Reklama

"Coś się zaczyna dziać"

Kraków wreszcie doczekał się interesującego i oryginalnego debiutu - w grudniu 2007 roku do sklepów trafił debiutancki album tria New York Crasnals zatytułowany "Faces And Noises We Can Make". To płyta, z którą każdy fan niebanalnego podejścia do zagadnienia muzyki gitarowej musi się zapoznać. Koniecznie. I zarazem zwiastun, że nawet w konserwatywnym muzycznie Krakowie zaczynają dochodzić do głosu młodzi artyści, których ambicją jest niekoniecznie gra na Juwenaliach i pielęgnowanie tak zwanego "polskiego rocka".

Z perkusistą Michałem Smolickim i basistą Marcinem Białotą rozmawiał Artur Wróblewski.

Powiedzcie mi jaki był pomysł na ten album? Z jednej strony widać dbałość o melodię, z drugiej ciągnie was w stronę improwizacji i hałaśliwych eksperymentów...

Michał Smolicki: Ta płyta jest trochę inna od naszych dotychczasowych dokonań, na których bardziej zależało nam na strukturze piosenki. Z czasem zaczęliśmy się rozwijać muzycznie, zyskaliśmy nowe umiejętności, dzięki którym możemy zagrać coś, co kiedyś było dla nas za trudne. A że słuchamy muzyki post-rockowej, konceptualnej, dlatego poszliśmy w tym kierunku. Rezygnujemy z tradycyjnej formy piosenki: zwrotka-refren-zwrotka-refren. Szukamy czegoś w aranżacjach, poszukujemy napięcia, zestawiamy kontrasty. Tak powstał materiał na "Faces And Noises We Can Make". Ale melodia jest dla nas zawsze ważna i ona musi się przynajmniej w jakimś fragmencie pojawić.

Reklama

Marcin Białota: Generalnie jesteśmy przeciwni jakimkolwiek schematom w muzyce. Myślę, że to nam się wzięło od Franka Zappy. Taka zabawa formą. To też charakteryzuje nasza muzykę. Wszystkie utwory powstały w trakcie prób, także to jest wymieszanie koncepcji wszystkich trzech członków zespołu. Jacek przynosi jakiś pomysł, my dobudowujemy resztę i zmiana formy wynika także z tego, że każdy z nas ciągnie w inną stronę, mimo wszystko. To znaczy słuchamy podobnej muzyki, ale każdego z nas ciągnie też w inne strony. My na przykład wiemy, który fragment, choćby kilkunastosekundowy, jest przemycony przeze mnie, a który jest przez Michała czy Jacka [Smolickiego, gitarzysty i wokalisty zespołu - przyp. AW]. Jacek ma generalnie tendencje do tego, by łamać melodie. Moim pomysłem była na przykład końcówka utworu "Radiot", gdzie jest punkowy fragment. To mi się udało przemycić, ale chłopcy chcieli, by trwało to jak najkrócej (śmiech). Zatem nasza muzyka to wynik ścierania się wzajemnych wizji, wypadkowa kompromisów.

Rozumiem Michał, że nie masz szans na perkusyjne sola (śmiech)?

Michał Smolicki: (śmiech) Na pewno by były, tylko że solo perkusyjne kojarzy mi się z pewną improwizacją. A materiał na ten album mieliśmy w ten sposób zaaranżowany, a że mieliśmy mało czasu w studio, to utwory musiały zostać tak właśnie nagrane. Na improwizacje pozwalamy sobie na koncertach.

Wspomnieliście, że przez te lata rozwinęliście się muzycznie. Chodziło wam o zdolności instrumentalne czy kompozytorskie i produkcyjne?

Michał Smolicki: Na pewno rozwinęliśmy się instrumentalnie. Każdy z nas rozwinął się jako muzyk. Ja przed nagraniem tej płyty przez rok brałem lekcje gry na perkusji, by w tej materii pójść do przodu. Jak by nie patrzeć, to co robiliśmy do tej pory było dość prostym graniem. A zależało mi, by moja perkusja wnosiła do tej muzyki coś więcej. Każdy z nas zresztą zrobił krok do przodu. Rozwinęliśmy się także po względem tego, co słuchamy i tego, co chcemy grać. Bardziej nam się w głowach poukładało.

Marcin Białota: Pewne rzeczy się nam już znudziły. Bo graliśmy już zwykłe piosenki na EP-ce "Crack Off City". To były utwory, które miały podobną konstrukcję. A na "Faces And Noises We Can Make" refren jest tylko raz zaśpiewany. Tak wygląda nasza droga rozwoju. Graliśmy utwory piosenkowe, teraz chcemy robić coś nowego. Nie zamierzamy się powtarzać.

Następnym krokiem wydaje się być album wypełniony improwizacjami...

Michał Smolicki: Powoli zbieramy pomysły na następny album. Naszym celem jest zaskakiwać za każdym razem nie tylko słuchaczy, ale też siebie. Dlatego trudno nam powiedzieć, czy następny album będzie jeszcze bardziej pokombinowana, czy będzie powrotem powrotem do prostego grania. Na pewno będzie inna.

Marcin Białota: Nie chcemy się powtarzać i takim przykładem dla nas jest zespół Radiohead, który za każdym razem zaskakuje. Przykład to ostatnia płyta "In Rainbows", która jest powrotem do bardzo prostej formy i rytmiczno-melodycznej struktury piosenek.

Radiohead zaskoczyli teraz raczej formą wydania płyty...

Michał Smolicki: Mogli sobie na to pozwolić. Debiutujące zespoły raczej na taki krok nie mogą się zdecydować, bo jednak promocja płyty jest bardzo ważna.

Marcin Białota: Taki zespół jak Radiohead nie musi się przejmować liczbą ściągnięć, bo na pewno wszyscy ci, którzy kupili poprzedni album, także posłuchali tego. Nie wydaje mi się, żeby liczba ich fanów się zmniejszyła.

Na swojej stronie myspace'owej wyliczacie licznych artystów, którzy inspirują New York Crasnals. Czy mają oni jakiś wspólny mianownik czy raczej chodzi wam o różnorodność?

Michał Smolicki: W każdym z tych zespołów znajdujemy oryginalność i to jest dla nas najważniejsze. Mają to coś, co się wybija ponad masę innych zespołów i czyni tych artystów bardzo charakterystycznymi. Joy Division to wiadomo - od samego początku szokowali prostotą, melodyką i surowością brzmienia. To jest dla nas bardzo ważne i zawsze nam się podobało. Dla mnie na przykład ważnym zespołem jest Sonic Youth, choć reszta czasami się krzywi (śmiech). A Jacek szczególnie.

Marcin Białota: Jak widać, w naszym zespole jest otwartość na każdą muzykę. Nawet na elektronikę czy formy ambientu. Każdy ma swoje "ciągoty", a liczba zespołów które wszyscy lubimy to jest jądro. Są także ci pozostali wykonawcy, którzy rozchodzą się jak promienie innych dźwięków, które niekoniecznie muszą nam wszystkim odpowiadać.

Michał Smolicki: Tutaj rozmawiamy o znanych zespołach, ale my znajdujemy wiele ciekawej muzyki tworzonej przez mniejsze kapele, które czasami wpadają do Polski albo trafiają do nas poprzez znajomych. Przykłady to Ulan Bator, Karate czy Medications robią na nas spore wrażenie i bez wątpienia są inspiracją.

W wywiadach często jesteście pytani o Kraków. Postawię tak problem: jeżeli w jednym zdaniu pojawia się nazwa naszego miasta i słowo "muzyka", to przeciętnym fanom na myśl przychodzi Maciej Maleńczuk, Świetliki czy Grzegorz Turnau. Co się dzieje z młodymi krakowskimi zespołami?

Michał Smolicki: To może być ten problem, że w Krakowie jest duża tradycja takiego klasycznego grania, poetycko-gitarowego. I to absorbuje znaczną część słuchaczy. Natomiast druga część to są całe rzesz studentów, którzy szukają imprezowych klimatów. Nie chcę powiedzieć banalnych, ale raczej juwenaliowo-zabawowych. Oczywiście jest jakaś scena, którą próbowaliśmy skonsolidować z kolegami z zespołu Citizen Woman There, przy udziale Kawiarni Naukowej i Centrum Sztuki Solvay jako "Small Solve Scene". Te imprezy miały konsolidować scenę i ściągać na koncerty zespoły z całej Polski. Jednak to się nie przyjęło, nad czym ubolewamy, ale nie rozkładamy rąk. Myślę, że kiedyś jeszcze wrócimy do tego pomysłu.

Ale generalnie coś się zaczyna dziać. Jest coraz więcej ludzi na koncertach i wraca nadzieja, że w Polsce muzyka na żywo wreszcie zaistnieje.

Marcin Białota: Według mnie więcej dał internet, niż próby konsolidowania środowiska własnymi siłami. Bo nasze środowisko to są nasi przyjaciele ze strony My Space, a nie zespoły z różnych części Polski. Wszystko obraca się wokół internetu.

A co z Offensywą?

Michał Smolicki: Piotr Stelmach i Trójka robią bardzo dobrą robotę. W audycjach pokazują coś, czego nikt inny nie pokazuje, bo jest trudniejsze niż typowe radiowe piosenki. Dzięki temu wielu wykonawców zyskało nowych fanów, a w konsekwencji możliwość wydania płyty.

To jakie są największe trudności strojące przed debiutującym zespołem? Wydaliście płytę dla Kuka Records, labelu niezależnego. Pukaliście do majorsów czy z założenia odpuściliście sobie duże wytwórnie?.

Michał Smolicki: Odpuściliśmy sobie na starcie. Od początku chcieliśmy wydać materiał w małej wytwórni. Problem był z promocją płyty, ponieważ nie jesteśmy teraz w komplecie i nie wchodzi w grę żadna większa trasa koncertowa. Na szczęście dogadaliśmy się z Kuka Records, która robi świetną robotę promocyjną, bo ta płyta pojawia się wszędzie.

Marcin Białota: Nie zamierzamy zrobić fortuny na tej płycie (śmiech). Nie ma tu żadnego celu zarobkowego, nagraliśmy ją własnym kosztem.

Michał Smolicki: To się nazywa indie rock (śmiech).

To już wiem dlaczego trafiliście na "Offensywę" (śmiech).

Marcin Białota: Jedyne, co może nam się zwrócić w przyszłości to jakieś pieniądze na nagranie kolejnej płyty. Wydaje mi się, że w ten sposób funkcjonuje większość zespołów w Polsce. Nie żyją z muzyki, chodzą do pracy. To nie tak, że ktoś kupując nasza płytę jednocześnie kupuje nam nowy samochód (śmiech). Oczywiście żartuję, ale chodzi mi o to, że ja kupując płytę niezależnego polskiego zespołu, daję mu środki na nagranie następnej płyty i kontynuowanie działalności. Jeszcze dodam a propos kupowania płyt. Pamiętam, że nasza płyta ukazała się w poniedziałek, a już w środę można było ją ściągnąć...

Michał Smolicki: Dodam jeszcze, że Kuka Records była nam najbliższa ideowo. Oni wydają gitarową muzykę w klimatach Joy Division. W ogóle zadebiutowali składanką "Warszawa: Tribute To Joy Division" na której zresztą się znaleźliśmy. Z tego również powodu było nam bardzo miło wydać u nich płytę.

Jeżeli już wywołaliście ten temat, to powiedzcie mi co robicie poza grą w zespole?

Michał Smolicki: Pokończyliśmy studia, choć Jacek kontynuuje edukację zagranicą na Akademii Sztuk Pięknych w Sztokholmie. Ja w tej chwili pracuję w architektoniczno-budowlanym biurze projektowym.

Marcin Białota: A ja buduję portal. Jestem redaktorem zajmującym się stroną o Krakowie.

Mamy początek roku. Czy czekacie na jakieś płyty, które maja się ukazać w 2008 r.?

Michał Smolicki: Nawet za bardzo się nie orientują, kto ma wydać album w tym roku...

Marcin Białota: Gunsi (śmiech).

Michał Smolicki: (śmiech) Czekam na nowy album moich ulubionych And You Will Know Us By The Trail Of Dead, chociaż trochę się boję... Bardziej ten rok planuję pod względem koncertów. Jest kilku wykonawców, których bardzo chciałbym zobaczyć w nadchodzących miesiącach. Na przykład Modest Mouse, który jest jednym z najważniejszych dla mnie zespołów. W ogóle chciałbym zobaczyć jak najwięcej dobrych występów, na które niestety trzeba jeździć do Europy Zachodniej. Ewentualnie ciekawe zespoły można zobaczyć na naszych festiwalach, które można znowuż policzyć na placach jednej ręki.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: muzyka | Radiohead | Kraków | piosenki | utwory | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy