Reklama

"Puścić pawia na mikrofon"

Mech to warszawska grupa założona jeszcze w 1977 roku, gdy jej członkowie byli jeszcze studentami. Zadebiutowali dwa lata później podczas festiwalu "Pop Session" w Sopocie. W pierwszym etapie działalności zespół był zaliczany do wykonawców z nurtu Muzyka Młodej Generacji. W 1983 roku ukazały się dwie pierwsze - i jak się okazało później, także ostatnie - płyty: "Bluffmania" i "Tasmania". Mech rozpadł się w 1986 r., by 18 lat później wznowić działalność. Duży udział mieli w tym Jurek Owsiak i dziennikarz muzyczny Janusz "Kosa" Kosiński. Za ich namową zespół powrócił w 2004 roku jako kwintet , w składzie z dwójką założycieli - wokalistą Maciejem Januszko i Januszem Łakomcem, grającym na gitarze i klawiszach. Ten drugi obecnie wspomaga Mech już tylko "mentalnie", gdyż wyjechał do Anglii.

Reklama

Pod koniec września 2005 r. ukazała się pierwsza płyta zespołu po wznowieniu działalności, zatytułowana po prostu "Mech". To propozycja dla fanów klasycznego hard rocka, spod znaku solowej twórczości Ozzy'ego Osbourne'a, nie tylko ze względu na podobieństwo wokalne Januszki i frontmana Black Sabbath. Obok nowych kompozycji, album zawiera nagrane na nowo cztery starsze utwory ("Piłem z diabłem bruderszaft", "Brudna muzyka", "Tasmania" i "Czy to możliwe") oraz nagrania znane z gry "Painkiller".

Z okazji premiery albumu Michał Boroń rozmawiał z Maciejem Januszko. W ich rozmowie nie zabrakło także wspomnień z chlubnej przeszłości i uwag na temat rock'n'rollowego trybu życia.

Tuż po wznowieniu działalności zagraliście trzy występy przed zagranicznymi gwiazdami: Black Label Society, Soulfly i Korn. Jak byś porównał te koncerty?

Dla nas były one o tyle interesujące, że mogliśmy zagrać przed ogromną publicznością. Wiadomo, że podpinanie się w ten sposób powoduje, że ma się szerszy zasięg. Pod względem organizacyjnym oczywiście występ z Kornem był dla nas największym wyzwaniem, ponieważ grało wiele zespołów i było dużo ludzi [Metal Hammer Festival w katowickim "Spodku", gdzie oprócz Korna zagrał także szwedzki Opeth, włoska Laguna Coil oraz polski Hunter i Delight - przyp. red.]. Natomiast najfajniej chyba nam wyszło z Soulflyem, dlatego że była dosyć życzliwa publiczność, a warunki do grania były najlepsze, można było pogadać z wykonawcami, z Cavalerą [liderem brazylijskiej grupy - przyp. red.].

Poza tym takie sprężenie, żeby wyskoczyć na pół godziny i zagrać, powoduje jednak pewien skok adrenaliny. Ale już nie nam oceniać te występy. Mieliśmy jedną awarię jeśli chodzi o Korn, bo było coś z linią basu, ale publika fajnie reagowała, szczególnie, że dla tych ludzi my jesteśmy ekipą zupełnie nieznaną. To jest najbardziej cenne, bo zdobywamy zupełnie inną publiczność. To nie bazuje na legendarnej stronie tej historii. Zresztą o tym nie marzę, bo jest inna muzyka i inny skład.

Stylistycznie najbliżej wam do Black Label Society..

I to może właśnie był błąd! Myśmy bardzo chcieli z nimi zagrać, ale, niestety, doszło do tego. A raczej na szczęście, bo jak się już porównywać, to przecież do najlepszych. My nie mamy takiego zamiaru programowego, ale siłą rzeczy tak wychodzi. Wtedy dopadło nas największe ostrze krytyki, generalnie w jednej gazecie - dla mnie nie jest najważniejszych tysiąc najlepszych opinii, tylko ta jedna, najgorsza, bo świadczy o tym, że jest obiektywna. Bo nas zagłaszczą na śmierć i po co (śmiech).

No właśnie, tego pytania ciężko uniknąć, ale to, co Mech prezentuje obecnie, nasuwa jednoznaczne skojarzenia z dokonaniami Ozzy'ego Osbourne'a, i to nie tylko jeśli chodzi o wokal.

Programowo tak nie jest. Tak się stało, że Dziki [Piotr Chancewicz, gitarzysta zespołu - przyp. red.] słuchając Johna Sykesa [Whitesnake, Thin Lizzy, Tygers Of Pan Tang, Blue Murder - przyp. red.] i innych gitarzystów, wytworzył sobie taki element grania, który według mnie nie jest za bardzo podobny. W kwestii wokalnej oczywiście różne rzeczy się pojawiają, ale od tego odchodzimy - na koncertach wydaje mi się, że to już nie brzmi tak jednoznacznie. Nie mamy w każdym razie takiego zamiaru.

Podobnie mówił mi Zakk Wilde, lider Black Label Society i gitarzysta znany z grupy Osbourne'a, twierdząc, że porównywanie go do Ozzy'ego jest wielkim komplementem.

No właśnie! Jak porównywać się, to do najlepszych! Boże, no przecież można byłoby mnie porównywać do Krawczyka czy do kogoś innego, ale czy byłbym wtedy taki zadowolony? Raczej wątpię (śmiech).

W takim razie przypomnij, jak brzmiał Mech z przełomu lat 70. i 80., bo przecież nie wszyscy pamiętają tamte czasy.

To były dwa składy. Jeden pięcioosobowy: Andrzej Nowicki grał na basie, Janusz Domański na perkusji, Janusz Łakomiec (gitara), Robert Milewski (wokal, klawisze), no i ja. A potem był drugi skład, w którym ja grałem już na basie, na perkusji Andrzej Dylewski, i do tego Milewski i Łakomiec. Cały problem polegał na tym, że był to wówczas rock progresywny - klawisze, takie gitarki i tak dalej. Te cztery utwory ze starej płyty, które gramy na tej nowej, już wtedy powinny tak brzmieć jak teraz. Nie byliśmy aż tak zdeterminowani, by grać w tak mocny sposób.

Jeśliby wtedy była możliwość takiego grania, by gitara zabrzmiała tak jak powinna, to podejrzewam, że byłoby podobnie. Ponieważ to były czasy grania na gitarze Randy Rhoadsa, a nie Zakka Wylde'a. Cały patent na tym polega, żeby w ten sposób na to patrzeć. Jeśli chodzi o Osbourne'a, nie wzięło się to z powietrza, bo oni przecież wcześniej grali, a my wtedy wykonywaliśmy "Piłem z diabłem bruderszaft".

No właśnie, "Piłem z diabłem bruderszaft", to jedna z tych czterech starszych kompozycji, które pojawiły się na płycie "Mech". Gdy do tego doliczyć "Realny świat", znany z filmu "Przystanek Woodstock - Najgłośniejszy Film Polski" i "Painkiller", to tak naprawdę tych nowych kompozycji jest raptem niecała połowa płyty.

Masz na myśli same stricte nowe, takie, których ludzie w ogóle nie znali? Takie są chyba cztery. Ale jeśli chodzi o "Realny świat", był on znany w wersji instrumentalnej. Zresztą jedno z tych dwóch instrumentalnych nagrań z gry "Painkiller" na pewno będzie zrobione w formie piosenki na drugiej płycie. Pokazujemy nasze możliwości to, co potrafimy, co możemy zagrać, jak gramy. To są dynamiczne historie, które są na tyle mocne, żeby je pokazać. A że nie mieliśmy chwili czasu, by je opracować, dlatego teraz będziemy nad nimi pracować.

Słyszałem, że przymierzacie się szybko do nagrania kolejnej płyty.

No tak, musimy, mamy kontrakt podpisany na trzy płyty, a tu czas płynie. A mnie też lata lecą (śmiech). A żeby dotrzeć do tej trzeciej płyty, to najpierw trzeba nagrać drugą.

Powiedz w takim razie, jak wyglądają wasze plany, macie już jakieś pomysły?

Wiemy, że będzie jeden cover - absolutna niespodzianka.

Możesz zdradzić, co to będzie?

Nie mogę, bo chcemy go dobrze dopracować. Poza tym na pewno będzie może jeden utwór ze starego repertuaru. Może to będzie "Samosierra", albo coś takiego, no i nowe rzeczy, które się w tej chwili krystalizują. Być może będzie jeszcze jeden numer z gry, taki instrumentalny, trzyminutowy. A resztę już tam dorabiamy, jakieś wąsy do całości (śmiech).

Jak na dzisiaj to termin mamy dość odległy, bo to jest koniec przyszłego roku, ale trzeba już z tym walczyć, bo zaczęło się dużo koncertów. Mamy różne plany, również i zagraniczne. Będzie też wersja anglojęzyczna tej płyty i zobaczymy, jak to będzie. Cieszymy się, że ta płytka już zaczęła jakoś istnieć i ludzie ją kupują. Jest już chwilę na rynku, więc trochę działa.

Wspomniałeś o zagranicznych występach. To będą samodzielne koncerty, czy też granie z kimś?

Na razie to jest tak, że się sami lansujemy. Badamy możliwości, na razie trudno jest cokolwiek powiedzieć. Celujemy trochę w Szwajcarię, trochę w różne takie dziwne miejsca, zobaczymy. Na razie wszystko jest trochę na wodzie pisane, bo wiesz, jak to jest u nas - człowiek się pochwali, a potem nic z tego nie wyjdzie, i powiedzą "Eee tam, frajerstwo".

Jak doszło do tego, że utwór "Painkiller" został wykorzystany w grze komputerowej o tym tytule? Jesteś w ogóle fanem tego typu rozrywki?

Prawdę mówiąc, fanem tego typu wydarzeń nie jestem, bo to niezmiernie krwawa jatka. Gra jest również sieciowa i znajduje się obecnie w piątce najważniejszych gier światowych. Jest to gra polska, a ponieważ Dziki się z nimi zna, to była taka propozycja. Poza tym Amerykanie zrobili casting na utwór tytułowy i wybrano nasz, a nie na przykład Judasa, którzy też mieli taki numer.

Tak to wygląda i w sumie bardzo dobrze się wmiksowało w tę historię. I tyle, większych z tego profitów nie ma, oprócz tego, że zdołaliśmy nagrać sobie te wszystkie utwory i mamy możliwość dysponowania nimi.

Mamy prężnego promotora, firmę Creative, która nas wspomaga i dzięki temu możemy sobie pozwalać, by mieć jakieś fanaberie. Czyli gramy koncerty, które czasami sobie sami finansujemy. Gramy w każdych możliwych sytuacjach, żeby po prostu jak najwięcej grać. To właśnie oni nam to umożliwiają i warto o tym wspomnieć.

Na płycie znajduje się ballada "Nie widzieć nic". Czy to w tym numerze zagrał gościnnie Wojtek Łuczaj-Pogorzelski, lider Oddziału Zamkniętego?

Nie, on gra w tym drugim łagodniejszym utworze, zatytułowanym "Daleka droga".

Jak doszło do tej współpracy?

Szukaliśmy możliwości zagrania czegoś i Dziki pojechał do Wojtka i mu to pokazał. Powiedział: "Słuchaj, zagraj to tak, jak uważasz". I tak już zostało. Podobna historia była w przypadku Van Halen z Michaelem Jacksonem - pojechali razem, nagrali i tak zostało (śmiech).

Efekt był ciekawy, w obu przypadkach. Dziki po prostu by nie wpadł na to, by taką linię zagrać, tak pompatycznie. Bardzo fajnie i ładnie to wyszło.

Do utworów "Nie widzieć nic" i "Painkiller" powstały teledyski. Możesz o nich opowiedzieć?

Klip do "Painkilera" powstał na kanwie obrazków z gry, więc jest niezmiernie bogaty, aczkolwiek nas to nic nie kosztowało. I to jest największa zaleta, o czym może nie warto pisać, ale warto wiedzieć. Grafika tam jest na najwyższym światowym poziomie.

A "Nie widzieć nic" to teledysk nagrany w sposób bardzo kameralny, żeby nie epatować jakimiś tam pogoniami, strzelaninami, tylko by zwrócić uwagę na treść.

Jak wygląda obecnie sytuacja z Januszem Łakomcem? Był w składzie po reaktywacji, ale teraz nie gracie już z nim.

Grał z nami na Woodstocku i HunterFeście w zeszłym roku i kilka koncertów, ale obecnie wyjechał do Anglii i jest z nami tylko mentalnie, aczkolwiek w firmie nie bierze udziału. Poza tym naszym założeniem jest granie w składzie czteroosobowym, ale korzystamy z jego pomocy w miarę możliwości. W tej chwili ta współpraca jest zamknięta.

W składzie obok siebie masz także doświadczoną sekcję rytmiczną Krzysztof Najman - Piotr "Posejdon" Pawłowski, którzy do grupy przyszli po dość burzliwym rozstaniu z Dodą i jej Virgin.

To są bardzo niepokorne dusze i w różnych układach przechodzili tego typu komplikacje życiowe. Na razie pracujemy i nie dzieje się nic takiego, co by te plotki uwiarygadniało. Nie mam sztucznych cycków, ani nie jestem królem plagiatu, czy tańca na rurze, więc się nie martwię, że mi ktoś może puścić pawia na mikrofon.

Akurat to nie jest problemem w muzyce rock'n'rollowej. Oni, podejrzewam, brali udział w jakimś wydarzeniu natury socjologiczno-psychologicznej.

Doda utrzymuje, że jej zespół jest rockowy.

Bardzo słusznie, każdemu wolno kochać. To miłości święte prawo. Ja tam tego akurat nie słucham, nie jestem fanem.

Do jakich inspiracji jeszcze się przyznajesz?

Moim ukochanym wykonawcą jest Cat Stevens, muzyka włoska rock'n'rollowa, czy rockowa. Ale co innego inspirować się, a co innego plagiatować. Inspiracja wychodzi z sytuacji, które sami wytwarzamy. My gramy jakieś riffy, improwizujemy i w ten sposób wytwarza się ta jakość. Dużo jest improwizacji w tworzeniu.

W "Spodku" na Metal Hammer Festival ze sceny powiedziałeś: "Powiedzcie rodzicom, że jeszcze żyję!

To jest takie hasło, które już wcześniej w "Stodole" sprzedałem, żeby wiedzieli, że jest ta kontynuacja, ale także by wiedzieli, że biorą udział w czymś nowym, w wydarzeniu, które jest czymś innym niż tamto. Ale wiesz, rodzice kiedyś kupili milion płyt tego zespołu, więc warto byłoby im przypomnieć, że to dalej działa i funkcjonuje.

A jak byś młodzież, która dopiero się dowiedziała, że coś takiego jak Mech działa, przekonał do swojej płyty?

Warto by było, żeby poszli na koncert, zobaczyli i się zakochali w tym urządzeniu, jakim jest ten nowy zespół Mech. Bo warto, jest dynamiczny, taki normalnie rock'n'rollowy, bez żadnych modłów, klęczenia. To jest muzyka normalna pod każdym względem. Do zabawy i do prawdziwego przeżywania - nie ma tym nic ani dziwnego, ani sztucznego. Tak mi się wydaje.

Taki bagaż doświadczeń, jaki wszyscy mamy, powoduje, że my nic nie musimy nikomu udowadniać. Robimy to dla siebie, przez to jest to wiarygodne i prawdziwe.

Słyszałem, że były takie koncerty, gdzie graliście dla widowni rzędu zaledwie kilkunastu osób.

Oczywiście! To się zdarza. Wtedy cała widownia dostała koszulki, wszyscy dostali poczęstunek, z eleganckim napitkiem, tradycyjnym, szkockim, i tak dalej. Potrafiliśmy się znaleźć w każdej sytuacji.

Teraz rynek jest taki, że jak grasz wielkie koncerty za darmo, np. na placu głównym w mieście, to trudno potem się spodziewać, żeby ci ludzie przyszyli i zapłacili za bilet. Ale wszyscy, którzy przychodzą, są po prostu super. Nigdy nie było tak, żebyśmy nie bisowali.

W zasadzie moglibyśmy grać bez końca. Kiedyś graliśmy w Częstochowie w czasie meczu Liverpool - Milan, więc ciężko było ściągnąć większą publiczność do klubu na koncert. Ale co robić, prawdziwy rock'n'roll wyzwań się nie boi!

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy