"To co zrobiliśmy było wspaniałe"
Transatlantic to supergrupa, którą pod koniec ubiegłego stulecia utworzyli Mike Portnoy z Dream Theater, Roine Stolt z The Flower Kings, Neal Morse - wówczas grający w Spock's Beard i Pete Trewavas z Marillion. Debiutancki album zespołu "SMPTe" ukazał się w 2000 roku i spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem.
Transatlantic zaproponował rock progresywny najwyższej próby z nowoczesnym brzmieniem. Na koncertach i płytach muzycy dawali wyraz swoim fascynacjom Pink Floyd grając przeróbki tego zespołu.
Równie dobrze jak debiut przyjęty został wydany w 2001 roku drugi studyjny album "Bridge Across Forever", po którego wydaniu Transatlantic odbył bardzo udaną trasę koncertową. W jej trakcie zarejestrowany został koncert w holenderskim Tilburgu, który w 2003 roku ukazał się na płycie zatytułowanej "Live In Europe".
Niestety, w 2002 roku Neal Morse ogłosił swoje odejście ze Spock's Beard i Transatlantic, by poświęcić się poszukiwaniom duchowym. Czy to oznacza, że już nigdy nie będziemy mieli okazji usłyszenia supergupy i posłuchania jej nowych studyjnych nagrań? O to między innymi zapytał Pete'a Trewavasa Lesław Dutkowski. Głównym powodem rozmowy była premiera "Live In Europe", ale oczywiście nie mogło zabraknąć w niej pytań dotyczących nowej płyty Marillion "Marbles".
Rozmawiamy z powodu premiery płyty Transatlantic "Live In Europe". Powiedz mi na początek, jak wspominasz trasę promującą album "Bridge Across Forever"?
Na trasie było naprawdę sporo zabawy. Byliśmy trochę spięci na początku, bo próby zaczęliśmy na trzy dni przed rozpoczęciem trasy. Wtedy dopiero zaczęliśmy się zastanawiać, które piosenki zagramy i jak je zagramy.
Graliście próby tylko trzy dni przed trasą?
Tak. (śmiech) Nie zapominajmy, że na trasie był z nami Daniel Gildenöw z Pain Of Salvation, który jest fantastycznym muzykiem. Wspaniały człowiek ze wspaniałego zespołu - moim zdaniem. Z początku troszkę się obawialiśmy. Po drugim albo trzecim koncercie wszystko już było jak należy. Wiedzieliśmy co i jak powinniśmy robić. Już czwarty koncert w Tilburgu, w Holandii, został nagrany i sfilmowany. Wyszło to naprawdę bardzo dobrze. Wprawdzie kiedy widzisz ekipę filmową, kamery, jest to dość denerwujące i sprawia, że dziwnie się czujesz. Gdzieś tam w głowie krąży ci myśl, że musisz zagrać dobrze, musisz dobrze wyglądać. Jednak publiczność była wspaniała.
W Holandii zawsze mieliście duże wsparcie.
To prawda. W Holandii i w Niemczech. Po tym koncercie w Tilburgu już wiedzieliśmy, iż dobrze wykonaliśmy swoją pracę. Później byliśmy już o wiele bardziej zrelaksowani i bardziej bawiliśmy się na scenie. Ostatni koncert był we Włoszech, chyba w Mediolanie. Wspaniały koncert. Mieliśmy podczas niego wiele zabawy. Wyszliśmy na scenę i zagraliśmy nasze kawałki w zupełnie inny sposób. Sporo się wygłupialiśmy, co jest zawsze bardzo fajne. Szkoda, że każdy miał w świadomości, iż jest to ostatni nasz koncert z trasy.
Wspomniałeś, że mieliście tylko trzy dni prób przed trasą. Sądzę, że podczas koncertów było mnóstwo fragmentów improwizowanych?
O tak. Mimo wszystko sporo trzeba się było jednak nauczyć. Trzeba było również ustalić, w jakim kierunku pójdzie to improwizowanie. Wspaniale wspominam pracę nad "Suite Charlotte Pike" oraz nad kawałkami The Beatles. Chcieliśmy dodać do koncertu jeszcze kilka innych rzeczy. Między innymi "Long Distance Runaround". Chyba właśnie o ten kawałek nam chodziło. Niestety, nie było wystarczająco dużo czasu, by usiąść i nauczyć się go.
Niestety, nie miałem okazji być na żadnym z koncertów Transatlantic. Powiedz mi na przykład czy grałeś solo na basie podczas występów?
Solo na basie? Można powiedzieć, że grałem takie krótkie solowe fragmenty na basie, ale ja nie jestem typem basisty, który popisuje się swoją grą. Mike Portnoy jest znacznie lepszym showmanem ode mnie. Neal Morse także. Pod koniec trasy opracował takie mini-solo na fortepianie. Na DVD możesz zobaczyć mnie w krótkim solowym popisie, ale szczerze mówiąc ja mam już trochę dość grania solówek i nie chce mi się ich wymyślać. Dla mnie to kojarzy się trochę z uczniem, który musi stać przed obliczem dyrektora. (śmiech) Zdecydowanie lepiej i bezpieczniej się czuję, gdy jest obok mnie jeszcze kilka osób na scenie.
Wolisz więc współpracę od popisywania się?
Tak, o wiele bardziej. Między innymi z tego powodu, że nie jestem jakoś wybitny technicznie. Byłbyś zaskoczony, gdybyś zobaczył jak bardzo.
Jakoś nie do końca ci wierzę, ale masz prawo do własnego zdania.
(śmiech) W porządku. Powiem ci tak, jestem niezły w tym, co robię. Wiem co robię dobrze i wiem, jak to powinienem robić. Na pewno mógłbym zagrać jakieś krótkie solo, gdybym tylko nad nim popracował. Jednak nigdy nie czułem się zbyt dobrze grając solówki na basie. Może jeśli jest się Billym Sheehanem to jest to zabawne, ale ja nim niestety nie jestem. O wiele większą frajdę mam grając z innymi na scenie.
Jeden Billy Sheehan w świecie muzyki wystarczy, więc po prostu bądź sobą.
Masz rację. Mogę się tylko pod tym podpisać obiema rękami. Poza tym, ja lubię to, co robię i chyba trochę już dałem światu dobrej muzyki. To sprawia mi radość.
Pete, w 2002 roku Neal ogłosił, że wycofuje się z muzycznego biznesu, bo chce poświęcić się poszukiwaniom duchowym. Na szczęście wrócił, nagrał nową płytę "Testify". W tym kontekście, powiedz mi, czy jest szansa na to, że Transatlantic zagra chociażby jakieś koncerty?
Tu mnie masz… Każdy z kim rozmawiam zadaje mi to pytanie. I na pewno to pytanie zadam w którymś momencie Nealowi. Mam nadzieję, że on jest zadowolony z tego, że znów jest w świecie muzyki. Zresztą to byłoby śmieszne, gdyby ktoś taki jak on już nigdy nic więcej nie nagrał. W końcu jest tak niesamowicie utalentowanym artystą. I jest też bardzo dobrym człowiekiem. Naprawdę bardzo było mi miło z nim pracować. W pewnym momencie on powiedział: Odchodzę ze Spock's Beard, co dla mnie było nieprawdopodobnym szokiem. Powiedział także: Odchodzę z Transatlantic. W pewien sposób potrafię go zrozumieć. Jednakże nie najlepiej się stało, iż on po prostu nie przyszedł do nas i nie powiedział: Słuchajcie chłopaki, nie chcę przez jakiś czas tego robić. Zróbmy sobie przerwę. Muszę się pozbierać i może popracować jakiś czas sam.
Ja tak naprawdę nie wiem, dlaczego on odszedł od nas. Domyślałem się tylko. Sam wiesz, że Neal jest bardzo religijnym człowiekiem, bardzo mocno wierzącym. Być może frustrujące było dla niego pisanie piosenek, o których znaczeniu ktoś pisał potem coś zupełnie innego od tego, czego od sam by oczekiwał. Może w ten sposób chciał przekazać światu, o co tak naprawdę mu chodziło i wyraził to tak, a nie inaczej. Potrafię go zrozumieć jako kompozytor. To jest tak, że masz wspaniały pomysł, ale kiedy przyjdzie ci popracować nad nim z resztą muzyków w efekcie dostajesz nie zawsze coś wspaniałego. Wtedy chcesz mieć szansę zrobienia czegoś po swojemu. Jestem w stanie zrozumieć, dlaczego Neal chciał pracować sam. Jednakże mam nadzieję, że kiedyś on będzie gotowy do zrobienia czegoś razem. W końcu zagranie razem to nie jest nie wiadomo co. Żadna jakaś wielka reaktywacja. Chodzi o to, żeby miło spędzić razem czas na scenie i zobaczyć, czy coś z tego może wyniknąć. To co zrobiliśmy było wspaniałe. Czuję to. Jednak jeszcze nie wyczerpaliśmy tej formuły. Zostało jeszcze sporo materiału, nad którym nie mieliśmy okazji popracować. Wystarczy zaobserwować jak Transatlantic zmienił się na drugiej płycie w porównaniu z pierwszą. Sądzę, że mogliśmy zrobić jeszcze co najmniej jeden bardzo przyzwoity album. Szkoda by było, gdyby ten projekt został pogrzebany.
A jest jeszcze coś Transatlantic co zostało nagrane, lecz do tej pory nie było wydane?
Oj nie. (śmiech) Chyba ukazało się absolutnie wszystko. Gdybyś pogrzebał w różnych dziwnych miejscach na pewno doszedłbyś do tego samego wniosku. Ukazały się takie nawet rzeczy, których ja sam bym raczej nie wydał. (śmiech) Niesamowite są niektóre z tych materiałów. Są takie rzeczy, które napisaliśmy, ale nigdy z nich nie skorzystaliśmy. Mam CD z demówkami Transatlantic, które przygotował Neal, a które nigdy nie zostało wykorzystane. Podobne CD mam też od Roine. Jest też materiał, który ja skomponowałem dla Transatlantic. Teraz czeka na to, co zrobię z nim w przyszłości. Odpowiem może ostatecznie tak, iż jest trochę materiału, ale nigdy nie mieliśmy czasu, aby w ogóle nad nim popracować.
Transatlantic to o tyle wyjątkowa supergrupa, że jej członkowie mieszkali w różnych krajach. Ciekawi mnie jak wyglądał proces tworzenia muzyki w tym zespole? Robiliście coś na własną rękę, a potem spotykaliście się i pracowali razem nad pomysłami?
Przez telefon ciężko się rozwija pomysły. (śmiech) "Dzięki Bogu za Internet", że zacytuję tutaj Marillion. Ten cytat odnosi się w równym stopniu do Transatlantic, bo wiele rzeczy robiliśmy z wykorzystaniem Internetu. W przypadku pierwszej płyty, to głównie przypadek sprawił, że wyszła nam taka, jak wyszła. Jeśli chodzi o drugą płytę było trochę inaczej, bo mieliśmy za sobą kilka koncertów, znaliśmy nasze fascynacje muzyczne i dlatego mieliśmy jakąś podstawę, od której mogliśmy zacząć pracę.
Każdy pracował nad swoim obrazem w domu, lecz dokładnie wiedzieliśmy, czym należy pokryć płótno. Ja na przykład napisałem pierwszy temat do "Stranger In Your Soul" i to doskonale wpasowało się do tego, co potem dodał do tego Neal. Dalej w środku dodaliśmy mój chórek, a później wzięliśmy coś z tego, co skomponował Roine. Każdy z nas dobrze wiedział, w którą stronę należy pójść. Wcale nie było to takie trudne. Jeśli weźmiesz pod uwagę czwórkę takich muzyków jak my, to chyba możesz spokojnie o nas powiedzieć, że wiemy, czego chcemy. Wiemy też, jak należy pracować. Każdy z nas przecież pracował również nad innymi swoimi projektami. Czasami bardzo miło jest zrobić coś szybko.
Można powiedzieć, że między członkami Transatlantic występowało duchowe pokrewieństwo?
Myślę, że można tak powiedzieć. Bardzo wiele się działo wokół nas i wcale nie trzeba było o tym mówić. W końcu muzycznie mamy ze sobą wiele wspólnego. Mamy też do siebie wzajemnie wiele szacunku. To oczywiście nie pozostaje bez wpływu na pisanie muzyki. Jeżeli naprawdę lubisz pracować z pewnymi ludźmi, pewne rzeczy przychodzą ci o wiele łatwiej.
Pete, powiedz mi, czy jest coś takiego w Transatlantic - może spontaniczność na koncertach, albo coś związanego z komponowaniem, co chciałbyś przenieść do Marillion?
Raczej nie. Moim zdaniem to są dwie różne rzeczy i powinny istnieć niezależnie od siebie. Naprawdę nie chciałbym odtwarzać jakiejś części Transatlantic w Marillion. Jedną ze wspanialszych rzeczy jeśli chodzi o możliwość tworzenia w Transatlantic było to, iż później wracałem do Marillion. To coś zupełnie innego. Marillion jest na swój sposób unikatowy. Kiedy jesteś w Marillion ponad 20 lat, tak jak ja, doświadczasz sukcesów, a potem rezygnujesz na czas jakiś z parasola ochronnego jakim jest ta nazwa, aby zrobić coś na własną rękę, przekonujesz się, jaką moc ma ten zespół. Dzieje się tak dopiero, gdy staniesz na zewnątrz.
W Marllion zdarzyło się naprawdę wiele rzeczy absolutnie wspaniałych. Spędzamy w tym zespole wiele czasu nad materiałem. Robimy to wręcz do ósmego stopnia i rozmawiamy przez wieki o jakimś akordzie, o następstwie akordów, jak ma zmieniać się melodia. Naprawdę angażujemy się w to tak głęboko i tak dokładnie. Cudownie jest mieć czas na to. Mam ten komfort, że mam własne studio nagraniowe i mogę się zrelaksować jednocześnie pracując. Nie zrozum tego tak, iż traktujemy to w Marillion bardzo luźno. Nic podobnego. Zawsze staramy się zrobić coś możliwie najlepiej, być jeszcze lepszymi niż wcześniej. Końcowy efekt musi być na odpowiednim poziomie, mieć odpowiedni feeling, musi powstać z właściwych powodów. Debatujemy nad tym bez końca i uważam, że to jest dobre, bo dzięki temu staramy się dać światu od nas to, co najlepsze. Kiedy dostajesz do rąk coś od Marillion, dostajesz coś naprawdę specjalnego.
Poruszyliśmy temat Marillion, więc muszę cię teraz zapytać o nową płytę "Marbles". Z tego, co czytałem jest już gotowa. Rzeczywiście tak jest?
Jeszcze nie do końca. Wciąż ją nagrywamy. Perkusja, większość partii basu i orkiestracji jest już gotowa. Zostało jeszcze parę takich wyjątkowych drobnych rzeczy. Poza tym to album podwójny, więc przygotowanie go zajęło naprawdę sporo czasu. Będzie to dla nas samych naprawdę wyjątkowa płyta. Włożyliśmy w nią wiele miłości. Każdy z nas. W umysłach każdego z nas zajmuje bardzo szczególne miejsce. Mniej więcej takie, jakie kiedyś zajmował album "Brave". Dziś mamy robić zdjęcia z naszym fotografem Carlem. Książeczka w jednej z wersji będzie mieć 128 stron, a zilustrowana będzie na nich każda z piosenek. "Marbles" jest, mówiąc ogólnie, o szaleństwie i różnych stanach umysłu, których doświadcza człowiek.
A ile utworów skomponowaliście na "Marbles"?
O rany… Nawet dokładnie tego nie pamiętam. Naprawdę bardzo dużo. Piosenki są bardzo różne, bardzo wiele różnych emocji jest w nich wyrażonych. To będzie naprawdę wyjątkowa płyta. Carl powiedział nam, że nie jest pewny czy te 128 stron mu wystarczy do pokazania tego, na czym nam zależy.
Na trasie zamierzamy te obrazki pokazywać na ekranach, by odpowiednio poczuć "Marbles". Ma to być szczególna trasa. Bardzo ekscytuję się na samą myśl. Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że napisanie materiału zajęło nam prawie dwa lata, a nagranie go ponad rok. To też pokazuje jak szczególna to dla nas płyta.
Wspomniałeś o orkiestracjach. Czy wasi fani mogą spodziewać się po was jeszcze jakichś niespodzianek na "Marbles"?
Jest kilka rzeczy, które są troszeczkę dziwne. Orkiestracje pojawiają się na płycie na wiele różnych sposobów. Niektóre z piosenek są dość długie, inne to z kolei prawdziwa podróż dla słuchacza, inne zaś to prostu proste piosenki. Całe piękno tworzenia podwójnej płyty polega na tym, że masz naprawdę sporo czasu. W tej budowli, którą zamierzasz stworzyć, zawsze znajdzie się miejsce na proste piosenki, jeśli tylko takie chcesz mieć. Weź na przykład jeden z późniejszych albumów The Beatles, na przykład Biały Album. Znajdziesz na nim krótkie znakomite kawałki i niesamowicie rozbudowane, udziwnione kompozycje. Jeśli miałbym porównać "Marbles" do jakiejś płyty, to byłby to chyba "Sgt. Pepper…". Oczywiście różnice są oczywiste między naszą nową płytą a "Anorakophobią" i innymi naszymi płytami. Będzie w pewnym sensie przypominała płytę "Brave".
Inność "Marbles" to chyba jej spora zaleta?
I mnie się tak wydaje. Jeśli coś się różni od czegoś, co było wcześniej, to jest to na pewno zaleta. Gdybym tylko się zorientował, że z Marillion ponownie nagrywamy coś podobnego do płyty, którą już kiedyś zrobiliśmy, byłbym pierwszym, który by opuścił ten zespół. Sądzę, że każdy z członków Marillion myśli w podobny sposób. My dążymy do tego, aby iść naprzód. Granie w Transatlantic dało mi między innymi to przekonanie, że zawsze możesz iść do przodu, zawsze możesz się czegoś nowego nauczyć. Gram już od jakichś 28 lat i wiem, iż zawsze możesz myśleć o muzyce w zupełnie inny sposób. Jeśli jesteś do czegoś takiego zdolny, jest wspaniale.
A jak przebiega wasza kampania promocyjna płyty "Marbles"? Czy już ją w ogóle zaczęliście?
Tak, już zaczęliśmy. Jakieś drobne posunięcia zostały zrobione. Sądzę, że główne działania przypadną na okres po świętach Bożego Narodzenia.
Przyznam ci się szczerze, że byłem mocno zdziwiony, gdy znalazłem na waszej stronie informację, iż DJ-e radiowi w Anglii mają zakaz puszczania waszych piosenek.
To niestety jest prawda.
Ale jak to się dzieje? Jest to dla mnie bardzo dziwne.
Dzieje się tak dlatego, że wiele radiostacji w Wielkiej Brytanii jest ze sobą powiązanych. Korzystają z dokładnie tego samego systemu komputerowego. Otrzymują listę utworów, które wolno im prezentować na antenie. W części z nich nie ma nawet tradycyjnego odtwarzacza CD. Piosenki, które mogą grać ściągają sobie z Sieci. Gra, którą prowadzą obecnie w Anglii stacje radiowe jest dobra tylko dla wielkich wytwórni. Tylko one mogą sobie na nią pozwolić.
To jest w ogóle jakaś szansa, że nowe piosenki Marillion będą puszczane na antenie?
Pewna szansa jest. Są sposoby, że tak powiem, wchodzenia przez tyle drzwi i sprawienia, żeby ludzie mogli nas słuchać. Musimy się postarać, aby ich nastawienie się zmieniło. A to nigdy nie jest łatwe. Oni już mają gotową odpowiedź zanim jeszcze wypowiesz nazwę Marillion albo w chwili, w której ją wypowiesz. Smutne jest to, że ci ludzie często nawet nie chcą słuchać tego, co stworzyłeś. Zawczasu wydaje im się, że to nie przypadnie im do gustu. A skąd mogą coś takiego wiedzieć, skoro nie usłyszeli nawet jednej minuty z tego, co skomponowaliśmy?!
Pete, mógłbyś mi powiedzieć kilka słów o projekcie The Arm Band, który stworzyłeś z Chrisem Maitlandem, znanym z Porcupine Tree i Johnem Mitchellem z Areny?
Bardzo chętnie. W składzie jest jeszcze John Beck. Zaczęliśmy razem grać już kilka lat temu. Dokładnie trzy lata temu. Później rozmawiałem pewnego dnia z Thomasem Weberem z wytwórni Inside Out. To już było chyba po tym, jak Neal Morse postanowił, że opuszcza Transatlantic. Thomas zapytał mnie, co zamierzam robić w najbliższej przyszłości. Odpowiedziałem, że mam w głowie kilka pomysłów, a także trochę skomponowanego przez siebie materiału. Dodałem, że nie miałbym nic przeciwko temu, by popracować nad nim z kimś innym, np. z jakimś muzykiem, którego podziwiam. A jednym z nich jest właśnie John Beck. Pamiętam go z czasów naszej trasy koncertowej. Zawsze podziwiałem jego podejście do muzyki i sposób w jaki gra na klawiszach.
Thomas Weber powiedział mi: To bardzo interesujące, bo on właśnie w tej chwili pracuje z Johnem Mitchellem i starają się stworzyć zespół. Ja oczywiście powiedziałem, że z radością będę częścią tego zespołu. Dostałem od Thomasa numer telefonu Johna Mitchella, a potem się z nim spotkałem. Troszeczkę go już znałem z przeszłości. Spotkałem go parę razy po koncertach, oczywiście dzięki Mickowi Pointerowi. Spotkałem się z Johnem i od razu zaczęliśmy pisać razem piosenki. W końcu dołączył do nas John Beck i dodał swoje pomysły. Troszeczkę już nawet tego materiału nagraliśmy, już z Chrisem Maitlandem. Mam nadzieję, że uda nam się wydać płytę w 2004 roku. I moim zdaniem będzie to wspaniała płyta.
Jesteś w stanie opisać muzykę, którą gracie? Jest to jakaś krzyżówka tego, co gracie w swoich macierzystych zespołach?
Odnajdziesz tu wiele różnych rzeczy. Jest trochę elementów progresywnych, trochę niezależnego grania także, bo każdy z nas bardzo lubi niezależne granie. Nie braknie tu też ballad. Naprawdę ślicznych ballad. John Mitchell będzie śpiewał. On ma cudowny głos. Każdy z nas ma hopla na punkcie zespołu Cardiacs. Nie wiem, czy ich słyszałeś…
Szczerze mówiąc nie.
Oni będą niebawem bardzo znani. Grają taki dziwaczny pokręcony progresywny rock. Naprawdę bardzo ich wszyscy lubimy. Cardiacs wiele lat temu supportowali Marillion. John Beck zawsze chodzi oglądać ich koncerty. Mam nadzieję, że w naszej muzyce też będzie trochę tego szaleństwa, które można znaleźć u nich. Cadriacs można opisać jako Van Der Graf Generator na nowoczesną punkową nutę.
Pete, premiera "Marbles" wyznaczona jest na 26 kwietnia, trasa koncertowa na maj. Już wiemy, że dwa razy pojawicie się w Polsce. Ale powiedz mi, co będziesz porabiał przed premierą albumu? Wiem już, że zostało trochę do nagrania…
Tak, trochę tego zostało do nagrania na nową płytę. Na pewno sporo czasu poświęcimy na promocję "Marbles" jak i na granie prób przed trasą koncertową. Będziemy też przygotowywać trasę, bo mamy wiele pomysłów. W tej chwili facet od świateł już opracowuje coś specjalnego. Cały miesiąc zamierzamy spędzić na przygotowaniu się do trasy, na wybraniu odpowiednich piosenek. Koncerty sądzę, że będą wspaniałe.
Jak przygotujecie setlistę? "Marbles" to podwójna płyta, a przecież wcześniej wydaliście ich kilkanaście?
To najgorsza z rzeczy, która nas czeka. Jeśli masz taki katalog jak my, musisz coś wybrać, a coś odrzucić. Na pewno będziemy musieli to dokładnie przedyskutować. Jest to też argument za tym, aby grać dwa koncerty w jednym mieście i jednego wieczoru zagrać połowę płyty "Marbles" i inne piosenki, a potem drugą połowę "Marbles" i na przykład "Brave". Któż to wie, co będziemy grać? Wydaje mi się, że głównym punktem koncertu będą jednak piosenki z "Marbles".
Moje ostatnie pytanie dotyczy nadchodzących świąt Bożego Narodzenia. Jak zwykle je spędzasz?
Zwykle spędzam jej z rodziną. Mam dwóch synów w wieku 13 i 9 lat, którzy dość mocno interesują się sportem, więc jeśli będzie śnieg na pewno pójdziemy pojeździć na sankach. Będzie oczywiście moja żona, spotkam się też z moją mamą. Mój ojciec niestety zmarł kilka lat temu. Sądzę, że zobaczę się również z moją siostrą i jej rodziną. To będą miłe święta. Poza tym mam karnet na mecze Leeds United i wybierzemy się na mecz tego zespołu w drugi dzień świąt. Tak mniej więcej będą wyglądać moje święta. Naprawdę bardzo lubię oglądać futbol na żywo.
Kupiłeś już prezenty świąteczne dla swoich synów?
Już są prezenty. W ogóle do świąt jest przygotowany. Jedyne co mi pozostało, to napisanie kartek świątecznych.
Jesteś bardzo dobrze zorganizowanym człowiekiem.
Trzeba takim być. Tak naprawdę to moja żona jest dobrze zorganizowaną osobą. Ja aż tak bardzo nie jestem. Jestem muzykiem, z najgorszymi cechami tej pracy. (śmiech)
No to dziękuj Bogu, że masz taką żonę.
Dziękuję. Za nią i za Internet. Dzięki temu mogę zrobić zakupy nie wychodząc z domu tylko gapiąc się w ekran i popijając kawę. (śmiech)
No to życzę ci wesołych świąt i do zobaczenia w maju w Polsce.