"Rawa Blues to festiwal rodzinny"
6 października w katowickim "Spodku" obędzie się już po raz 21. festiwal Rawa Blues. To największe w kraju święto fanów bluesa co roku gromadzi kilka tysięcy wielbicieli tej muzyki. Pomysłodawcą i organizatorem imprezy jest Ireneusz Dudek, muzyk, wokalista i przede wszystkim frontman formacji Shakin' Dudi. O gwiazdach tegorocznej Rawy, doświadczeniach z poprzednich festiwali i sposobie dobierania wykonawców, z autorem przebojów "Oh Ziuta" i "Za dziesięć minut trzynasta" rozmawiał Konrad Sikora.
Zanim porozmawiamy na temat zbliżającej się 21 edycji Rawa Blues Festival, chciałbym na chwilę wrócić do zeszłorocznej, jubileuszowej Rawy. Jak pan ją wspomina?
Ta dwudziesta Rawa na pewno miała swoje mocne punkty. Lonnie Brooks zagrał wspaniały koncert. Jest to gwiazda pierwszej wielkości i mówienie na jego temat właściwie nie ma sensu. Bardzo dobrze się czuł i ciężko było go ściągnąć ze sceny. Doszło do tego, że nawet sobie zagraliśmy. Niespodzianką dla ludzi, ale nie dla mnie, był występ Paula Lamba, który jest bardzo inteligentnym bluesmanem i gra wspaniałą muzykę. Ma genialny pomysł na swój zespół i wie, jak oczarować publiczność. On zagrał przed Lonniem, co wcale nie oznacza, że był gorszy, czy coś w tym stylu. Zawsze ktoś musi grać przed kimś. Ja mam zawsze koncepcję, pewien scenariusz Rawy i dzięki takiemu a nie innemu układowi, chcę coś uzyskać. Jeśli chodzi o Polaków, to Tadek Nalepa zagrał bardzo fajnie. To też jest człowiek, którego nie można oceniać. Takich jak on już oceniać się nie da.
No tak. Rawa to przecież festiwal gwiazd.
Nie do końca. Rawa Blues jest właśnie po to, aby stwarzać warunki dla prezentowania i tych uznanych, i tych, którzy są dopiero na początku tej drogi. Rawa zawsze będzie przede wszystkim dla tych, którzy zaczynają. Gwiazdy są ozdobą, ale przede wszystkim chcę pokazać, że nie trzeba być super gwiazdą, aby wystąpić na 'dużej scenie'. Wystarczy po prostu dobrze zagrać. I tak będzie w dalszym ciągu. Rawa ma temu służyć. Ma również służyć ludziom, aby zrozumieli, czym jest blues, żeby nie kojarzyli go tylko z Tadkiem Nalepą i z Dżemem. Wiadomo czym blues jest i powinien być odpowiednio reprezentowany. To chyba jest jedyny festiwal tego typu, na którym naprawdę rządzi muzyka. Tu nie ma kwestii menedżmentów, nie ma sytuacji, że ktoś musi zagrać, bo akurat wydał płytę. Grają ci, którzy w danej chwili mają naprawdę coś do powiedzenia. Bycie na topie nie wystarcza, trzeba jeszcze coś pokazać. W tym roku chcę pokazać te różne odcienie bluesa, jego różne kolory i chyba mi się to uda, bo po raz pierwszy przyjedzie podwójna ilość wykonawców zachodnich. Oczywiście, nie chodzi tu o samą ilość, ale o różnorodność. Chcę, żeby ludzie, którzy bluesa kojarzą z nieudolnością, zdołowaniem, graniem w triadzie, zrozumieli, że tu chodzi o coś innego. Nie ma nic gorszego, aniżeli myślenie, że ktoś gra bluesa, bo nic mu w życiu nie wyszło. Chcę pokazać, że ta muzyka jest podstawą dla jazzu, rocka i innych gatunków muzycznych. Udowodnił to w ostatnich latach Johnny Lee Hooker. A jeśli wspominamy jego nazwisko, to od razu należy przejść do tegorocznej gwiazdy - grupy Canned Heat, która nagrała z nim cztery albumy. Oni jako pierwsi zaprosili go do współpracy i choć paru członków zespołu już nie żyje, to jednak siła tego zespołu nadal tkwi w muzykach. Ci nowi to nie tylko naśladowcy. Boogie nadal w nich głęboko siedzi.
Skoro mówimy o gwiazdach, to przed Canned Heat zagra Michael Hill...
Tak. To człowiek, który udowadnia, że blues to muzyka, która ciągle się rozwija. W jego muzyce słychać elementy reggae, a nawet rapu. On zawsze inaczej grał bluesa. To będzie totalny kontrapunkt wobec Canned Heat. Wobec niego za to kontrapunktem będą Cephas & Wiggins. Oni grają bluesa z delty i pokazują, jak wspaniały, a nawet komercyjny, może być blues zagrany na gitarach akustycznych. Blues to nie tylko granie w triadzie, to forma przekazu pewnych melodii i nie rzadko są to przeboje. Gdyby tylko te utwory były częściej grane w radiu, byłyby popularne tak samo jak piosenki gwiazd pop, o tym nie wolno nam zapominać. Jeszcze innym pejzażem będzie to, czym ja się zajmuję. Chcę mocniej pokazać neo-swing. Ja zacząłem dwa lata temu z Shakin' Dudi i wszyscy myśleli, że się wygłupiam, że to ja jestem taki odszczepieniec i wielu pytało "po co swing na Rawie?". Teraz pokaże, że nie tylko ja tak gram, że robią to także inni. Rawa Blues to festiwal, którzy nie boi się eksperymentów, nie boi się prezentować rzeczy nowych. Dlatego zaprosiłem formację Bigtown Playboys, aby pokazać, że na bluesa można patrzeć także przez perspektywę neo-swingową. Choć oni nie są sklasyfikowani jako zespół grający neo-swing, ale grają tak swingowo, że spokojnie na nich można tak patrzeć. Wylansował ich Jeff Beck i to coś znaczy. To wspaniała grupa.
A jeśli chodzi o gwiazdy polskie, w tym roku zabrakło nazwisk, które cyklicznie pojawiały się na dużej scenie, no może oprócz Sławka Wierzcholskiego.
Tak, i to nie jest przypadek. Tak jak powiedziałem, chcę pokazać, że na pierwszym miejscu jest muzyka. Mogłem znów zaprosić tych samych i może sprzedałbym tych kilka biletów więcej. Ale nie o to przecież chodzi. Zależy mi na tym, aby coś się działo wśród tych młodych zespołów. Chcę pokazać, że jeśli ktoś dobrze gra, to znajdzie uznanie. Nie liczą się żadne znajomości, nie ma miejsca na układy, jakieś pokątne rozmowy i wpływy menedżementów. W wyborze składu przecież pomagają mi inni. Są Gloger, Szalbierz, Matysik, Jakubowski i Chojnacki. To są ludzie, którzy na bluesie znają się. To jest najlepsza ekipa, która jest w stanie zweryfikować w jakiś sposób wygląd tego festiwalu od strony polskich artystów. Przez Rawę chcę pokazać rzeczywistego bluesa i chcę pokazać, że na jednej scenie, w jednym miejscu, mogą się spotkać ludzie, którzy tego bluesa różnie rozumieją. Nam zależy na poszukiwaniach, oryginalności. Zawsze powtarzam młodym artystom: "Graj tak, jak czujesz, jak masz ochotę. Czy to się okaże komercyjne i czy się sprzeda, to już nie od ciebie zależy. Liczy się twoja satysfakcja i twoja radość z grania". Granie pod publikę to lekceważenie publiczności. Ludzie przychodzą posłuchać bluesa w różnych odmianach, a nie granego na pięćdziesiąt sposobów "Sweet Home Chicago". Jeśli boisz się eksperymentować i próbować nowych rzeczy, nie doceniasz swych słuchaczy. Ludziom, a szczególnie tym na Rawie, zależy na dobrej jakości. Trzeba o tym pamiętać. Dlatego też w tym roku na przykład nie będzie telewizji i bardzo możliwe, że już nigdy jej nie będzie.
Dlaczego tak się stało?
Powód jest prosty. Telewizja nie ma pieniędzy, a nie ma sensu robić czegoś jak najmniejszym kosztem. Poza tym to robi więcej szkody niż dobrego. Kiedyś była transmisja na żywo, a ostatnio koncerty prezentowano po północy. Ludzie nie przyjeżdżali, bo woleli obejrzeć koncert w telewizji i w sumie tego też się nie doczekali. Występu Paula Lamba nie pokazano do dziś i zrobiono tym ludziom wielką krzywdę. Ja gwarantuję jakość na festiwalu, w telewizji już tego zagwarantować nie mogę. Dlatego w tym roku zrezygnowałem ze współpracy z telewizją. Ona woli pokazać coś innego - teraz lepiej pokazywać górali. Ale u nas przychodzi czas weryfikacji. Ludzie oczekują od wykonawców kunsztu, a nie playbacków, czy półplaybacków - na to nie ma już miejsca. Nie można oszukiwać ludzi. Ja się na to też nie zgodzę. Tak samo jak nie godzę się na te wszystkie darmowe koncerty. Jak coś jest darmowe, nie może być dobre. Robi się takie spędy kosztem jakości i po raz kolejny uwłacza się tej publiczności.
I tutaj przechodzimy do kwestii biletów...
Tak. Za Rawę trzeba zapłacić. Bo ja dbam o jakość. Muszę przecież skądś mieć pieniądze na opłacenia artystów. Z drugiej strony pamiętam o tym, że ludzie tych pieniędzy za dużo nie mają. W sumie bilet na taki festiwal powinien kosztować około 100 złotych, ale ja wiem, że to jest cena nierealna, ludzi na to nie stać. Dlatego są sponsorzy. To jest XXI Rawa i bilety będą kosztować od 21 złotych, z tym, że ta 'jedynka' poleci na Centrum Zdrowia Matki i Dziecka w Katowicach. Prawdopodobnie za te pieniądze zostanie zakupione pianino i zostanie przekazane dla tych młodych, często bardzo uzdolnionych ludzi. Sam tam zresztą prawdopodobnie pojadę i zagram dla nich ze swoimi kolegami. Rawa Blues to festiwal rodzinny i należy o tym pamiętać. Dlatego też nie będzie piwa i rażenia ludzi alkoholem, to nie ma sensu. To także brak szacunku wobec artystów.
Jednak żaden festiwal nie obędzie się bez promocji...
To nie do końca prawda. Choć rzeczywiście nawet ogromna renoma nie wystarczy, jeśli o imprezie się nie mówi. Dlatego Rawa jak zawsze jest otwarta dla dziennikarzy. Oni mogą zrobić najwięcej. Każdy, nawet ktoś piszący dla szkolnej gazetki, może otrzymać akredytację. Oczywiście pod warunkiem, że coś robi dla tego festiwalu, w jakiś sposób go propaguje i o nim pisze, nagłaśnia go. Wychodzę z założenia, że jesteśmy swego rodzaju rodziną i powinniśmy razem współpracować. W końcu dbamy o wspólny interes, o ten festiwal, na którym wszyscy się wspaniale bawimy.
O sile Rawy decyduje także poziom zespołów na 'małej scenie'. Różnie z tym bywało, ale ostatnio trzeba przyznać, że jest czego posłuchać.
Tak. Poziom cały czas rośnie. Trzeba jednak pamiętać, że na małej scenie grają czasami nawet laureaci poprzednich festiwali. To, że ktoś raz wygrał, nie oznacza, że zawsze już będzie na dużej scenie. Co roku przeprowadzamy eliminacje i słuchamy wszystkich, którzy chcą zagrać. Staż i doświadczenie się nie liczą. Czasami debiutant może zagrać lepiej od doświadczonego bluesmana. I o to nam chodzi. Liczy się jakość, a nie nazwisko.
Później następuje kolejny krok - głosy publiczności i występ na dużej scenie...
Zawsze i wyłącznie głosuje publiczność. Chociaż od dawna pojawiają się jakieś głosy, że coś jest załatwiane po znajomości. Kategorycznie mówię "NIE!". Nie ma miejsca na żadne układy. Trzeba sobie podbić publiczność. Nikt nie ma tylu znajomych, aby móc w tych setkach czy tysiącach głosów namieszać i zrobić coś nieuczciwego. A nawet jeśli komuś się to uda, to jeszcze zostaje duża scena. Jeśli nie wygrałeś, bo podobałeś się ludziom, na dużej scenie cię wygwizdają. Taka jest prawda. Tu nie ma miejsca na kombinowanie. Jeśli uda ci się zebrać tyle głosów, to znaczy, że albo zespół jest bardzo dobry, albo ty jesteś doskonałym menedżerem i potrafisz dobrze zorganizować poparcie publiczności. I jedno i drugie zasługuje na uwagę, ale i tak w końcu wygra sztuka. Poza naprawdę drobnymi wyjątkami nigdy nie było żadnych zastrzeżeń do tego rodzaju rozstrzygania konkursu, więc nie ma potrzeby tego zmieniać.
Wiele osób też nie do końca rozumie, dlaczego nie ma w trakcie koncertu bisów.
Wiem, że jest to drażliwa kwestia, ale tak musi być. To jest festiwal, na którym gra wielu artystów. Mamy ograniczenia czasowe. Jeśli okaże się, że każdy zespół po kolei będzie grał o kilkanaście minut dłużej, wówczas wszystko się posypie. Trzeba mieć szacunek dla innych artystów, ponieważ przedłużanie jednych występów spowoduje, że największe gwiazdy nie zagrają w ogóle. Trzeba także mieć szacunek wobec widzów. Nie wszyscy mogą zostawać do samego końca, ale chcą zobaczyć wszystkich artystów. Ja jako organizator ponoszę za to odpowiedzialność. Ostatni wykonawca może już sobie przedłużyć. Takie są zasady na całym świecie i tutaj też trzeba ich przestrzegać. Poza tym nikt chyba nie powie, że gdyby zagrał o jedną piosenkę więcej, wtedy dopiero spodobałby się publiczności. Lepszy jest mały niedosyt, aniżeli dłużyzna i znudzenie.
Dziękuję za rozmowę.