Reklama

"Polski blues nie zginie"

Tomek Kamiński polskim fanom bluesa znany jest przede wszystkim z Formacji Fru. Ci, którzy mieli okazję pojawić się w 2002 roku na Rawie Blues, wiedzą już, że od czasu do czasu występuje on także w duecie z Seanem McMahonem i to właśnie z nim nagrał swój pierwszy album "Where Will You Go?". O pracach nad płytą, współpracy z Jackiem Dewódzkim i Piotrem Lubertowiczem oraz polskim bluesie, z Tomkiem, okrzykniętym przez wielu dziennikarzy i kolegów po fachu "nadzieją polskiej harmonijki ustnej", rozmawiał Lesław Dutkowski.

Fani od dawna czekają na album Formacji Fru, a tymczasem pojawia się płyta, którą firmujesz tylko ty i Sean. Jak to się stało?

Muzyka, którą proponujemy na tej płycie, różni się od tego, co wykonujemy w ramach Formacji Fru, dlatego też firmujemy ją własnymi nazwiskami, nie zaś nazwą zespołu. To po prostu kolejny sposób realizowania własnych muzycznych fascynacji.

Stylistycznie płyta różni się od tego, co robisz ze swoim macierzystym zespołem. Dlaczego obraliście właśnie ten kierunek?

Tak, stylistycznie płyta różni się diametralnie od repertuaru Formacji Fru. Kierunek, który obraliśmy, wynika przede wszystkim z czystej potrzeby nieco innej ekspresji - w tym przypadku nie popartej przez elektryczne, mocne brzmienie, ale przez spokojny, akustyczny klimat. Na koncertach staramy się porwać ludzi do tańca i do ruchu, tu natomiast próbujemy zabrać ich w podróż do świata starego bluesa z delty i nakłonić do pewnych refleksji. To jest muzyka, którą dobrze się słucha w domowym zaciszu, kiedy można dać się ponieść innym emocjom niż podczas koncertu. I o to nam chyba właśnie chodziło - o pewne emocje, które staraliśmy się zawrzeć w naszej muzyce.

Reklama

Jak długo trwały prace nad tym materiałem? Przecież parę piosenek zagraliście jeszcze w 2002 roku na Rawa Blues Festival?

Prace nad płytą trwały ponad rok. To bardzo długo. Nie wynikało to jednak z naszego lenistwa, ale z tego, że w zasadzie nic nas nie goniło. Mieliśmy czas spokojnie pracować bez jakiejkolwiek presji, dzięki czemu mogliśmy sobie pewne rzeczy przemyśleć. Zależało nam na tym, aby był to materiał spójny i naprawdę dobrze przygotowany. Sukces utworów, które zamieściliśmy na składance "Skazani na bluesa vol.1", przekonał nas, że poszliśmy w dobrym kierunku.

Album to dzieło twoje i Seana, ale nie da się ukryć, że spory udział w jej powstaniu ma współpracująca z wami wokalistka Martyna Zaniewska. Jak doszło do tej współpracy?

Nie wyobrażam sobie w ogóle tego albumu bez Martyny. Śmiało mogę powiedzieć, że jest to dzieło naszej trójki. Bardzo się cieszę, że udało nam się namówić ją do współpracy. Jak do tego doszło, niech pozostanie naszą tajemnicą, ale czasem musieliśmy uciekać się nawet do szantażu. (śmiech)

Martyna to jeden z wielu przykładów, że polskim bluesem zaczynają rządzić kobiety. Zgadzasz się z tą opinią?

Rządzić to może za duże słowo, ale bardzo się cieszę, że w końcu zaczynają zajmować należne sobie miejsce, czyli na środku sceny. Z pewnością w muzyce bluesowej mają pełne prawa razem z nami, szowinistycznymi samcami.

Na płycie znajduje się utwór "He Was", w którym gościnnie pojawia się parę osób. Możesz o nim coś więcej powiedzieć?

Jest to utwór poświęcony pamięci naszego przyjaciela, którego już nie ma z nami. Do nagrania tego utworu zaprosiliśmy jego przyjaciół - muzyków, którzy w ten sposób uczcili pamięć o nim.

Jak wygląda sprawa prezentowania tego materiału na koncertach, planujecie w ogóle go w ten sposób promować?

Prawdę mówiąc nie planujemy tego. Jak już mówiłem, wydaje mi się, że właściwym miejscem tej muzyki jest zacisze domowe, a nie scena. Od czasu do czasu wykonujemy jakiś utwór podczas koncertów Formacji Fru, ale dzieje się to bardzo rzadko.

Na bluesowej scenie jesteś już obecny od paru lat, a debiutancki album wydajesz dopiero w 2003 roku. Co czujesz przed premierą?

Podejrzewam, że podobnie czuje się kawaler przed zawarciem związku małżeńskiego. Tak poważnie, to mam tremę. Rzeczywiście, droga do tej płyty była długa, ale realia polskiego rynku muzycznego są takie a nie inne, no i poza tym gram bluesa, a wiadomo, jak jest on traktowany przez media.

Jakie wiążesz nadzieje z tym albumem, bo wiadomo, że na bluesie w Polsce raczej zarobić się nie da...

Jedyna nadzieja, jaką wiążę z tym albumem, jest taka, że spodoba się on jego odbiorcom. O nic więcej mi nie chodzi. Finanse są tu w ogóle poza kręgiem mojego zainteresowania - mam wspaniałego przyjaciela i wydawcę, który - jak sądzę - nie da mi umrzeć z głodu. I tak naprawdę to właśnie działania różnego rodzaju pasjonatów, takich jak on, trzymają jeszcze polskiego bluesa przy życiu. Jestem realistą i po prostu chcę grać i sprawiać słuchaczom przyjemność.

A co dalej z Formacją Fru? W tym roku zagracie na Rawie Blues jako ostatni polski zespół, tuż przed gwiazdami? To mobilizuje czy deprymuje?

Z całą pewnością mobilizuje. Zagrać na Rawie to wielki zaszczyt i tak też się czujemy.

To wasz trzeci występ na Rawie w ciągu czterech lat. Jak wspominasz te poprzednie i jak w ogóle oceniasz ten festiwal?

Jak już powiedziałem, występ na Rawie jest dla nas wielkim przeżyciem. Oczywiste jest więc, jak oceniam ten festiwal. Kto jest fanem bluesa i nigdy tam nie był, to nic nie słyszał i nie był nigdzie.

Rawa to taki finisz sezonu festiwalowego w Polsce. Latem odbyło się ich sporo, na kilku z nich byłeś. Co sądzisz o polskim bluesie? Rozwija się, staje się bardziej zorganizowany, profesjonalny?

Jak najbardziej. Szalenie cieszy mnie, że jest taka różnorodność polskich zespołów, że jest ich tyle i że są ludzie, którzy tej muzyki słuchają. Na szczęście blues w Polsce nie jest przypadkiem marginalnym i ma się coraz lepiej. Dopóki są ludzie, którzy go kochają - nie zginie.

Podczas festiwalu w Małkini poznałeś się z Piotrkiem "Lupim" Lubertowiczem i Jackiem Dewódzkim, co zaowocowało wspólnym występem...

To prawda, pograliśmy trochę razem. Był to bardzo spontaniczny występ. Od razu zawiązała się między nami nić muzycznego porozumienia. Jak wyszło? Najlepiej zapytać o to publiczność, która towarzyszyła nam aż do wschodu słońca.

I z tego, co wiem, także współpracą w nowym projekcie o nazwie Aeroblus. Możesz coś więcej o tym projekcie powiedzieć?

Zostałem zaproszony do współpracy z zespołem Aeroblus - gramy razem i jest wspaniale. Mamy coraz więcej koncertów i sądzę, że niedługo ten zespół będzie jednym z najważniejszych na polskim rynku.

Jacek, Piotrek oraz Krzysztof Ścierański będą gośćmi na premierze waszego albumu. Skąd w ogóle pomysł zorganizowania takiej premiery? Jak dotąd chyba żaden bluesowy zespół nie mógł poszczycić się taką imprezą. Do tego od razu płyta z koncertu...

Nie ma rzeczy niemożliwych. Po prostu kilku przyjaciół zagra sobie razem - a co do płyty, to rzeczywiście zamierzamy to nagrać i może też wydać.

Z tego, co wiem, dostałeś się do władz Polskiego Stowarzyszenia Bluesowego. Jak sądzisz, czy to przedsięwzięcie ma szanse powodzenia? Czy powstanie takiego stowarzyszenia może znacznie zmienić sytuację w polskim bluesie?

Brałem czynny udział w powstaniu tego stowarzyszenia, więc odpowiedź brzmi "tak" - szczerze wierzę w jego powodzenie. Nikt nie robi chyba rzeczy, w które nie wierzy?

Co według ciebie jest największym problemem, czym trzeba zająć się na początku?

Do zrobienia jest bardzo wiele rzeczy. Myślę, że najważniejsze jest zintegrowanie środowiska i propagowanie naszej ukochanej muzyki bluesowej.

No to w takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak tylko trzymać kciuki, żeby wszystko poszło jak najlepiej.

Dziękuję również. Do zobaczenia na Rawie!

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Rawa Blues | blues
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy