Reklama

"Uwielbiamy wygłupy"

Dzięki niemieckiej wytwórni SPV bardzo popularna na północy Europy norweska grupa Gluecifer ma wreszcie szanse wypłynąć na szersze wody. Ich muzyka to porywający energią i ujmujący bezpretensjonalnością rock'n'roll, nawiązujący do najlepszych lat gatunku - do klasycznych płyt The Rolling Stones, The Clash czy Motörhead. Do tego dochodzi trochę punkowej nonszalancji i chwytliwych, niemal britpopowych melodii oraz spora dawka poczucia humoru, prawdziwej radości z tego, co się robi.. Biff Malibu (śpiew), Captain Poon (gitara), Raldo Useless (gitara), Danny Young (perkusja) i Stu Manx (bas) tworzą grupę, która śmiało może stawić czoła inwazji nowego rocka zza Oceanu, takim grupom jak Sum 41 czy Blink 182. Czy tak się stanie? Gitarzysta Raldo Useless odpowiadał na pytania Jarosława Szubrychta.

"Basement Apes" to pierwsza płyta grupy Gluecifer dostępna w Polsce, ale nie pierwsza w waszym dorobku. Mógłbyś w skrócie przedstawić dotychczasową działalność zespołu?

Powstaliśmy w 1994 roku i od tamtej pory zdążyliśmy wydać trzy płyty długogrające oraz całą masę winylowych singli. Zagraliśmy też mnóstwo koncertów, m.in. u boku takich zespołów, jak Motörhead czy Hellacopters. To wszystko doprowadziło nas do miejsca, w którym teraz jesteśmy, do kontraktu z SPV i albumu "Basement Apes".

Reklama

Czy nazwanie Gluecifer norweskim odpowiednikiem Offspring byłoby dla ciebie obelgą, czy raczej komplementem?

Na pewno nie obraziłbym się za takie porównanie. Wydaje mi się jednak, że Offspring to zespół, który ma korzenie w czystym punk rocku, podczas gdy my mamy więcej wspólnego z klasycznym rockowym graniem. Zresztą zakładaliśmy Gluecifer, żeby grać dla znajomych numery z repertuaru Misfits, a to chyba o czymś świadczy? (śmiech) Nasza wytwórnia z kolei reklamuje nas ostatnio jako połączenie Turbonegro i Motörhead. Porównanie do Turbonegro traktujemy jako duży komplement, bo to w Norwegii zespół kultowy, w dodatku pochodzący z tego samego miasta, co my. A Motörhead? Gramy szybko, głośno i lubimy się dobrze zabawić, więc chyba coś jest na rzeczy.

W latach 90. Norwegia zasłynęła jako kolebka najbardziej ekstremalnych grup blackmetalowych.

Jak doszło do tego, że w czasie gdy wszyscy wasi rówieśnicy malowali twarze w barwy wojenne i przybierali demoniczne pseudonimy, powstał Gluecifer, wykonujący bardzo pogodną, pełną luzu muzykę?

Dla wielu Norwegów muzyka Gluecifer była sposobem na odreagowanie otaczającej ich wtedy blackmetalowej histerii, dla nas samych jednak była to naturalna konsekwencja tego, co robiliśmy wcześniej. Przed powołaniem do życia tego zespołu każdy z nas grał w różnych rockandrollowych kapelach, wychowywaliśmy się na twórczości takich grup jak AC/DC, Thin Lizzy, Judas Priest czy Black Sabbath. Słuchaliśmy też kapel punkowych z lat 70., ale black metal na punkcie którego oszalało tylu naszych rodaków, nigdy jakoś nas nie pociągał.

Zanim podpisaliście kontrakt z SPV, którego pierwszym owocem jest album "Basement Apes", wydawaliście płyty z nalepką niewielkiej szwedzkiej firmy White Jazz. Kiedy doszliście do wniosku, że czas ich pożegnać?

Wszystko zaczęło się od koncertu Hellacopters w Oslo. Graliśmy wtedy przed nimi, a nasz drugi gitarzysta, Captain Poon, zaprzyjaźnił się z Nicke, który po powrocie do Szwecji opowiadał wszystkim o Gluecifer. Kiedy parę miesięcy później nagrywaliśmy w Sztokholmie naszą pierwszą płytę, Nicke przyprowadził ludzi z White Jazz do studia i w ten sposób znaleźliśmy wydawcę. Współpraca układała się znakomicie, aż do ubiegłego roku, kiedy White Jazz kupiła dużo firma i wszystko tam się pozmieniało. Nasi kumple już tam nie pracują, więc doszliśmy do wniosku, że przyszedł czas na spróbowanie czegoś nowego. Nie wiem jeszcze, jak będzie nam w SPV, ale początek jest obiecujący - udzielamy mnóstwa wywiadów, płyta będzie dostępna właściwie w całej Europie. Jestem dobrej myśli.

Jak przebiegała sesja nagraniowa "Basement Apes"?

Do tej pory wszystkie płyty nagrywaliśmy w Szwecji, ale tym razem zdecydowaliśmy się zarejestrować wszystko w swojej ojczyźnie, korzystając wyłącznie z pomocy norweskich fachowców. Produkcją zajął się Kare Christoffer Vestreheim z zespołu Lokomotiv, a płytę zmiksował Ulf Holand, znany m.in. ze współpracy z A-ha. Większa część sesji miała miejsce w starej stodole za miastem, wśród sosen i górskich strumyków. To dopiero była zabawa!

Czy mając świadomość, że nagrywacie swój pierwszy album dla dużej wytwórni, nie stawaliście w studiu na głowie, żeby zrobić coś bardziej chwytliwego i przebojowego niż do tej pory?

Na szczęście byliśmy całkowicie wolni od tego typu myśli, bo kontrakt z SPV podpisaliśmy dopiero po wyjściu ze studia. Dzięki temu podczas sesji nagraniowej myśleliśmy tylko o tym, by piosenki były jak najlepsze.

Widziałeś "Amelię"?

Ten francuski film? Pewnie, uwielbiam go!

Pytam, bo mam przed sobą okładkę waszej nowej płyty...

(śmiech) Rozumiem! Chodzi ci o tego faceta, który zbierał zdjęcia robione w automatach Polaroida? Rzeczywiście, jest pewne podobieństwo... Chcieliśmy, żeby okładka "Basement Apes" wyglądała trochę inaczej od tych wszystkich typowych rockandrollowych okładek, pełnych szybkich samochodów, tatuaży i płomieni. To pomysł Biffa Malibu, naszego wokalisty, który uwielbia robić sobie zdjęcia w tych automatach i na niektórych wygląda naprawdę przerażająco.

Co kryje się za tytułem "Basement Apes"?

Uwielbiamy wygłupy, co przejawia się m.in. w wymyślaniu tytułów, które brzmią pompatycznie i zabawnie zarazem. Poza tym, jakiś czas temu wymyśliliśmy sobie, że w tytule każdego naszego wydawnictwa musi być jakieś zwierzę. Próby mamy w piwnicy, a ponieważ przed nagraniem tej płyty właściwie nie wychodziliśmy z niej przez długie tygodnie, doszliśmy do wniosku, że w wyniku jakiejś tajemniczej mutacji staliśmy się całkiem nowym gatunkiem, czyli piwnicznymi małpami - "Basement Apes". Skomponowaliśmy też utwór pod takim tytułem, ale był marny, więc nie wszedł na płytę. (śmiech)

Uważacie teksty za ważny element twórczości Gluecifer, czy raczej za zło konieczne - bo coś przecież trzeba śpiewać?

Ważne są pojedyncze zdania. Znajdziesz w nich czasem więcej sensu, niż w całych tekstach. Dużo więcej pracy poświęcamy doborowi słów pod kątem brzmienia. To czy jakiś wyraz pasuje do muzyki jest naszym zdaniem ważniejsze niż ukryte za nim przesłanie.

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: The Rolling Stones | muzyka | śmiech | jazz | gitara
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy