"Staram się pracować cały czas"

article cover
INTERIA.PL


Michaela Monroe pamiętają zapewne starsi fani hard rocka w Polsce. W latach 80. przyjechał on do naszego kraju na koncerty z zespołem Hanoi Rocks, który wówczas kończył pierwszy etap swojego istnienia. Fiński wokalista kursował później najczęściej między Stanami Zjednoczonymi, Wielką Brytanią a Japonią gdzie zawsze jego dokonania cieszyły się sporą popularnością. Nie osiągnął nigdy tak wielkiego sukcesu solowo, jak z Hanoi Rocks po albumie "Bangkok Shocks, Saigon Shakes, Hanoi Rocks", ale może poszczycić się tym, iż jego grupę jako jedną z największych inspiracji wymieniali muzycy Guns N' Roses. Zresztą Michael miał okazję współpracować z Gunsami kilkakrotnie. Nie omijały go też życiowe tragedie. W ciągu kilku lat zmarli jego najwięksi przyjaciele Stiv Bators z zespołu Dead Bys i Johnny Thunders z legendarnej formacji New York Dolls. W czerwcu 2001 roku zmarła nagle żona Michaela, Jude Wilder. Jak sam podkreśla, remedium na te ciężkie doświadczenia życiowe zawsze była dla niego praca.

Pod koniec stycznia 2003 roku ukazała się piąta solowa płyta 41-letniego Michaela Monroe, zatytułowana "Watcha Want", na której partie gitary zagrał Pink Gibson, znany też jako Adam Bomb, wcześniej współpracujący między innymi z Johnem Paulem Jonesem, basistą Led Zeppelin. Z tej okazji z muzykiem porozmawiał Lesław Dutkowski.

Na twojej nowej płycie "Watcha Want" jest tylko kilka twoich autorskich kompozycji, a reszta to przeróbki. Przeróbek nie brakowało też na twoich wcześniejszych wydawnictwach. Nie uważasz, że lepiej byłoby, gdybyś zamieścił jednak na płycie więcej swoich piosenek?

Może byłoby i lepiej tak zrobić. Ja jednak nie byłem zadowolony z tego, co wytwórnia SPV zrobiła z moją poprzednią płytą "Life Gets You Dirty" i nie chciałem marnować na nich więcej swoich piosenek. Inna sprawa, że kawałki innych wykonawców na tej płycie są bardzo rzadko puszczane gdziekolwiek, a dzięki temu można je przypomnieć ludziom.

Nie myślałeś o tym na przykład, aby wydać samą płytę z cudzymi kompozycjami? Nagrałeś ich tyle, że spokojnie mógłby być z tego podwójny albo potrójny album.

Album z przeróbkami? Cóż... Oprócz coverów nagrywam też własne kawałki, których jest całkiem sporo. Tym razem zarejestrowałem w studiu 19 kompozycji. Później Andy McCoy [gitarzysta Hanoi Rocks - red.] i ja zdecydowaliśmy, że pięć spośród nich znajdzie się na płycie Hanoi Rocks, a jedną zachowamy na przyszłość. Pozostałych 13 znalazły się na "Watcha Want".

Poza tobą i Pinkiem Gibsonem album nagrali Lacu, Timpa i Mr. T. Mógłbyś ich przedstawić?

Lacu jest teraz perkusistą Hanoi Rocks, ale grał w moim solowym zespole zanim Hanoi Rocks się reaktywowało. Timpa także gra w Hanoi Rocks. Mr. T to muzyk sesyjny. Nie jeździ w trasy, ale jako muzyk sesyjny jest świetny. On także gra na nowej płycie Hanoi Rocks.

Niestety, nie słyszałem jeszcze nowej płyty Hanoi Rocks "Twelve Shots On The Rocks", ponieważ ukazała się na razie wyłącznie w Skandynawii.

Tak, wiem. Pracujemy nad wydaniem tego w pozostałej części Europy. Dodamy też na tej wersji kilka dodatkowych kawałków.

Wiesz może mniej więcej, kiedy ta płyta ma szansę się ukazać?

Tego na razie nie potrafię powiedzieć. Na razie cały czas trwają negocjację i dopóki się nie zakończą, niemożliwe jest podanie daty europejskiej premiery. Mam jednak nadzieję, że będzie to latem tego roku.


Nie byłem zaskoczony kiedy dowiedziałem się, że na "Watcha Want" znajdą się punkowe covery, ale przyznam, iż zaskoczyło mnie to, że zdecydowałeś się nagrać na tę płytę balladę Leonarda Cohena. Jesteś jego fanem?

O tak, jestem wielkim fanem Leonarda Cohena. On jest wspaniały.

Dlaczego razem z Andym McCoy'em znów zdecydowaliście się wskrzesić Hanoi Rocks?

Nic nie zdecydowaliśmy, to się po prostu stało samo z siebie. Ja i Andy spotkaliśmy się kilka lat temu i zaczęliśmy się na nowo poznawać. Byliśmy już o wiele starsi i o wiele bardziej doświadczeni. Udało nam się porozumieć w sposób, w jaki wcześniej się to nie zdarzyło. Zaczęliśmy pisać razem kawałki i nagrywać je w studiu. To brzmiało bardzo dobrze, jakby Hanoi Rocks cały czas istniał do dziś dnia. Postanowiliśmy kontynuować to doświadczenie i zobaczyć, co z tego wyniknie dla nas w przyszłości.

Z tego, co wiem "Twelve Shots On The Rocks" odniósł wielki sukces w Skandynawii.

Tak. Stał się złotą płytą zanim jeszcze trafił do sklepów. Coś takiego przytrafiło mi się po raz pierwszy w całej karierze.

Michael grasz na bardzo wielu instrumentach - gitarze, gitarze basowej, fortepianie, saksofonie, harmonijce ustnej, perkusji. Jesteś także producentem i aranżerem. Masz w ogóle czas na robienie czegoś nie związanego z muzyką?

Nie mam go zbyt wiele. Muzyka jest tym, co głównie mnie zajmuje. Ona jest moim życiem.

Chyba byłeś przeznaczony do zostania muzykiem rockowym, bo urodziłeś się w 1962 roku, tym samym, w którym karierę rozpoczynali The Rolling Stones.

Racja. Dobre spostrzeżenie.

Opowiedz mi, jak wyglądała fińska scena w czasach, gdy Hanoi Rocks zaczynało grać?

Była całkiem spora, ale nie było niczego podobnego do Hanoi Rocks. Wszędzie wałęsali się tylko goście, którzy starali się imitować wygląd Jamesa Deana. W ogóle wszyscy wokół byli niczym z filmu "American Graffiti".

Kiedy na Zachodzie zaczął się punk rock, także w Finlandii pojawiło się trochę punków. Były zadymy i tak dalej. Generalnie nie było łatwo być innym w Finlandii. Każdy inaczej wyglądający gość miał przechlapane, nieważne czy miał irokeza, czy długie włosy. Jeśli cię dopadli w mieście zwykle dostawałeś porządne baty. To naprawdę było czyste szaleństwo. Ludzie byli bardzo nietolerancyjni i dlatego pierwsze co chcieliśmy zrobić to wydostać się z Finlandii. Wybraliśmy się do Sztokholmu i tam żyliśmy przez pół roku, głównie szlajając się po ulicach. Potem, w 1982 roku, przenieśliśmy się do Londynu. Mieliśmy naprawdę dość Skandynawii.

Dziś, kilkanaście lat po tych wydarzeniach, postawa ludzi zupełnie się zmieniła w stosunku do takich dziwnie wyglądających ludzi. Są bardziej otwarci. Wydaje mi się, że Hanoi Rocks miał również swój udział w zmianie tej postawy.


Kilka lat temu zdecydowałeś się opuścić Stany Zjednoczone i powrócić do Ameryki. Dlaczego?

Nie miałem już tam zbyt wiele do roboty. Przed opuszczeniem USA zdarzyło mi się jeszcze zrobić materiał z zespołem Demolition 23, ale dalej nic z tego nie wyszło, bo Nasty Suicide [przed laty również członek Hanoi Rocks - red.] nie mógł opuścić Ameryki i pojechać na trasę koncertową, zresztą nie zależało mu na byciu stałym członkiem Demolition 23. Później, przed zaplanowaną trasą po Wielkiej Brytanii, odszedł jeszcze jeden członek zespołu. Miałem już dość i nie za bardzo wiedziałem, w którą stronę powinienem pójść. Łaziłem w studiu tam i z powrotem, i nie wiedziałem zupełnie, co mam z sobą począć. Nic mi nie wychodziło, więc postanowiłem, że z Nowego Jorku przeniosę się do Londynu.

Kiedy już tam byłem, zadzwonił mój brat, który powiedział, że w Finlandii na wsi jest taki fajny dom, w którym mógłbym zamieszkać. Pomyślałem sobie, że to bardzo fajna propozycja. Zupełnie przeciwny biegun - z apartamentu na Manhattanie do wiejskiego krajobrazu, zdrowszego życia. Ja dobrze się czuję w takich ekstremalnych sytuacjach. Raz miejski hałas, a potem cisza na wsi.

Teraz jesteś chyba w Finlandii kimś na kształt bohatera narodowego.

No tak, od jakiegoś czasu. (śmiech) Tam było mi łatwiej pisać i komponować nowe kawałki. To chyba słychać na moim albumie "Peace Of Mind", który napisałem razem z moją żoną Jude Wilder już w Finlandii.

Potem pojawiły się problemy z domem, w którym zaczął pojawiać się grzyb na ścianach. Zresztą to jest poważny problem w całej Finlandii. Niczym epidemia. Woda przestała być zdatna do picia i tak dalej. Teraz mieszkam w mieście, w Turku, które kiedyś było stolicą Finlandii. Sto lat temu ono spłonęło w czasie wielkiego pożaru i wtedy właśnie stolicę przeniesiono do Helsinek. Mieszkam na przedmieściach, nieopodal rzeki, więc mam zapewnioną prywatność i jest mi tu naprawdę bardzo dobrze. Jestem tu naprawdę szczęśliwy. Zresztą nie ma znaczenia gdzie tak naprawdę mieszkam, jeśli tylko mogę pracować.


Michael, doświadczyłeś wielu tragedii w swoim życiu. Wielu twoich najbliższych przyjaciół odeszło. Jak sobie z tym radziłeś? Co robiłeś, żeby pozbierać się po tym wszystkim?

To nie jest łatwe. Starałem się przede wszystkim koncentrować na pracy. Praca pomaga w takich sytuacjach. Dzięki pracy, mój umysł skoncentrowany jest na czym innym i nie myślę o tych wszystkich niemiłych rzeczach. Staram się pracować cały czas, cały czas być czymś zajętym.

Zaskoczyło mnie bardzo kiedy znalazłem informację, że dwa zespoły miały na ciebie bardzo wielki wpływ - Black Sabbath i Pink Floyd. Raczej ciężko znaleźć w twojej muzyce jakiekolwiek nawiązania do stylu Pink Floyd, chyba się zgodzisz ze mną?

(śmiech) Jeśli chodzi o Pink Floyd, to ja bardzo lubiłem wszystko to, co wydali po "The Wall". Bez Rogera Watersa. Wcześniejsze rzeczy też oczywiście są dobre, a sama płyta "The Wall" to arcydzieło. Sądzę jednak, że "A Momentary Lapse Of Reason" i "Division Bell" to wspaniałe płyty. Bob Ezrin jako producent jest świetny. Widziałem koncerty Pink Floyd po obu tych płytach, jeden w Madison Square Garden w Nowym Jorku, a drugi Earl's Court w Londynie. Oba były nieprawdopodobne. Uwielbiam te płyty, choć oczywiście ciężko byłoby znaleźć ich wpływy w moich własnych kawałkach. (śmiech)

Lubię wiele różnych gatunków muzycznych. Bardzo lubię na przykład muzykę klasyczną. Black Sabbath był pierwszym zespołem, który zobaczyłem w telewizji kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Miałem może osiem, dziewięć lat. W domu mieliśmy czarno-biały telewizor. Wtedy zobaczyłem koncert Black Sabbath z Paryża. Widziałem jak ten szalony wokalista skacze po całej scenie i postanowiłem, że będę taki, jak on. Dzięki temu zacząłem myśleć o tym, żeby zostać muzykiem rockowym.

W twojej karierze jest jeden epizod, zupełnie nieprawdopodobny, kiedy w Japonii zrobiłeś antypromocyjną kampanię płyty Jerusalem Slim, którą nagrałeś razem ze Stevem Stevensem. Czy do dziś uważasz tę płytę za artystyczną porażkę?

Tak. Chociaż może trudno tu mówić o porażce, bo chciałem to powstrzymać, ale niestety było już za późno. Właściwie nagrania miały się kręcić wokół Steve'a Stevensa. Producent, Michael Wagener, też nie był w porządku. Sporo czasu musiało minąć zanim uświadomiliśmy sobie, że zmierzamy w zupełnie innych kierunkach niż to zakładaliśmy na początku.

Dla mnie to był koszmar, bo nie można było tego przerwać, a nagrania trwały w nieskończoność. Raz przyszedł do studia koleś z wytwórni płytowej i powiedział: Świetnie to brzmi chłopaki. Ja mu powiedziałem: Słuchaj, ile setek tysięcy dolarów zamierzacie jeszcze na to wydać?.

Po skończeniu nagrań naprawdę nienawidziłem tej płyty. Starałem się nagrać wokale jak najwcześniej, aby nie siedzieć bezsensownie w Los Angeles przez kilka miesięcy i być świadkiem tego gitarowego piekła.

To prawda, że było to dla mnie wielkie rozczarowanie i z pewnością najgorsza rzecz jaka spotkała mnie w całej mojej karierze.


Czy to prawda, że jako dziecko byłeś wielkim miłośnikiem Muminków?

Tak! Każdy tutaj był fanem Muminków. Nie byłem może tak całkowicie opętany przez tę bajkę, ale lubiłem ją oglądać w telewizji.

Miałeś swoją ulubioną postać?

Chyba Tata Muminek najbardziej mi się podobał. Włóczykij też był w porządku. W ogóle to wszystkie postacie były bardzo fajne.

Powiedz mi, czy pamiętasz koncerty Hanoi Rock w Polsce w latach 80.?

Tak pamiętam, ale nie był to dla mnie najlepszy okres.

Dlaczego?

To już było po tym, jak Razzle [perkusista Hanoi Rocks - red.] zginął i wiadomo było, że się rozpadamy. Była to nasza ostatnia trasa, na którą zgodziłem się pod warunkiem, że reszta muzyków nie będzie ciągnęła tego dalej oraz nie ukażą się żadne nagrania z tego tournee. Oczywiście nagrania i tak się ukazały. Poza tym basista i perkusista nie byli odpowiednimi osobami dla Hanoi Rocks. Szczególnie basista był strasznym dupkiem i dlatego nie przedstawiałem go podczas koncertów. (śmiech) Może jeszcze kiedyś zagramy w Polsce. Nie miałbym nic przeciwko temu.

Ja również nie miałbym nic przeciwko temu. Dziękuję ci bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas