Reklama

"Chcę być wiarygodny"

Sebastian Makowski swą przygodę z muzyką rozpoczął jakieś pięć lat temu. Najpierw grywał na ulicach Trójmiasta, a potem wraz z zespołem Figa odnosił sukcesy na festiwalu "Katar" w Toruniu oraz na "Famie". W nagrodę otrzymał szansę zarejestrowania materiału w studio nagrań. Dzięki temu pod czujnym okiem Wojciecha Waglewskiego powstał album "Atomowy łabędź". Z tej okazji z Sebastianem rozmawiał Konrad Sikora.

Z tego co wiem, zanim zacząłeś zajmować się muzyką, uprawiałeś sport. Dlaczego ostatecznie porzuciłeś judo?

To są tak dawne czasy, że szczerze mówiąc nie warto do tego powracać. Choć mogę się nawet pochwalić, że byłem nieoficjalnym mistrzem Polski. Potem przyszły jednak kontuzje i sport się skończył. Z tego okresu jednak pozostało mi dbanie o kondycję, do dzisiaj staram się trzymać formę.

Jak to się stało, że chwyciłeś za gitarę?

W sumie to jestem domorosłym grajkiem, nie skończyłem żadnych szkół muzycznych. Pierwszą gitarę kupiła moja siostra, a ja zacząłem brzdąkać, gdy miałem 12 lat. Jednak na poważnie za granie zabrałem się jakieś pięć lat temu. Wtedy grałem na ulicach, jeździłem do Gdańska, Sopotu, a latem czasami do Torunia, bo w Bydgoszczy, gdzie mieszkam, nie ma fajnego miejsca na granie uliczne. Ludzie zaczęli reagować bardzo pozytywnie na to, co robię i cztery lata temu zacząłem się zastanawiać nad założeniem zespołu. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Figa, bo tak nazywał się ten zespół, powstała po tym, jak spotkałem się z Ireneuszem Zarębą, naszym obecnym perkusistą. Graliśmy razem w pubie "Kino". Potem doszedł basista, drugi gitarzysta, jeszcze jeden gitarzysta i tak powstał zespół. To jedyna grupa, którą miałem przed obecnym projektem.

Reklama

Kiedyś powiedziałeś, że nigdy nie będziesz grał coverów. Dlaczego?

Bo uważam, że to do niczego nie prowadzi. Ludzie, którzy chcą grać do kotleta cudze utwory, nigdzie nie zajdą. Ja uparłem się przy tym, żeby grać tylko swoje kompozycje i dzisiaj mogę powiedzieć, że wyszło mi to na dobre. Jestem o wiele dalej, aniżeli wielu ludzi, z którymi kiedyś się spotykałem, a którzy widzieli granie właśnie w ten sposób, że należy odtwarzać czyjąś muzykę. Nie podchodziłem do muzyki jak do sposobu na zarobienie pieniędzy. Mam inne źródło dochodów i chcę, żeby muzyka była tylko moją pasją. Odczuwam dużą satysfakcję z tego powodu, że poszedłem tą drogą, bo jak widać, jest to bardzo dobra droga.

Z Figą miałeś jakby dwa wcielenia - najpierw graliście ostro, a potem przestawiliście się na granie akustyczne. Skąd taka zmiana?

W marcu 1999 roku pojechaliśmy do Torunia na festiwal "Katar”. Chciałem wtedy przede wszystkim zobaczyć, co i jak grają inni, no i przede wszystkim, jak my wypadamy na ich tle. Graliśmy wtedy dość ostrego rocka - okolice grunge'u. Skończyło się na wyróżnieniu. Dla mnie był to jednak sygnał, że chyba nie tędy droga, że wszystkie te zespoły, w tym i my, grają podobną muzykę i że trzeba coś zmienić. Niedługo później odbyła się druga edycja tego festiwalu, podzielona na dwie części: rockową i balladową. Postanowiłem, że spróbuję swych sił w obu odsłonach. Znalazłem sobie drugiego gitarzystę, który grał na akustyku, wzięliśmy kongistę i basistę. Okazało się, że brzmienie akustyczne jest bardziej oryginalne i o wiele lepiej się w nim czujemy. Wystarczyło tylko przekładać na instrumenty akustyczne nasze rockowe pomysły. Dostaliśmy wyróżnienie, a kilka miesięcy później zaproszenie na "Famę". Tam trafiliśmy na warsztaty z Wojtkiem Waglewskim i braćmi Pospieszalskimi, a potem na przegląd i koncert w amfiteatrze. Dostaliśmy jedno z wyróżnień, co oznaczało możliwość nagrania materiału demo. Później zagraliśmy koncert na festiwalu Yach Film i dostaliśmy szansę spróbowania swych sił w studiu nagraniowym. W kwietniu zeszłego roku zaczęliśmy nagrywać nasz debiutancki album, którego producentem został Wojtek Waglewski.

Dlaczego właśnie on został producentem?

Tak zadecydowała wytwórnia. Jako że jest to nasza debiutancka płyta, pojawiły się wątpliwości, czy damy sobie radę z tym wszystkim, czy nie spalimy się już na starcie. Wojtek miał być tą gwarancją, że wszystko pójdzie tak jak trzeba.

Nie bałeś się jego zbyt dużej ingerencji w to, co będziecie chcieli zrobić?

Bałem się. Nie chciałem, abyśmy stali się drugim Voo Voo. Choć oczywiście zdarzało nam się w niektórych kwestiach nie zgadzać, uważam, że efekt tej współpracy jest bardzo dobry. Udało nam się razem stworzyć całkiem dobrze brzmiący materiał.

Powiedziałeś, że jest to ‘wasza’ debiutancka płyta, a przecież firmujesz ją tylko własnym nazwiskiem.

Tak, firmuję tę płytę swoim imieniem i nazwiskiem, bo jestem autorem zarówno tekstów, jak i muzyki, ale z drugiej strony bardzo lubię ducha grupy i wiadomo, że bez niej to nie byłoby to. "Atomowy łabędź" nie jest więc tak na prawdę projektem solowym.

Jak sklasyfikowałbyś muzykę, którą gracie?

Uważam, że to, co gramy, to na pewno jest odmiana muzyki rockowej. Chciałem dynamikę rockowego grania przełożyć na język instrumentów akustycznych. Nie zamierzam jednak ulirycznić tego, co robię. Ten, dla kogo "Atomowy Łabędź" jest zbyt miękki, zbyt lekki, powinien zobaczyć nas na żywo - jest wówczas o wiele ostrzej, agresywniej. Nasz debiut płytowy to również rodzaj rozliczenia z przeszłością, z pięcioletnim okresem prób i przymiarek. To bardzo ważny etap naszej drogi. Teraz jesteśmy bogatsi o pewne doświadczenia, możemy szukać coraz lepszego sposobu opisania naszego świata.

A skąd wziął się tytuł płyty?

Tytuł ma odzwierciedlać w jakiś sposób naszą muzykę – połączenie czegoś ostrego, dynamicznego, czyli ten atom z pięknem i lirycznością – jak wszyscy wiemy, łabędź jest takim pięknym i delikatnym zwierzęciem. Ten łabędź może w jakiś sposób symbolizować teksty, jakie znalazły się na tej płycie.

Czy jednak nie obawiasz się, że poetyckość tekstów i delikatność brzmienia, nie spowoduje zaszufladkowanie was do kategorii zespołów ‘grających jak Wolna Grupa Bukowina’ i że część publiczności nie będzie przychodzić na wasze koncerty, spodziewając się poezji śpiewanej?

We wszystkim, co robię, chciałbym być samodzielny i wiarygodny. Powtarzam to zawsze i wszędzie. Wierzę w to, że życie to kombinacja paru prostych prawd: życzliwości, ciepła, prawdomówności, spokoju. W swoich tekstach chcę właśnie o tym mówić: nie w sposób sztuczny, wymyślony, a wiarygodny i szczery. Można więc powiedzieć, że w tych tekstach jest jakaś poetyckość. To fakt, wiele osób, po pobieżnym wysłuchaniu tej płyty, może tak nas sklasyfikować. Trochę się tego obawiam... chociaż ja wiem, może jednak nie. Może jednak da się zauważyć, że to jest coś innego. Bardzo chciałbym uniknąć zaszufladkowania mnie do jednej kategorii, bo to czasami pomaga, ale zazwyczaj przeszkadza.

Jakie są twoje muzyczne inspiracje?

Słucham i słuchałem tego co wszyscy - Toma Waitsa, Pink Floyd, Queen, potem był Pearl Jam, Soundgarden i inne tego typu zespoły. Teraz mniej już słucham muzyki dla przyjemności, a bardziej przysłuchuję się pomysłom innych, rozwiązaniom technicznym i tego typu sprawami.

Wiem, że grałeś kilka koncertów w pierwszej części występów grupy Voo Voo. Brzmienie koncertowe wydaje się znacznie ostrzejsze aniżeli to na płycie...

To prawda, na koncertach na więcej sobie pozwalamy, uwalniamy nasze emocje. Na płycie złagodziliśmy nieco to brzmienie i być może nie był to najlepszy pomysł. Muzyka, którą gramy, to muzyka do słuchania na koncertach, dlatego zależy nam na tym, aby ludzie nas słuchali na koncertach, bo zobaczą to, co w nas prawdziwe.

No ale czy właśnie ci, którzy usłyszeli łagodne brzmienie na płycie, nie zniechęcą się?

Może tak, istnieje takie prawdopodobieństwo, dlatego przy kolejnym albumie będziemy się starali już bardziej odzwierciedlić to, co gramy na koncertach, to mniej złagodzone i ostrzejsze brzmienie.

A jakie masz plany na przyszłość?

Przede wszystkim chcemy grać jak najwięcej koncertów, a to wcale nie jest takie łatwe. Ciężko się załatwia tego typu sprawy. Poza tym już myślę o kolejnym albumie, nie są to żadne zaawansowane prace, ale już mam pewne pomysły. Teraz jednak bardziej zależy nam na graniu koncertów. To jest dla nas ogromnie ważna sprawa i mam nadzieję, że uda nam się ją dobrze poprowadzić. Granie jest dla mnie i moich przyjaciół z zespołu wspaniałą zabawą, cieszymy się wspólnym spędzaniem czasu. Wierzymy, że to dopiero dla nas początek drogi.

Dziękuje za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: studio nagrań | Katar | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy