"Nigdy się nie poddawać!"
Nikolo Kotzev. Wirtuoz gitary, niezły skrzypek, wzięty producent, kompozytor i aranżer. Urodzony w Bułgarii, na stałe mieszkający w Finlandii. Muzyczną karierę na Zachodzie Kotzev rozpoczął w połowie lat 80., grając po knajpach do kotleta, aby na początku lat 90. związać się z szwedzką rockową grupą Baltimore. Potem był projekt Brazen Abott, w którym towarzyszyli mu m.in. byli muzycy grupy Europe oraz wokaliści tej rangi co Glenn Hughes i Joe Lynn Turner. Rok 2001 może być dla Nikolo Kotzeva rokiem przełomowym. Ukazał się album "Nostradamus", trwająca blisko dwie godziny rock-opera, nawiązująca do najwybitniejszych osiągnięć tego gatunku z lat 70. O miejscu hard rocka na dzisiejszej muzycznej scenie, bułgarskich korzeniach i wierze we własne siły z Nikolo Kotzevem rozmawiał Jarosław Szubrycht.
Kiedy i w jakich okolicznościach wpadłeś na pomysł napisania rock-opery, której centralną postacią byłyby Nostradamus?
To było w 1997 roku. Miałem za sobą trzy solowe płyty wydane pod szyldem Brazen Abbot, każdą nagraną z innym wokalistą. W końcu jeden z nich zapytał, czy nie mógłbym napisać utworu, w którym mogliby zaśpiewać wszyscy razem... Doszedłem do wniosku, że to dobry pomysł i postanowiłem nagrać płytę, na której śpiewać będzie większa ilość wokalistów. Pomyślałem, że najlepiej usprawiedliwi to rock-opera, która wymaga zastosowania wielu głosów. Dlaczego Nostradamus? Charakter tego człowieka, jego niezwykłe umiejętności i życie, okazały się niesłychanie inspirujące. Historia kogoś, kto potrafił tak precyzyjnie przewidywać przyszłość, pozwoliła mi stworzyć naprawdę dobrą muzykę.
Wierzysz w przepowiednie Nostradamusa?
Jedno jest pewne - wiele z nich naprawdę się spełniło, a co ważne, potrafił przewidzieć przyszłość z zaskakującą precyzją. Nie wiem, czy kolejne proroctwa Nostradamusa się spełnią i mam nadzieję, że tak się nie stanie, ale wielokrotnie udowodnił, że rzeczywiście widział przyszłość. Mnie to wystarczy...
Udało ci się zebrać w studiu prawdziwie gwiazdorski skład. Czy trudno było namówić tych wszystkich muzyków do współpracy przy "Nostradamusie"?
Namówienie ich nie było najtrudniejsze, ale prawdziwym koszmarem było skoordynowanie sesji nagraniowej, bo plan zajęć tych ludzi jest niesłychanie napięty i kiedy jeden miał akurat chwilę czasu, drugi nagrywał coś właśnie na innym kontynencie. Glenna Hughesa i Joe Lynn Turnera znałem wcześniej, bo nagrywali ze mną płyty Brazen Abbot. Miałem też okazję współpracować z Goranem Edmanem. Tak więc w nagrywaniu "Nostradamus" wzięło udział tylko czterech wokalistów, z którymi zetknąłem się w studiu po raz pierwszy - Jorn Lande, Doogie White, Alannah Myles i Sass Jordan. Namówienie ich wszystkich zajęło mi trochę czasu, bo każdemu musiałem wysłać płytę z muzyką, musiałem wyjaśnić, na czym polega cały koncept, jaka będzie ich rola w całości, jakiego rozmiaru to przedsięwzięcie. Miałem jednak to szczęście, że właściwie wszyscy zgodzili się na udział w tym przedsięwzięciu bez zbędnego ociągania i jestem im bardzo za to wdzięczny.
Alannah Myles również zgodziła się bez ociągania?
