Bonson: Rap jako forma wyrzygania wszystkiego, co mnie męczy
- Zawsze chciałem śpiewać. Na tej płycie udało mi się wydobyć z siebie kilka całkiem niezłych dźwięków i chciałbym to kontynuować. Oczywiście nadal jestem raperem i to że nagram sobie czasem coś innego, nie znaczy, że przestanę rapować - mówi Interii Bonson, którego płyta "Królu złoty" 27 marca trafi do sprzedaży. O czym jeszcze powiedział nam raper?
"Królu Złoty" to trzeci solowy album Bonsona, a pierwszy wydany w wytwórni Def Jam. Jak zapowiedział sam raper, to jego najbardziej nieoczywista pozycja w dyskografii. Tytułowy Zloty Król to natomiast ironiczne odwołanie do osobowości artysty, znanego w przeszłości z zamiłowania do hulaszczego trybu życia.
Daniel Kiełbasa, Interia: Zacznijmy od tematu, którego ciężko teraz uniknąć. Czy ciebie jako artystę w jakiś sposób zdążył już dotknąć rozprzestrzeniający się po świecie i po Polsce koronawirus?
Boson: - Wiesz co, na razie nie. Miałem o tyle dobrą sytuację, że nie zaplanowałem na teraz żadnej trasy. Ostatnie koncerty miałem na początku marca, zaraz przed tym, jak to wszystko zaczęło się dziać. I dlatego też nie muszę przekładać koncertów, ani kombinować, bo następne tournée po Polsce będziemy planować dopiero po wakacjach. Do tego czasu może to wszystko zdąży się uspokoić.
Trochę obawiam się jednak tego, jak to będzie z kupnem płyt w sklepach, czy ludzie będą je zamawiać, bo Empiki są pozamykane. To może być dość duży problem. Na mieście pojawiły się też billboardy promujące płytę i nikt teraz tego nie zobaczy (śmiech).
Myśleliście o zmianach w sposobie promocji płyty po tym, co się wydarzyło? Czy nawet nie było za bardzo jak reagować?
- Musimy to ogarnąć w jakiś szybki sposób. Mieliśmy teraz nakręcić jeszcze klip do numeru, ale ekipa, która miała się tym zająć, odpuściła ze względu na wirusa. Kombinujemy, co teraz zrobić i chcemy ogarnąć to animacją. Trzeba rzeźbić w tej sytuacji, nie ma innego wyjścia.
Wielu artystów po odwołaniu swoich koncertów odpaliło streamy i wystąpiło online dla swoich fanów. Planujesz coś takiego? O ile się nie mylę, kiedyś coś takiego robiłeś już przy promocji płyty "Znany i lubiany".
- Nie, raczej nie będziemy robić. Wtedy zrobiliśmy live z trzema albo czterema utworami. Teraz mieliśmy robić odsłuch płyty dla kilku osób, które kupiły preorder w wersji premium. Wygrani mieli zostać zaproszeni do studia Def Jamu i tam mieliśmy zrobić imprezę przedpremierową oraz odsłuch płyty. To też się zmieniło i ogarnęliśmy to online za pomocą komunikatorów.
Skoro jesteśmy już przy Def Jam - jak doszło do tego, że trafiłeś pod skrzydła tak prestiżowej wytwórni?
- Od jakiegoś czasu nie byłem w żadnym labelu. Skończyłem współpracę ze Stoprocent, a następnie z Asfaltem po wydaniu jednej płyty. Ogólnie nic nie planowałem. Marcin, mój menedżer, odezwał się do mnie, czy nie chciałbym przyjechać na rozmowę do Def Jamu. Mieliśmy spotkać się z ekipą ludzi, którzy tam pracują i porozmawiać o tym, na jakich warunkach moglibyśmy współpracować. I jak się okazało myślimy podobnie i chcemy podobnych rzeczy. Powiedziałem im, że nie interesują mnie jakieś tam obietnice wyświetleń i finansów. Chciałem po prostu robić fajną robotę, w fajnym zespole, żeby to była dla mnie przyjemność i żeby z tego urodziły się ciekawe rzeczy.
I przyznam, że jestem zadowolony z tego, co się dzieję i jak działamy. To nie jest tak, że gdy dostaję od nich pomysł, to mówię natychmiast to jest "kicha, kaszana, tego nie róbmy". Więcej jest interesujących propozycji, które mi się podobają, a o których nawet nie myślałem, ze można ogarnąć to w taki sposób. Współpraca się nam układa, płyty się sprzedają. Wirus psuje nam trochę plany, ale jakoś sobie radzimy i staramy się reagować.
Dostrzegasz różnice między lokalnymi wytwórniami hiphopowymi - takimi jak Stoprocent i Asfalt - a jednak większym graczem, jakim jest właśnie Def Jam, który jest częścią majorsa.
- Wiesz co, jest parę różnic. Na pewno na więcej mogę sobie teraz pozwolić. Wytwórnia ma bardzo fajne zaplecze finansowe i czasem to pomaga, bo nie ogranicza mnie za wiele rzeczy. Oczywiście nikt nie zrobi mi klipu za kilka milionów, ale w granicach rozsądku możemy sobie ogarnąć fajne rzeczy i to mnie motywuje. Wiadomo, że w Stoprocent spędziłem ileś tam lat, wydałem cztery płyty, byłem zadowolony i fajnie mi się tam pracowało, ale czasami bariera finansowa była widoczna.
Powiedziałeś, że to jest twój najbardziej wszechstronny album. Czy był jakiś moment podczas nagrywania lub po nim, gdy już odsłuchiwałeś efekty i pomyślałeś, że sam jesteś zaskoczony tym, co stworzyłeś.
- Efekt końcowy raczej nie mógł mnie zaskoczyć finalnie, ale na pewno zaskoczyłem się tym, że otworzyłem się na coś troszeczkę innego i że całkiem nieźle mi to wyszło. Że to całkiem fajny początek czegoś nowego. Te kwestie wokalne warte są dalszego szlifowania. Zawsze chciałem śpiewać. Na tej płycie udało mi się wydobyć z siebie kilka całkiem niezłych dźwięków i chciałbym to kontynuować. Oczywiście nadal jestem raperem i to że nagram sobie czasem coś innego, nie znaczy, że przestanę rapować. Na tej płycie są zresztą rzeczy całkowicie klasyczne, w których nie ma fragmentów śpiewanych. Po słuchaczach widzę, że są zaskoczeni tą zmianą, ale ona nie jest tak drastyczna, żeby ich odrzuciło.
Pociągnę temat śpiewania. Myślałeś o profesjonalnych lekcjach śpiewu? Czy jednak wolisz szkolić się dalej we własnym zakresie?
- Fajnie by było. Tylko jestem strasznym leniem pod tym względem. Bardzo by mi się to przydało, ale już od 10 lat idę do szkoły śpiewu, a nauczyciel jest zaledwie parę bloków ode mnie i do tej pory tam nie dotarłem. I tak odgrażam się, że będę chodził na lekcje śpiewu, a po drodze moja żona zdążyła się nauczyć grać na ukulele, a ja nadal nie dotarłem do nauczyciela. Ale pewnego dnia się zbiorę i pójdę, bo wyjdzie mi to tylko na dobre. Trzeba się rozwijać i inwestować w siebie, bo jak przestanę, to będzie już po wszystkim.
To kolejna płyta po "Znanym i lubianym", na którym współpracujesz z dużą liczbą producentów. Jak zmienia się twój tryb pracy w związku z przejściem na współpracę z wieloma beatmakerami? Czy odczuwasz sporą różnicę?
- Różnica jest ogromna. Do tej pory moim zadaniem było jedynie zarapować. Nie skupiałem się na niczym innym, niczego innego nie musiałem robić, bo producent brał wokale, składał, miksował i aranżował. W takim układzie nie robię praktycznie niczego poza rapowaniem. A przy wielu producentach, trzeba się troszeczkę przypominać, troszeczkę męczyć bułę. Bo gdy nagrywasz z jednym producentem, to płyta jest naszym wspólnym dziełem. Przy takiej współpracy jak przy "Królu złotym", nieco inaczej to wygląda. Trzeba się przestawić. Producenci też inaczej podchodzą do pracy i mogą mieć inne myślenie o tym albumie. Dlatego robię to raz na jakiś czas. "Znany..." był cztery lata temu. W tym czasie zdążyłem od tego odpocząć i po tym albumie też tak zrobię.
Na płycie pojawiło się mnóstwo młodych raperów. Czy taki był zamysł, czy mówimy tutaj bardziej o przypadku?
- Może nie tyle przypadek, co bardziej chęć zrobienia z konkretnymi ludźmi numeru. Ze Skipem chciałem nagrać od dawna, Tymka znam od dłuższego czasu, jeszcze zanim mu to wszystko tak wybuchło i zaczęły mu te kawałki tak hulać. Mamy ze sobą kontakt, często piszemy do siebie, więc to wyszło całkiem naturalnie, bez jakichś zamysłów, że robimy skok na wyświetlenia. Ze wspólnego kawałka nie zrobiliśmy nawet singla. Nagrałem po prostu numer dokładnie taki, jaki chciałem.
Cieszę się, że prawie wszyscy, których zaprosiłem, dali radę dograć się na album. Brakuje tylko trzech osób i szkoda, że z nimi się nie udało, ale mam nadzieje, że się jeszcze kiedyś przetniemy. Cały czas czekam na Gedza. Mieliśmy też plan, aby zrobić numer z Pezetem i Małolatem, ale się nie wyrobili i numer został przełożony na kiedyś indziej.
Pod koniec marca kończysz 30 lat. Masz żonę, dwójkę dzieci. Czy ta stabilizacja ma już przełożenie na twoją twórczość i realny wpływ na twoją muzykę?
- Oczywiście. Mój nastrój i moja psychika mają gigantyczny wpływ na moją muzykę. Nie ukrywam, że jestem dziwnym człowiekiem i mam swoje dziwne loty. To słychać na moich płytach. Na "Postanawia umrzeć" były momenty, na których wydawało się, jakbym się ciął w trakcie ich nagrywania. Na tej płycie też są takie momenty, z których można wywnioskować, że coś mi się znowu przestawiło w głowie i muszę to znowu wylać na kartkę lub notatnik w telefonie, a potem wykrzyczeć to do mikrofonu.
Nigdy nie ukrywałem, że piszę po prostu tak, jak się czuję. Może to brzmi banalnie, ale traktuję rap, jako formę możliwości wyżycia się i wyrzygania z siebie wszystkiego, co mnie męczy. Traktuję to trochę jak terapię. Wychodząc od psychologa czy też psychoterapeuty, gdy miałem gorszy czas, nie czułem się dobrze. Wracałem do domu i nadal byłem przybity i sfrustrowany. Gdy natomiast nagrywałem, czułem, jakbym opuszczał siebie. I gdy potem zdarzyło mi się przesłuchiwać konkretne numery, to było mi po prostu lepiej.
Powiedziałeś o "Postanawia umrzeć", gdzie na okładce był twój nagrobek. Teraz na numerze "AHA" żegnasz się z przyjaciółmi i opowiadasz żonie, co będzie działo się po twojej śmierci. Jak twoja wybranka reaguje na takie sytuacje?
- Już od pierwszych naszych spotkań musiałem trochę myśleć o tym, o czym piszę. Była to pewna forma autocenzury. Ona się przecież o mnie martwi, sporo ze mną przeszła i mieliśmy już trochę przygód. I słysząc takie numery na pewno się zastanawia, czy może mi jakoś pomóc. Staramy się jakoś sobie z tym wszystkim radzić i pchać ten wózek do przodu.
Ponoć kiedy kończysz nagrywać jedną płytę, zaczynasz już myśleć o następnej. Jaki będzie więc twój następny krok? Dostaniemy Almost Famous, Bonsoul, a może kolejną solówkę?
- Nie mam pojęcia. Mieliśmy zaplanowane Almost Famous, ale na razie ciężko mi cokolwiek powiedzieć o tym projekcie. Czy usiądziemy i spotkamy się w studiu? Na razie nie ma żadnych konkretów. Na ten moment staram się wyciszyć, oczyścić głowę i pomyśleć nad następnymi krokami.
***Zobacz także***