Reklama

"Therion to w końcu zespół"

Popularność szwedzkiej grupy Therion, która na niespotykaną wcześniej skalę łączy metalową ciężkość z muzyką klasyczną, wzrasta z płyty na płytę. Przy okazji jej najnowszego albumu "Secret Of The Runes" wzrośnie ona jeszcze bardziej. Jest to album o tyle ważny, że Therion to już nie tylko jedna osoba, ale czteroosobowy zespół, który w całości zaangażował się w jego powstawanie. O ewolucji Theriona, pomyłkach na koncertach i amerykańskiej hipokryzji, ze stojącym na czele grupy Christoferem Johnssonem rozmawiał Konrad Sikora.

Czy proces powstawania tego albumu wyglądał tak samo jak w przypadku poprzednich płyt?

Nie, był odmienny. Przede wszystkim nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek nagram płytę, na której teksty będą napisane po szwedzku, nie miałem tego w planach. Pewnego ranka obudziłem się jednak z takim pomysłem w głowie i większość materiału powstała w bardzo szybkim tempie, czyli w jakieś dwa miesiące. Tego typu muzyka wymaga odpowiedniej produkcji, dlatego zdecydowaliśmy się zmienić studio. Poprzednie dwie płyty miały czyste brzmienie, tym razem chciałem nadać mu trochę ostrości i brudu. Poza tym przy szwedzkim tekście potrzebowałem mieć ludzi śpiewających po szwedzku. Wszystko wskazywało więc na to, że musimy tę płytę nagrać w Szwecji, tylko tam mogliśmy uchwycić odpowiednią atmosferę - w studiu, które sami zbudowaliśmy.

Reklama

Czy nagrywanie we własnym studiu okazało się bardziej komfortowe, bo nie musieliście liczyć każdej godziny w nim spędzonej?

I tak, i nie. Samo nagrywanie rzeczywiście poszło spokojniej i łatwiej, ale produkcja albumu była bardzo kosztowna. Jednak to, że mieliśmy nad wszystkim kontrolę, spowodowało, że samo nagrywanie było przyjemniejsze. Mieliśmy więcej swobody. Da się chyba usłyszeć, że sami tę płytę produkowaliśmy. To także drugi album, który nagraliśmy w tym samym składzie. Pozostali muzycy na pewno mogli w końcu poczuć się pełnoprawnymi członkami zespołu, a ja poczułem, że mogę im w pełni zaufać. Dobrze dogadujemy się jako faceci i to przekłada się na to, że doskonale rozumiemy się muzycznie. Dałem im dużo swobody i każdy z nich podszedł do sprawy bardzo poważnie. Cieszę się, że tak się stało. To słychać, że dla każdego z nas ten album jest ważny. Therion to w końcu zespół.

Teksty po raz kolejny pisał Tomas. Tak bardzo mu ufasz?

Tomas to właściwie piąty członek zespołu. Bardzo blisko ze sobą współpracujemy. Ja przedstawiłem mu pomysł, a on go opracował. Tym razem nawet zapisywałem mu na kartkach pojedyncze słowa, które pasowały mi w danym momencie do muzyki, pokazywałem mu, jak ma to wszystko przebiegać, a on to robił. Doskonale się rozumiemy. Wszystko brzmiało bardzo dobrze, tak jak tego chciałem. On pisze tak jak ja sobie to wyobrażam. Oddaję mu pisanie tekstów, ponieważ sam nie mam na to czasu i nie czuję się w tym zbyt dobry. Jesteśmy przyjaciółmi i kiedy on coś napisze, ja mogę spokojnie powiedzieć, że te teksty są dla mnie osobiste.

Opowiedz coś co tej inspiracji. Tym razem sięgnąłeś po mitologię szwedzką.