Tak. Kiedy pierwszy raz usłyszałem "Black Velvet", pomyślałem, że muszę kiedyś nagrać coś z jej udziałem. Trudno sobie wyobrazić piękniej śpiewającą kobietę. Dopóki jednak nie rozpocząłem pracy nad "Nostradamusem", nie miałem dla niej odpowiedniej muzyki. Natomiast rolę Anny Gamelle pisałem już z myślą o niej, chociaż nie wiedziałem, czy zgodzi się u mnie zaśpiewać. Co ciekawe, kilka dni przed tym, jak menedżer Allanah przedstawił jej moją propozycję, miała sen o Nostradamusie. Kiedy więc usłyszała o tej płycie, doszła do wniosku, że to karma i przyleciała do Finlandii. Gościła w moim studiu 10 dni, dopóki nie nagrała swoich partii. Jest naprawdę wspaniałą wokalistką.
Pozostali muzycy, którzy towarzyszą ci na tej płycie, to dżentelmeni znani szerokiej publiczności z formacji Europe - John Leven, Mic Michaeli i Ian Haughland. Jak doszło do współpracy z nimi?
Od 1995 roku nagrałem z Brazen Abbot trzy albumy - "Live And Learn", "Eye Of The Storm" i "Bad Religion". Muzycy z Europe grają na wszystkich trzech, a z Ianem współpracuję od początku lat 90., kiedy to razem graliśmy w zespole Baltimore. Za jego pośrednictwem poznałem Johna i Mica, których zaprosiłem do współpracy przy Brazen Abbot. Pracujemy razem od dawna i nie było powodu, bym do nagrań "Nostradamusa" szukał kogokolwiek innego.
Ile czasu potrzebowałeś na skomponowanie i nagranie "Nostradamusa"?
Napisanie muzyki i tekstów zajęło mi w sumie nie więcej niż pół roku. Sama sesja nagraniowa nie trwała więcej niż trzy miesiące. Mnóstwo czasu, o czym już mówiłem, pochłonęło negocjowanie umów z muzykami, którzy gościnnie zagrali lub zaśpiewali na płycie i czekanie na moment, aż będą mieli czas przyjechać do studia. Niektóre utwory zresztą przearanżowałem, kiedy dowiedziałem się, że jakiś wokalista nie może lub nie chce skorzystać z zaproszenia i muszę zastąpić go innym. Dwa miesiące zajęło mi kompletowanie materiałów, sześć miesięcy pisałem muzykę i teksty, potem kolejne dwa zajęło mi rozpisanie muzyki na nuty, z których grała potem orkiestra. Każdy z wokalistów spędził w studiu nie więcej niż tydzień, podobnie instrumentaliści. W sumie zajęłoby to nie więcej niż rok, gdyby nie zamieszanie w kwestiach formalnych, dyskusje z menedżerami, problemy finansowe.
Czy miałeś chwile zniechęcenia, kiedy myślałeś, że nie będziesz w stanie skończyć tej płyty?
Nie mogę powiedzieć, żeby praca nad "Nostradamusem" była zawsze tańcem na łące, ale byłem bardzo zdeterminowany i kiedy udało mi się osiągnąć jeden etap, szybko przechodziłem do następnego. Zanim się spostrzegłem, partie instrumentalne były nagrane i zrozumiałem, że ten album rzeczywiście powstanie, że będę w stanie go skończyć. Nigdy nie wpadłem w rozpacz, nigdy nie przyszło mi na myśl, żeby porzucić ten projekt. Zawsze miałem przeświadczenie, że robimy coś naprawdę dobrego i że damy radę. Jestem typem człowieka, którego bardzo trudno zniechęcić, który rzadko miewa napady zwątpienia. Jedyne wątpliwości, jakie miałem, rozważyłem na długo przed rozpoczęciem pracy nad płytą. Uważnie przeanalizowałem ryzyko, którego się podejmuję, sprawdziłem finanse, które mógłbym na to poświęcić i kiedy zrozumiałem, że pojawiła się realna szansa nagrania "Nostradamusa", od razu z niej skorzystałem.
Ile kosztował "Nostradamus"?
Nie wymienię żadnej sumy, bo nigdy nie mówię publicznie o takich sprawach, ale wierz mi, że było to bardzo drogie przedsięwzięcie.
W porządku, powiedz więc chociaż, ile płyt Brazen Abbot mógłbyś nagrać za te pieniądze?
Przynajmniej cztery... i to bez przesadnego oszczędzania.
Czy warto inwestować w taką muzykę? Czy rock stylizowany na lata 70., przypominający najlepsze dni Deep Purple czy Queen, wciąż ma swoją publiczność?
Nie żyję pod kloszem, nie żyję w innym świecie i zdaję sobie sprawę z tego, że dobre czasy dla hard rocka dawno minęły. Kiedy zabierałem się za komponowanie "Nostradamusa", chciałem stworzyć dzieło sztuki i to się dla mnie liczyło, nie dostosowywanie się do obowiązujących dziś w muzyce trendów. Miałem nadzieję, że dziennikarze i fani będą na tyle inteligentni, by docenić ten album takim, jakim jest. Nie łudzę się, że ktoś zagra tę płytę w dyskotece, nie wierzę, że usłyszę ją kiedykolwiek w porannym programie radiowym. "Nostradamus" to płyta inna od tego wszystkiego, co wydaje się wokół, daleka od wymogów komercyjnego rynku muzycznego. Moim priorytetem była wartość artystyczna tej muzyki i nic poza tym się dla mnie nie liczyło.
Czy rezultat wielomiesięcznej pracy, zawarty dziś na dwóch płytach kompaktowych, spełnił twoje oczekiwania?
Tak, bardzo podoba mi się ten album. Z drugiej jednak strony jestem wiecznym perfekcjonistą i wierzę, że wszystko można zrobić lepiej, jeśli tylko poświęci się temu wystarczającą ilość czasu. Gdybym chciał sprawdzić "Nostradamusa" nuta po nucie, na pewno odkryłbym, że niektóre z nich można było zagrać lepiej. Nie chciałem jednak tego robić, bo przy takiej postawie płyta ukazałaby się najwcześniej za 15 lat, a na to nie mogłem sobie pozwolić. Niech dziennikarze muzyczni i fani rocka ocenią, ile jestem wart jako kompozytor i wykonawca, ale sam mogę przynajmniej wyrazić swój zachwyt pracą, którą w "Nostradamusa" włożyli pozostali muzycy . To wspaniale zagrany i zaśpiewany materiał i jestem bardzo szczęśliwy, że brzmi właśnie tak. Zresztą reakcje ludzi, którzy już słyszeli ten album, są naprawdę wspaniałe i lepszej nagrody nie mógłbym żądać.
Co było dla ciebie największym wyzwaniem ? gra na gitarze, na skrzypcach, czy produkowanie albumu?
Bez wątpienia najtrudniejszym zadaniem było nagranie partii orkiestry, chociaż wynająłem profesjonalnego dyrygenta, który ją poprowadził. Jednak nagrywanie orkiestry oznacza 50 osób naraz w studiu, całe góry sprzętu i ogromną ilość rzeczy, które mogą się nie udać. I rzeczywiście, ponad połowa rzeczy, które mogły pójść źle, poszła źle... Najgorsze było to, że mieliśmy tylko tydzień na próby i sesję nagraniową. To był tydzień w piekle, chyba najtrudniejszy jaki przeżyłem do tej pory! Prawie nie spałem i kosztowało mnie to wiele nerwów. Na szczęście rezultat naszej pracy wynagrodził mi wszelkie niedogodności.
W ubiegłym roku Deep Purple grali trasę z orkiestrą. Widziałeś któryś z tych koncertów?
Miałem bilety na koncert w Sztokholmie, niestety nie mogłem pójść, więc oddałem je przyjacielowi. Ale widziałem DVD z zapisem wspólnego występu Deep Purple z orkiestrą.
Podobało ci się?
Prawdę mówiąc, wolałbym zobaczyć Deep Purple grających swoje najlepsze numery w oryginalnych wersjach. Mimo to przyznaję, że zobaczenie zespołu rockowego, któremu towarzyszy orkiestra symfoniczna, to duże przeżycie. Podobało mi się to, co widziałem... ale jeśli dobrze rozumiem twoją intencję, chcesz, abym porównał to, co zrobili Deep Purple, z "Nostradamusem". Wydaje mi się jednak, że nie sposób tego porównać. "Nostradamus" to album koncepcyjny, rock-opera zaśpiewana przez siedmiu różnych wokalistów, z których każdy ma swoją rolę. Wszystko podporządkowane jest fabule, która tworzy jedną, zamkniętą całość. Tymczasem Deep Purple bazowali na materiale z "Concerto For A Group And Orchestra", czyli kompozycji instrumentalnej. Do tego doszło kilka szlagierów zagranych i zaaranżowanych z orkiestrą, które jednak w żaden sposób nie były powiązane ze sobą. Koncert Deep Purple przypomina składankę przypadkowych utworów, nie ma nic wspólnego z operą, którą jest "Nostradamus".
Czy jest szansa na wystawienie "Nostradamusa" na deskach scenicznych lub wersję filmową, taką jakiej doczekał się "Jesus Christ Superstar"?
Ostatnie siedem miesięcy spędziłem na negocjacjach z dużą amerykańską kompanią produkcyjną, która ma poważne plany związane z "Nostradamusem". Myśleli o filmie, myśleli o wystawieniu spektaklu na Broadway'u... Kiedy zacząłem pisać "Nostradamusa", od razu myślałem o tym, by ta opera trafiła pewnego dnia na scenę. Wydanie płyty to tylko etap pośredni, który ma mnie przybliżyć do celu. Czekam teraz na reakcję mediów, na opinię fanów i mam nadzieję, że będzie ona na tyle dobra, by popchnąć ten wózek dalej. Media mają wielką władzę i pozytywne opinie dziennikarzy o "Nostradamusie" mogą skłonić inwestorów i firmy produkcyjne do działania. Jeśli tylko zbiorę odpowiednie fundusze, wcale niemałe, "Nostradamus" będzie wykonywany na żywo.
Czy Brazen Abbot wciąż istnieje?
Oczywiście. Zacząłem już pracę nad utworami na czwartą płytę... "Nostradamus" to po prostu krok w bok, projekt który pochłonął mnie na pewien czas, ale już został ukończony. Teraz mogę się skupić znów na Brazen Abbot i zamierzam wydać nowy album na początku przyszłego roku.
Spodziewam się, że muzyk z Bułgarii musiał nieźle się napocić, by zyskać szacunek na Zachodzie. Kiedy opuściłeś swoją ojczyznę?
Opuściłem Bułgarię w 1985 roku, gdy grałem w zespole Top 40. Występowaliśmy w dyskotekach, klubach nocnych, restauracjach i tym podobnych miejscach. Po trzech latach takiego życia poznałem w Finlandii dziewczynę. Postanowiłem tam zostać i wybudować własne studio. Kosztowało mnie to bardzo wiele pracy, ale niczego nie żałuję. Mam własne studio i gram muzykę, którą kocham. Wszystko dzięki temu, że podejmowałem właściwe decyzje w odpowiednim czasie i miałem szczęście spotkać odpowiednich ludzi. Od dziesięciu lat wydaję płyty i doszedłem do wniosku, że nadszedł czas na kolejny krok w górę w hardrockowym świecie. Nigdy się nie poddawać - oto moja dewiza!
Nie myślałeś o tym, by pomagać utalentowanym muzykom z Bułgarii , na przykład przez zapraszanie ich do wspólnych nagrań?
Już kiedyś to zrobiłem, gdy do nagrania jednej z płyt Baltimore zaprosiłem basistę z Bułgarii. To nie jest jednak takie łatwe zadanie, bo obywatele Bułgarii potrzebują wiz, muszą mieć się gdzie zatrzymać... Zawsze jednak chętnie służę radą młodym bułgarskim zespołom rockowym, tłumaczę co należy robić, a czego nie. Staram się im pomagać jak tylko potrafię, ale nie chcę angażować się we wspólne nagrania. Wiesz jak jest - kiedy zapraszasz muzyków, chcesz by byli znani i szanowani na całym świecie. Wokół jest zbyt wielu utalentowanych ludzi, którzy nie mogą sprzedać ani jednej płyty, bo nikt ich nie zna. Jeszcze niedawno byłem w podobnej sytuacji. Komponowałem bardzo dobre utwory, ale nikt nie chciał ich słuchać, bo nikt nie wiedział kim jestem. Dopiero teraz uporałem się z tym problemem i praca z muzykami z Bułgarii mogłaby wszystko zniweczyć. Sam niosę wystarczająco duży ciężar.
Czujesz się bardziej gitarzystą czy skrzypkiem?
Kiedy miałem pięć lat, zacząłem grać na skrzypcach i szło mi całkiem nieźle. Jednak kiedy w wieku 12 lat odkryłem gitarę elektryczną, zrozumiałem, że to jest instrument przeznaczony dla mnie. Jestem przede wszystkim gitarzystą, chociaż skrzypce na pewno miały wielki wpływ na mój styl gry na gitarze.
Dziękuję za wywiad.