"Bycie sławnym to błogosławieństwo"
27-letni Lemar Obika to jeden z najpopularniejszych wokalistów młodego pokolenia w Wielkiej Brytanii. Początki jego kariery były trudne, gdyż żadna wytwórnia płytowa nie chciała podpisać z nim kontraktu. Dopiero udział w telewizyjnym konkursie talentów "The Fame Academy" pozwolił Lemarowi wypłynąć na szersze wody. Programu nie wygrał, ale dzięki obecności w ogólnobrytyjskiej telewizji zainteresowali się nim wydawcy. W 2004 roku ukazał się jego debiutancki album "Dedicated". Rok później do sklepów trafiła płyta "Time To Grow". Z okazji jej premiery Lemar pojawił się również w Polsce. W rozmowie z Mateuszem Smółką (RMF FM), Lemar opowiedział o swoich spostrzeżeniach na temat naszego kraju, trudnych początkach kariery, udziale w "The Fame Academy" i sławie.
Jesteś pierwszy raz w Polsce. Jak ci się u nas podoba?
Jak dotąd jest bardzo dobrze. Do hotelu przyjechałem prosto z lotniska. Ludzie tutaj są bardzo mili, okolica jest ładna. Jest dosyć zimno, ale przecież pochodzę z Anglii, więc nie jest to dla mnie żadna nowość.
Czy wiedziałeś coś wcześniej o naszym kraju?
Niezbyt wiele. Miałem jakieś pojęcie, ale szczerze mówiąc nie za duże. Ale za to interesowałem się trochę waszymi artystami. Wiem np. że Kayah jest bardzo dobrą polską wokalistką. Mam jej kilka albumów.
A może miałeś jakieś doświadczenia z pięknymi polskimi dziewczynami?
No cóż, w hotelu wszyscy są bardzo piękni. Na razie poziom jest więc bardzo wysoki (śmiech).
Rozmawiamy z okazji wydania twojego nowego albumu "Time To Grow". Powiedz, jak rozumieć ten tytuł?
Tytuł "Time To Grow" pokazuje, jak dorastam. Myślę, że nagranie tego albumu to był czas, żeby przejść na kolejny poziom, rozwinąć się jako tekściarz, jako wykonawca. Musisz cały czas się rozwijać.
Myślę, że drugi album jest zawsze bardzo ważny w dorobku artysty. Jeśli debiut był bardzo dobry, wszyscy oczekują, czy drugi krążek to będzie wpadka, czy potwierdzenie wartości. Ja chciałem pokazać tym albumem, że chcę zostać na scenie jeszcze trochę.
Czy udało ci się na tej płycie osiągnąć to, co sobie zamierzyłeś?
Tak, z pewnością. Jestem bardzo zadowolony z tego albumu. Na razie świetnie sobie radzi. Do tej pory wydaliśmy jednego singla. W samej Wielkiej Brytani sprzedało się pół miliona egzemplarzy. Trzymam kciuki żeby tak było dalej. I oczywiście wciąż pracuje by dotrzeć do jak największej liczby ludzi.
Album zyskał uznanie zarówno krytyków muzycznych, jak i publiczności. Czy trudno jest nagrać płytę łączącą sukces komercyjny z wysokim poziomem artystycznym?
Nie, ale musisz wybierać piosenki na płytę bardzo ostrożnie. Na ten album napisałem 47 piosenek, a wybraliśmy ostatecznie 13. Cały czas zadawałem sobie pytanie, do kogo chcę dotrzeć z każdą piosenką? Na albumie znajdują się utwory mówiące o lżejszych tematach, są też takie traktujące o poważniejszych sprawach.
Czemu decydujesz się na te "trudniejsze" tematy? Piszesz np. o poronieniach. Dlaczego?
To są bardzo trudne tematy do pisania. Ale tak, jak już powiedziałem, napisałem 47 piosenek. Kiedy dochodzisz do utworu nr 31 albo 32, jesteś już zmęczony pisaniem słów w stylu "Kocham cię", "Nie kocham cię już", "Opuściła mnie" "Wróciła...". Chciałem podnieść trochę poprzeczkę.
Czemu akurat poronienia? To nie jest rzecz, o której się zwykle pisze. Ale miałem nadzieje, że ludzie, którzy przez to przeszli, gdy posłuchają tej piosenki pomyślą sobie: "Nie jestem sam, ktoś tam mnie rozumie". To może być rodzaj kondolencji dla tych ludzi...
Słowa są dla ciebie bardzo ważne. Przeczytałem na stronie twojego fan-klubu wiadomość, którą napisałeś do swoich fanów przed wydaniem albumu. Piszesz m.in. "Bardzo ciężko pracowałem nad tymi piosenkami. Mam nadzieję, że będziecie mogli się z nimi identyfikować. Nie zapomnijcie posłuchać słów!".
Tak, to bardzo ważne. Czasami muzyka może służyć jedynie do zabawy, do ciągłego imprezowania. Ale możesz też puścić sobie płytę w domu i pomyśleć: "Teraz coś zrozumiałem, nauczyłem się czegoś".
Porozmawiajmy chwilę o twojej przeszłości. Walczyłeś przez długie lata, by się przebić na londyńskiej scenie R&B. Opowiedz coś więcej o tamtych czasach?
To była wspaniała zabawa, ale nie ukrywam, że było także bardzo ciężko. Starałem przebić się przez około osiem lat. W tym czasie grałem w całym kraju z bardzo różnymi artystami, w wielu klubach R&B. Jeśli występujesz i jesteś nieznany, naprawdę musisz udowodnić swoją wartość. Musisz być pewny siebie i wierzyć w to, co robisz.
Fakt, że musiałem tak wiele występować, pozwolił mi nauczyć się bardzo dużo. Dla każdego artysty występ na żywo to moment, kiedy albo tracisz fanów, albo ich zdobywasz. Czasami słyszysz czyjąś płytę i myślisz: "On jest niesamowity". Ale potem idziesz na jego koncert i zdajesz sobie sprawę, że to jest byle jakie.
Słyszałem, że przez pewien czas byłeś zmuszony do pracy w banku?
Tak, pracowałem w banku. I to przez 5 lat. Pracowałem także w banku i w firmie dostarczającej różne rzeczy.
Czy jest możliwe, aby soulowy wokalista pracował w takim miejscu jak bank?
Oczywiście. Myślę, że to ciekawe doświadczenie życiowe. Dzięki temu masz potem o czym pisać. Jeśli cierpiałeś, jeśli miałeś złamane serce, jeśli przeżyłeś wzloty i upadki i potem piszesz piosenką i ją śpiewasz, to robisz to bardzo szczerze, z wyrazem.
Wreszcie przyszedł dla ciebie moment przełomowy - konkurs "The Fame Academy". Dlaczego zdecydowałeś się wziąść w nim udział?
Ponieważ w Anglii byłem już w każdej wytwórni płytowej, wystąpiłem w całym kraju, wzdłuż i wszerz. Poznałem wszystkich radiowych DJ-ów. Niby mnie znali, ale wciąż nie mogłem nagrać płyty.
To była twoja ostatnia szansa?
Tak. To była moja ostatnia szansa. Nie mogłem przeskoczyć na poziom wyżej bez możliwości pokazania się ludziom. "The Fame Academy" była szansą pokazania publiczności mojego głosu i tego, czego się nauczyłem. A jeśli ludzie chcą cię słuchać, wytwórnie płytowe od razu podpisują z tobą kontrakt.
Byłem trochę zdenerwowany tym wyzwaniem, ale dałem radę. Na szczęście nie wygrałem całej zabawy. Dało mi to szansę na zastanowienie się nad tym, co chcę nagrywać.
Więcej wolności?
Z pewnością więcej wolności. I dużo czasu na zastanowienie się nad rodzajem muzyki, który chcę tworzyć i którą chce umieścić na debiutanckim albumie. I w końcu nagrałem ten album i on bardzo dobrze sobie poradził.
Jakie jest twoje zdanie na temat takich programów, jak "Idol" czy właśnie "The Fame Academy"? Bo opinie ludzi w Polsce są podzielone.
Moja prywatna opinia brzmi - jeśli nie masz żadnego doświadczenia w branży, to może być niszczące doświadczenie. Bo jeśli nic nie wiesz o przemyśle muzycznym, nigdy nie występowałeś na scenie i nagle postawią cię w świetle jupiterów i wszyscy cię znają... To może być szok. Mają takiego zwycięzcę programu i sprawią, że nagra płytę w 2-3 tygodnie.
A przecież w muzyce i słowach musisz zawrzeć jakąś myśl, żeby twoja twórczość stała na wysokim poziomie. Ludzie szybko zdadzą sobie sprawę, czy zrobiłeś to w pośpiechu, czy poświęciłeś na to więcej czasu i uwagi. Wydanie kilku pensów na telefon, żeby oddać głos w programie telewizyjnym, a kupienie albumu za 10 funtów, to dwie zupełnie różne rzeczy.
Dlatego bardzo przydaje się doświadczenie w przemyśle muzycznym. Musisz podejmować właściwe decyzje, inaczej telewizyjne show mogą być wyniszczające. Ale ja na szczęście dobrze kierowałem swoją karierą. I w takim wypadku w programach tego typu można bardzo dużo zyskać.
Porozmawiajmy teraz o twoim największym przeboju, "If There's Any Justice In The World". Czy naprawdę myślisz, że "nie ma zbyt wiele sprawiedliwości w tym świecie"?
(śmiech) Myślę, że choć życie jest trudne, jest jednak wiele sprawiedliwości w świecie. Trzeba tylko czasami trochę bardziej przyłożyć, żeby ją dostrzec. Piosenka "If There's Any Justice In The World" opowiada o sytuacji, której doświadczyło bardzo wielu zakochanych.
Scenariusz wygląda tak, że widzisz dziewczynę i podoba ci się. Ale ona jest już z innym facetem. I ty mówisz do siebie: "Gdybym znał cię zanim pojawił się on. Dobrze wam razem, ale gdybym poznał cię przed nim, wiem, że byłabyś teraz moją dziewczyną". O tym opowiada ten utwór.
I dlatego tak bardzo się podoba, bo wiele osób może utożsamiać się takim rozwojem wydarzeń.
A czy "jest sprawiedliwość" w twoim prywatnym życiu? Czy masz dziewczynę? Myślę, że to ciekawi wiele polskich fanek...
Wiesz, w tym momencie nie. To wynika po prostu z tego, co robię. Cały czas jestem w biegu, więc byłoby to trudne. Miałem dziewczynę, ale to cały czas się zmienia. Ale gdy jest się w trasie, ciągle zajętym to jest to naprawdę trudne.
To nie fair wobec twojego partnera, gdy ciągle cię nie ma. Dlatego teraz jestem właśnie w takiej sytuacji.
Dlaczego zdecydowałeś się na nagranie własnej wersji piosenki z repertuaru grupy The Darkness, "I Believe In A Thing Called Love"?
Po prostu myślę, że The Darkness to świetny zespół. Pierwszy raz usłyszałem ten utwór prowadząc samochód. I pomyślałem - co to? Niezłe...
To bardzo dobra piosenka, pełna energii. Potem spotkałem się z Justinem, wokalistą The Darkness, i puściłem mu moją wersję. Bardzo mu się spodobała. Ponieważ utwór cały czas bardzo mnie kręcił, pomyślałem, że nagram swoją wersję. Bardziej moją, zupełnie inną od oryginału. Ale dalej taką, którą ludzie będą mogli polubić.
Utwór bardzo spodobał się w Anglii, dlatego zdecydowałem się umieścić go na płycie jako bonus.
Nie masz zbyt wiele czasu na miłość. Czy masz zatem czas na coś innego oprócz muzyki? Co robisz w wolnych chwilach?
W wolnych chwilach śpię (śmiech). A poza tym staram się robić zupełnie normalne rzeczy - spotykam się z przyjaciółmi. Czasami wyjście z domu może być męczące, więc lubię też zostawać w domu. Pooglądać film na DVD, zaprosić paru ludzi, wypić kilka drinków - takie domowe imprezowanie jest świetne. Spotkania z przyjaciółmi i rodziną są najważniejsze.
Dlaczego zdecydowałeś się zagrać w filmie? Czy to bardziej interesujące od śpiewania?
Nie. To propozycja, która po prostu nagle się pojawiła. Zapytali mnie, czy chcę zaśpiewać piosenkę w filmie. Film nazywał się "De-Lovely" i grało w nim wiele znakomitości, m.in. Robbie Williams, Sheryl Crow, Kevin Kline, Alanis Morissette czy Elvis Costello. Mnóstwo wielkich nazwisk. Dlatego pomyślałem: "Dlaczego nie?".
I spróbowałem, zaśpiewałem płynąc łodzią po rzece w Wenecji. To była wspaniała zabawa, ale też ciekawe doświadczenie. To coś, o czym możesz kiedyś opowiedzieć wnukom: "Wiecie, w młodości zagrałem w filmie". Dlatego jeśli pojawi się znów podobna propozycja, pewnie z niej skorzystam.
Czy jako wokalista także grasz? Na scenie, a może także teraz podczas wywiadu, jesteś trochę aktorem?
Aby być wykonawcą, musisz być także trochę aktorem. Żeby bawić ludzi, musisz zastosować coś z aktorskiej ekspresji. Bo właśnie w ten sposób przekazujesz swoją opowieść fanom. Dlatego aktorstwo w muzyce się przydaje, ale oczywiście nie na takim poziomie, jak powiedzmy w przypadku Willa Smitha.
A czy bycie sławnym to dla ciebie błogosławieństwo czy raczej koszmar?
To bardzo duże błogosławieństwo. Bycie sławnym pomaga mi w wykonywaniu muzyki, pomaga ludziom poznawać moją twórczość i zachęca ich do przychodzenia na koncerty. Dlatego bycie sławnym to prawdziwe błogosławieństwo.
Dziękuję za rozmowę.