Tak rzeczywiście po raz pierwszy skorzystałem z mitologii szwedzkiej. Może dzięki temu ten album jest pierwszym, o którym możemy powiedzieć, że jest koncepcyjnym albumem w pełnym tego słowa znaczeniu. Wzięliśmy na tapetę drzewo Ygdrasil - drzewo światów i postanowiliśmy muzyką zilustrować każdy z dziewięciu światów, który ono przedstawia. Zresztą możecie obejrzeć je na okładce albumu. Mamy nadzieję, że udało nam się dobrze to zrobić. Całość uzupełniliśmy jeszcze o prolog i epilog. Każdy z tych utworów jest ważny i stanowi integralną część płyty. Wspaniale bawiliśmy się pisząc ten materiał i nagrywając go.

Na płycie mocno słychać rozbudowane partie orkiestrowe, ale także zdecydowanie mocniejsze, aniżeli w przypadku poprzedniego wydawnictwa, brzmienia gitar...

Tak. Tematyka tego albumu wymagała, aby dodać trochę mocniejszych i 'brudniej' brzmiących gitar. Poza tym zazwyczaj gitara zawsze była dla mnie tylko uzupełnieniem, jednym z wielu instrumentów. Teraz w kilku piosenkach nadałem im priorytetowe znaczenie.

Czy dzięki temu będzie się je łatwiej grało na koncertach?

Czy ja wiem? Gitary nigdy nie były problemem. Zawsze najgorzej jest z partiami instrumentów smyczkowych i chórem. Na tym albumie w kilku piosenkach partie chóru są tak skomplikowane, że prawie niemożliwe jest, aby je czysto zaśpiewać na żywo. W studiu można było nagrywać osobno każdy głos, tym bardziej, że pisząc te partie kombinowałem, jak tylko się dało. Na koncercie byłby to pewniak, aby coś spieprzyć. Nie będziemy ryzykować. Dlatego na pewno ludzie nie usłyszą wszystkich utworów na koncertach.

Niektóre zespoły używają minidisków i puszczają trudniejsze partie z taśmy...

Jest to do zrobienia z orkiestrą - możemy wykorzystać maszyny zamiast ludzi, ale z chórem to jest niemożliwe. Poza tym nie lubię tego robić.

Z tego wynika, że chór przysporzył ci najwięcej kłopotów przy nagrywaniu?

Może to cię zaskoczy, ale nie. Najgorzej nagrywało się partie instrumenty dęte. Spędziliśmy wiele godzin, zanim udało nam się tak wszystkich zestroić ze sobą, aby to jakoś brzmiało. Przy tych instrumentach, jeśli choć jeden zafałszuje, od razu wszystko się sypie. Było to tym cięższe, że każdy z nich miał przy sobie mikrofon, tak, aby było go doskonale słychać. To nietypowe podejście, bo zazwyczaj nagrywa się dęciaki mikrofonami podwieszonymi pod sufitem. Nie wiem czemu, ale uwielbiamy sobie sami utrudniać pracę. Usłyszysz to także przy chórze - czasami przesterowaliśmy śpiew i robiliśmy różne cuda, aby tylko utrudnić śpiewanie tego na żywo (śmiech)...

Czy to prawda, że po raz pierwszy w przypadku płyty Theriona wydając ten album nie miałeś żadnych wątpliwości co do tego, że zostanie on dobrze przyjęty przez fanów?

I tak, i nie. Tak naprawdę nigdy się o to nie obawiałem. Muzykę robię dla siebie i jeśli jestem zadowolony z płyty, to nikt mi tego zadowolenia nie odbierze. Oczywiście jest mi bardzo miło, że ludzie ten album kupują. Z czegoś trzeba żyć. Jeśli nie uda nam się sprzedać w Europie co najmniej 50 tysięcy egzemplarzy, nie będzie nas stać na nagranie kolejnego. Dla wielu zespołów taka liczba to wciąż tylko marzenie. My na szczęście nie musimy się na razie martwić - "Vovin" sprzedał się w ponad 120-tysięcznym nakładzie. Jednak przy tej płycie jestem niemal pewien, że wszystko potoczy się po naszej myśli. Włożyliśmy w nią wiele wysiłku i to słychać. Ludzie to na pewno docenią. Jestem o to spokojny. Nie widzę powodów, dla których nasi fani mieliby nie przyjąć dobrze tej płyty. Przy "Deggial" wiele osób zarzuciło nam, że za mało zmieniliśmy. Tym razem chyba nikogo nie zawiedziemy. Trochę rozpieściliśmy fanów, wciąż wymyślając coś nowego i teraz musimy się tego trzymać. Według mnie między "Vovin" i "Deggial" zrobiliśmy taki postęp, jakiego niektóre zespoły nie robią przez całą swoją karierę.

Wracając do grania na koncertach. Therion na żywo to całkiem inny zespół niż Therion na płycie...

Tak. W studio jesteśmy perfekcjonistami, a na scenie odzywa się nasze rock'n'rollowe usposobienie.

Czy to oznacza, że na scenie mniej przejmujecie się wiernością i dokładnością wykonania, stawiając przede wszystkim na ekspresję?

Tak. Możesz albo stać na scenie i się nie ruszać, ale za to zagrać każdą nutę czysto, albo bawić się czasami coś pieprząc. Dla nas ważniejsze jest to, aby dobrze się bawić, bo tylko wtedy będziemy mogli to robić jeszcze przez długie lata. Koncerty są różne. Czasami uda się nie zrobić prawie żadnej pomyłki, a czasami mylimy się co minutę. Ale to jest koncert. Nie zawsze można być w szczytowej formie.

Therion powstał w 1987 roku, co oznacza, że za rok będziecie świętować 15-lecie istnienia. Przygotowujesz z tej okazji coś specjalnego, może album "The Best Of..."?

Szczerze mówiąc jeszcze o tym nie myślałem. Przebąkiwaliśmy coś o wydaniu płyty koncertowej, ale to jeszcze nic pewnego. Jeśli jednak się na to zdecydujemy, będzie to właśnie nasz urodzinowy prezent. Jeśli chodzi o płytę typu "Best of", to nie mam zamiaru wydawać czegoś takiego. Mamy już na koncie tyle albumów, że w sumie byłby to dobry moment na taki krok, ale ja nie jestem do tego przekonany. To najprostszy sposób, aby wydusić z fanów więcej pieniędzy. Tego typu albumy można wydawać, kiedy zespół kończy karierę, rozpada się. Wtedy to ma sens, bo jest swego rodzaju dokumentem, a my zamierzamy jeszcze trochę pograć.

Kiedy patrzysz wstecz na wszystko, co osiągnąłeś z Therionem, co sobie myślisz?

Podoba mi się to i jestem z tego dumny. Z każdą płytą widzę, jak ten zespół się rozwijał i dlatego nie wyrzuciłbym z dyskografii żadnej pozycji. Wszystkie płyty są ważne. Wiadomo, że te pierwsze różnią się od ostatnich, choćby z powodu budżetów, jakie mieliśmy na każdy album.

Co z teledyskami? Planujesz jakieś klipy dla promocji najnowszej płyty?

Myślimy o tym. Mamy kilka pomysłów, ale na razie nie chciałbym o tym mówić. Nie chcę zdradzać żadnych szczegółów. Mogę powiedzieć jedynie tyle, że będzie to coś dobrego. Nie chodzi tu o to, że jest to jakaś tajemnica, ale jeśli okaże się, że nic z tego nie wyjdzie, będzie mi głupio i będę musiał się tłumaczyć, dlaczego się nie udało.

Therion to nie jedyny zespół, w którym miałeś okazję grać. Czy planujesz jeszcze powrót do innych projektów?

Raczej nie. Messiah pojawił się w dobrym momencie. Therion przeżywał kryzys i potrzebowałem nieco się odprężyć. Zaproszono mnie do tego projektu jako muzyka sesyjnego. Wyjechałem ze Szwecji i doszedłem dzięki temu do siebie. Oczyściłem sobie umysł i zarobiłem trochę pieniędzy. Dzięki temu Therion znów mógł zacząć grać. Carbonized był za to projektem czysto studyjnym. Nigdy nie zagraliśmy żadnego koncertu i chodziło nam głównie o zabawę. Wydaliśmy jakieś płyty, ale cała przyjemność przychodziła z prób, z tego, co mogliśmy razem na miejscu wymyślić. Tylko to się liczyło. Teraz Therion jest już tak wielkim zespołem, że muszę się skupić na nim, ale kto wie, może kiedyś jeszcze coś zrobię na boku.

Jak przedstawiają się plany związane z promocją płyty?

Już niedługo wyruszamy w trasę po Ameryce Południowej. Potem wracamy do Europy. To będzie ciężki okres, bo gramy dzień po dniu i nie mamy czasu na odpoczynek. Biorąc pod uwagę, że mamy tylko dwóch członków ekipy technicznej, wiemy, że czeka nas dużo pracy fizycznej przy składaniu i rozkładaniu całego sprzętu. Mimo wszystko chcemy tam jechać. Ameryka Południowa ma swój klimat. Kiedy wrócimy do Europy, będziemy wykończeni. Dlatego trasa po Europie będzie znacznie skrócona w porównaniu do poprzedniej. Jednak nasi Polscy fani nie mają się co obawiać. Normalnie gramy u was dwa koncerty na trasie. We wszystkich krajach obcięliśmy ilość występów o połowę. W Polsce za to dodaliśmy jeden. Dlatego w sumie będzie nas można zobaczyć na żywo trzy razy. Wszystko dlatego, że nasza płyta bardzo dobrze się u was sprzedawała i na koncertach widzieliśmy, że ludzie bardzo chcą nas oglądać. Byliśmy bardzo mile zaskoczeni reakcją fanów.

Czy w sytuacji, kiedy wszyscy odwołują swoje koncerty po zamachach terrorystycznych w USA, nie myśleliście, aby odwołać wyjazd do Ameryki Południowej?

Szczerze mówiąc jest to konsekwencja polityki Stanów Zjednoczonych i ich wywyższania się ponad inne kraje. Kiedy bombardowali Jugosławię, mówili, że to w imię demokracji. Kiedy ktoś im zagroził, wymagają, aby cały świat im współczuł. Oczywiście, śmierć tylu niewinnych ludzi to ogromna tragedia. Ale tak jest zawsze - za idiotyczne decyzje polityków zawsze cierpią niewinni ludzie. Jeśli w budynku Pentagonu zginęli jacyś generałowie lub inni wysoko postawieni żołnierze, wcale ich nie żałuję. Sami zobaczyli jak to jest i ponieśli konsekwencje swych działań. Ludzie przyjmują tylko to, co mówią im w telewizji. Nikt nie przyjrzał się dokładnie temu, co działo się w Jugosławii i nikt nie sprzeciwiał się, kiedy Stany zaczęły bombardowania, bo Amerykanie mają monopol na posiadanie racji, ale teraz przekonają się, że tak nie jest. Wy Polacy wiecie, jak działa propaganda, bo sami tego doświadczaliście. Czasami nie chce mi się wierzyć, jak ludzie potrafią być głupi i wierzą w każdą bzdurę napisaną w gazetach, a przecież żyjemy w demokratycznym świecie. To jest przerażające! Co do koncertów, nie mam najmniejszego zamiaru ich odwoływać, niby z jakiego powodu? Może w Stanach bym to zrobił, ale w Europie? Nigdy! Polecimy do Brazylii i będziemy tam grać. Odwoływanie koncertów nie ma najmniejszego sensu. W Afryce codziennie ginie z głodu 10 tysięcy ludzi. Czy ktoś z tego powodu odwoła koncert? Nie! To jest pieprzona hipokryzja i ja nie mam zamiaru się do tego przyłączać. Dlatego zagramy wszystkie koncerty. Czekajcie na nas. Na pewno się pojawimy.

Mam taką nadzieję. Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: teksty | koncerty | partie polityczne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy