Anna Maria Jopek: Koncertowo i serialowo
W ostatnim sezonie serialowej superprodukcji "Wikingowie" zobaczymy i usłyszymy Annę Marię Jopek. Polska artystka gra niewolnicę, która śpiewa pieśń ściśle powiązaną z akcją. Obecnie Jopek przygotowuje się do wiosennej trasy koncertowej po Polsce.
PAP Life: Niedawno wróciła pani z azjatyckiej trasy koncertowej. Jakie są pani wrażenia?
Anna Maria Jopek: - Azja jest szczególnym dla mnie kierunkiem. Ktoś, obliczył, że dziesiąty rok z rzędu mój zespół zagrał w klubie Blue Note w Tokio. Pomyślałam, jak bardzo zmieniły mnie wszystkie powroty do tego miejsca. Nigdzie nie spotkałam się z takim oddaniem i szacunkiem dla muzyki i taką ciszą w czasie koncertu. Tam nie ma miejsca na grę wstępną. Podczas koncertu muzyk od początku musi być bardzo skoncentrowany. Od Japończyków uczę się uważności, harmonii i ładu - za każdym razem, kiedy tam wracam, ładną chwilę czuję się jak wielka hałaśliwa bałaganiara z Zachodu (śmiech). Wierzę, że każda wyprawa do tego kraju wywołuje we mnie jakąś przemianę, przyczynia się do mojego wewnętrznego wzrostu.
Jedna trasa koncertowa dobiegła końca, druga - po Polsce, jest na etapie przygotowań. Co kryje się pod projektem "Przestworza"?
- Z dziesięcioosobowym zespołem wystąpię w dziewięciu miastach, w najpiękniejszych salach. Kierownictwo muzyczne objął Piotr Wojtasik. Poznałam go, realizując projekt Wodecki Twist. Jego aranże zrobiły na mnie tak wielkie wrażenie - ich przestrzeń, ich głębia, ich uroda i tkwiąca w nich wolność, że zamarzyła mi się cała trasa w takim duchu. Szczęśliwie Piotr przyjął zaproszenie. Wystąpią też inni artyści których podziwiam: Dominik Wania, Maciej Sikała, Robert Kubiszyn, Paweł Dobrowolski, Piotr Nazaruk oraz Atom String Quartet. Pracujemy nad oryginalnym materiałem, który będzie częściowo odwoływać się do ludowych tematów, bo to niewyczerpane źródło inspiracji, ale nie będę na razie zdradzać detali.
Wybrała pani nieprzypadkowych artystów i nieprzypadkowe miejsca.
- Pierwszy koncert zagramy 8 marca w szczecińskiej filharmonii, a ostatni 6 kwietnia w Operze Krakowskiej. Te obiekty, czy Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w Katowicach, nie tylko mają urodę, ale też cudownie brzmią. Muzyka ma inną szerokość i nasycenie w takich miejscach.
Zanim wyruszy pani w trasę po Polsce, nie tylko usłyszymy, ale również zobaczymy panią w ostatnim sezonie jednego z najchętniej oglądanych seriali na świecie "Wikingowie". W kogo się pani wciela?
- Gram niewolnicę, która śpiewa pieśń ściśle powiązaną z akcją. Po prostu stoję i śpiewam. Mimo że mój głos był nagrany wcześniej w studio, na planie śpiewałam na żywo, żeby jak najmniej grać, żeby nie udawać. Choć szósty sezon będzie mieć premierę w grudniu, przy serialu pracowaliśmy dwa lata temu. Zdążyłam już prawie zapomnieć o tym, że byłam na planie filmowym w Dublinie.
Śpiewa pani kompozycję Teatru Pieśń Kozła. Jak do tego doszło, że pani oraz artyści z awangardowej wrocławskiej grupy zostaliście zaproszeni do tej produkcji?
- W 2014 r., podczas festiwalu teatralnego w Edynburgu, przez miesiąc śpiewałam w przedstawieniu Teatru Pieśń Kozła, które wystawiane było na scenie w katedrze św. Idziego. Telewizja BBC nakręciła dokument na temat tego oratorium o historii Szkocji, przy którym inspirowaliśmy się muzyką celtycką i wikińską. Ten reportaż obejrzał Michael Hirst, twórca serialu "Wikingowie".
Czy w ostatnim czasie dała się pani porwać modzie na oglądanie seriali?
- Nie uwierzy pan - nie oglądam absolutnie niczego. Gdy przyszło zaproszenie do "Wikingów", nagrywałam płytę "Ulotne" z Branfordem Marsalisem i moi amerykańscy koledzy powiedzieli natychmiast, że to oglądają! Wtedy pomyślałam, że to musi być duża rzecz. Dla mnie było przeżyciem zaśpiewać pieśń skomponowaną przez Maćka Rychłego i poimprowizować z nim chwilę. Nawet gdybym nie wystąpiła na wizji, nagranie ścieżki dźwiękowej do tego filmu, byłoby fantastycznym doświadczeniem.
Rozmawiał Andrzej Grabarczuk