"Nie składamy broni"
Najważniejszy polski zespół metalowy powrócił po kilku latach milczenia. Reaktywację rozpoczęli przed dwoma laty od zagrania trasy koncertowej zakończonej fenomenalnym występem na Mystic Festival, który oklaskiwali nawet muzycy Iron Maiden. Zapis tego występu, zatytułowany "Somewhere in Poland 2003" przed miesiącem trafił do naszych rąk. Wkrótce otrzymamy DVD i nową płytę. A w międzyczasie ukazują się reedycje wszystkich płyt Kata, na których, bez przesady, wychowywały się pokolenia.
A wszystko zaczęło się na przełomie 1979 i 1980 roku. Początkowo, nie mogąc znaleźć odpowiedniego wokalisty, Kat wykonywał muzykę instrumentalną. Dopiero w grudniu 1981 na jednym z regionalnych przeglądów Silesian Rock poznali Romana Kostrzewskiego. Od tego czasu grali w składzie: Piotr Luczyk - gitara, Ireneusz Loth - perkusja, Tomasz Jaguś - gitara basowa, Ryszard Pisarski - gitara, Roman Kostrzewski - wokal.
W 1984 roku zakwalifikowali się do konkursu Festiwalu Muzyków Rockowych w Jarocinie. W nieoficjalnym plebiscycie publiczności zwyciężyli. Oficjalnie byli w złotej dziesiątce. Po tym sukcesie nagrali debiutancki singel "Ostatni tabor"/"Noce szatana".
Kilka lat później ukazał się znakomity "Oddech Wymarłych Światów" i zespół ... zawiesił działalność koncertową. Powodem były różnice zdań między Luczykiem a Kostrzewskim.
W 1991 roku Kat powrócił. Rok później wydał płytę "Bastard" i udowodnił, że nadal jest w doskonałej formie. Wydana w 1994 składanka "Ballady" pokazywała spokojniejsze, subtelniejsze oblicze Kata, w którym rozkochał się, jak wynika z poniższej rozmowy, sam Michał Wiśniewski. Potem, po wydaniu dwóch jeszcze albumów - "Róże miłości najchętniej przyjmują się na grobach" i "Szydercze zwierciadło - Kat zamilkł.
Muzycy zajęli się swoimi ubocznymi projektami. Luczyk założył Adrenalinę, a Kostrzewski i basista Krzysztof Oset - AlKatraz. 29 października 1999 roku doszło do tragedii, w wypadku zginął gitarzysta Jacek Regulski.
Trzy lata później, w 2002 roku doszło do reaktywacji grupy pod szyldem Kat. Obecnie zespół tworzą Kostrzewski, Luczyk, Oset i dwójka nowych muzyków - Jarek Gronowski (gitara) i Mariusz Prętkiewicz (perkusja).
Przy okazji wydania "Somewhere in Poland 2003" Maciej Bury umówił się na rozmowę z gitarzystą grupy Piotrem Luczykiem. Rozmawiali m.in. o tym dlaczego na płycie koncertowej zabrakło kilku przebojów Kata, o nowych członkach w zespole, nowym DVD i nowej płycie, reedycjach starych albumów zespołu, zdumiewających układach panujących w grupie i o Michale Wiśniewskim.
Wydaje mi się, że największym wyzwaniem, stojącym przed muzykiem, który chce nagrać dobrą płytę koncertową jest dobór utworów. Musi wymyślić takie kryterium selekcji piosenek, żeby koncert był reprezentatywny i spodobał się przynajmniej większości fanów, bo część i tak zawsze będzie narzekała, że nie pojawił się taki czy taki utwór. A wy, jakie kryterium zastosowaliście?
W naszym wypadku było to trudne, gdyż mieliśmy dużo materiału, który chcieliśmy zaprezentować. Gdy tworzyłem tracklistę, znalazły się tam chyba wszystkie najważniejsze utwory Kata. Niestety tour manager Iron Maiden, którzy występowali po nas, ograniczył nam czas koncertu, więc nie było możliwości na zaprezentowanie całego przygotowanego na ten festiwal programu. Utwory wybierałem w oparciu o bardzo proste kryterium: mają być znane naszym fanom, bardzo rytmiczne i muszą ukazywać esencję muzyki, którą gramy. Skupiłem się na energii i chciałem zaprezentować charakter i ewolucję muzyki Kata.
Nie udało nam się zagrać "Głosu z ciemności" i innych wielkich hitów Kata. Najbardziej jednak żałuję, że nie zagraliśmy "Ostatniego Taboru", bo miała to być kulminacja, utwór, którego ludzie w nowej wersji od lat nie słyszeli na koncercie.
Ale "Ostatni Tabor" nie przepadł. Nagrany ponownie i gruntownie przerobiony jest perełką na "Somewhere in Poland 2003".
To jest praktycznie nowy utwór, ale na starej bazie, która została dostosowana do dzisiejszych czasów. Wiesz, przez te wszystkie lata muzyka niesłychanie się zmieniła, inaczej się ją dzisiaj podaje. A ponadto, my jako muzycy dojrzeliśmy. Nagranie "Ostatniego Taboru" jest swego rodzaju ukłonem w kierunku fanów, którzy upominali się o ten utwór. Strasznie mnie to dziwiło, gdyż "Ostatni Tabor" osadzony jest przecież w nieco innej konwencji niż ta, którą znają nasi młodsi fani. Ale musiał się tam znaleźć, bo jeżeli płyta ma zapewnić przegląd naszej muzyki, być muzyczną retrospekcją, musi się na niej znaleźć wszystko. A "Ostatni Tabor" był przecież naszym pierwszym hitem prezentowanym w radiu. Właśnie tym utworem zwróciliśmy na siebie uwagę.
Z faktu, że musicie troszczyć się o młodych i starych fanów wypływa jeden wniosek: jesteście już ugruntowanym, międzypokoleniowym zespołem. Gratuluję!
Dzięki. Właśnie wracam od kumpla, który ma 18-letniego brata. Tenże brat, świeżo upieczony student, jest naszym wielkim fanem. Tłumaczył mi, że ludzie w jego wieku odkrywają Kata jako coś nowego, nieznanego, że ten zespół im odpowiada jako kapela nie ulegająca chwilowym modom. I to mnie bardzo cieszy, a jest zarazem najlepszą odpowiedzią na wątpliwości tych wszystkich, którzy się zastanawiają czy nasza muzyka się broni przed upływem czasu. Ponadczasowość to jest najistotniejsze kryterium, a sprzedaż reedycji naszych płyt świadczy o tym że nasza muzyka nie została nagrana nadaremnie.
Ja sobie często słucham piosenek Franka Sinatry i wiesz co? Chociaż nagrał je tyle lat temu, nadal bije większość wokalistów na głowę. Wiele tzw. "gwiazd estrady" powinno uważnie słuchać jego płyt.
Dlaczego mastering płyty postanowiliście wykonać aż w odległym Los Angeles, w Precious Mastering z Donem C. Tylerem? Przecież mastering na niezłym światowym poziomie można zrobić w skandynawskich studiach, np. w Dug-Out u Daniela Bergstranda?
W Dug-Out robią to inaczej. Chciałem, żeby brzmiało to bardziej po amerykańsku. Bardziej miękko, ale potężnie. Inaczej niż wszystkie nasze poprzednie produkcje, a najlepiej jest w Jaskini Lwa, czyli w naszym wypadku w Precious Mastering w LA. Studio to polecił nam nasz producent Piotrek Witkowski, dla którego robiono tam już inne mastery i gwarantował nam pozytywny efekt. Mastering zrobił człowiek, który zajmował się największymi gwiazdami świata, od Living Colour po Rolling Stones. Jestem naprawdę zadowolony z ostatecznego efektu i na obecną chwilę nie mogło być lepiej!
Pamiętam, że po zeszłorocznym koncercie na Mystic Festival narzekałeś trochę, że nie wszystko było dopięte na ostatni guzik, że np. zabrakło czasu na próbę.
Do Wrocławia przyjechałem z Irkiem (Lothem, byłym już perkusistą zespołu - przyp. MB) dzień wcześniej. Przywieźliśmy ze sobą nasz sprzęt. Razem z Piotrkiem Witkowskim robiliśmy próbę gitary i bębnów od 22 do 6 rano. I o 10 rano znowu musiałem być na hali, żeby wszystkiego dopilnować. Było bardzo wiele problemów, które trzeba było rozwiązać. Okazało się, że nie możemy mieć dziesięciu Marshalli na scenie, ani bębnów z podestem, które i tak były (śmiech). Nie udało nam się wykorzystać specjalnie sprowadzonego na nasz koncert oświetlenia, ani wszystkich horyzontów ze scenografii. Wiesz, to było kilkanaście godzin bezustannej gonitwy, kłótni i kombinacji. To, co udało się wywalczyć zawdzięczamy w dużej mierze Michałowi Wardzale, Stefanowi Perskiewiczowi i innym ludziom z firmy Mystic Production. Ale niestety takie są prawa w tym biznesie i do nikogo nie mam pretensji, choć wiem że nasz koncert mógł wyglądać lepiej.
Chociaż "38 Minutes of Life" i "Somewhere in Poland", dwa albumy koncertowe, dzieli 17 lat i techniczna przepaść, to łączy je ten sam, rozpoznawalny duch, nieuchwytny, charakterystyczny dla Kata czar.
To prawda. Pod względem technicznym obydwie płyty są po prostu nieporównywalne. Próba ich zestawiania pod tym względem nie ma sensu, bo nie porównuje się tego, czego porównać się nie da. Ale energia, mistyka i czar są bardzo podobne na obydwu tych albumach. Obydwa koncerty, ten w Spodku w Katowicach i ten w Hali Ludowej we Wrocławiu, były znakomite i nie potrafię ich oceniać w kategoriach "lepiej-gorzej". "Somewhere In Poland" jest bardziej dopracowany z każdej strony. Jest ciekawszy, ponieważ jest retrospekcją wszystkich gatunków, których spróbował Kat w swojej twórczości. Na nowym wydawnictwie widać, że często się zmieniamy, ewoluujemy, co chwilę gramy trochę inaczej, a jednak to wciąż jest Kat.
Dziś gramy bardziej dojrzale, wtedy w Spodku było więcej szaleństwa i gonitwy. Dzisiaj ta muzyka jest dojrzalsza, ale wewnętrznie wciąż pełna jest dzikości. No i jeszcze jedno, bardzo ważne. Obydwa te albumy koncertowe są umiejscowione w określonym czasie. To są po prostu zapisy koncertu z jednego dnia. Nie mieliśmy możliwości wybierania poszczególnych utworów nagranych w trakcie trasy eliminując ewentualne błędy, czy wybierać najlepiej reagującą publikę szczególnie jeśli chodzi o DVD. Ale wiesz, gdy schodziliśmy ze sceny, Angole bili nam brawo i to chyba nie przypadek.
Macie nowego gitarzystę, Jarosława Gronowicza. Dobór nowego gitarzysty jest zaskakującym posunięciem, bo przecież, jak powiedziałeś w wywiadzie dla internetowego serwisu "Metalheart", w kluczowych momentach Kata zawsze był jeden gitarzysta, który radził sobie ze wszystkimi obowiązkami.
Może tak nie do końca, ale coś w tym jest. Natomiast założenie od początku było takie, że zespół będzie miał dwóch gitarzystów. Wierz mi, niesłychanie trudno znaleźć dwóch gitarzystów, którzy się dobrze rozumieją, wychowali się na tej samej muzyce, nie wchodzą sobie w drogę, szanują się i są w stanie owocnie współpracować.
Z Jarkiem nie wchodzimy sobie w drogę, bo on, jako lider starego zespołu Dragon, doskonale wie na czym polega praca w zespole. Jest wspaniałym muzykiem i szanuje to, co robiliśmy przez lata i to, co robimy teraz. Priorytetem dla niego jest Kat i gra tak jak powinien. A, co może najważniejsze, jest od lat naszym przyjacielem i jego dojście do zespołu jest poniekąd naturalną konsekwencją tego wszystkiego, co działo się ostatnimi czasy wokół zespołu. Kluczem do udanej współpracy z Jarkiem jest fakt, że nie ma między nami konkurencji.
Dawniej pojawiały się tarcia, gdy każdy ciągnął w swoją stronę i nie chciał ustąpić nawet na milimetr. A z Jarkiem się znakomicie uzupełniamy, przyświeca nam ten sam cel, nie wypominamy sobie nawzajem błędów, wspieramy się.
A Mariusz Prętkiewicz, nowy perkusista?
Muszę przyznać, że Mariusz był świetnie przygotowany do zeszłorocznego koncertu na Mystic Festival. Miał zagrać za Irka. Wiesz, z Irkiem mieliśmy te same kłopoty co zawsze, tzn. za mało grania, a za dużo gadania, dyskusji i czekania. Jedynym na to lekarstwem był wybór nowego perkusisty. Nie proponowałem mu tego od razu, bo chciałem, żeby Irek, jako wieloletni członek zespołu, zagrał na tym koncercie, to mu się należało. Ale doszło do tego, że musiałem pracować równolegle z drugim bębniarzem. Tak na wszelki wypadek, gdyby Irek nagle "coś wymyślił".
I czy ta postawa Irka - "za mało grania, a za dużo gadania" - była jedyną przyczyną rozstania z nim?
Wiesz, jeżeli człowiek przez cztery dni nie pojawia się na próbach przed takim koncertem oraz nagraniem DVD, a wypisuje jakieś śmieszne SMS-y, to świadczy samo za siebie.
Pomówmy o nowej płycie. W wywiadzie dla Codziennej Gazety Muzycznej powiedziałeś, że macie materiału na dwie płyty, ale wydacie tylko jedną. A może warto by, wzorem np. Therion, nagrać i wydać dwie płyty, żeby wynagrodzić fanom lata oczekiwania na nowy studyjny album?
Oczekiwanie na nowy album przedłużało się, ponieważ zespół praktycznie nie istniał przez wiele lat. Ja zajmowałem się innym moim projektem Adrenalina, organizowałem Metallica - Zloty, z których wydałem płyty. Kat czekał na moment, w którym moi koledzy z zespołu zrozumieją dlaczego nie chciałem współpracować z nimi pod tą nazwą w dotychczasowy sposób. A w pewnym momencie, za sprawą naszego menażera Sławka Dziewulskiego, dogadaliśmy się i postanowiliśmy wrócić. Mamy materiał, który powstał wcześniej, ale nie chcemy rynku zarzucać zastraszającą ilością utworów. Zawsze stawiałem na jakość, dlatego teraz z tych utworów, które mamy, wybierzemy tylko te, które są absolutnie najlepsze. Selekcja będzie mordercza.
W jednym z wywiadów mówiłeś, że nowa płyta będzie się bardzo różnić od pozostałych produkcji Kata. W jakim sensie?
Myślę, że będzie lepsza. Ja nie jestem zadowolony do końca z naszych starych produkcji. Sporo utworów mogliśmy lepiej dopracować. W wielu wypadkach nie mieliśmy możliwości zweryfikować partii instrumentalnych z wokalami. Nie wiedzieliśmy często gdzie, co i jak Roman będzie w danym momencie śpiewał. Przygotowując utwory prawie zawsze pracowaliśmy w składzie instrumentalnym, a partie wokalne często pozostawały dla nas do końca zagadką. Czasem poznawaliśmy je dopiero w studiu, podczas rejestracji materiału. To nas strasznie denerwowało i chciałem to zmienić. Teraz wiemy od początku do końca co i kiedy ma być zagrane, włącznie z wokalem.
A więc współpraca układa się dobrze?
Nie wiem czy układa się dobrze. Na pewno czasami jest trudna. Ale teraz po prostu wiemy, co gramy i znamy cały obraz utworów. Między innymi na tym polega jedna ze zmian w naszej pracy.
Powiedz mi krótko, jaka będzie ta nowa płyta?
Najlepsza z wszystkich. Nie gramy zbędnych dźwięków, łączymy w muzyce to, co stało się w niej przez dwadzieścia lat z nowoczesną dynamiką i sposobem aranżacji. Jeśli zaś chodzi o brzmienie, chcę powiązać to, co było z tym, co jest. Czysto, ładnie brzmiące gitary chcę nagrać razem z brudnymi, przestrojonymi gitarami. Na nowej płycie będzie cholerny kop, z tym, co dla Kata charakterystyczne, czyli melodią. My jeszcze nie pokazaliśmy tego, co najlepsze. Nie składamy broni, upajając się opinią kapeli kultowej.
Na nowej płycie mają się znaleźć utwory, które przygotowywałeś pod szyldem Adrenalina.
To prawda. Ja tego nie rozdzielam. Dla mnie jest to jedna energia i jedna muzyka. Ja po prostu piszę utwory. I tyle!
W kwietniu Roman Kostrzewski zagrał kilka koncertów solo.Nie uważasz, że niektóre z jego ballad świetnie pasowałyby do repertuaru Kata?
Nigdy o tym nie myślałem, gdyż ja tych ballad nawet nie słyszałem. W ciągu ostatnich osiemnastu miesięcy spotkałem Romana jakieś sześć razy, z wyjątkiem koncertu. Kostrzewski jest chyba bardzo zapracowany przy swojej solowej płycie, nie chwali się tym, co robi. Nie dostałem od niego również zaproszenia na jego koncert, a od organizatora tych koncertów Irka Lotha także (no trudno - taki styl), więc dlatego nie znam tych piosenek.
A kiedy ukaże się nowe DVD zespołu i co na nim będzie?
DVD będzie wydane późną jesienią. Życzę każdemu zespołowi, aby mu się udało zrobić takie DVD. Ocenę zostawiam fanom. Mamy tylko jeden problem. W Polsce nie ma studia, w którym moglibyśmy zmiksować dźwięk w systemie 5.1 Dolby Surround. Nie chcemy tego robić w Niemczech. Nasz producent, Piotrek Witkowski od dłuższego czasu buduje pierwsze takie studio w Łodzi. Myślę, że za półtora miesiąca uda nam się tam wejść i zmiksować materiał. Płytki będą tłoczone za granicą, więc myślę, że DVD ukaże się przed świętami.
To DVD ma się składać z dwóch płyt. Na jednej ma być koncert z Mystic Festival. A na drugiej?
Na drugiej będą stare teledyski i inne materiały, które mają historyczny charakter. Będzie nasz pierwszy koncert w Spodku, w Jarocinie, teledyski robione dla telewizji, występy kręcone amatorską kamerą video, wywiady z muzykami, m.in. z jednym z najlepszych gitarzystów basowych kraju, mieszkającym obecnie za granicą, w Los Angeles, Tomkiem Jagusiem.
A kiedy odbędzie się jakaś większa trasa koncertowa?
Po wydaniu płyty, a więc przypuszczam, że na początku przyszłego roku. Na pewno nie wcześniej, bo nową płytę chcemy dobrze nagrać i musimy też ostro poćwiczyć przed trasą. Pozostaje jeszcze do dopracowania scenografia. Podczas koncertu chcemy za pomocą różnych elementów wizualnych i dźwiękowych zaprezentować wszystko to, co tkwi w muzyce, tekstach i na okładce Kata.
Ostatnio pojawiły się reedycje waszych poprzednich albumów, wydane przez DBC, a dystrybuowane przez Mystic Production. Tych reedycji domagali się fani, ale podejrzewam, że potrzebowali ich także sami muzycy Kata.
Chyba jest tak jak mówisz. Oryginalne wersje tych płyt były wydane w sposób dość oszczędny (co nie jest wadą), ale zarazem mało atrakcyjny - to znaczy do du** i to mnie wkur*****. Co do reedycji jest inaczej, dobre digipakowe, wzbogacone o unikalne zdjęcia i wywiady, wydania tych płyt były nam bardzo potrzebne. Razem ze Sławkiem Dziewulskim (menedżer Kata) postanowiliśmy wydać je w takiej formie, na jaką nasz zespół chyba zasłużył. Ja po prostu to wykonałem, ale nie ukrywam że bez pomocy firmy Mystic Production byłoby to niewątpliwie o wiele trudniejsze. Tego prostego wymagania nie umiała spełnić dotychczas żadna wytwórnia wydająca Kata, albo nie umiała, albo robiono wszystko po najmniejszej linii oporu, a chyba nie o to chodzi.
We wkładkach tych reedycji pojawiają się obszerne wywiady z tobą i innymi ludźmi, których napotkaliście na swej drodze. Te wywiady mają, by tak rzec, charakter rozliczeniowy: z przeszłością, z różnymi ludźmi. Chciałeś w ten sposób wyjaśnić wszelkie kontrowersje wokół zespołu zanim wyruszycie w dalszą drogę?
Może tak. Ale najważniejsze jest to, że po raz pierwszy miałem okazję powiedzieć trochę prawdy. I tak jeszcze nie powiedziano wszystkiego? Jesteśmy teraz przed ważnymi wydarzeniami w historii Kata. Chcemy wydać nową płytę, więc chcemy, aby nowi, młodzi fani mogli zobaczyć co ten zespół ma za sobą, co przeszedł, jak dorastał, jakie błędy popełniał, z kim grał, kto go okradł, komu chce podziękować, a kogo nie chce widzieć na swej drodze. Te wywiady są więc, jak powiadam, nie tylko posunięciem ważnym dla nas, ale przede wszystkim dla naszych fanów. Myślę że należy się to nam wszystkim.
W tych wkładkach nie znajdziemy jednak odpowiedzi na pytanie dlaczego Kat, po wydaniu "Szyderczego Zwierciadła", przestał istnieć?
Setki razy słyszałem ludzi mówiących, że Piotr Luczyk odszedł z Kata. Przecież to jest wierutna bzdura. Jak mogłem odejść z zespołu, który sam tworzyłem. Nie interesowała mnie praca, której efekty znajdą się w końcu w koszu na śmieci sklepów płytowych, a idąc drogą Irka Lotha i jego szybkich koncercików mogło do tego dojść. Uważałem że na więcej nas stać i trzeba było to zmienić. Kat był zespołem instrumentalnym przez lata. Graliśmy koncerty na przeglądach i festiwalach, szukając wokalisty. Kiedy spotkałem Romana na naszej drodze, został wokalistą. Nagraliśmy kilka fajnych płyt, ale w pewnym momencie powiedziałem "dość" i nastała cisza. Roman zrobił AlKatraz. Ale Kata nie było, bo być nie mogło. Właściwie to jest cała tajemnica zawieszenia działalności Kata i braku nowych płyt, a jeśli ktoś tam coś sobie jeszcze pier**** to już jego sprawa. Właściwie jego i świstaka.
A jak to się stało, że nieomal zagrałeś na płycie Ich Troje?
Michał jest fantastycznym facetem. My wtedy nagrywaliśmy "Róże miłości?" w Izabelinie, i mieszkaliśmy z Ich Troje w jednym apartamencie. Mnie przypadło mieszkać z Michałem Wiśniewskim i Magdą Femme w jednym pokoju. Biesiadowaliśmy razem, chlaliśmy gorzałę, było super! Michał pił delikatnie, ale za wszystko płacił. Jeździł po wódkę i namiętnie słuchał naszej muzyki (miał klasę). Był zauroczony tekstami Romana. Marzył o tym, żeby śpiewać ballady tak dobrze jak Roman.
Powiem ci, że uważam Wiśniewskiego za jednego z najwybitniejszych polskich showmanów, który pokazał jak wykorzystać media do stałego podtrzymywania popularności i kreowania siebie na artystę z pierwszej półki. To, co on wyprawia w telewizji, jest prawdziwym majstersztykiem. Ja go za to bardzo cenię. A to, że on nie potrafi śpiewać? Cóż, on sam mówi o tym od lat...
Dziękuję serdecznie za wywiad.
(fot. Grzegorz Para i archiwum zespołu)