pracowało?
- Jesteśmy dość zadowoleni. [Ton głosu wyraźnie podkreśla "dość"]. Zawsze może być lepiej lub gorzej. Współpracowało się dobrze. Ale materiał wyszedł nudny. Mogłoby się tam więcej dziać. No, ale to już nagrane. Teraz powstaje nowy klip, myślę, że będzie lepszy.
Zobacz klip do utworu "Solsagan":
Czy wykonujecie na koncertach takie utwory jak "Galgasang" albo "Fornfamnad"? W utworach tych pojawiają się instrumenty smyczkowe, dęte, mandoliny i różne inne. Chyba ciężko oddać klimat tych numerów bez wszystkich tych instrumentów?
- Nie gramy tego typu utworów na żywo. Byłoby fajnie zagrać je z jakiejś specjalnej okazji, ale w normalnych warunkach wymagałoby to dodatkowych kilkunastu osób na scenie... Niewykonalne. Dużo pomaga nam keyboard ze swoimi możliwościami, zastępujemy nim niektóre partie.
Katla (pierwszy wokalista zespołu) powiedział kiedyś, że woli śpiewać w języku szwedzkim, niż w ojczystym, bo jest bardziej "trolowaty". Czy na "Nifelvind" śpiewasz po szwedzku? Dla Polaka te języki są trudne do rozróżnienia. Zgadzasz się z tezą swojego poprzednika?
- Tak, zgadzam się. Według mnie szwedzki pięknie brzmi i lepiej opowiada historie. Nigdy nie nagrywaliśmy po fińsku. Może i rzeczywiście jest bardziej "trolowaty" (śmiech).
Jak doszło do twojej współpracy z zespołem? Pamiętasz pierwszy wspólny występ?
- Dołączyłem w 2006 roku. Mój pierwszy koncert graliśmy w Helsinkach. Chłopaki chcieli zobaczyć jak radzę sobie na scenie, i ogólnie ocenić jak wypadnę. To był fajny, mały koncert. Po nim zaproponowali żebym dołączył do zespołu na okres letnich festiwali, a następnie mianowali mnie pełnoprawnym członkiem zespołu.
Poza Finntroll współpracujesz z zespołami Chthonian, Degenerate, Twilight Moon, Carnaticum. Chciałbym zapytać cię skąd znajdujesz czas na pracę w 5 zespołach i który z nich jest dla ciebie najważniejszy?
- Tak, jest ich minimum pięć (śmiech). Mam szczęście, że pozostałe kapele nie grają tyle co Finntroll, bo inaczej miałbym problem. Aktualnie mój drugi zespół Chthonian pracuje nad drugą płytą. Jutro wybieram się na północ, tam skąd pochodzę, żeby zająć się miksem tego albumu. Zwariowane to trochę, ale daję radę. Finntroll jest oczywiście na pierwszym miejscu.
A gdyby chłopaki poprosili cię, o opuszczenie pozostałych zespołów i skupienie się tylko na Finntroll?
- Myślę, że do tego nie dojdzie. Nie chciałbym być postawiony w takiej sytuacji i myślę, że chłopakom nie przyjdzie to do głowy. Tak czy inaczej Fintroll jest dla mnie priorytetem.
Z waszej strony dowiedziałem się, że ruszacie na podbój Ameryki i Kanady później koncertujecie w Europie. Którego z koncertów nie możesz się wręcz doczekać? Są takie miejsca, które działają na ciebie jak magnes i tam masz szczególna ochotę występować?
- Z jakichś przyczyn Holandia jest takim miejscem, gdzie gra nam się rewelacyjnie. Kiedykolwiek nie przyjeżdżamy, to zawsze czeka na nas tłum fanów i za każdym razem jest świetny koncert, świetna impreza. Jest wiele takich miejsc. W Europie wschodniej są też takie miejsca.
Więcej w magazynie "Hard Rocker".