"Bez obsesji"

Renata Przemyk to bez wątpienia jedna z najbardziej oryginalnych śpiewających pań w Polsce – zarówno jeśli chodzi o rodzaj wykonywanego repertuaru, jak i ze względu na image, znacznie różniący się od scenicznego wizerunku tabunów piosenkarek promowanych przez duże wytwórnie płytowe. Od piosenki studenckiej po ostry rock, od lirycznych, melancholijnych ballad po punkowy czad i ostry, przeszywający krzyk – oto Renata Przemyk, zawsze pełna sprzeczności. Z wokalistką rozmawiał Jarosław Szubrycht.

article cover
INTERIA.PL

Czy jesteś osobą zdecydowaną?

Jeżeli jestem czegoś absolutnie pewna i wiem, czego chcę, to potrafię być bardzo zdecydowana. Ale potrafię też uznać czyjąś rację. Jestem skłonna do kompromisów wtedy, kiedy uważam, że jest to dobre dla jakiejś konkretnej sprawy. A więc zdecydowanie – ale nie za wszelką cenę.

Pytam, ponieważ chciałbym się dowiedzieć, dlaczego nie możesz zdecydować się, czy grać muzykę dla ludzi, muzykę popularną, czy dla siebie – ambitną, ale taką, której w radiu nie puszczą, bo trudno je zanucić przy goleniu?

To nie ma nic wspólnego z moim zdecydowaniem lub jego brakiem. Każdą płytę robiłam dokładnie tak, jak ją sobie wyobrażałam, ja jestem ostatnim decydentem, jeśli chodzi o dobór materiału. Jeżeli te piosenki są rozstrzelone stylistycznie, to główny powód jest taki, że ja się po prostu szybko nudzę. Dlatego na każdej płycie są utwory i bardzo spokojne, i te wykrzyczane, gdzieś tam wydziwiam z głosem, są zaaranżowane w dziwaczny sposób. Nie czuję się związana żadnym gatunkiem, ani żadnymi wymaganiami i wiem, że będzie to dobre i szczere tylko wtedy, kiedy nie będę nakładać sobie żadnych sztucznych ram. Układam piosenki i dobieram materiał w taki sposób, jaki sobie w danej chwili wyobrażam, wynika to tylko z moich upodobań.

Czy któreś z twoich wcieleń jest dla ciebie szczególnie ważne, czy jest w twojej dyskografii płyta ważniejsza od innych?

Każda z nich wiązała się z jakimś okresem w moim życiu. One ukazywały się mniej więcej co dwa lata, a to jest okres na tyle długi, że pojawiają się nowe zainteresowania, jakiś nowy rodzaj muzyki, jakieś specyficzne dźwięki robią na mnie wrażenie. Są momenty, kiedy bliższy jest mi na przykład saksofon barytonowy, niż sopranowy. Związane jest to z tym, co się akurat dzieje w moim życiu, jakie przeważają nastroje. Każda z tych płyt odpowiada jakiemuś etapowi mojego rozwoju emocjonalnego, w związku z tym „Andergrant” jest bardziej rockowy, a poprzednie płyty spokojniejsze, „Hormon” z kolei był odzwierciedleniem dosyć melancholijnego nastroju i przemyśleń niezbyt optymistycznych. Jestem osobą, która często popada w skrajne nastroje, stąd na każdej płycie ze stonowanymi balladami sąsiadują naprawdę ostre utwory. W pewnym momencie dojrzałam do tego, żeby nie ograniczać się w żaden sposób, bo samej jest mi z tym bardzo dobrze, ale widzę też na koncertach, po odbiorze ludzi, że im jest to bliższe mnie, im bardziej szczere, tym bardziej przemawia to do ludzi – a o to przecież chodzi.


W przyszłym tygodniu grasz na Inwazji Mocy, przed tysiącami ludzi w piknikowych nastrojach. Czy twoja muzyka nie wymaga bardziej kameralnych warunków i znacznie mniejszego, skupionego audytorium?

Chyba dawno nie byłeś na moim koncercie. (śmiech) Coraz rzadziej gram spokojne koncerty i podyktowane jest to raczej warunkami zewnętrznymi, to znaczy niewielką salą itp. Na ogół są to koncerty bardzo żywe, ekspresyjne, na których ludzie bawią się na stojąco, tańczą, więc nie wydaje mi się, żebym powinna obawiać się w jaki sposób będzie to odebrane na Inwazji Mocy w Gdańsku. Oczywiście, mam tremę, bo zawsze się denerwuję. Każdy koncert jest inny, na każdym są inni ludzie, których trzeba zdobywać od samego początku. Wbrew pozorom moja muzyka, mimo to, że nie jest strasznie łatwa dość lekko wchodzi w ucho, jeżeli oczywiście ktoś wystarczająco szeroko je otworzy.

Co sądzisz o gwieździe gdańskiej Inwazji Mocy – grupie the Cranberries? Słuchasz tego zespołu?

Słucham, znam, lubię i bardzo się cieszę, że możemy zagrać w tym samym dniu, kiedy oni będą. Uważam, że jest to zdrowe połączenie oryginalności z popularnością, nie jest to sprzedawanie popeliny. The Cranberries to jedna z fajniejszych muzycznie rzeczy na rynku popkulturowym,.

A inne fajne rzeczy to...

Bardzo podoba mi się ostatnia płyta Alanis Morissette, Guano Apes, Garbage... Te rzeczy najbardziej mnie ostatnio fascynują muzycznie i cieszę się, że dzieje się coś innego, niż te ogólne tendencje, zwłaszcza folkowe, które ostatnio trochę mi się przejadły.

A propos tendencji folkowych. Wielu muzyków, którzy z tobą współpracowało – część współpracuje nadal – wchodzi w skład grupy Brathanki. Co o tym sądzisz?

Znam Brathanki, tym bardziej, że trochę ułatwialiśmy im start i uważam, że jest to bardzo dobrze zrobiona muzyka z elementami folka. Jedna z lepiej zrobionych rzeczy tego typu na naszym rynku. Problem polega tylko na tym, że tych zespołów tak się namnożyło, że to zaczyna gonić własny ogon. Mnie do takiej muzyki nie ciągnie.


W jednym z wywiadów powiedziałaś , że „trzeba mieć dystans do wszystkiego”. Czy ten dystans to taka warstwa ochronna, która ma cię chronić przed złym światem?

Zdrowy dystans jest rzeczą rozsądną, która jest w stanie uchronić nas przed wieloma rozczarowaniami. Myślę tylko, że nie byłoby dobrze, gdyby ten dystans pojawiał się w każdym momencie, bo trzeba sobie trochę odpuścić na własnym podwórku, kiedy chodzi o najbliższe osoby. Rzeczywiście, jestem jednak osobą, która lubi mieć kontrolę nad wszystkim, głównie po to, żeby uniknąć rozczarowań. Myślę o zdrowym dystansie, nie o wyobcowaniu i wycofywaniu się z życia za wszelką cenę.

Czy zdarzyło ci się odrzucić jakiś tekst Anki Saranieckiej?

Nie. Zawsze kiedy zaczyna się praca nad jakimś utworem, Anka przychodzi i mówi, o czym sobie wyobraża, że powinien być. Jestem albo zachwycona, albo mówię jej, że może lepiej byłoby, gdyby przemyślała jakiś inny temat. Rozmawiamy o skojarzeniach, emocjach i uczuciach, o wszystkim, co można by zawrzeć w takim utworze. Mamy podobne poczucie humoru, podobne gusty muzyczne, literackie i filmowe, nasza wyobraźnia gdzieś się zazębia, co chroni nas przed nieporozumieniami. Dlatego nie zdarzyło się, żeby Anka napisała jakiś tekst, który zupełnie nie trafiałby do mnie, zdarzyły się najwyżej drobne dyskusje o jakieś konkretne sformułowania.

Czy myślałaś kiedykolwiek o napisaniu tekstu?

Na samym początku, ponad dziesięć lat temu pisałam sobie sama, ale nie za dobrze się z tym czułam. Wydawało mi się to zbyt osobiste, zasłuchiwałam się we własny głos i nie potrafiłam złapać tego zdrowego dystansu o którym mówiłam wcześniej. Nie potrafiłam wydobyć z piosenki tego, co najlepsze, zamiast wyrywania flaków. Nie potrafiłam napisać tekstu, który byłby uniwersalny. Jestem przeciwniczką babrania się we własnych emocjach, totalnego obnażania się na scenie. Myślę, że w sumie nie taka jest rola piosenkarza. Chciałabym robić po prostu kawałek fajnej sztuki, a nie grzebać się w emocjach. Anka pisze teksty, które idealnie pasują do mojego widzenia świata, postrzegania ludzi. Są ironiczne w taki sposób, jak bardzo lubię, dowcipne, a jednocześnie posiadają dodatkowe sensy, drugie i trzecie dno – wszystko to, co powinno być w idealnym tekście. Nie byłabym w stanie napisać lepszych i w związku z tym nie widzę żadnej potrzeby. Nie mam też takiego przegięcia, że wszystko to, co robię, musi być podpisane moim nazwiskiem. Jeżeli ktoś zrobi to lepiej ode mnie, to niech tak będzie, pod warunkiem, że będę to czuła. Z Anką dogadujemy się na tyle dobrze, że jest to możliwe.


Podobno lubisz literaturę iberoamerykańską. Podoba ci się w niej to, że wszystko w gruncie rzeczy jest możliwe, że nic nie jest ostateczne i pewne?

To była literatura, która jakieś dziesięć lat temu bardzo mnie pochłaniała, właśnie ze względu na tę bajkowość, na ten specyficzny, dość gęsty klimat. Wszystko tam działo się na całkowicie innych orbitach, niż nasze realia, szczególnie te sprzed kilkunastu lat. Bardzo to pobudzało moją wyobraźnię i do tej pory moją ulubioną książką z tamtego czasu jest „Sto lat samotności” Marqueza, który był mistrzem świata w stwarzaniu tego klimatu i wprowadza czytelnika na jakieś spowolnione obroty, wczuwanie się w świat z jednej strony okrutny i bezkompromisowy, a z drugiej tak bajkowy i nierealny, że wciągający jak narkotyk. Od tego czasu trochę się zmieniło i czytam też różne inne rzeczy. Ostatnio bardzo ujęły mnie eseje Octavio Paza o miłości, wróciłam też do Prousta, dużo czytam biografii. Podchodzę do literatury trochę inaczej, bardziej całościowo. Interesuje mnie to, jak powstaje powieść, jakim pisarz był człowiekiem, w jaki sposób egzystował, co się wydarzyło w jego życiu. Kiedyś zupełnie mnie to nie interesowało, a wręcz stroniłam od tego. Teraz dążę do szerszego poznania artysty.

Czy twój dom za miastem już powstaje?

Ja już w nim mieszkam od pół roku! Zainaugurowaliśmy mieszkanie tam świętami Bożego Narodzenia i były to chyba najpiękniejsze święta w moim życiu. Pierwszy raz byłam gospodynią i było wspaniale. W tej chwili przeżywam pierwsze lato na wsi i jestem pod jego wielkim urokiem. Nigdy nie chciałabym się stąd wyprowadzić.

Chciałbym dowiedzieć się czegoś o twojej następnej płycie? Podobno ma być nowatorska i mocniejsza od poprzednich.

Staram się nie narzucać sobie żadnych ograniczeń i sztywnych ram. Jakieś nowości zwykle przenikają w związku z rzeczami, których akurat słucham, prądami, które docierają ze świata, ale to nie ma nic wspólnego z modą. Nie chcę szokować nowatorstwem na siłę, ale na każdej nowej płycie pojawia się coś, czego nie zrobiłam na poprzedniej, więc tak powinno być i tym razem.


A to, że płyta ma być mocniejsza? Czyżby powrót do punkowych korzeni?

Rzeczywiście, ciągnie mnie ostatnio do mocniejszego grania. Może wkraczam w taki etap życia, że potrzebuję się wykrzyczeć? Koncerty się tak rozbuchały i to, jak ludzie się bawią, działa na mnie tak mobilizująco, że chciałabym to przeżywać jeszcze bardziej, jeszcze mocniej.

Powiedz, jak było z tym punkowaniem. Miałaś zielonego irokeza i agrafkę w uchu?

Nie. (śmiech) Nigdy nie wyglądałam podobnie do większości, nie starałam się wyglądać jak punk czy hippis, żeby kojarzyć się z określoną subkulturą. Myślę, że bardziej moja muzyka mogła kojarzyć się z bezkompromisowością, niż mój wygląd. Nie wyglądałam nigdy specjalnie groźnie, do dzisiaj mam tylko trzy kolczyki w uszach. (śmiech) Przyznam jednak, że określanie mnie mianem wokalistki punkowej, bardzo mi pochlebiało. Byłam na tyle zbuntowana, że jeżeli ktoś podkreślał moją bezkompromisowość w muzyce, to bardzo cieszyłam się i było to bliskie temu, co sama myślałam o swojej muzyce.

Czy na nowej płycie również kompozycje będą twojego autorstwa?

Trudno mi powiedzieć, czy wszystkie. W tej chwili nie wiem jeszcze, czy zaproszę kogoś do współpracy i prawdę mówiąc, na razie tego nie planuję. Gdyby pojawił się ktoś z piosenką, która powaliłaby mnie na kolana, to z chęcią zaśpiewałabym ją. Nie mam obsesji, że to musi być moje, że muszę się pod tym podpisać.

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas