Reklama

Andri Már (Vök): Mamy coraz więcej powodów do optymizmu

Polskich słuchaczy nie trzeba przekonywać do ich talentu i klimatycznych koncertów - mieliśmy okazję zobaczyć ich na żywo już kilka razy, między innymi na początku zeszłego roku podczas mini trasy. Pod koniec kwietnia islandzki zespół Vök zaprezentował debiutancki album długogrający - "Figure". To bardzo sensualna, jednocześnie liryczna i zadziorna płyta, scalająca dream pop z trip hopem i elektroniką. Znaleźć na niej można jeszcze wiele więcej tropów i inspiracji, które wnoszą do muzyki członkowie zespołu - Andri Már, Margrét Rán, Ólafur Alexander i Einar Stef. O elfach, bajkach i muzycznych eksperymentach, krótko przed powrotem do Polski na kolejne koncerty, opowiedział nam Andri Már.

Polskich słuchaczy nie trzeba przekonywać do ich talentu i klimatycznych koncertów - mieliśmy okazję zobaczyć ich na żywo już kilka razy, między innymi na początku zeszłego roku podczas mini trasy. Pod koniec kwietnia islandzki zespół Vök zaprezentował debiutancki album długogrający - "Figure". To bardzo sensualna, jednocześnie liryczna i zadziorna płyta, scalająca dream pop z trip hopem i elektroniką. Znaleźć na niej można jeszcze wiele więcej tropów i inspiracji, które wnoszą do muzyki członkowie zespołu - Andri Már, Margrét Rán, Ólafur Alexander i Einar Stef. O elfach, bajkach i muzycznych eksperymentach, krótko przed powrotem do Polski na kolejne koncerty, opowiedział nam Andri Már.
Okładka "Figrues", debiutanckiej płyty grupy Vök /

Electropopowy zespół Vök powstał w 2013 roku z inicjatywy Andri Mára i Margrét Rán. Następnie do składu dołączyli Alexander i Einar Stef. Do tej pory na swoim koncie mieli dwie EP-ki - "Tension" i "Circles". 28 kwietnia 2017 roku do sprzedaży trafił ich debiutancki album "Figure".

Anna Nicz, Interia: Jaki był główny cel, przyświecający wam przy tworzeniu albumu "Figure"?

Andri Már (Vök): - Chcieliśmy połączyć wszystkie potrzeby, wizje każdego z nas, staraliśmy się pokazać je razem. To wspólny wysiłek i jesteśmy szczęśliwi, że te pomysły zostały przekształcone w piosenki.  

Reklama

Połączenie tych wszystkich myśli było trudne?

- Oczywiście. Słucham tych piosenek i wydaje mi się, że są reprezentowane przez kolor niebieski, reszta zespołu uważa, że to czerwony. Ty sobie wyobrażasz piosenki, historię, potem trzeba osiągnąć jakiś kompromis. Czasami było bardzo bardzo ciężko, by to osiągnąć, a czasami naprawdę łatwo. Zależy, czy te kolory do siebie pasują. Zdarza się, że jest to trudne, ale jesteśmy bardzo zadowoleni z tych utworów. 

Jaki jest główny kolor albumu "Figure"?

- Dla mnie ciemny niebieski, może troszkę purpurowy, dla kogoś innego może wydać się jaśniejszy lub ciemniejszy. Niektórzy ludzie powiedzieliby, że jest tylko czarny, ale zdecydowanie są w nim także jaśniejsze barwy. 

Wasze rodzinne miasto Hafnarfjörður znane jest z historii o elfach i magicznych stworzeniach. Jako dziecko na pewno słyszałeś te historie, były obecne w twoim życiu.

- Zdecydowanie były obecne, gdy dorastałem w Hafnarfjörður. Niektórzy ludzie nadal wierzą w elfy, słyszysz te historie o ludziach, którzy mieszkali na niższych wzgórzach, dla dziecka dorastającego w takim otoczeniu działa to mocno na wyobraźnię. Teraz nie doświadczam tego za dużo, może to dlatego, że nie mam dzieci, nie opowiadam nikomu tych historii. Może zrobię to pewnego dnia, gdy będę mieć dziecko, opowiem mu o elfach z nizin, mitologie, przy których wyrastałem.

Widziałeś elfy, gdy byłeś mały?

- Tak, wiele, wiele, wiele razy (śmiech). Ale gdy dorastasz zdajesz sobie sprawę, że to mógł być kot albo mysz, cień w nocy, zawsze istnieje logiczne wyjaśnienie. Jednak, gdy byłem młody widziałem trochę dziwnych stworów. 

Atmosfera baśni, legendy, przebija się także na waszym albumie.

- Rozumiem co mówisz, zgadzam się, zdecydowanie "Figure" ma ten tajemniczy szlak, biegnący przez cały album. To ma związek z islandzką literaturą, wiele książek ma atmosferę snu, marzenia. Przekłada się to na nasz album. 

Sen to słowo klucz. A spełnianie waszego snu rozpoczęło się od udziału w konkursie Battle of the Bands.

- Nazwałbym to The Music Experiments, to dosłowne tłumaczenie. Battle of the Bands to chyba brytyjska wersja i w zasadzie bardzo podobny konkurs. Tu na Islandii Musical Experiments odbywa się od 35 lat, od 1982 roku. Jest ważną częścią kultury, organizuje się go co roku. Jest jak Eurowizja dla młodych ludzi. To olbrzymia część sceny muzycznej. 

Jak wygląda przebieg konkursu?

- Trzeba przygotować demo składające się z dwóch utworów, jeśli się spodoba - przechodzisz do półfinałów, jeśli sędziowie lub publiczność wybiorą cię do finału konkursu, musisz zagrać trzy utwory. 

Wspomniałeś, że konkurs odbywa się od 1982 roku, to całkiem długa tradycja. Planowaliście swój udział wcześniej, przygotowywaliście się do konkursu?

- Tak, to długa tradycja. A nasza decyzja była bardzo spontaniczna, ostatniego dnia zgłoszeń zdecydowaliśmy się wziąć udział, nie mieliśmy wtedy jeszcze nazwy dla zespołu, żadnych piosenek, a z racji tego, że każdy mógł wziąć udział, pomyśleliśmy, że się zapiszemy. Dla nas to był prawdziwy eksperyment, bo nigdy wcześniej nie graliśmy razem na żywo. Spontaniczna decyzja, która zakończyła się powstaniem zespołu Vök. 

Ale najpierw było demo.

- Tak, przygotowaliśmy dwa utwory po islandzku, każdy trwał jakieś 30 sekund, nadal gramy te piosenki, uwielbiamy je. Jedna opowiada historię dwójki dzieci uwięzionych w lawinie. 

Z elfami?

- Nie (śmiech). Nie mieliśmy żadnej piosenki, gdy zapisaliśmy się do konkursu. Gdy dotarliśmy do finałów mieliśmy dwie i zaczęliśmy pracować nad trzecią. Margrét przygotowywała projekt do szkoły muzycznej, w którym pomagaliśmy, postanowiliśmy zagrać ten numer. I chyba ta piosenka wygrała dla nas konkurs. 

The Musical Experiment jest popularny, dobrze znany na Islandii?

- Tak, jest bardzo dobrze znany, dzieje się od tylu lat, pojawiają się tam niesamowicie dobre zespoły, które wypłynęły dzięki konkursowi - na przykład Of Monsters and Men, którzy wygrali w 2010 roku, mają podobne korzenie do nas. Lista jest bardzo długa, mnóstwo świetnych zespołów, jak nasi przyjaciele z zespołu Mammút, Agent Fresco i inne islandzkie formacje, grające rozmaite gatunki - Mammút melancholijny i ciemny jak my, Agent Fresco jest głośniejszy i potężny.

Mówi się, że na Islandii każdy robi muzykę, macie tylu utalentowanych muzyków, czy to pomaga, zachęca was, czy może ciężko jest rozpocząć działanie w takim kraju?

- To dopinguje, pomaga nam bardzo. Islandzka muzyka stała się marką, gdy ludzie słyszą, że jesteśmy z Islandii, są bardziej zainteresowani poznaniem naszej twórczości. Na naszym rynku mamy wspaniałych artystów, jak Agent Fresco czy Ásgeir, którzy podnieśli poziom na wyższy standard. Cudownie jest grać na tej samej scenie, co artyści, których podziwiam. To naprawdę pomogło mi uwierzyć, że też mogę to zrobić, że mogę tak jak ten człowiek nagrywać naprawdę świetne rzeczy. 

Może kluczem do odkrycia islandzkiego sekretu robienia dobrej muzyki jest odwaga, by wychodzić ze swoją muzyką do innych ludzi, innych krajów.

- Zdecydowanie. Na Islandii powszechne jest przeświadczenie, że zawsze jest wyjście, sposób jak to zrobić. Niewielu Islandczyków powie: "Nie, nie uda mi się!" Islandczyk powie raczej: "On może to zrobić, ja też mogę!" 

Jak Amerykanie, którym nie brakuje pewności siebie, w swoją moc sprawczą, w to, że mogą zrobić wszystko.

- Tak, lubią tak myśleć o sobie.

Nie wiem na ile znasz Polaków, ale my z kolei jesteśmy raczej z frakcji pesymistycznej - nie zrobię czegoś, bo nie jestem na tyle dobry, nie uda mi się. A wy zdajecie się być takimi optymistami.

- Tak, jest dużo optymizmu wokół sceny muzycznej na Islandii. A mamy do niego coraz więcej powodów.

Formacja Vök w tym miesiącu zagra trzy koncerty w Polsce. 8 maja wystąpi w katowickiej Hipnozie, dzień później w poznańskim Spocie, natomiast mini-trasę po Polsce Islandczycy zakończą w warszawskim Niebie (10 maja).

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy