"Potrząsam tyłkiem cały czas"
W czerwcu 2006 roku ukazała się podwójna płyta "Why Try Harder - Greatest Hits", zawierająca największe przeboje Normana Cooka, lepiej znanego jako Fatboy Slim, jednego z najważniejszych twórców muzyki tanecznej. Większość jego singli, jak na przykład "Rockafeller Skunk", "Right Here, Right Now","'Praise You", "Demons (feat. Macy Gray)" czy "Slash Dot Dash", stała się wielkimi przebojami na całym świecie. Na płytę trafiły także dwa najsłynniejsze remiksy Normana Cooka: "Brimful Of Asha" Cornershop i "I See You Baby" Groove Armada oraz nowy singel "That Old Pair of Jeans". Z okazji premiery "Why Try Harder - Greatest Hits" opowiedział o pracy nad teledyskami, znajomościami z licznymi gwiazdami, braku ubezpieczenia na życie, występach na plażach i pracach nad musicalem. Przed wami Fatboy Slim.
Jak ów sukces odbił się na Twoim prywatnym życiu. Starałeś się chyba chyba trzymać je w ukryciu.
Pech chciał, że tego samego tygodnia, kiedy wyszedł singel, poznałem na Ibizie dziewczynę imieniem Zoe Ball. Zaczęliśmy się spotykać, przez co z branżowych pism poświęconych muzyce tanecznej, typu "Mixmag" wylądowałem nagle na pierwszych stronach brukowców. I szczerze mówiąc, że trochę mi zajęło przyzwyczajenie się do nowej sytuacji.
Czy to wtedy wydało się, że Brad Pitt i Jennifer Anniston słuchają Twojej muzyki, czy może nieco wcześniej?
Po "Praise You" stałem się bardzo popularny w Ameryce. To było dość zabawne, nagle mając 34 lata byłem swoistym debiutantem. Kimś nowym w branży. Hollywood oszalało na moim punkcie. Gwiazdy, m.in. Brad Pitt i Jennifer Anniston, zaczęły pojawiać się na moich koncertach. Oni byli tak wielkimi fanami, że nawet zapytali czy mogliby po koncercie przyjść i przywitać się. Odmówiłem, uważając się za cholernie zmęczony, ponadto byłem zbyt zdenerwowany.
Nie miałeś nigdy ochoty dołączyć do tych ludzi tańczących w teledysku?
Szczerze mówiąc nie. Byłem, co prawda na planie, ale nie zamierzałem tańczyć. Mnie przy największym wysiłku wyszłoby znacznie gorzej niż im. Pierwotnie miałem pojawić się w klipie - podejść i wrzucić dolar do kapelusza, a Spike Jonze (reżyser) tańcząc pokracznie miał na mnie niechcący wpaść. Niestety zrobił to tak mocno, że mnie przewrócił.
Dlaczego nie lubisz pokazywać się w teledyskach?
Jest wiele powodów, dla których unikam kamery. Najczęściej w scenariuszu brakuje odpowiedniej dla mnie roli. W końcu, nie śpiewam w piosenkach, nie gram na gitarze ani innym instrumencie. DJ-owałem w "Rockerfella Skank" ale w pewnym momencie zacząłem zastanawiać się co ja właściwie wyprawiam. Reżyser powiedział, żebym trochę poscratchował. Kiedy odparłem, że w kawałku nie ma żadnego scratchowania musiałem po prostu stać i bardzo szybko puszczać płyty od tyłu, żeby cokolwiek się działo.
Nie ma więc dla mnie miejsca w teledyskach. Ponadto niezbyt dobrze czuję się przed kamerą. Żaden ze mnie aktor, a jeszcze gorszy tancerz. Ponadto wolę jednak pozostawać anonimowy. Kiedy pokazujesz się w klipach z miejsca stajesz się rozpoznawalny. Kręcenie teledysków nie należy ponadto do moich ulubionych obowiązków. Ta praca polega na siedzeniu przez długie, niekończące się godziny. I albo odmrażasz sobie tyłek, albo gotujesz się z gorąca. Siedzisz tak nic nie robiąc i nagle każą Ci występować. Wtedy musisz setki razy powtarzać to samo. Naprawdę cieszę się, że nie muszę tracić czasu na kręcenie klipów.
"Brimful of Asha" grupy Cornershop to kolejny zwrot.
Nie jestem pewien czy ktoś jeszcze umieścił na swojej składance "Greatest Hits" cudzy utwór. Mój wkład w ten numer był dość znaczny, a muzycy Cornershop byli tak uprzejmi, że pozwolili zamieścić mi ten numer na płycie. Z tekstu tego utworu pochodzi tytuł płyty "You've Come Along Way Baby".
Początkowo krążek miał nazywać się "Viva La Underachiever" (Niech żyją nieudacznicy"), kiedy jednak podczas wywiadu zapytano mnie kto jest największym nieudacznikiem, nie wiedziałem co powiedzieć, więc zmieniłem tytuł właśnie na "You've Come Along Way Baby".
Zająłeś się tym kawałkiem za darmo. Dlaczego, wciąż czułeś się debiutantem, który chce coś udowodnić?
Wręcz przeciwnie. To ja się do nich zwróciłem, nie oni do mnie. Byliśmy razem w Wiiija, małej niezależnej wytwórni. Spodobała mi się melodia i chciałem ja zagrać w klubie The Big Beat Boutique. Piosenka była jednak trochę za wolna i za mało skoczna, zaproponowałem im więc taneczny remiks.
Nie mieli pieniędzy, żeby mi zapłacić, ale ja po prostu chciałem, żeby mi pozwolili dopracować kawałek po swojemu. Spodobał im się mój remiks, więc zamieścili go na stronie B singla. W rozgłośniach bardziej spodobała się wersja po mojej przeróbce i tak powstał hit. Mam wielki sentyment do tego numeru. Jako ciekawostkę mogę zdradzić, że to jeden z najszybszych remiksów, jakie zrobiłem.
Jak długo nad tym pracowałeś?
Łącznie około 7 godzin. W zasadzie dodałem bas, nieco perkusji i przyspieszyłem całość. I między innymi właśnie dlatego zrobiłem to za darmo. W końcu nie spędziłem nad tym zbyt wiele czasu. Byli jednak bardzo uprzejmi i kiedy numer stał się hitem dostałem zapłatę.
Co prawda "Praise You" zostało wybrane najlepszym teledyskiem wszech czasów, jednak "Weapon of Choice" w pełni mu dorównuje. Jak udało Ci się pozyskać Christophera Walkena?
To nie było trudne. Każdy się dziwi, jakim cudem go namówiłem. Nie musieliśmy się bardzo starać. Spotkał się ze Spike'em, porozmawiali, Jonze powiedział Walkenowi, że podoba mu się jak tańczy. Christopher zaczynał bowiem jako tancerz, jak Fred Astaire, ale wkrótce okazało się, że lepiej wychodzi mu granie niż taniec. Walken chciał uwiecznić swój taniec, co szybko podłapał Spike. Zadzwonił do mnie i zapytał co myślę o Christopherze Walekenie stepującym do mojej kompozycji. Oczywiście zgodziłem się. To naprawdę, nie było trudne.
A nie byłeś zdziwiony, kiedy Spike zaproponował stepującego Walkena?
Ależ oczywiście. Pomyślałem, że to coś absolutnie absurdalnego i surrealistycznego, że facet znany z ról psychopatów i świrów, z dość przerażającą twarzą będzie tańczył do jednego z moich numerów. Jednocześnie od razu wiedziałem, że to świetny pomysł.
W ilu ujęciach nakręcono ten klip?
Nie mam pojęcia. W tym klipie też miałam pojawić się w epizodycznej roli, miałem pojawić się z odkurzaczem, niestety, moja żona wymyśliła sobie, żeby urodzić mi dziecko w ten weekend. Nie mogłem, więc polecieć na zdjęcia do Nowego Jorku. Jak widać, przy realizacji większości teledysków nie biorę udziału, co mi jak najbardziej odpowiada.
Miałeś później jeszcze jakiś kontakt z Walkenem?
Spędziłem trzy cudowne godziny na rozdaniu amerykańskich nagród MTV siedząc obok niego. Bardzo fajnie nam się rozmawiało. Wypiliśmy też kilka drinków, aby uczcić nasze zwycięstwo. Ale na tym się skończyła nasza znajomość. Ostatnie, co mi powiedział, to, że powinniśmy coś takiego jeszcze powtórzyć, ale telefon jak dotąd nie zadzwonił. Pozostajemy jednak w kontakcie, ponieważ Christopher będzie chyba na okładce amerykańskiego wydania "Greatest Hits".
Czy Walken dostał także statuetkę MTV i inne?
Owszem. Wyróżnienie MTV było pierwsze. Później było jeszcze prestiżowe Grammy. W duchu liczyłem, że zarówno Spike jaki i Christopher otrzymają swoje statuetki. Jak się okazało, dostali.
Z "Gangster Trippin'" związany jest chyba kolejny szaleńczy okres w Twoim życiu.
Dokładnie. Wytwórnia nalegała, aby po "Rockerfeller Skank", drugim singlem było "Praise You". Ja wiedziałem jednak, że "Praise You" to murowany hit, chciałem więc wcześniej wydać coś co przygotuje ludzi na "Praise You". Nadstawiałem karku, ale udało się. "Gangster Trippin'" dotarł na 3. miejsce torując drogę dla "Praise You", które zdobyło szczyt. To chyba najbardziej nieprawdopodobny przebój. Bądźmy szczerzy, to dość banalny kawałek oparty na powtarzającym się motywie. Nic szczególnego tam się nie dzieje. Ale to właśnie ten utwór był zwiastunem mojej popularności.
A jaki brzmi tekst?
That's what we're doing when the Fatboy's tripping.
Cudo.
Ale dla właściwego efektu trzeba to powtarzać.
Zawsze mnie to zastanawiało.
Wiele osób myślało, że numer będzie ocenzurowany, ponieważ słowo "fat" brzmiało tam jak "fuck".
Właśnie o to chciałem zapytać. Mogłeś przecież wpleść jakieś niewinne przekleństwo dla zabawy.
Inny fragment brzmi "you got kick that gangster shit" i musieliśmy nagrać na potrzeby radia wersję gdzie zamiast słowa "shit" użyliśmy "it".
"I See You Baby" Groove Armady pojawiało się w reklamach. Jaki był Twój udział w nagraniu? Jak brzmiał ten numer zanim się za niego zabrałeś?
To był B-side. Podobnie jak w przypadku Cornershop, to ja się do nich zgłosiłem. Ten kawałek ma bardzo chwytliwy motyw, ale ich wersja była minimalistycznym acid house'owym numerem, a ja wiedziałem, że mogę zmienić ten kawałek w przebój.
Łaskawie panowie zgodzili się, abym zrobił remiks. Generalnie zmieniłem całość kompozycji, poza tym jednym chwytliwym motywem, który jest absolutnie genialny. Utwór stał się wielkim hitem w Ameryce z uwagi na reklamy, w których został wykorzystany. Jestem wdzięczny Groove Armadzie, że pozwolili mi zamieścić "Now I See You Baby" na składance.
"Wonderful Night" to nieco inna bajka.
Chodziło mi o to, aby wykorzystując Big Beat stworzyć coś nowego w muzyce tanecznej. Głównym założeniem było mieszanie najrozmaitszych gatunków.
Numer "Right Here, Right Now" zwiastował album "Halfway Between The Gutter And The Stars". Skąd pomysł na ten tytuł płyty?
Zwrot "Halfway Between The Gutter And The Stars" ukradłem z książki "Will Self". Jeden z bohaterów wypowiada słowa ?Oh, I felt halfway between the gutter and the stars". To taka uniwersalna prawda, część z nas czuje się jak w niebie, inni jakby popadli w otchłań, a ja czułem, że znajduje się dokładnie pomiędzy.
Odniosłem już duży sukces, tymczasem złapałem się na tym, że chodziłem po Hollywood Boulevard szukając wódki. Fizycznie spadałem więc w otchłań. Włóczyłem się w poszukiwaniu klinu na kaca z poprzedniego wieczoru i zastanawiałem się nad tą otchłanią, którą miałem w sobie. I pomyślałem sobie, że to naprawdę dobry tytuł albumu. Jednocześnie było w tym mocny akcent autobiograficzny. W jednej chwili Brad Pitt i Jennifer Anniston chcą się dostać za kulisy po moim koncercie, a za chwilę jestem w alkoholowym ciągu.
"Going Out Of My Head" to chyba także autobiograficzny numer? Swoiste podsumowanie Twojego życia?
W zasadzie tak. Na tamtym etapie mojego życia nieźle mi odbijało i to dość często.
W "Bird Of Prey" znakomicie wplotłeś głos Jima Morrisona. Szkoda, że nie żyje i nie mógł tego usłyszeć.
Ray Manzarek pięknie skomplementował moją pracę. Powiedział, że niedługo przed śmiercią Jima pracowali nad tym kawałkiem i są wdzięczni, że skończyłem go za nich. Było to bardzo wzruszające i poczułem, że mam jego błogosławieństwo.
Wiedziałeś, że pracowali nad tym kawałkiem?
Nie, nie miałam pojęcia. Ten numer znalazł się na bootlegu "American Prayer", który wypełniły poetyckie wywody Jima o Indianach na pustyni. Tymczasem w pewnym momencie zaczął śpiewać a ja od razu miałem w głowie całą muzykę.
Napisanie tej muzyki było trudnym zadaniem?
Nie, zupełnie nie. Kiedyś zrobiłem coś podobnego. Nagrałem chilloutowy album. Nigdy nie planowałem go wydać, po prostu porozdawałem kopie moim znajomych. Wśród kawałków, które znalazły się na tej płycie było "Praise You", ale w zupełnie innej wersji. Kiedy po pewnym czasie posłuchałem tego kawałka pomyślałem, że można byłoby to nieco przerobić. Przyspieszyć tempo, dodać inne akordy. Wydaje mi się, że chilloutowa wersja trafiła na stronę B singla, można więc posłuchać jak bardzo utwór się zmienił. Na tym samym albumie była także ambientowa wersja "Bir Of Prey". Tego kawałka nigdy jednak nie opublikowałem, wytwórnia w swoim czasie pewnie dopilnuje, aby nagranie ujrzało światło dzienne.
"Everybody Loves A Carnival" musi znakomicie wypadać na żywo w Rio De Janiro.
Kiedy po raz pierwszy występowałem na plaży w Rio byłem bardzo zestresowany. Do tego stopnia, że musiałem łyknąć sobie valium. Miałem w końcu zagrać przed 360-tysięcznym tłumem. Zaczynałem wtedy numerem "Girl from Ipanema". Myślałem, ze wypadnie tandetnie, tymczasem wszyscy śpiewali i tańczyli. Zrozumiałem wówczas, że to nie będzie takie straszne.
Kiedy zaprezentowałam "Everybody Loves A Carnival" byłem w 7. niebie. Już nie stresowałam się z powodu liczby zgromadzonych. No i Brazylijczycy należą do jednej z najlepszych publiczności na świecie. Oni po prostu kochają śpiewać i tańczyć się. Drugi raz zagrałem ten numer w Rio podczas "Salvador Carnival" i znów wszyscy byli fenomenalni.
Pewnie poniekąd dlatego, że ten kawałek idealnie pasuje do słonecznej aury, intensywnych kolorów i pięknych ludzi.
Tak, ale to także numer, który idealnie sprawdza się w ciemnym, rozgorączkowanym klubie. Jest w nim bowiem pewna gorycz. To nie do końca taki radosny kawałek.
Wspomniałeś, że byłeś wówczas bardzo zestresowany. Nadal zdarza ci się poważna trema przed koncertami?
Nie, raczej nie, w końcu zajmuję się tym od 20 lat.
Powiedz teraz coś o "Don't Let The Man Get You Down" na Glastonbury 2005.
Musiałem wtedy zagrać ten numer. Nie miałem początkowo najmniejszego zamiaru, ponieważ ma on zupełnie inny klimat i wibrację niż reszta setu, ale ze względu na sentyment postanowiłem zamieścić utwór w zestawie. To kawałek o hippisach, festiwalu Woodstock i Glastonbury. Musiałem więc to zagrać. Na szczęście ludzie zrozumieli, o co mi chodzi. Był to debiut tego kawałka, ponadto to wolna kompozycja i nie miałem pojęcia jak ludzie zareagują, jednak wydaje mi się, że wyczuli dlaczego zagrałam ten numer.
Otoczka tamtego koncertu była genialna. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego.
Zbudowaliśmy ekran z diod LED coś na zasadzie telewizora plazmowego. To był ogromny ekran z dziurą w środku, w której znalazłem się ja, co było dla mnie totalnym szaleństwem. Ani nie widziałam stamtąd dobrze, ani nie słyszałam najlepiej. Byliśmy więc dwaj z Jimim, który mi pomagał. Puszczaliśmy płyty i ucinaliśmy sobie pogawędkę.
Teraz podczas koncertów mam mały monitor, na którym widzę, co się dzieje. Wtedy jednak kompletnie nie widziałam tego, co się działo za mną. Dopiero po koncercie, podczas wywiadu dziennikarze pokazali mi fragmenty. Diody LED są znacznie jaśniejsze niż zwyczajne ekrany. Dlatego postanowiliśmy wykorzystać je do oświetlenia. Koleś imieniem Tim zajmuje się synchronizacją z moim repertuarem. Wciąż używam kamery, która pokazuje mnie podczas show, korzystam z niej jej coraz rzadziej. Dla poprawy jakości koncertów coraz większą uwagę przykładam do produkcji.
Byłeś na czymś podwieszony, kiedy było widać Cię w tej dziurze?
Nie, miałem wybudowane specjalne rusztowanie.
Nie cierpiałeś na lęk wysokości?
Nie, ale wysokość była powodem dla którego z początku mieliśmy wątpliwości. Trzeba było wszystko urządzić tak, aby stół się nie chwiał, a płyty nie podskakiwały.
Masz wysokie ubezpieczenie na takie wyczyny?
Nie, nie wydaje mi się. Nie mam chyba nawet zwyczajnego ubezpieczenia na życie.
Nie ma więc sensu organizować na ciebie zamachu.
Gdy to było intratne moja żona dawno by się tym zajęła. To chyba właśnie z powodu braku polisy wciąż jestem wśród żywych (śmiech).
Przy Twoich numerach człowiek ma niesamowitą ochotę potrząsać tyłkiem.
To jak najbardziej pożądany efekt. Moje kawałki nie mają skłaniać do myślenia, tylko do kręcenia biodrami. Ja sam potrząsam tyłkiem i to cały czas, chociaż ludzie tego nie widzą.
A więc jednak tańczysz publicznie.
Poruszam się na boki. To bardziej trafne określenie.
Tańcząc przy "Sho Nuff" można poruszać się bardzo seksownie.
Nie mam pojęcia. Być może. Ja nigdy nie słucham moich nagrań dla przyjemności. Włączam je, żeby posprawdzać to i owo. Po nagraniu, słyszę dany kawałek wyłącznie, kiedy zamieszczam go w secie, lub gdy przypadkiem trafie nań w radiu. Nie lubię słuchać własnych utworów, ponieważ zawsze wydaje mi się, że mógłbym coś zrobić inaczej, lepiej.
"Sho Nuff" to ten kawałek z samplem Davida Dundasa Jeansa, nieprawdaż? Może powinienem znów umieścić go w secie. Swego czasu grałem ten kawałek przez prawie cały rok i miałem go serdecznie dosyć. Ale skoro twierdzisz, że sprawdza się na żywo, wykopię go z archiwów.
"Slash Dot Dash". Pamiętam, że chciałeś ustanowić swoisty rekord, wplatając do nagranie jak najwięcej razy w secie. Pamiętasz ile się udało?
Rzeczywiście miałem taki pomysł. Na 3. decku miałem cały czas wersję accapella. Ten kawałek ma prawie identyczne tempo, co większość moich pozostałych numerów, a to była część promocji utworu. Nie pamiętam jednak ile razy udało mi się wpleść ten numer. Podobnie nie pamiętam ile raz pada słowo "fuck" podczas numeru "'Fucking In Heaven'", ale chyba coś około 137.
"Slash Dot Dash" pojawia się regularnie podczas Twoich występów.
Raczej tak. Mam bootleg z różnymi wersjami tego kawałka, począwszy od accapella po acid house'ową z szaleńczym beatem. Któraś z wersji zawsze znajdzie miejsce w secie.
Wszystko zaczęło się od "Santa Cruz".
Tak. To był mój pierwszy numer, który nagrałem jako Fatboy Slim. Znajomy przyszedł do mnie i powiedział, że chce założyć wytwórnię. Ani house'ową, ani rapową, ale wydającą mieszankę wszystkiego. Zaproponował, żebym nagrał numer, który zawierać będzie elementy muzyki house, rapu i czego tylko zapragnę. Tak powstało "Santa Cruz". Nadałem taki tytuł ponieważ wtedy wróciłem z wakacji w Kaifornii i byłem pod wrażeniem Santa Cruz.
Czy to był także początek muzycznego braterstwa z innymi twórcami?
W pewnym sensie tak. Od tego zaczęła się moja znajomość z The Chemical Bros i Jonem Carterem. Moja znajoma, Lindy Layton znalazła klub w Londynie, The Social, gdzie prezentowano muzykę, jaką lubiłem, ale która nie była jeszcze bardzo popularna. Kiedy tam poszedłem, akurat grali "Santa Cruz". Podszedłem do chłopaków z The Chemical Brothers i przedstawiłem się. Powiedzieli, że uwielbiają moją muzykę i zaproponowali, żebym DJ-ował w The Social. Wtedy nie miałem jeszcze tylu nagrań, aby wypełnić 2-godzinny set. Zacząłem, więc nagrywać coraz więcej, głównie po to, aby mieć co grać w klubie. Tak powstał materiał na pierwszy album.
Jak czułeś się poznając ludzi o podobnym guście muzycznym?
Cudownie. To było jak spotkanie dawno nie widzianego członka rodziny. The Chemical Brothers znali Fatboy'a, ale nie zdawali sobie sprawy, że to ta sama osoba co Norman Cook. Tymczasem byli wielkimi fanami mojej twórczości pod tym szyldem. Skończyło się na tym, że wymieniliśmy się telefonami, a później zaczęliśmy wyjeżdżać razem na wakacje. Po jednym z Glastonbury, wsiedliśmy w samolot i polecieliśmy od Toskanii. Staliśmy się dobrymi przyjaciółmi. Kiedy ja i Tom zaczynamy rozmawiać o muzyce, reszta wychodzi z pokoju, ponieważ godzinami nie mówimy o niczym innym.
Kiedy się poznaliście?
To musiało być około 10 lat temu. Nie więcej ponieważ The Boutique ma 10 lat, a klub powstał 6 miesięcy po tym jak zacząłem grywać w The Social.
Kolejny kawałek, "Champion Sound", jest dość hiphopowy.
To nowy numer. Teraz jest powszechnie przyjęte, że wydając "Greatest Hits" musisz przygotować z 2 nowe utwory. Kiedy je nagrywałem nie wiedziałam, czy mam zrobić coś bardziej retrospektywnego, czy raczej pokazać nowy kierunek, w którym zmierzam. Przygotowałem więc jeden taki, drugi taki. "That Old Pair Of Jeans" to raczej klasyczny Fatboy, tymczasem "Champion Sound" to coś nowego. Nie wiem czy jest bardziej hiphopwe, ale na pewno bardzo w stylu urban. Bliżej jednak R&B niż rapu. A "That Old Pair Of Jeans" to typowy Fatboy, kolejna kalka "Sympathy for the Devil".
Z cudownym przesłaniem.
Zgadza się. Lubię pozytywne teksty. A wers la la la la zawsze podnosi na duchu.
Moją uwagę zwrócił fragment "life's too short to be unhappy" (życie jest zbyt krótkie, aby być nieszczęśliwym).
A zauważyłeś, że ani raz nie padają słowa "That Old Pair Of Jeans"? Jest za to zwrot "worn pair of jeans". Mam kilka tego typu tytułów. "Everybody Needs A 303" zgodnie z tekstem powinno nazywać się "Everybody Loves A 303". Z kolei pewien utwór, który nagrałem bez perkusji postanowiłem nazwać pretensjonalnie, po francusku "Sans Bateaux". Myślałem, że to znaczy "bez perkusji", okazało się jednak, że "bez statków".
Jak więc jest perkusja po francusku?
Nie wiem, ale jakoś podobnie.
Czym różni się praca nad musicalem od pracy nad płytą?
Zasadniczo niczym. Cały koncept jest autorstwa Byrne'a. Po prostu nagrywam piosenki z Davidem Byrnem, tyle tylko, że wszystkie są o Imeldzie Marcos. Nie jest to przedstawienie na West End czy Broadway. Po prostu 23 piosenki spójne tekstowo. Żadnego aktorstwa czy narracji. Samo poznanie Davida było dużym przeżyciem, a możliwość goszczenia go przez kilka tygodni wielkim zaszczytem. Współpraca z nim była wspaniała. Mimo to, było to trochę skomplikowane.
Byrne mieszka w Nowym Jorku, a ja w Brighton. Najpierw pojechałem więc do Stanów, później współpraca przebiegała drogą internetową, a następnie on dwukrotnie przyleciał do Anglii. Teraz chyba moja kolej, aby polecieć do Nowego Jorku i dograć wokale. Mamy już jednak wszystko napisane i zaaranżowane. Część muzyczna oraz wokale Davida są już zarejestrowana, teraz szukamy wokalistki. Obaj mamy wolne dopiero za 6 tygodni.
Kogo szukacie?
Kogoś, kto nie przesadzi z interpretacją. Nie chcemy wokalistek broadway'owych, żeby nie wypadło zbyt teatralnie. Szukamy też dziewczyny z filipińskim akcentem. Mieliśmy już dwie kandydatki, ale nie był zbyt dobrymi wokalistkami. Byrne prowadzi właśnie przesłuchania w Nowym Jorku. Później przyjadę nagrać wokale o i jak już to będzie skończone, w Brighton zmiksuję całość.
Zamierzasz śpiewać?
W żadnym wypadku, będę wyłącznie nagrywał.
Opowiedz teraz o występie nad jeziorem Loch Ness. Skąd taki pomysł?
Grałem na rozmaitych plażach, Brighton, Bondi, Ipanema. Grałem w Argentynie i Chile i na większości słynnych plaż, poza tą nad jeziorem Loch Ness. Chociaż to bardziej jest wybrzeże niż plaża. Ale, dostałem zaproszenie, więc się zgodziłem. Nie zdziwiłbym się, jakby słynny potwór pojawił się podczas setu. Lokalni mieszkańcy wyznali, że o tej porze roku Nessie zazwyczaj się pojawia.
"Greatest Hits" to taki powrót Fatboy'a?
Tak, ze skrzydłami. Pomyślałem, że umieszczenie grubego dzieciaka na okładce będzie znakomitym pomysłem. Ponieważ gruby dzieciak (fat boy) to taka moja ikona. Kilka osób myślało, że to ja jestem na tym zdjęciu. Łącznie z niektórymi członkami rodziny mojej żony.
Jak długo zajęła praca nad okładką?
Częścią graficzną zajęła się moja przyjaciółka, Julie-Anne, która pracowała nad tym projektem około 2-3 tygodni. Przygotowała wiele rysunków i szkiców. Wewnętrzna część okładki jest jeszcze bardziej zabawna. Są tam renesansowe rysunki "fat boya", na sofie z winogronami.
Kim on jest naprawdę?
To po prostu gruby dzieciak.
A tytuł?
Tytuł widać na jego koszulce - "why try harder". Istotne jest, że nie ma tu znaku zapytania, nie jest to, bowiem kwestia pod rozważnie, ale moje życiowe motto - po co się bardziej wysilać.
Dziękuję za rozmowę.
Na podstawie materiałów promocyjnych Sony BMG