"Chyba jestem pracoholikiem"

Od czasu, kiedy Reni Jusis była dziewczynką z dziwną fryzurą, śpiewającą "Zakręconą", upłynęło sporo wody w Wiśle. Na kolejnych płytach: "Era renifera" (1999), "Elekternika" (2001) i wydanej w 2003 roku "Trans misji", słychać wyraźną ewolucję artystyczną, jaką wokalistka przeszła przez ostatnie kilka lat. Kiedyś zakochana w soulu i r'n'b, zwróciła się wyraźnie ku brzmieniom klubowym, a nawet dyskotekowym. O tym, z czego wzięła się taka metamorfoza, o nagrywaniu nowej płyty, o Kayah i marzeniach, Rani Jusis opowiedziała Tomaszowi Kasprzykowi (RMF FM).

article cover
INTERIA.PL

Gdzie byłaś, jak cię nie było?

A tak snułam się od klubu do klubu, a w przerwach siedziałam w studiu. Oczywiście proporcje były trochę inne. Ostatnie 12 miesięcy spędziłam głównie w domu i w studio - ostatnio mój dom się zamienił w studio nagraniowe. Miałam taki dziwny pomysł, żeby aranżacje do nowej płyty były trochę bardziej rozbudowane i przestrzenne, i nie wyrobiłam się w 4, 5 miesiącach (a takie były moje założenia) i wszystko skończyło się na 12 miesiącach takiej delikatnej alienacji, bo trudno było mnie w tym czasie gdziekolwiek spotkać.

Długo kazałaś na siebie czekać - nie za długo?

Nie, myślę że moja publiczność jest do tego przyzwyczajona. Wszystkie płyty wydaję w takim cyklu dwu-, dwuipółletnim. Myślę, że to jest jedyna szansa, żeby to, co robię, robić uczciwie. Nie zwykłam nagrywać zawsze tego samego i odcinać kuponów od mojej pierwszej, udanej produkcji. Pokazuję światu to, czym chcę się podzielić, dopiero w momencie, gdy jestem z tego absolutnie zadowolona. Z drugiej strony nigdy nie mam dosyć i chętnie nagrywałabym płyty z pięć lat, bo codziennie można coś zmieniać lub dokładać, ale po tych 12 miesiącach byłam gotowa, żeby to pokazać.

Porzuciłaś r'n'b i soul na rzecz muzyki klubowej. Dlaczego?

Moim zdaniem jest bardzo niedaleko od jazzu do hip hopu, od hip hopu do r'n'b, od r'n'b do house'u, a od house'u do elektro. To wszystko dzisiaj tak sprytnie się miesza, że nie jest to chyba jakaś diametralna zmiana. Nie ukrywam, że od jakichś trzech lub czterech lat bardziej interesuje mnie to, co się dzieje na Starym Kontynencie, niż w Stanach.

Nie masz wrażenia, że dopiero ta płyta powinna nazywać się "Elektrenika"?

Tak. (śmiech) Myślę, że bardzo dobrze to określiłeś. Prawdopodobnie następna będzie się nazywała "Trans Misja" i będzie już absolutnie transowa. To prawda, że tytuły czasem wyprzedzają to, co masz szansę zaprezentować. Już dziś myślami jestem przy następnej płycie, a marzę o płycie koncertowej, bo tak naprawdę to koncerty są moją najlepszą wizytówką. Płytę studyjną traktuję tylko jako wstęp i inspirację do koncertów. "Trans Misja" to moje wprowadzanie publiczności w trans. Mam nadzieję, że tak samo będzie na koncertach. Myślę, żeby to wszystko utrwalić i choć trochę przybliżyć tę dynamikę i ekspresję koncertów, a które czasami trudno jest zwerbalizować w studio.


Jesteś tytanem pracy - masz czas na odpoczynek?

Moi najbliżsi mówią, że mam, ja uważam, że nie mam. Nigdy nie umiem sama podjąć decyzji o wybraniu się na wakacje, dlatego liczę na moich znajomych, na moją rodzinę, że jak zwykle kupią mi bilet i powiedzą: "Przepraszamy, ale jutro odlatujesz.". (śmiech) Bez ich pomocy odlatywałabym tylko w moim studio. Kiedy się już znajdę na wakacjach, zdaję sobie sprawę, że jest to niezwykle ważne, aby raz na jakiś czas doładować swoje akumulatory, ale podjąć taką decyzję... Chyba jestem pracoholikiem, teraz zdałam sobie z tego sprawę, muszę się zapisać do Anonimowych Pracoholików.

Co byś zrobiła, gdyby zabrakło prądu?

Tak ostatnio się stało w moim ukochanym mieście, w Nowym Jorku - nie było tam prądu przez ponad 24 godziny. Mam parę baterii w domu, parę rzeczy udałoby się jakoś podtrzymać. Ale nie wyobrażam sobie tego, ja bez prądu chyba nie mogłabym po prostu żyć. Pewnie zaczęłabym czytać więcej książek... No dobrze, pewnie kupiłabym gitarę i zaczęła pisać akustyczne piosenki.

Jakie?

No, powiedzmy totalnie różniące się od tego, co dzisiaj robię. Albo starałabym się używać gitary tak, jak to robi mój gitarzysta Michał Chęś, czyli grać tak, żeby nikt nie widział, że to jest gitara. On używa jej w sposób kosmiczny i zupełnie niekonwencjonalny.

Jest coś, co cię wyprowadza z równowagi?

Bardzo wiele rzeczy. Nie oglądam telewizji i czuję się dużo zdrowsza, odkąd porzuciłam ten wstydliwy nałóg. Ostatnio jedyne kanały, przy których mogłam się zrelaksować, a tego tak naprawdę oczekuję od telewizji, to Discovery i National Geographic. Ale po obejrzeniu seriali o wszystkich zwierzętach świata postanowiłam, że na tym zakończę swoją przygodę z telewizją i radzę wszystkim zrobić to samo. Dobrą okazją do takiej próby są wakacje, wtedy łatwiej nam to przychodzi. Obyśmy tylko nie dali się zwieść szarej jesieni i nie wrócili do tego nałogu. Ostatnio słyszałam, jak siedmioletnia dziewczynka powiedziała do swojego taty: "Wyłącz to głupie pudło i chodź mnie przytul". Tak, to jest moja dewiza.


A czym można ci zaimponować?

Myślę, że jestem odporna na błyskotliwe komentarze, nigdy się nie nauczyłam przyjmować komplementów. Można na mnie zrobić wrażenie chyba opanowaniem i dystansem do świata, tym, że nie przejmujesz się tak naprawdę, co wszyscy myślą o tobie, masz tak głębokie poczucie własnej wartości, że jesteś sobą.

Czyli nie warto mówić, że widziałem cię wczoraj w telewizji...

Nie znoszę gloryfikowania osób z telewizji i uważam to za bardzo niekomfortowe. Ostatnio miałam okazję uczestniczyć w urodzinach, gdzie były cztery osoby, które mnie nie znały. Wróciły niedawno ze studiów za granicą i naprawdę nic o mnie nie wiedziały. To była wielka satysfakcja przez cały wieczór zabiegać o ich uwagę i o ich sympatię. Kiedy to mi się udało, czułam się wreszcie spełniona, bo to było zasłużone.

Masz kaprysy?

Mam. Wczoraj miałam kaprys na lody i udałam się w Krakowie na ulicę Starowiślną. Zakupiłam pięć gałek lodów bakaliowych i byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie.

A inne?

Wiesz, kaprysy ma chyba człowiek, kiedy się nudzi. A jak się nie nudzi, to nie ma czasu na kaprysy, więc musiałabym się najpierw trochę ponudzić, abym mogła szerzej odpowiedzieć na to pytanie.

Miałem na myśli twoją kobiecość.

Nie jestem do końca pewna. (śmiech) Ja jestem chyba kobietą w spodniach.

Agnieszka Chylińska powiedziała mi kiedyś, że kiedy przychodzi do domu, to zakłada kapcie i ogląda ligę angielską. Co ty robisz, gdy wracasz do domu?

Ja mam zwyczaj chodzenia po domu w japonkach i oglądania koszykówki, jeśli już mowa o sporcie. Ale ja w domu pracuję, żyję, prawie się z niego nie ruszam. Jeśli to robię, to tylko za namową przyjaciół. Wybieramy się wtedy do najgłośniejszych miejsc, jakie możemy znaleźć. Jeśli mam chwilę dla siebie, to staram się skupić i wtedy jest zakaz włączania muzyki.

Są takie chwile, kiedy muszę od niej po prostu odpocząć. Moja mama ma mi to za złe, bo kiedy ją odwiedzam, bez przerwy słucha radia. Kiedy natychmiast je wyłączam, jest zdziwiona, bo wtedy ja - muzyk z wykształcenia - daję jej znać, że jestem zagorzałym przeciwnikiem muzyki i hałasu. Ale ja tęsknię za Mielnem, za tą przestrzenią, za ciszą i bardzo mi brakuje takich chwil, kiedy można się skupić i myśleć nie tylko o obowiązkach, ale również o niebieskich migdałach.


Jesteś wymagająca wobec innych - a wobec siebie?

Jak najbardziej. Bardzo szanuję osoby, z którymi pracuję i starannie sobie dobieram przyjaciół. Jeśli mam odwagę od nich czegokolwiek wymagać, to tylko za cenę tego, że chcę im to samo dawać.

Piszesz i komponujesz sama - nie ufasz innym?

Ufam. Jest wiele piosenek, pod którymi chciałabym się za wszelką cenę podpisać...

"Dreadlock Holiday" i "Byłaś serca biciem".

Jest wiele takich piosenek, np. z płyty Kayah, "Kamień" - chętnie bym odkupiła od niej prawa (śmiech). Uwielbiam teksty Staszka Sojki, myślę, że z jego ust nigdy nie padło fałszywe słowo, ani fałszywa nuta. Jest też taki młody facet, który nazywa się Fisz - jego teksty również przemawiają do mnie bezbłędnie i też w jakiś sposób chciałabym się pod nimi podpisać. Jest to więc pewnie kwestia przypadku i spotkania właściwych osób we właściwym momencie. Absolutnie nie przekreślam jakiejś współpracy, tylko chyba niezbyt uważnie się rozglądałam.

Ale to jest kolejna płyta, na której nie dopuszczasz nikogo do współpracy.

Myślę, że nie czuję takiej potrzeby, aby chodzić i się prosić o coś. Jeśli ktoś przychodzi i mówi mi: "Mam pomysł na scenografię do twojego klipu", bardzo chętnie z tego skorzystam. Ale jeśli takiej osoby nie będzie, wierz mi, będę pierwszą, która zakasa rękawy i zacznie malować ściany.

Jak to wygląda w twoich sprawach sercowych? Też dyrygujesz?

Ach, widzisz... Uważa się, że osoby, które na zewnątrz wyglądają na władcze, albo nie daj Boże są spod znaku barana, spod którego ja jestem, chcą dyrygować wszystkimi dookoła. W pracy staram się ustalić bardzo jasne reguły gry, czyli linię, do której mogą się posunąć chłopcy grający ze mną. W życiu chyba jednak jest tak, że szukam kogoś, kto mną podyryguje. Na scenie jesteśmy czasami demonami seksu i wampami energetycznymi, a w domu potrzebujemy tak naprawdę czegoś zupełnie innego. A w ogóle, to ja już znalazłam i nie będę nikogo szukać.


Czyli masz czas na miłość.

Coco Chanel powiedziała kiedyś, że w ogóle na nic nie ma czasu, ponieważ życie dzieli pomiędzy pracę i miłość. Staram się zachowywać równe proporcje, ale nie mogę się pochwalić, że mi się udaje.

W trakcie twojej klubowej trasy koncertowej fonia ma być podobno połączona z wizją.

Tak, bardzo mi na tym zależy. Za bardzo szanują swoją publiczność, żeby sprzedawać jej nowy koncert w oprawie sprzed dwóch lat. Dlatego postaram się, żeby wszystko było nowe. Wizualizacja to jest chyba jakaś moja nowa miłość. Niezmiernie cenię artystów wideo. Myślę, że jest to równie ciekawa dziedzina sztuki, jak moda czy muzyka. Gdybym mogła się poszczycić takimi wizualizacjami na miarę nowego stulecia, będę bardzo dumna.

Kto będzie robił te wizualizacje?

W tej chwili prowadzimy rozmowy z młodymi osobami z Warszawy i z Łodzi - myślę, że niedługo na pewno dojdzie do naszej współpracy. Co najciekawsze, zabierają się za to coraz młodsze osoby. Wczoraj rozmawiając z koleżanką, dowiedziałam się, że jej 15-letni syn już robi całkiem niezłe produkcje house'owe. Myślę, że za chwilę to już w ogóle będziemy pracować z dziećmi. Uwielbiam młode osoby za to, że są naiwne i bezczelne - w sobie też chcę to jak najdłużej i za wszelką cenę zatrzymać.

Jest coś, co cię irytuje w - nazwijmy to szumnie - polskim show-biznesie?

Wiesz, ja czasami słusznie określana jestem mianem outsiderki. Źle się czuję w towarzystwie bardzo popowych grup, źle się czuję w undergroundzie. Myślę, że szukam swojego miejsca, dlatego też trudno mnie spotkać na jakichś hucznych bankietach i zobaczyć, jak się tam fantastycznie bawię. Otaczam się starannie dobranymi przyjaciółmi, ponieważ oczekuję od nich pewnej dyskrecji, oddania i wszystkich nas łączy pasja dla pracy, głód życia. Myślę, że nie o to chodzi osobom, które świetnie się czują w show-biznesie.

Nie wiem, czy mnie to oceniać, ale mam nadzieję, że na moich płytach słychać, że nie robię tego dla pieniędzy i że dla mnie najważniejsze jest wypowiadanie się na tych płytach. Mam menedżera, niech on się zajmuje technicznymi sprawami, a ja wolę zostać artystką.


Ale ty wiesz, czego chcesz?

Myślę, że przy każdej płycie staram się postawić sobie jakieś cele i konsekwentnie do nich dążyć. Chcę być osobą, która może się poszczycić jakimiś własnymi pomysłami i modlę się, żeby nie obudzić się któregoś dnia rano i nie powiedzieć: "Mam pustą głowę". To byłby dla mnie koniec świata, jeśli mogę sobie go wyobrazić.

Parę lat temu wydałaś singla "Graj więcej", którym uderzyłaś mocno w ego prezenterów. A tu teraz zaczynasz grać muzykę, mówiąc wprost, disco.

Wynika to z prostej przyczyny: to mnie dzisiaj najbardziej kręci i na tym punkcie jestem zakręcona. Myślę, że i soul i r'n'b i house mogą być komercyjne albo bardzo trudne. Ja nie chcę nikogo oszukiwać i trzymać się czegoś na siłę. Styl muzyczny nie jest celem samym w sobie. To jest tylko forma i środek wyrazu.

Nie masz obaw, że ludzie, którzy ufali ci jako wokalistce r'n'b, mogą ci mieć to za złe?

Nie, myślę, że przeszłam transformację już dwa lata temu, przy "Elektrenice". Publiczność, która obecna była na tamtej trasie i ci, którzy mieli ochotę nabyć tę płytę, zdali sobie sprawę, że to jest jakaś moja nowa droga i przy mnie zostali - to są ci wierni fani. Myślę, że szeroka publiczność, która mnie znała z "Zakręconej", niekoniecznie posiadała moją płytę i tylko gdzieś tam przemykałam w ich wyobraźni. Te osoby, które mają ochotę wejść na moją stronę, czy mailować ze mną, dokładnie wiedzą, co się dzieje i dorastają razem ze mną. Myślę, że to chodzi o kwestię dojrzałości.

Jestem daleki od porównań, ale nie masz wrażenia, że wystartowałyście równo z Kayah?

Słuchaj, to jest jakiś przypadek. Ja wystartowałam jesienią, bo się po prostu nie wyrobiłam wiosną. Nie prosiła mnie o to wytwórnia, pewnie wszyscy byliby zadowoleni, gdybym tę płytę wcześniej oddała. To samo się przytrafiło Kayah - wiem to, bo spotkałyśmy się na moich urodzinach. Po prostu nie mogła dokończyć wcześniej tekstów. Niektórzy myślą, że jest tu jakiś konflikt. My raczej się szanujemy, przyjaźnimy, myślę, że nie będziemy ze sobą jakoś agresywnie konkurować.

Cieszę się, że będę ją spotykała przy okazji promocji w mediach, na pewno będzie okazja, żeby pogadać i o naszym życiu prywatnym i o naszych produkcjach. Ja chętnie kupię płytę Kayah. To jest okazja może nie do tego, żeby nas porównywać, ale żeby więcej mówić o nas w kontekście tego, co ciekawego dzieje się na rynku i jaki wybór ma publiczność.


Gdybyś mogła cofnąć czas, co byś zmieniła?

Zostałabym ogrodnikiem. (śmiech)

Kontynuuj, bardzo ciekawe!

Oj, jest tyle rzeczy, na które nie mam czasu i które mnie pasjonują. Myślę, że to jest u mnie taka tradycja rodzinna - mój ojciec jest z wykształcenia leśnikiem, mój wujek miał okazję doglądać wielki ogród w Wiedniu i tak sobie myślę, że to jest to, co by mnie najbardziej w życiu relaksowało, ale ponieważ nie umiem żyć bez muzyki, pewnie nigdy do tego nie dojdzie.

Druga moja pasja to kino. W tym tygodniu byłam już w kinie trzy razy. Staram się też nadrabiać zaległości, bo nie ukrywam, że trochę zdziczałam w studio. Rzadko chodziłam do fryzjera, rzadko pokazywałam się znajomym, więc teraz nadrabiam wszystkie zaległości. Ogólnie chcę robić muzykę, choć marzę, aby na starość mieć własny ogród, albo jeszcze lepiej oranżerię.

A jak chodzisz do kina, to wolisz komedie romantyczne czy może kolejne mutacje "Terminatora"?

Oczywiście, że wolę "Terminatora"! Po co mam chodzić na komedie romantyczne, skoro one nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Mam się okłamywać, że kiedyś przyjedzie po mnie jakiś książę na białym koniu? W naszym busie, którym jeździmy w trasę, oprócz tego, że oglądamy dużo filmów z Angeliną Jolie i rzadziej Schwarzeneggerem, mamy też komedie romantyczne, ale nie na moje żądanie. Jestem bardzo zdziwiona, że mężczyźni chyba jeszcze częściej niż dziewczyny wolą oglądać takie ckliwe historie. Być może chodzi o to, że gdy masz złamane serce, dotyka cię wszystko, co dotyczy miłości i jakoś próbujesz się pocieszać. Nie ma to jak dobry film science-fiction, bo przenieść się w inną rzeczywistość to jest chyba to, co najbardziej lubię. Myślę, że podświadomie staram się cały czas uciekać od rzeczywistego świata.

Twardo stąpasz po ziemi, ale jednocześnie jesteś ciepłą kobietą i romantyczką. Jak się objawia twój romantyzm?

To jest chyba coś, czego chcę strzec, bo na pewno mam alter ego, które można zobaczyć na scenie. Tam jestem bardzo zdecydowana, a to, jaka jestem naprawdę, to mój ostatni bastion prywatności. Dlatego tak nie do końca chcę to ujawniać. Nie mam ochoty się przyznawać, ile łyżeczek słodzę i w jakim kolorze jest moja piżama. W ogóle proszę z daleka od mojej sypialni i domu. Myślę, że mimo tego zorganizowania, którym mogę się poszczycić, w gruncie rzeczy jestem okropną romantyczką i wierzę w różne niestworzone rzeczy.


Ja nie pytam o twoją sypialnię, ale na przykład o to, czy będąc w Mielnie lubisz położyć się na piasku i popatrzeć w gwiazdy.

Tak, szczególnie po sezonie, bo wtedy plaża jest tylko moja.

I co widzisz?

Widzę Oriona, widzę Wielki i Mały Wóz. Trochę się w dzieciństwie naczytałam i lubię szukać tych gwiazd, ale powietrze, jakim tam się oddycha i cisza, którą zakłócają tylko fale, to jest doświadczenie jedyne w swoim rodzaju. Noce w Mielnie na plaży to jest to, za czym tęsknię - i to jest temat na piosenkę.

O czym marzy Reni Jusis?

O tym, żeby nie obudzić się nigdy bez pomysłów, aby w moim zespole było tak, jak jest teraz. Gdy się spotykamy, błyszczą nam oczy i jadąc na koncert czujemy się podnieceni i mamy sobie tyle do opowiedzenia - nie tylko o naszym życiu, ale też o tym, co się stanie, jak ewoluują nasze utwory, jak się zmieniają, czy ktokolwiek je jeszcze pozna i czym mamy prawo tak je zmieniać.

Mam też parę kobiecych marzeń, ale tak naprawdę są to tylko marzenia, bo nie jestem gotowa, aby je spełnić. Daję sobie jeszcze czas i chyba jestem tym pokoleniem, które strasznie się rozkręca pracując, więc trochę nie mam czasu na snucie planów osobistych, ale z drugiej strony lubię się zdać na przypadek i po prostu zobaczyć, co się będzie działo. Takie spontaniczne zachowania i niespodzianki to jest to, co się potem najlepiej wspomina.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas