"Przede wszystkim dobrze się bawić"

article cover
INTERIA.PL


Rhapsody, Labyrinth, Athena i jeszcze kilka innych grup z Półwyspu Apenińskiego, stanowiło jeszcze kilka lat temu czołówkę europejskiego power metalu. Do dziś swoją pozycję utrzymała właściwie tylko pierwsza z tych formacji.

Labyrinth jednak ze sceny nie zniknął, mimo iż po wydaniu w 2000 roku albumu "Sons Of Thunder", zrobiło się o nim cicho. Muzycy oddali się codziennej pracy pozamuzycznej, ale grali próby i po jakimś czasie doszli do wniosku, że dobrze by było znów przypomnieć fanom o swoim istnieniu. Zamknęli się więc na jakiś czas w Noise Factory Studio w Mediolanie gdzie wraz z producentami Giovannim Spinottim i Williamem Novatim nagranych zostało 10 kompozycji na nową płytę, zatytułowaną po prostu "Labyrinth". Do rąk europejskich fanów trafiła ona 30 czerwca 2003 r. To już nie do końca czysty power metal. Na albumie można odnaleźć fragmenty elektroniczne, jak i partie bardziej kojarzące się z rockiem progresywnym. Jednak power metalu na tej płycie wciąż jest sporo.

Andrea Cantarelli, przemiły gitarzysta Labyrinth, opowiedział Lesławowi Dutkowskiemu o tym, co działo się z zespołem w minionych kilku latach. Poruszony został również wątek Formuły 1 i Kylie Minogue. Ponieważ Andrea mieszka albo w pobliżu autostrady, albo koło toru wyścigowego, konwersację co kilka minut zagłuszał ryk przejeżdżających samochodów.

Andrea, jest kilka zmian związanych z zespołem, a pierwsza z nich do wytwórnia płytowa. Nagrywacie teraz dla wytwórni Century Media, która raczej preferuje muzykę nieco ostrzejszą od tej, którą gra Labyrinth. Wcześniej nagrywaliście dla Metal Blade. Czemu właśnie taka zmiana?

Metal Blade w sumie początkowo dobrze troszczyła się o zespół, ale my chcieliśmy rozpocząć nowy etap w historii. Z czasem powstało wiele problemów, wiele się też zmieniło w samym zespole. Wcale nie było nam łatwo zdobyć kontrakt na wydanie tej płyty. Szczerze mówiąc, odbyliśmy na ten temat wiele rozmów z naszym menedżerem. Kiedy nagraliśmy pierwsze demo na tę płytę, co nastąpiło latem 2002 roku, odzew ze strony wytwórni płytowych był niesamowity, szczególnie ze strony Century Media. Zapewnili nas, że zrobią wszystko, aby tę płytę wypromować. Tak więc podjęcie decyzji co do kontraktu było tego naturalną konsekwencją. Metal Blade jest wytwórnią amerykańską i dla zespołu nie zrobiła zbyt wiele, zwłaszcza w Ameryce. Nie wiem dlaczego. Może heavy metal nie jest tam tak popularny?

Dla Labyrinth nie jest aż tak istotne to, że Century Media stawia przede wszystkim na ostrzejsze zespoły. Masz rację, że stawia, ale nam chodziło przede wszystkim o to, aby tę płytę dobrze wypromować i aby było zainteresowanie zespołem ze strony wydawcy. Moim zdaniem Century Media może nam to zapewnić.

Wasza nowa płyta nazywa się po prostu "Labyrinth". Nieczęsto się zdarza, aby zespół wydający którąś tam płytę z rzędu, dawał jej taki tytuł. Czy oznacza to swego rodzaju nowy początek w karierze Labyrinth?

Tak. Chcieliśmy wystartować na nowo, ponieważ moim zdaniem zespół nagrał naprawdę niezły album w porównaniu do tego, co było wcześniej. Po "Sons Of Thunder" pojawiło się wiele problemów. Odczuwaliśmy zbyt wielką presję ze strony wytwórni, ze strony muzycznego biznesu. Mieliśmy już tego dosyć i czuliśmy się znudzeni. Każdy z nas ma swoją codzienną pracę i chcemy grać przede wszystkim dla własnej przyjemności. Z muzyki naprawdę ciężko jest żyć. Dlatego tworząc chcemy przede wszystkim się dobrze bawić.

Ta płyta jest niczym zmartwychwstanie dla Labyrinth. Fakt, że zwykle taki tytuł zespół nadaje swojej pierwszej płycie. Wybraliśmy go dlatego, że właściwie to ma wiele wspólnego z pierwszym albumem zespołu, bo grupa narodziła się na nowo. Dlatego uważam, że lepszego tytułu nie mogliśmy wybrać.


Powiedziałeś, że teraz dla was muzyka to przede wszystkim zabawa. Co więc chcecie osiągnąć tym nowym albumem?

Chyba wiem, o co ci chodzi. Każdy z nas ma inny gust, jeśli chodzi o muzykę. Ja na przykład lubię zespoły w stylu Queensryche i Fates Warning. Matt [Mattia Stacioiu, perkusista - red.] natomiast preferuje grupy w stylu Meshuggah lub Death. Wszystko na czym nam zależy to robienie szczerej muzyki. Ta płyta jest chyba najbardziej szczerym dokonaniem Labirynth, ponieważ wchodziliśmy do studia, aby pisać i nagrywać kawałki nie zaprzątając sobie specjalnie głowy rezultatem. Przede wszystkim mieliśmy się dobrze bawić.

Taki kawałek jak "Just Soldier (Stay Down)" powstał właśnie z takiej zabawy. Zaczęliśmy udawać zespół thrashmetalowy z lat 80. Wystarczyło 30-40 minut i kawałek był gotowy. I to narodziło się z samych wygłupów. Moim zdaniem wyszedł świetnie. Całą płytę napisaliśmy w ten właśnie sposób. Oczywiście później trochę czasu zajęło nam dopracowanie aranżacji.

Moim zdaniem Labyrinth udowodnił, że jest dobrym zespołem. To rzecz jasna moja prywatna opinia. Tej płyty możesz słuchać kilka razy i za każdym zauważysz pewne elementy z innych rodzajów muzyki. No i weź pod uwagę, że każdy z nas słucha jednak czegoś innego. Moim zdaniem źle by się stało, gdybyśmy grali i nagrywali wciąż to samo. Zależy nam przede wszystkim, aby być bardziej szczerymi wobec samych siebie. Ktoś może mi powiedzieć, że lubi tę płytę i będzie mi z tego powodu bardzo miło. Najważniejsze dla mnie jest jednak to, że po raz pierwszy jesteśmy zespołem w prawdziwym tego słowa znaczeniu.

Inna różnica w porównaniu na przykład do "Sons Of Thunder" jest taka, że album wyprodukowali członkowie zespołu. Wcześniej pracowaliście z renomowanym Neilem Kernonem. Czy to jest lepszy sposób nagrywania, kiedy nikt z zewnątrz się do tego nie wtrąca?

Z pewnością. Szczerze ci powiem, że wydaje mi się, iż ten zespół nie jest stworzony do pracy z producentem. My mamy w głowach naprawdę sporo pomysłów, ale chodzi mi przede wszystkim o zagadnienia związane z brzmieniem płyty. Często nie jest łatwo wytłumaczyć komuś, co tak naprawdę chcesz osiągnąć.

Owszem, czasami jest dobrze współpracować z jakimś producentem, ale aby osiągnąć brzmienie takie, o jakie ci chodzi, najlepiej jest pracować w studiu tylko w gronie członków zespołu. Ja mogę wiele mówić o tym, jak chciałbym, aby brzmiała moja gitara. Każdy z członków Labyrinth może tak samo powiedzieć o brzmieniu swojego instrumentu.

Dobrze jest mieć w studiu dobrego inżyniera dźwięku, to oczywista rzecz. Nam chodziło jednak o to, by nagrać możliwie najlepszy album na chwilę obecną. Aby to zrobić, zdecydowaliśmy się sami zatroszczyć o produkcję. Obecnie dla nas najlepsze jest nagrywanie samemu przy współpracy dobrego inżyniera dźwięku.


Wspomniałeś trzyletnią przerwę dzielącą nową płytę od przedostatniej. Na "Labyrinth" jest 10 piosenek, co biorąc pod uwagę długość przerwy, nie jest jakąś imponującą ilością. Napisaliście może więcej kompozycji, które pojawią się na innych edycjach tej płyty?

Po wydaniu "Sons Of Thunder" i trasie koncertowej po Europie i Ameryce Południowej, zespół był znudzony i zniesmaczony podejściem środowiska biznesowego. Miałem dość tego gadania, że możemy zrobić coś znacznie lepszego. Osobiście płyta "Sons Of Thunder" nie jest moją ulubioną, bo nie ma w niej tej szczerości. Czasami dla zespołu jest lepiej kiedy się rozwiąże, bo w pewnym otoczeniu nie da się swobodnie pracować.

Głównym problemem było to, że nie mogliśmy się dogadać z Olafem [Thorsenem, byłym gitarzystą - red.]. Kiedy półtora roku temu zaczynaliśmy pisać nowe piosenki, z nim nie dało się tego robić. Dziś to jeden z moich najlepszych przyjaciół, dziś nie ma między nami żadnych nieporozumień i nie wiem, jak to się dzieje. Wtedy, kiedy wchodziłem do studia i grałem riff, zespół mówił, że to fajne, a Olaf mówił: Andrea, to mi się nie podoba. W porządku, możemy próbować, możemy to zmienić, nie ma problemu.

Jednak po dwóch miesiącach takiego podejścia nie mieliśmy absolutnie niczego gotowego. Wszystko zaczęło więc powstawać w zeszłym roku, już bez niego. Skończyło się tak, że w ciągu miesiąca mieliśmy gotowe cztery kawałki, a następnych sześć w dwa miesiące. Wiem, że minęły trzy lata, ale my zaczęliśmy tak naprawdę pracować nad płytą może półtora roku temu, więc nie było za bardzo czasu nagrać wiele więcej.

Labyrinth jest uważany za przedstawiciela power metalu, ale akurat na nowej płycie łatwo da się zauważyć elementy, które kojarzą się z innymi stylami muzycznymi. Mam na myśli na przykład ten elektroniczny początek do "Synthetic Paradise". Są też fragmenty, które bardziej kojarzą się z progresywnym metalem niż z power metalem. Czy potrafisz odpowiedzieć mi na pytanie, w którym kierunku możecie jeszcze się rozwinąć albo inaczej mówiąc, co jeszcze można do waszego stylu dodać? Wiem, że to nie jest proste pytanie, ale ty akurat jesteś jedną z osób komponujących muzykę Labyrinth.

To rzeczywiście niezłe pytanie. To, o co nam naprawdę chodzi, to pisanie szybkich numerów z melodyjną linią wokalu Roba [Tirantiego - red.]. Wcześniej na przykład nagrywaliśmy piosenki takie, jak "Moonlight" i "Thunder", które bez jakiegoś zamiaru z naszej strony przybrały taki, a nie inny kształt.

Nie zależy nam na tym, aby nagrywać typowe płyty powermetalowe. Już na płytach "Sons Of Thunder" czy wcześniejszej - "Return To Heaven Denied" można odnaleźć kompozycje, które odbiegają od wzorca powermatalowego. Jak już ci wcześniej mówiłem, wszyscy w zespole słuchamy różnych gatunków muzycznych i z tego też wynika, że nie chcemy grać tylko w jednym stylu.

Przy pracy nad tą płytą wiele rozmawialiśmy wewnątrz zespołu. Doszliśmy do wniosku, że nie chcemy zwyczajnie nagrywać piosenek podobnych do tych z poprzednich płyt. To, co powstało, to wynik takiego naturalnego procesu pracy. Na przykład "This World" powstała w zupełnie dziwny sposób. Poprosiłem naszego perkusistę, aby zagrał tak, jak w "Immigrant Song" Led Zeppelin. Zaczął to grać, a ja dodałem zupełnie inny riff i jakoś tak przypadkowo powstało coś takiego, jak "This World". Niesamowite. (śmiech)

Nie uważam, aby były jakieś granice, ale z pewnością chciałbym grać heavy metal. Tego akurat jestem pewny. Nieważne, czy będzie to przypominać power metal, progresywny metal, czy tradycyjny heavy metal. Chciałbym przede wszystkim zachować taki sposób pracy nad płytami. To, że słyszysz elektroniczne wstawki wynika także z tego, że jesteśmy już nieco znużeni klasycznymi aranżacjami. Lubimy je, ale chcemy też robić coś innego. We wspomnianym przez ciebie "Synthetic Paradise" opowiadamy o przyjacielu Roba, który miał problemy z narkotykami. Z syntetycznie robionymi narkotykami. Tak więc postanowiliśmy zacząć ten kawałek w syntetyczny sposób. Zdecydowaliśmy więc, że umieścimy na początku coś, co kojarzy się bardziej z muzyką techno. Taki mieliśmy zamiar, bo w sumie co w tym złego?


Wasza ucieczka od powermetalowego standardu przejawia się również w tym, że w tekstach nie piszecie o smokach i rycerzach, lecz o sprawach takich, jak właśnie uzależnienie od narkotyków, czy poszukiwania duchowe. No i jest jeszcze jedna rzecz nie powermetalowa na tej płycie, mianowicie okładka zrobiona przez Travisa Smitha. Mieliście zamiar od samego początku go zatrudnić, czy tak się stało po tym, jak materiał był już gotowy?

Labyrinth nie chce być postrzegany jako typowy zespół powermetalowy i dlatego też możemy stosować różne rozwiązania w aranżacjach, a także różne wzory na okładkach. Nie mam nic przeciwko zespołom, które używają smoków na okładkach. Jeśli tego chcą i taki jest ich gust, to proszę bardzo. Osobiście jednak coś takiego mi się nie podoba. Wiesz, mam 30 lat i pewne rzeczy już mnie nie kręcą. Nawet jak się przyjrzysz okładce "Sons Of Thunder" znajdziesz tam fragmenty, które raczej nie są typowo powermetalowe.

Tym razem zależało nam na zrobieniu czegoś dojrzalszego po każdym względem. Okładka jest tutaj bardzo ważna, bo ona zapada głęboko w pamięć i z nią kojarzony jest zespół. Każdy z nas bardzo ceni twórczość Travisa. Ja sam jestem wielkim fanem tego artysty. Poinformowaliśmy go, że mamy gotowe cztery piosenki i zapytaliśmy się, czy miałby jakieś pomysły na okładkę na tej podstawie. On odpowiedział, że ma kilka. Po tym, jak przesłał nam pierwszy projekt powiedzieliśmy mu, że chcemy pokazać ludziom, iż narodziliśmy się na nowo. Wtedy dodał do okładki tę wykrzywioną twarz. Może ona wygląda dziwnie, lecz ja uważam, że to świetna rzecz.

Najpierw pracował więc w naturalny dla siebie sposób, czyli tworzył coś na podstawie muzyki. Potem, po otrzymaniu od niego projektu, odbyliśmy wiele rozmów. Dotyczyły one między innymi kolorów na okładce, tej twarzy, a także logo. Logo tym razem jest inne, bo uznaliśmy, że stare nie pasuje to tej konkretnej okładki.

Ja mam dużo szacunku dla zespołów powermetalowych grających w klasycznym stylu, z elementami aranżacji opartych na klasyce. Jeśli ktoś chce, to proszę bardzo. Ale coś takiego nie jest już dla mnie. Wolę pracować inaczej i tworzyć nieco inną muzykę.


Andrea, teraz chciałbym cię zapytać o kilka szczegółów z twojej ankiety biograficznej. W niej stoi między innymi, że lubisz wszystkie teledyski Kylie Minogue. Nawet "I Should Be So Lucky" ci się podoba?

(śmiech) To miał być taki żart z mojej strony. Nie da się jednak ukryć, że wolę oglądać teledyski Kylie Minogue na przykład od teledysków Marilyn Mansona. Zarówno muzyka Kylie jak i Mansona niezbyt mi odpowiada, ale Kylie jest za to całkiem niezłą kobietą. Z tego powodu wybieram ją. (śmiech) Jednak należy to traktować przede wszystkim, jako żart.

Tak naprawdę to wolałbym oglądnąć na przykład klip Iron Maiden "Waysted Years", ale postanowiłem zrobić kawał. Moim zdaniem współczesne zespoły są zbyt poważne. Dla mnie muzyka to przede wszystkim zabawa. Nie lubię być poważny przez większą część dnia. Po koncercie wolę na przykład pogawędzić z fanami. To jest fajna sprawa. Mam to szczęście, że mogę grać muzykę i choćby z tego powodu chcę mieć przy tym możliwie dużo zabawy.

Dobra, no to teraz przejdźmy do innego punktu twojej ankiety, dotyczącej sportu. W tej rubryce napisane jest "obrażanie Schumiego" i sądzę, że chodzi tu o kierowcę Formuły 1 Michaela Schumachera. To kolejny żart?

Nie, tym razem nie. (śmiech) Jestem wielkim miłośnikiem Ferrari i fanem Formuły 1, ale szczerze mówiąc chciałbym widzieć włoskiego kierowcę we włoskim bolidzie. Osobiście uważam, że "Schumi" to jeden z najlepszych kierowców na świecie. Nie ma co do tego wątpliwości.

Mieliście kiedyś świetnego kierowcę Formuły 1 Alessandro Nanniniego, brata piosenkarki Gianny Nannini, ale teraz chyba nie ma nikogo na jego poziomie w twoim kraju.

Prawda. W przeszłości było u nas sporo świetnych kierowców. Na przykład teraz jest Jarno Trulli, który jest dobrym kierowcą. Czemu więc go nie zatrudnią? W porządku, wiem, że za tym kryje się wielki biznes i nie ma łatwych rozwiązań. Sądzę jednak, że dla Ferrari byłoby całkiem nieźle, gdyby w pierwszym bolidzie siedział Michael Schumacher, a w drugim jakiś włoski kierowca. Doceniam na przykład to, co robi firma Ducatti. Włoska forma produkująca motocykle, którymi jeżdżą świetni włoscy motocykliści.


Nie znalazłem na waszej stronie informacji dotyczących koncertów promujących "Labyrinth". Czy to oznacza, że nie ma jeszcze zaplanowanej trasy koncertowej?

Szczerze mówiąc, za wcześnie jest mówić o tournee. Chcemy poczekać i zobaczyć, jak poradzi sobie nowy album. Jednym z problemów we wcześniejszych latach było to, że cały czas graliśmy jako support. W porządku, uwierz mi, że cudownie jest otwierać koncert takiego zespołu jak Helloween. Jednak patrząc na to, co działo się z naszymi koncertami w ostatnich latach można powiedzieć, iż trudno na podstawie tych naszych krótkich występów wyrobić sobie opinię o zespole. Koncert supportu to jakieś 30 minut. Chciałbym zagrać piosenki takie, jak "Moonlight" i "Thunder", ale nie mogę, bo mamy za mało czasu, a z drugiej strony wiem, że ludzie chcą je usłyszeć.

Graliśmy już w tym roku parę razy i to była taka próba, bo mamy gitarzystę, który będzie występował z nami podczas koncertów. Prowadziliśmy już rozmowy z wytwórnią na temat trasy w Europie, we Włoszech, Ameryce Południowej i USA. Jest szansa, że zagramy w tym roku jako główna gwiazda. Może będzie to kilkanaście koncertów w Niemczech, a może tylko kilka, ale wolę już zagrać parę razy, jako headliner. Zależy mi na pokazaniu ludziom prawdziwego oblicza Labyrinth. Nie mam oczywiście nic przeciwko temu, by również podczas trasy grać jako support, ale zależy mi na kilku chociaż koncertach w charakterze głównej gwiazdy. Raczej na pewno pojawimy się w Japonii w październiku lub na początku listopada, bo tam nasza płyta radzi sobie całkiem nieźle i japońska wytwórnia chciałaby nas tam ściągnąć. Bardzo chciałbym zagrać trasę po Europie, ale wolę najpierw zaczekać na to, jak zostanie przyjęta nowa płyta.

Dziękuję ci bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas