Ania Wyszkoni: „Wyrzucanie emocji z siebie jest dużo zdrowsze” [WYWIAD]
Materiał promocyjny
Artyści coraz częściej decydują się opowiedzieć o tym, że mierzyli się z problemami natury psychicznej. Wśród nich znalazła się m.in. Ania Wyszkoni. „Zrobiłam to przede wszystkim dla mojej publiczności. Rozmawiałam z wieloma fanami zupełnie prywatnie po koncertach i okazywało się bardzo często, że ludzie potrzebują tego wsparcia, potrzebują inspiracji i zachęty do leczenia” – mówiła w wywiadzie dla Interii.
Artykuł powstał w ramach akcji #Niech zobaczą, #Niech usłyszą, której partnerem jest Link4 Mama i Tata
Oliwia Kopcik, Interia: Spotykamy się przy okazji akcji Mental, która dotyczy zdrowia psychicznego. To nie jest łatwy temat, ale coraz więcej osób mówi o nim głośno. To chyba też jedna z misji artystów - przełamywać tabu?
Ania Wyszkoni: - Myślę, że rola artystów, i w ogóle znanych osób, nie polega tylko na tym, żeby być popularnym i czerpać z tej popularności, ale też powinni przejąć obowiązek właśnie uświadamiania ludzi. Myślę, że mamy wpływ na ludzi i musimy głośno mówić o takich problemach, żeby one stały się bliższe i przestały być tematem tabu. Dla mnie to obowiązek, ale i przywilej.
Jeden wokalista powiedział mi też, że artyści mają "automatycznie" tę umiejętność opowiadania o sobie, dzięki temu jest im łatwiej o tym mówić, niż nie-artystom, których nie uczy się wyrażania swoich uczuć.
- Być może tak, bo artyści są bardzo wrażliwymi ludźmi, poza tym wylewamy bardzo dużo emocji poprzez piosenki. Ale myślę, że to jest kwestia indywidualna, a piosenki nie są tym samym, co powiedzenie otwarcie w wywiadzie, że miało się problem natury depresyjnej. To są jednak bardzo odległe sytuacje. Wydaje mi się też, że to, że występujemy na scenie, dodaje nam odwagi. Stoimy przed publicznością i odsłaniamy wielką część naszych uczuć, to spora odpowiedzialność.
Dlaczego zdecydowałaś się opowiedzieć o swojej walce z chorobą? Nie miałaś strachu, że pojawią się głosy, które niestety wciąż jeszcze słychać - że skoro masz problem ze zdrowiem psychicznym, to pewnie coś z tobą jest nie tak?
- Nie, jestem w tej kwestii osobą bardzo świadomą i dla mnie problemy psychiczne czy zdrowotne są zupełnie naturalne.
Słucham mojego ciała, jestem czujna na jego sygnały i nie wstydzę się tego, co moje ciało mi podpowiada. Nie należę do osób, które boją się mówić o problemie, bo myślą, że w ten sposób odsuwają ten problem od siebie. Ale on nie zniknie, tylko będzie narastał. Wyrzucanie emocji z siebie jest dużo zdrowsze.
Zrobiłam to przede wszystkim dla mojej publiczności. Rozmawiałam z wieloma fanami zupełnie prywatnie po koncertach i okazywało się bardzo często, że ludzie potrzebują tego wsparcia, potrzebują inspiracji i zachęty do leczenia. Było mi dane być taką inspiracją w paru przypadkach, więc stwierdziłam, że być może, kiedy powiem o tym jeszcze głośniej i opowiem o tym, co przeszłam, zainspiruję też inne osoby. Nie zważam na to, że pojawiają się głosy krytyki. Ta krytyka czy jeszcze gorzej - bezpodstawny hejt - zawsze będą, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie marudzić i powie, że kłamię, nie mam talentu i jestem głupia. Skupiam się na tym, co jest dobre, i na efektach, jakie to moje wyznanie może przynieść.
Możesz nazwać album "Z cegieł i łez" swoim rozliczeniem? Już sam tytuł jest dość sugestywny.
- Nie powiedziałabym, że “Z cegieł i łez" jest rozliczeniem z tym trudnym czasem, bo ja go już chyba rozliczyłam wcześniej. On oczywiście czasem powraca i czasem te demony przeszłości się pojawiają, ale jestem już w zupełnie innym miejscu mojego życia. Patrzę teraz na to z dystansem i pozwalam sobie na błędy, bo te przejścia pozwoliły mi wyciągnąć pewne dobre wnioski. Daję sobie teraz więcej swobody. A album “Z cegieł i łez" jest manifestem tego, co dobre w moim życiu. Oczywiście pojawiła się piosenka o depresji, ale to już był zabieg artystyczny - tak podpowiadała mi muzyka, żeby poprowadzić tekst w tym kierunku. To nie było zamierzone od początku, że “o, teraz napiszę o depresji".
Jest tam, wydaje mi się, symboliczny utwór "Różowy dres". O tym, że już wiemy, w jakim jesteśmy stanie, chcemy z niego wyjść, ale za bardzo nie widać tego wyjścia.
- Napisałam go w trakcie pandemii, to jest wyraz moich uczuć z tamtego momentu, kiedy wiele osób było zagubionych. Chcieliśmy wrócić do normalnego życia, a zabraniano nam tego przez długi czas. Ja po prostu potrzebuję drugiego człowieka i ta izolacja powodowała, że czułam się bardzo źle, również sama ze sobą. Wtedy powstał “Różowy dres" i rzeczywiście jest to wspomnienie tamtych złych czasów, które, mam nadzieję, już nie wrócą. Kiedy czuję energię drugiego człowieka i mogę koncertować, to czuję się dużo szczęśliwsza, bardziej spełniona. Dzięki temu te problemy natury psychicznej się nie pojawiają.
Jak przekonać ludzi, że depresja to choroba, a chodzenie na terapię to nie jest wstyd?
- Myślę, że powtarzaniem tego ludziom jak najczęściej. To właśnie staram się robić. Pytana o depresję, mówię o tym, że przeszłam przez stany lękowo-depresyjne i że to może dopaść każdego. Staram się podkreślać właśnie, że to nie jest wstyd, że możemy sięgnąć po pomoc.
Nie po to mamy psychiatrów i psychologów, żeby od nich uciekać. Trzeba uświadamiać ludzi, że depresja jest chorobą XXI wieku, z którą mierzy się coraz więcej ludzi na całym świecie, w tym coraz więcej dzieci i młodzieży.
Myślę, że sygnalizowanie tego powoduje, że jesteśmy bardziej czujni, nie tylko na objawy u siebie, ale też u naszych bliskich. Bardzo często boimy się przyznać przed bliskimi, że mamy problem, a ktoś bliski wiedząc o tym, mówi: “Marudzisz, masz zły dzień". Tylko poruszanie tego tematu w mediach jak najczęściej może powodować, że to postrzeganie depresji się zmieni.
Tych "zdrowych" z kolei trzeba też uświadamiać, że depresja ma wiele twarzy i to, że ktoś normalnie wstaje, je śniadanie, chodzi do pracy i się uśmiecha, to nie znaczy, że nie może mieć depresji.
- Zdecydowanie tak. Bardzo często zakładamy jakąś maskę, żeby przetrwać, a potem wracamy do domu i mierzymy się ze swoimi lękami. To jest wszystko powiązane - ludzie boją się mówić o depresji, bo boją się reakcji drugiego człowieka, a drugi człowiek rzadko rozumie stan depresyjny tego chorego. Zwłaszcza, jeśli sam nie miał z tym do czynienia. Bardzo często to jest po prostu bagatelizowane, a nie powinno, bo tej głębokiej depresji można uniknąć, jeśli zareaguje się w miarę wcześnie. Tak było w moim przypadku. Ja nie doznałam tej głębokiej depresji, nie leżałam całymi dniami w łóżku. To były stany lękowo-depresyjne, które zostały w miarę szybko opanowane. Ale dziś zdaję sobie sprawę z tego, co mogło mnie spotkać, gdybym w porę nie zareagowała i nie podjęła leczenia.
No to jeszcze jakieś przesłanie dla świata na koniec?
- To jest bardzo trudne, bo każdy mierzy się ze swoimi problemami. Ale mi bardzo pomagają dwa takie przysłowia - jedno to: “Co cię nie zabije, to cię wzmocni", a drugie, użyję delikatniejszej wersji: “Miej wyrąbane, a będzie ci dane". Bardzo często mierzymy się z presją otoczenia, czasami sami sobie narzucamy tę presję. Dajmy sobie więcej luzu, nabierzmy dystansu do wielu spraw i myślę, że będzie nam łatwiej. Życie mamy tylko jedno, nikt za nas tego życia nie przeżyje.
Artykuł powstał w ramach akcji #Niech zobaczą, #Niech usłyszą, której partnerem jest Link4 Mama i Tata.
Materiał promocyjny