"W Polsce czuję się jak na balu"
Lionel Richie, czarnoskóry amerykański wokalista od wielu lat podija serca fanów na całym świecie. Jego przeboje "Hello" czy też "Easy" uznawane są wręcz za klasyki. Po dwóch latach nieobecności na rynku muzycznym, powrócił pod koniec 2000 roku z nowym albumem „Renaissance”. Jego występy u boku Tiny Turner i na festiwalu w Sopocie w 1999 roku udowodniły, iż przerwa wyszła mu tylko na dobre i nic nie stracił z dawnej charyzmy. Podczas pobytu wokalisty w Polsce spotkał się z nim Piotr Metz (RMF FM). Oto obszerne fragmenty ich rozmowy.
Jak się czujesz w Polsce?
Wiesz co, coś ci powiem. Kiedy graliśmy w Polsce w 1999 roku, ludzie byli absolutnie wspaniali....
To dlatego, że ty byłeś absolutnie wspaniały.
Mówię ci, świetnie się bawiliśmy na scenie. Gdy przyjechaliśmy do Polski drugi raz, mieliśmy ten przystanek przed pałacem prezydenckim, z prezydentem, pierwszą damą i telewizyjną transmisją na żywo, którą mogli oglądać wszyscy Polacy... Daj spokój, czuję się tutaj jak na balu. To naprawdę wspaniałe miejsce, choć reszta świata nie zdaje sobie z tego sprawy. Macie tu naprawdę świetny poziom edukacji.
Mój 15-letni syn, który kolekcjonuje nagrania w formacie mp3, ma w swoim komputerze „Easy” Faith No More, ostatnio zdobył też „Angel” i zapytał mnie: „Kim jest ten facet?”. Kiedy mu wytłumaczyłem, ściągnął sobie również wersję The Commodores.
To interesujące, co powiedziałeś. Po pierwsze, musimy się przyzwyczaić do dzisiejszych komplementów. Był czas, że ludzie mówili: „Lionel, kupiłem sobie wszystkie twoje płyty”. Dziś mówią: „Ściągnąłem sobie wszystkie twoje płyty”. Teraz to jest komplementem. Ale ważniejszy jest fakt, że na koncerty przychodzą dziś dwunasto-, piętnasto-, czy siedemnastolatkowie, których nie było jeszcze na świecie, gdy śpiewałem „Easy”. Właściwie to urodzili się dopiero 10 lat później. To wspaniały proces. Kiedy pisałem te piosenki wraz z Commodores, kto mógł przypuszczać, że przetrwają tak długo? Wówczas chciałem tylko, żeby radio grało moją muzykę. To, że 25 lat później wciąż grają te piosenki, jest absolutnie fantastyczne.
Z drugiej strony, gdy patrzymy na przełom lat 60. i 70., w ówczesnej muzyce, nazwijmy to „tanecznej”, działo się tak wiele ciekawych rzeczy...
Wiesz, wiele razy ludzi pytali mnie: „Lionel, dlaczego nagrałeś płytę z muzyką dance, z muzyką klubową?”. To zabawne. Na początku The Commodores byli typowym zespołem barowym, klubowym. Kiedy napisałem utwór „3 Times a Lady”, pytano mnie: „Jak mogłeś zrobić coś tak szalonego? Jesteście przecież zespołem tanecznym, gracie po barach i klubach. Po co chcesz to zmieniać?”. Przez całą moją karierę starałem się walczyć z tym piętnem. Zdecydowałem się cofnąć w czasie i robić to, z czego byłem znany, i teraz mi mówią :”Czemu teraz nie nagrywasz ballad?”
Kolejna zabawna rzecz - mówią mi: „Dlaczego umieściłeś na swojej płycie muzykę latynoską?”. A czym było „All Night Long”? Nagrałem ten utwór 10 lat przed pojawieniem się Ricky’ego Martina. Teraz zarzucają mi, że kopiuję innych. Ale ja tak śpiewałem zanim jeszcze pojawiła się muzyka latynoska! Ale to jest naprawdę wspaniałe, że historia muzyki zatacza koło. To, co dziś nazywają muzyką dance, to po prostu disco. Sprzedali mi spodnie-dzwony za 1500 dolarów. Mam w swojej szafie podobne spodnie, za które zapłaciłem 23 dolary. Wiesz o co mi chodzi, to znów wraca. Wszystko zatacza koło. Popatrz na swojego syna. Oni teraz wiedzą, jak ściągnąć muzykę, nie docierają do niej w żaden inny sposób. Ja muszę prosić moje 6-letnie dziecko, żeby pomogło mi dostać się do e-maila. Nastało nowe pokolenie. W końcu nauczyli się robić na tym biznes. Następuje przemiana starych sposobów w nowe. Ciekawy jestem, jak sobie z tym poradzą.
Czy zgadzasz się, że w latach 70. było na rynku znacznie mniej muzyki, ale miała ona pewien znak jakości? Teraz trudno nawet nadążyć za wszystkim, co się dzieje.
Moim zdaniem jedynymi ludźmi, poszkodowanymi na tym etapie historii muzyki, są artyści. Kiedy ja zaczynałem karierę, wytwórniom zależało na rozwoju artystów. Fanom zależało na rozwoju artystów. Inaczej mówiąc - po pierwszym albumie ludzie cię poznawali, po trzecim wszyscy byli podekscytowani, po piątym odbywałeś tournee dookoła świata, a po szóstym miałeś ugruntowaną pozycję i można było mówić o karierze. Teraz sztuka jest jak fast-food. Oznacza to: jesteś tutaj, masz przebój, do widzenia. Następny proszę. Nie istnieje pojęcie renegocjowania kontraktu. Znasz artystów renegocjujących kontrakt? Nikt tego nie robi, bo oni po prostu znikają. Wyciskamy z ciebie, ile się da i idziemy dalej. Myślę, że w każdym przypadku spotykamy się z ogromnym nadmiarem. Jest mnóstwo zamieszania, poszatkowana jest nie tylko muzyka, ale również rozgłośnie radiowe. Musisz zmieścić się w formacie. Gdybym dziś skomponował „We Are the World”, żadna stacja by tego nie zagrała, bo nie pasowałoby to do ich formatu. Byłoby bardzo trudno, żeby to chwyciło. Wszystko jest tak poszatkowane, że nie ma miejsca dla artystów myślących o naprawdę wielkiej karierze.
Teraz wszystko jest bardzo mgliste. Dawniej nowa płyta artysty z czołówki była wielkim wydarzeniem, ludzie na to czekali...
Tak. To, co teraz robią z Britney Spears, Christiną Agillerą czy Backstreet Boys, to głównie biznes. Niestety, jeżeli jesteś w zespole, który sam sobie pisze piosenki... Inaczej mówiąc, wybierają nam tylko małą grupę wykonawców i każą tego słuchać. Skąd mają się brać nowe zespoły, nowi soliści, gdzie jest nowy Michael Jackson? Oni muszą gdzieś ćwiczyć, rozwijać się. Kto może być nową Madonną? Skąd ma się wziąć? Ona teraz sama pisze sobie piosenki...
To jest tak, jak ze sprzętem hi-fi, czy z samochodami. Dawniej były trwalsze, przystosowane do używania przez 15 lat. Były wypolerowane i precyzyjne...
Często wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach kultywujemy przeciętność. Co sprawia dziś, że jesteś naprawdę supergwiazdą? Wystarczy, że nagrasz płytę i umiesz tańczyć. Dawniej trzeba było nagrać cztery albumy i umieć śpiewać. Zmieniły się kryteria. Ale myślę, że jak zwykle wrócimy do korzeni. Będziesz musiał umieć śpiewać na żywo, ludzie po prostu zaczną łaknąć rozrywki. Nie wystarczy im patrzenie na kogoś, kto śpiewa, trzeba będzie umieć ich zabawić. Kiedy zaczniesz myśleć, że ludzie wydają ciężkie pieniądze, żeby zobaczyć cię na żywo, łatwo będzie podnieść lub zrujnować twoją reputację, w zależności od tego, czy zrobisz świetny show czy nie. To będzie interesujące popatrzeć, w którą stronę to pójdzie.
Jest nadzieja. Niedawno rekord zespołu N-Sync, który sprzedał 2,5 miliona płyt w ciągu tygodnia, został pobity przez The Beatles i ich najnowszą kompilację „1”...
Gdyby tylko znowu udało się zebrać Beatlesów razem, mielibyśmy następne zawody! To interesujące. Okazuje się, że naprawdę mnóstwo ludzi łaknie melodyjnych przebojów, które mogliby sobie nucić.
Słowo „melodyjny”jest tutaj kluczowe, bo tego nam najbardziej brakuje.
Tak. Kiedy ja zaczynałem, mówiło się o różnicy pomiędzy utworem a piosenką. Utwór dziś jest, jutro go nie ma. Piosenkę możesz sobie nucić, nawet nie słysząc muzyki. Tak jest właśnie z Beatlesami. Cały świat potrafi śpiewać piosenki Beatlesów. Nie musisz być wokalistą, żeby śpiewać piosenki Beatlesów. Ale musisz być akrobatą, żeby śpiewać niektóre z piosenek, które teraz grają w radiu.
Najnowsza płyta Lionela Richiego nie jest żadną podróżą sentymentalną. Nadążasz za tym, co dzieje się obecnie...
Chciałem pokazać pewną rzecz. Czy jest jakaś różnica między rokiem 1975, 80, 2000 czy 2001? Nie. Tyle, że teraz robią to 19-latkowie. Tak samo nie było różnicy między tym, co robili Michael Jackson i Prince. Wiesz dlaczego? Bo oni wzorowali się na Jamesie Brownie i Little Richardzie. Rozumiesz. Następne pokolenie podejmuje dzieło poprzedników.
Z szacunkiem dla mistrzów.
Zdecydowanie. Ja po prostu cofnąłem się i powiedziałem: „OK., to jest Lionel Richie rhythm and bluesowy, to Lionel Richie popowy, to Lionel Richie latynoski, a to Lionel Richie dla dorosłych . Chcę się spotykać z dzisiejszymi kompozytorami. To się sprawdza. Napisaliśmy dwie świetne piosenki z Rodney Jerkinsem i jego bratem Fredem. Jest Walter Afanasjew. Pracuje dla Sony, dla takich ludzi jak Ricky Martin i inni. Jest Brian Rollings i jego ekipa. Pracowali z każdym artystą, jakiego sobie możesz wyobrazić, z Enrique Iglesiasem, Cher. Chcę przez to pokazać, że jestem gotów grać w każdym stylu. Nie udało mi się ściągnąć Wyclefa Jeana, bo nagrywał swoją własną płytę – będzie na następnym albumie, obiecuję. Ale najważniejsze, że to jest świetna zabawa, to wciąż dokładnie ta sama muzyka, odkrywana na nowo przez kolejne pokolenia.
Dzięki za przywrócenie nam nadziei.
Obiecuję, że zobaczymy się podczas mojej letniej trasy koncertowej. Jeszcze tu przyjadę.