"Nie jesteśmy zapchajdziurą"
Śląska grupa Myslovitz po zdobyciu niemal wszystkiego, co możliwe w rodzimym show-biznesie, udała się na podbój zachodniej Europy. Jej ostatnia studyjna płyta, "Korova Milky Bar", w wersji anglojęzycznej ukazała się w kilku krajach. Od listopada 2003 roku można ją kupić również w polskim sklepach. To kolejny prezent, jaki muzycy przygotowali dla fanów, po wydaniu dwupłytowej składanki "The Best Of Myslovitz". Przy okazji promocji anglojęzycznej płyty "Korova Milky Bar", Krzysztof Czaja rozmawiał z Przemkiem Myszorem, gitarzystą i klawiszowcem grupy, o kulisach podboju Zachodu, nowej muzyce Myslovitz, współpracy z Jerzym Stuhrem i planach filmowych.
Macie za sobą serię koncertów w zachodniej Europie. Mówiąc językiem sprawozdawców sportowych, wracacie stamtąd z tarczą czy na tarczy?
Problem polega na tym, że nie da się tego opisać językiem sprawozdawców sportowych. Gdyby porównać to, co robimy, do meczu piłkarskiego lub do skoku Adama Małysza, to jesteśmy w trakcie. W naszym wypadku ten skok może trwać i pół roku. W tej chwili mogę powiedzieć, że start mieliśmy bardzo dobry.
Zagraliście m.in. ważny koncert dla MTV w londyńskiej sali "Royal Festival Hall". Czy wasza współpraca z tą stacją będzie miała jakiś ciąg dalszy?
Mamy dobre układy z MTV od czasu, kiedy dostaliśmy od nich pierwszą nagrodę. Było to rok temu i od tego czasu zaczęli nas bardzo mocno wspierać. To, co nastąpiło później, czyli status "network priority", czy wzięcie udziału w koncercie "Droga do Edynburga", jest efektem tej właśnie nagrody i tego, że MTV po wysłuchaniu naszego materiału ewidentnie na nas postawiło. My się im tam na siłę nie wciskaliśmy. Zespołów, które zdobywały nagrody, było więcej. Ja mam nadzieję, że to się będzie dalej rozwijać.
Czy przed tym koncertem w Londynie mieliście szczególną tremę, poczucie, że od tego występu bardzo dużo zależy i jeśli coś pójdzie nie tak, może to oznaczać koniec marzeń o karierze na Zachodzie?
Powiem ci, że było coś takiego, nie będę tego ukrywał. Może nie była to trema, bo za długo już gramy, żeby mieć tremę przed wyjściem na scenę. Ale okoliczności tego koncertu faktycznie były trochę przytłaczające, na dodatek wszyscy, którzy tam występowali, mieli bardzo poważne problemy techniczne. My mieliśmy próbę na końcu, więc na nas się to wszystko skumulowało. Mieliśmy bardzo mało czasu, bo wszyscy przewalili swoje próby. Tak naprawdę zagraliśmy z tzw. ułańską fantazją, po prostu wypuścili nas na scenę i kazali grać. Po obejrzeniu tego programu mogę jednak powiedzieć, że zabrzmieliśmy bardzo dobrze i profesjonalnie.
Jak jesteście traktowani podczas koncertów, gdy występujecie u boku wielkiej gwiazdy typu Travis, Simple Minds czy Iggy Pop? Czy macie również status gwiazdy, tyle że mniejszego kalibru, czy raczej traktują was jak zapchajdziurę, która ma zagrać i jak najszybciej zbierać manatki?
Poleciałeś w tej chwili po skrajnościach. Niestety, nie jesteśmy traktowani jako gwiazda, ale nie jesteśmy też traktowani jako zapchajdziura, bo oni nie mają czasu ani miejsca na zapchajdziury. Jeśli chodzi o sposób traktowania, to wszystko zależy od artysty, od ekipy itd. W przypadku MTV wszystko było podporządkowane telewizji, temu, by obraz i dźwięk były dobre. Nasz komfort sceniczny nie był najważniejszy. W momencie, gdy to zrozumieliśmy i zaakceptowaliśmy wszystko poszło dobrze.
Koncert zespołu Simple Minds to bardzo duża produkcja. Gramy w stosunkowo najgorszych warunkach, bo jesteśmy ewidentnie supportem, zespołem na rozruch, mającym ściągnąć publiczność do sali, aczkolwiek bardzo dobrze sobie z tym radzimy, nie chwaląc się.(śmiech) Z Iggy Popem sytuacja jest już inna. Też jesteśmy supportem, ale nie ma takiej sytuacji, że mamy do dyspozycji mniejszą scenę, nie możemy wykorzystywać świateł albo tną nam głośność na przodach. Iggy'ego Popa zresztą bardzo trudno przebić, jeżeli chodzi o energię na scenie, więc jakkolwiek byśmy nie zagrali, to on jest i tak dwa razy potężniejszy i jedzie po wszystkich jak walcem.
W Polsce zespół Myslovitz jest wielką gwiazdą, nie musicie nic udowadniać, macie zapewnioną pełną widownię na koncertach, a na Zachodzie czeka was ciężka walka, aby się przebić. Co tak naprawdę motywuje was do tego, żeby tam jeździć?
Sam sobie w pewnym sensie odpowiedziałeś na to pytanie. Tutaj jesteśmy już gwiazdą, nie musimy o nic walczyć, ani specjalnie się starać. To oczywiście nie znaczy, że nie walczymy i nie staramy się wydając każdy kolejny album - robimy dokładnie na odwrót. Utrzymanie się na pewnym poziomie zawsze jest trudniejsze niż osiągnięcie tego poziomu. Natomiast dla nas bardzo dużym wyróżnieniem jest już to, że w ogóle dostaliśmy taką szansę, bo nie trafia się to codziennie, aby można było wydawać płytę na tylu rynkach, na ilu nam się udało. Traktujemy to jako duże wyzwanie. Startujemy tam z pozycji podłogi i musimy się wspinać. Ale gdybyś ty dostał propozycję dużego awansu, to zrezygnowałbyś z niej? To ludzkie zachowanie.
Jak spędzacie wolny czas pomiędzy koncertami za granicą, z dala od znajomych i rodziny?
Nie mamy aż tak dużo wolnego czasu, ponieważ sporo zajmuje nam przygotowanie się do koncertów i podróż pomiędzy poszczególnymi miastami. Wyjeżdżając staramy się zaplanować wszystko efektywnie, tzn. gramy codziennie, a nie systemem: koncert, dwa dni przerwy, koncert, dwa dni, koncert i wielkie wakacje - to nie na tym polega. A jeśli już zdarzy się, że mamy kilka godzin czasu, to staramy się zobaczyć jak najwięcej. W niektórych miejscach, które nas interesują, jesteśmy tak krótko, że możemy wyjść gdzieś tylko wieczorem, po koncercie. Zwiedzamy więc w nocy. Ale różnie z tym bywa, to wszystko zależy od miejsca. Byliśmy już w wielu różnych miejscach i trudno byłoby mi w tej chwili podać jakąś regułę.
Jak sprzedaje się na Zachodzie wasza płyta "Korova Milky Bar"? Macie jakieś dane na ten temat?
Szczerze mówiąc akurat tego nie wiemy. To jest jedno z najczęściej zadawanych nam pytań. Ale to nie jest tak, jak tutaj, że możesz zadzwonić do wytwórni i dostać raport sprzedaży. Prawdopodobnie w tym przypadku nawet sama firma tego nie wie. Musi minąć jakiś kwartał, zanim oni pozbierają dane z poszczególnych rynków. Jak tylko się dowiemy, na pewno powiemy. Na razie nie mamy takiej świadomości, ale mamy nadzieję, że się dobrze sprzedaje.
Na wydanej niedawno płycie z waszymi największymi przebojami znalazło się kilka nowych utworów, m.in. piosenka pod tajemniczym tytułem "Sei Taing Kya (Są inne słońca niż to nade mną)". Mógłbyś wyjaśnić, skąd wziął się taki dziwny tytuł?
My lubimy dziwne tytuły i często nam się one zdarzały. Ten jest o tyle dziwny, że nie jest po polsku, ale sam utwór, jak pewnie miałeś okazję zauważyć, jest dość ilustracyjny, sam w sobie nie zawiera jakiegoś przekazu, jest tam tylko powtarzane jak mantra jedno zdanie. Ponieważ tego tekstu jest tak mało, za pomocą tytułu chcieliśmy rozszerzyć znaczenie tego utworu. "Sei Taing Kya " brzmi jak jakiś symbol, sentencja.
A co to znaczy?
Szczęście w filiżance herbaty.
Ta piosenka brzmi trochę inaczej od tego, do czego przyzwyczailiście swych fanów. Czy jest ona wyznacznikiem kierunku, w jakim macie zamiar pójść w przyszłości?
Może się zdziwisz, ale ona wcale nie jest inna od tego, co gramy na co dzień, bo gramy dużo tego rodzaju dźwięków, choć do tej pory rzadko pojawiały się one na płytach. W przyszłym roku wydamy płytę, na której będzie właśnie trochę muzyki ilustracyjnej, trochę psychodelicznych improwizacji. Ukaże ona drugą twarz zespołu Myslovitz, którą ma on już od dawna, o czym ludzie mogą się przekonać jedynie na koncertach i to nie wszystkich, bo nie ujawniamy tego grając np. w Krakowie na Rynku, bo to nie ma sensu.
Na jakim etapie zaawansowania są prace nad tą płytą?
Mamy nagranych 9 godzin muzyki, z której musimy wykroić jakieś 40 minut, potem to przemiksować i wydać.
Kiedy to się ukaże?
Liczę na to, że w połowie przyszłego roku, choć wiadomo, że trochę może się to przesunąć.
Jak to się stało, że zagraliście w filmie "Pogoda na jutro" Jerzego Stuhra. Czy to on sam wam to zaproponował?
Dobrze płacili, więc wzięliśmy te role.(śmiech) A tak naprawdę robiliśmy coś wspólnie już przy jego poprzednim filmie i mieliśmy nadzieję, że ta współpraca się rozwinie. Nie ukrywam, że mogłaby się rozwinąć jeszcze bardziej, tzn. pan Stuhr mógłby nam dać szansę zrobienia prawdziwej muzyki filmowej, a nie tylko nagrania paru piosenek. Ale sama praca aktorka była dla nas ciekawa, nikt wcześniej nam nie zaproponował żadnych zadań aktorskich. Bardzo różniło się to od grania w teledysku, więc było to bardzo ciekawe doświadczenie, szansa na przeżycie czegoś nowego i wzbogacenie się w ten sposób.
Czy w takim razie chcielibyście spróbować swych sił w pisaniu muzyki filmowej?
Tak, tym bardziej, że piosenka, którą śpiewaliśmy w tym filmie, nie była nasza - wykonaliśmy ją na zasadzie aktorskiej. Jeśli chodzi o typową muzykę filmową, to nie ukrywamy tego już od kilku lat. Ale nie wystarczy, abyśmy my tego chcieli, jeszcze ktoś musiałby potrzebować takiej muzyki. Na razie taka osoba się do nas nie zgłosiła.
A czy jest w Polsce reżyser, z którym szczególnie chcielibyście współpracować przy takim projekcie?
Są reżyserzy, którzy robią interesujące nas kino, ale przede wszystkim chcielibyśmy najpierw przeczytać scenariusz i zobaczyć, o czym ma być dany film i czy warto się w to pakować. Nasze filmowe doświadczenia sprzed czasów współpracy ze Stuhrem nie nastrajały nas optymistycznie - były to jakieś młodzieżowe filmiki, typu: "Zaśpiewajcie nam tu jedną piosenkę na singla, a my pokażemy cycki na ekranie". Nie jest to za bardzo nasz "przelot".
Przemek, oprócz grania w zespole Myslovitz, masz na koncie współpracę z innymi artystami, m.in. z Krzysztofem Krawczykiem, któremu napisałeś przebój "Bo jesteś ty". Czy planujesz w najbliższym czasie współpracę z kolejnym wykonawcą?
Tak, planuję, choć nie ma żadnych konkretów. Jeśli pojawi się coś ciekawego, to na pewno się nad tym zastanowię. Akurat w przypadku pana Krawczyka to nie była wielka współpraca, moja piosenka znalazła się tam obok kompozycji wielu ciekawych autorów i kompozytorów. Tak się złożyło, że ta piosenka trafiła na singel i wyszedł z tego przebój.
Dziękuję za rozmowę.