"Nie poszedłem na kompromis"
Darius Danesh to szkocki piosenkarz i kompozytor rodem z Glasgow, w którego żyłach płynie arabska krew. Komponuje od 13. roku życia, gra na gitarze. Sławę przyniósł mu udział w finale angielskiej edycji "Idola" oraz programu "Popstars". Jego pierwszy singel "Colourblind" od razu dotarł do 1. miejsca listy przebojów w Anglii, a kolejny, "Rushes", także zyskał spore powodzenie. Na debiutanckim albumie Dariusa, "Dive In" (2003), znalazł się w pełni nowy materiał, bez żadnego coveru. Wokalista pracował nad płytą wspólnie ze Stevem Lillywhitem, niegdyś znanym angielskim producentem, a obecnie dyrektorem zarządzającym wytwórni Mercury. Na początku kwietnia 2003 roku Darius gościł na krótko w Polsce i przy tej okazji rozmawiał z Pawłem Amarowiczem.
Darius, jak się zostaje Idolem? Kiedy zainteresowałeś się muzyką?
Zacząłem śpiewać, gdy miałem cztery lata. To moje najwcześniejsze wspomnienie. Występowałem wtedy w przedszkolu, w przedstawieniu "Piotruś Pan". Gdy miałem 13 lat, chciałem pisać już swoje własne piosenki. Sam zacząłem uczyć się gry na gitarze. Usłyszałem wtedy piosenkę "More Than Words" grupy Extreme, która bardzo mnie zainspirowała. Postanowiłem więc zająć się muzyką i zrobić karierę w tej branży. Gdy miałem 16 lat, założyłem swoją pierwszą rockową kapelę. To było lato 1996 roku, w tym czasie królował brit-pop - Oasis, Blur, wspaniałe kapele, jak Radiohead itp. A my robiliśmy naszą rockową muzykę. Słuchałem też takich solistów, jak Alanis Morissette, Tracy Chapman...
Zależy ci na popularności, sławie?
Myślę, że pragnienie sławy towarzyszy każdemu artyście, bo w końcu każdy chce, by jego piosenki docierały do jak największej liczby słuchaczy. Ale szybko zrozumiałem, że sława niesie z sobą ciężki bagaż, tworzy tyle samo problemów i pytań, co odpowiedzi i rozwiązań. Zrozumiałem to, gdy startowałem w programach "Popstars" i "Idol".
Zdałem sobie też sprawę, że tak naprawdę najważniejszą rzeczą jest muzyka. To mnie zmusiło do skupienia się na twórczym aspekcie bycia w tym "pop-biznesie". Dla mnie jednak to Eminem, Alicia Keys czy Avril Lavigne są artystami pop. Sięga to więc od hip-hopu, po rock, a może i blues. A ja po prostu staram się skupić na muzyce. Aspekt sławy nie jest dla mnie tak ważny, chociaż przyznaję, że kiedyś istniał, ale miałem wtedy 18-19 lat. Teraz mam 22 lata i zrozumiałem chyba, co jest ważne w moim życiu.
Nie boisz się, że znikniesz ze sceny równie szybko, jak się pojawiłeś? To przytrafia się wielu gwiazdom pop...
Andy Warhol powiedział, że każdy ma szansę na 15 minut sławy. Ja miałem więcej niż 15 minut. Jestem szczęśliwy, bo pisanie piosenek to moja pasja i zawsze będę to robił, nawet jeśli nie dla siebie, to dla innych osób. Mam szczęście, że zrobiłem fajny album, mój pierwszy. Sama myśl o tym jest niesamowita, bo także Robbie Williams nagrywał tam swój piąty album... To świetna inspiracja podpatrywać, jak Robbie pracuje nad swoim materiałem. On wyszedł z popowego zespołu Take That, moje korzenie też są w muzyce pop. Ale ja zdecydowałem, by spróbować dotrzeć do szerszej publiczności.
Masz własny plan swojej kariery, który realizujesz z determinacją. Czy nie bałeś się, że trochę ryzykujesz?
Po programie "Idol" zaproponowano mi nagranie płyty, ale nie chciałem dać się zepchnąć do roli chłopca, któremu mówi się, co ma robić, co ma śpiewać... Nawet jeśli dzięki temu udałoby się sprzedać mnóstwo płyt, byłby to plan krótkoterminowy. Gdybym miał być czyjąś "pop-maskotką", zabiłoby to moją pasję do tworzenia muzyki, każdą twórczą część w moim ciele...
Nie chciałem wchodzić w tę rolę. Chciałem czegoś bardziej perspektywicznego, współpracy z najbardziej twórczymi ludźmi w tym biznesie. Odrzuciłem więc ofertę z "Idola". Moi znajomi i rodzina mówili mi, że chyba zwariowałem! Byłem spłukanym studentem i według nich potrzebny mi był już tylko psychiatra! Przemyślałem sobie to wszystko i przekonałem się, że podjąłem właściwą decyzję. Nie chciałem się oszukiwać. Podjąłem to ryzyko i zdecydowałem się na karierę długoterminową.
I udało ci się. Dotarłeś nawet do Steve’a Lillywhite’a, który niegdyś był producentem U2.
Moim celem była współpraca z najlepszymi ludźmi w branży muzycznej - producentami, menedżerami. Jednym z nich był Steve Lillywhite, producent U2, Travis, The Rolling Stones, prawdziwa legenda... Wysłałem mu moje demo cztery dni po odrzuceniu oferty z "Idola". Tego samego dnia on wrócił z Ameryki. Przesłuchał moje nagrania i jeszcze tego samego dnia wieczorem jadłem z nim kolację i... udało się! Mieliśmy w ten wieczór bardzo twórczą rozmowę o tym, jaki będzie mój album. Steve był w Ameryce przez 5 lat, nie znał mnie, słuchał tylko mojej muzyki. Ocenił mnie więc tylko na tej podstawie.
W czasie naszej rozmowy powiedział: "Darius, dzisiaj wróciłem z Ameryki, żeby zacząć tu nową pracę". Zapytałem wówczas jaką. On odparł: "Dyrektora wykonawczego w wytwórni płytowej Mercury Universal UK". Trochę mnie zatkało. Steve kontynuował: "Darius, podczas tej kolacji myślałem o twojej muzyce. Podobają mi się piosenki, ale jesteś trochę zbyt popowy". W końcu on pracował z U2. Ale zadzwonił później i powiedział: "Chciałbym, abyś był moim pierwszym wokalistą".
Nie wiedziałem, co mam powiedzieć! Od tego czasu moje życie pędzi jak rollercoaster. W ciągu sześciu miesięcy wydałem singla "Colourblind", który chciałem zagrać w "Idolu", ale to nagranie z gitarą, a oni powiedzieli "żadnych gitar!". Musiałem zaśpiewać zamiast tego cover.
Dokładnie rok po tym, jak nie zaśpiewałem "Colourblind" w "Idolu", w pierwszym tygodniu sierpnia mój singel dotarł na pierwsze miejsce angielskiej listy przebojów. To było niczym przeznaczenie...
Jak fakt studiowania literatury angielskiej wpłynął na twoją karierę muzyczną? W czym ci to pomogło?
Swój pierwszy zespół rockowy "Jade" założyłem, gdy miałem 16 lat. Graliśmy w Glasgow i okolicach. Pamiętam, że kiedyś po koncercie w szkole, nasz gitarzysta powiedział, że właśnie dostał się do RAF-u [angielskie lotnictwo wojskowe - przyp. red] i ma zamiar zostać pilotem. I tak nasz zespół się rozpadł. Miałem wtedy dwie opcje - starać się nagrać album na własną rękę, albo pójść na uniwersytet. Byłem młody, moje piosenki były OK, ale nie takie, jakbym chciał. Postanowiłem stać się lepszym tekściarzem, więc wymyśliłem, że potrzeba mi też więcej doświadczenia, bo bez tego nie możesz opowiadać historii, a jak nie możesz tego robić, nie możesz też pisać piosenek.
Poszedłem więc na uniwersytet. Chciałem zrozumieć literaturę, zrozumieć słowo. To był według mnie perfekcyjny plan - studiować literaturę angielską, a potem nagrywać piosenki w swoim domowym studio. Studia dały mi dużo - nauczyłem się patrzeć na poezję, na nowoczesną literaturę, metafory, budowę tekstów... To było bardzo rozwijające doświadczenie.
Nie masz urody typowego Szkota...
Jestem Celtem, Szkotem i jestem z tego dumny. Ale mam też perskie korzenie. Mój ojciec jest Persem. Mój dziadek w wieku 14 lat ciężko pracował w dokach w Glasgow. To była praca, jakiej nasze pokolenie nie potrafi sobie wyobrazić. Od niego nauczyłem się, że ciężką pracą możesz sobie "zarobić" na to o czym marzysz.
Jak twoja rodzina odnosi się do tego, co robisz? Nie naciskali na ciebie, nie chcieli, abyś zajął się czymś "konkretnym"?
Moja rodzina bardzo mnie wspiera, dodaje mi wiary w siebie. Tak samo jak moi znajomi. Rodzina jest dla mnie bardzo ważna - sam chcę ją założyć i mieć dzieci, które będę wspierał, tak jak moi rodzice wspierają mnie.
Jaki jest twój debiutancki album "Dive In"? Co tam znajdziemy?
"Dive In" to zbiór pop-rockowych kompozycji, które podnoszą na duchu. Jest tu bardzo wiele wpływów etnicznych, r’n’b... To kilka oryginalnych piosenek opartych na wokalu, melodii i fajnych tekstach. Kiedy słucha się tego albumu po raz drugi lub trzeci, znaleźć można tam głębsze treści. Teksty stają się bardziej osobiste... To taki pop, ale trochę głębszy. To jest mój styl, moje brzmienie. Album sumuje moje wyobrażenia o życiu, miłości, pracy, związkach, odwadze... Tytuł "Dive In" to zaproszenie dla was do zanurzenia się w moją muzykę...
Podobno napisałeś kiedyś piosenkę w autobusie, na bilecie? Czy nadal piszesz pod wpływem sytuacji, miejsca, w którym się znajdujesz? Może napisałeś coś w czasie pobytu w Warszawie?
A tak... Mam teraz w głowie melodię, która zrodziła się podczas pobytu w Polsce. Nuciłem ją sobie dzisiaj i mój gitarzysta spytał: "Co tam nucisz? Tę piosenkę, o której mówiłeś mi wcześniej?" Powiedziałem mu: "Nie, to jest coś zupełnie nowego. Właśnie przyszła mi do głowy".
Nigdy nie byłem w Polsce, a Warszawa bardzo mi się podoba, są tu ciekawe budynki. Wprawdzie przejeżdżałem tylko samochodem, ale jest tu trochę tak jak w Glasgow. Ludzie mówią, że to nie jest interesujące miasto, ale jeśli się naprawdę przyjrzeć, odkrywa się jego piękno. To, co zobaczyłem, przypomniało mi, że Warszawa była mocno zniszczona podczas wojny. Przyszły mi na myśl także obecne wydarzenia na Bliskim Wschodzie... Jadąc przez Warszawę myślałem o ludziach, którzy przez to wszystko przeszli, a mimo to mieli nadzieję, chcieli żyć w pokoju. I coś tam mi zaczęło świtać... Gdy wrócę do Wielkiej Brytanii, znajdę chwilkę, wezmę gitarę i popracuję nad tą "warszawską" melodią i tekstem.
Masz bardzo dobrą stronę internetową. Czy znajdujesz czas, żeby przy niej "grzebać"?
Moja strona wygrała w ubiegłym roku w konkursie na najlepszą stronę artysty pop. Ale to wszystko zasługa Leo, jej projektanta. Dla niego ważniejsza jest zawartość, a nie to, aby strona była jakaś bardzo fantazyjna. Chciałem, by było tam możliwie jak najwięcej fotografii, aby znalazły się wywiady, forum dla fanów, a także informacje na temat tego, co teraz robię, gdzie jestem. Tak, abyśmy byli w kontakcie. Myślę o tym, by zamieścić na niej nagrania wideo z moich podróży, tras koncertowych, by fani mogli chociaż w ten sposób być ze mną.
Wielkie dzięki za rozmowę.